Jednak w żadnym razie nie można było od tak stwierdzić, że wojna czeka sobie na lepsze, a może gorsze czasy. W obecnej chwili, trwała jednak jedynie na poziomie planowania strategicznego, wywiadu i szukaniu możliwości na wrzucenie przeciwnikowi kłody pod nogi. Trudno jednak było określić, na czyją korzyść zwłoka działała bardziej. Bo z jednej strony rekruci z Wrót mieli dość czasu, by przejść pełne przeszkolenie, a z drugiej, Amnijczycy mieli czas, by okrzepnąć po forsownych marszach, wyleczyć rannych z ataku na Beregost, poznać okolicę. W chwili obecnej żadna z armii nie mogla wyjść w pole i mieć pewność, co do posiadania miażdżącej przewagi. Po prostu siły były zbliżone, a nikt nie chciał ryzykować krwawego boju, bez nadziei na pewny zysk, w dowolnej postaci.
Zatem zarówno sztab Rangramila, jak i Admirała, zbierały informacje i czekały na przedwczesny ruch, bądź potknięcie przeciwnika, jednocześnie zbierając się w sobie na natychmiastową reakcję. I tak będzie to trwać, dopóki ktoś nie uzyska znacznych posiłków, bezcennych danych, lub dopóki komuś nie puszczą nerwy. A ponieważ decydowali doświadczeni dowódcy, to ostatnie mogło nie nadejść nigdy...
Wrota Baldura nie mogły jednak zapominać o tym, że tak naprawdę walczyły na dwa fronty. W dokach wciąż szalała zaraza, żywe trupy szwendały się po ulicach, a strażnicy na barykadzie byli coraz bardziej zmęczeni i zniechęceni. Na dodatek rozchodziły się pogłoski o nekromantach sterujących zarazą, a także o potężnych bestiach, żyjących na terenie objętym kwarantanną. O leku wciąż można było jedynie pomarzyć, bo pomimo wysiłków wielu tęgich głów, nikt nie miał dość materiałów do badań, a nikt jakoś nie miał ochoty zbierać próbek po tamtej stronie, pomimo dość wysokich ofert.
Na domiar złego wygnany z doków lud, był coraz bardziej zdenerwowany przymusowym exodusem, a miejscy kupcy lawirowali na granicy bankructwa. Miasto potrzebowało morza, nie ważne, za jaka cenę. Najprawdopodobniej będzie to cena czyjegoś życia, może nawet kilku…