Imię: Marek
Otworzył oczy. Czyż widok tych samych, znajomych desek łóżka wyżej nie znudził mu się przez tyle lat? Ciągle potrafił dostrzec w nich interesujące szczegóły. Dryń dryń, budzik w komórce dzwoni. „Dobra, trzeba wstawać.” Zerwał się z łóżka piętrowego i podszedł do biurka. „Co dzisiaj mamy w planie?” Zaczął pakować zeszyty do torby. Następnie wziął ją, rzucił w przedpokoju pod ścianę i poszedł do łazienki. Szum wody, chwilę potem szuranie szczoteczki do zębów. Wypluwanie wody, stuk szczoteczki w kubeczku. Spojrzał w lustro. Zerknęła na niego twarz, która według niego niewiele się zmieniła na przestrzeni lat. Wciąż szczupła, raczej proporcjonalna, oczy zielono-niebiesko-szare patrzące przez założone okulary i... nieogolony zarost. „Ech, ale mi się nie chce.” Wziął golarkę i zaczął się golić. Szrr, szszrrr. Gdy wszystko skończył, zjadł śniadanie – miska płatków, wyszedł do sklepu obok zrobić zakupy. „Zawsze to samo...” Wrócił, wziął torbę i poszedł na uczelnię. No, przynamniej na zewnątrz było przyjemnie. Zbliżało się lato, było coraz cieplej, a rośliny zaczynały dojrzewać. W mieście nie było tak strasznie dużo zieleni, ale na szczęście nie mieszkał w centrum, więc miał jej w pobliżu domu trochę więcej. Poszedł do metra, bramka piknęła od jego legitymacji studenckiej. Pociąg nadjechał po chwili, o tej godzinie dużo ludzi jechało do pracy. Ludzie... tłumek z walizkami, sukienkami, łysymi pałami i czego sobie zażyczysz. „Ech”. W wagonie było ciasno, jeszcze jakaś babcia chciała się wepchnąć i wymusić miejsce siedzące, których od wielu stacji wcześniej już nie ma. „Jak ja kocham warszawskie metro. Oni do tych Młocin dokopią się za kilka lat, a drugiej linii nie zrobią nigdy. Ech.” Wysiadł na swojej stacji, szybko podbiegł po schodach, wymijając tłum lasek idących na SGH i poszedł do tramwaju. „Kurna, zazdroszczę im tego. Ilość dziewczyn na tony, a nie jednostki. Ale za to IQ trochę niższe.” Nadjechał tramwaj. Wsiadł sobie, miejsc siedzących nie szukał. Z resztą, po co, za kilka przystanków wysiadał. Konduktor kobieta, szalała na zakrętach, ludzie latali z jednej strony na drugą, jakoś nikt nie klął. W końcu wysiadł na swoim przystanku, przeszedł przez pasy i udał się na swój wydział.
Był tu już trzy lata i polubił go bardzo. Z resztą, bieganie w te i we w te po siedmiu piętrach musi sprawiać radochę. Ale z rana miał wykład na parterze, więc poszedł korytarzem do auli. Właśnie wyszła z łazienki. Niziutka, szczupła i tak ładna, że można uderzać głową o ścianę. Przynamniej dla niego. Nie, nie tylko dla niego, dla dużej ilości facetów. Z resztą, co nie dziwne, miała już chłopaka. „Ech, co za świat.” Przywitali się i poszli do sali. Następuje uścisk dłoni z dwudziestoma osobami, zajęcie miejsca, wypakowanie zeszytu.
- No i jak? Oglądałeś wczoraj F1? – Zapytał się mnie kolega, który siedział obok mnie. Oglądał F1 od bardzo dawna, interesował się także innymi seriami wyścigowymi i denerwowała go ilość „speców” od F1, która pojawiła się po zwycięstwach Kubicy.
- Oczywiście, że oglądałem. – „No tak, to było wczoraj, a więc dzisiaj jest poniedziałek. Ech, kolejny tydzień.”
Gadali przez dłuższy czas o ciekawszych momentach wyścigu, aż wszedł wykładowca. Jak Marek go nie lubił. Typ człowieka, który siedzi na krześle pod tablicą, gada swoje, czasem wstanie, machnie schemat jakieś elektronicznego układu na tablicy i zadowolony z siebie usiądzie znowu, by dalej gadać swoim nudnym tonem. No, ale trzeba było być, miał podać pytania na egzamin z Z80, a nikt tego nie rozumiał. „Boże, jak on nudzi.” Minęła godzina wykładu, ciągnęła się jak flaki z olejem, nastała przerwa, typ wyszedł z sali, za nim połowa studentów z torbami. Zrobiło się przejrzyściej na sali. No, ale po piętnastu minutach przerwa dobiegła końca i pan prof. dr hab. inż. wrócił do sali. Szczerze mówiąc, Marek zaczął przysypiać na ławce. Niewiele już słyszał z tego, co wykładowca mówił, jakoś nie chciał słyszeć.
- Jeżeli każę na egzaminie napisać cykl rozkazu CALL, to macie to zrobić tak, by Ale będzie ubaw, hihihi podany, a także sposób wykonania rozkazu.
Podniósł głowę. Coś mu się nie zgadzało w wypowiedzi, którą przed chwilą usłyszał. Właściwie to był w niej fragment, którego profesor nie powiedział. Rozejrzał się w około. Większość osób spała na ławkach albo próbowała notować. Nie było żadnych dziwnych reakcji. „Tylko ja to słyszałem? Pewnie przysnąłem i miałem sen. Muszę lepiej więcej nie zasypiać, bo...”
Duuuuuuuuuuuuuuuuup!
Gdzieś w budynku rozległ się głośny wybuch, ściany zatrzęsły się, z sufitu poleciał tynk.
Ktoś krzyknął:
- Co to było?!
Nie zwracając uwagi na wykładowcę, który siedział pod tablicą, wrośnięty w krzesło, kilka osób wstało i pobiegło do drzwi zobaczyć, co się stało. Innym też już się nie chciało słuchać. Ludzie zaczęli wstawać i tłoczyć się do drzwi. Jakiejś wielkiej paniki nie było. Marek wstał i jak tylko się udało, wybiegł na korytarz. Wszędzie biegali ludzie, krzycząc coś do siebie. Gdy dobiegło się do schodów, widać było, jak z góry leci jakiś pył.
- Co tak jebnęło?! – krzyknął któryś obok mnie.
- Nie wiem, może jednak wyjdźmy na zewnątrz. – To powiedziała Kasia, piękność, która ma chłopaka. Nie wyglądała na przestraszoną, przezorność górowała.
- Jak chcesz, ja idę na górę zobaczyć, co to było. – Powiedział Marek. „Może jednak to, co usłyszałem, to nie był sen. Ale w takim razie, co to było?”
Pobiegł schodami na górę, kilka osób także. Czwarte, nic. Piąte, nic. Pył się wzmagał. Szóste też nic. Wbiegli na siódme. Tutaj było widać efekt wybuchu. Wybuchła Wieża Magów – gabinety wykładowców z matematyki. Zmiotło pół korytarza, nie było także dachu. Wszędzie leżał pył, gruz, przychodzili nowi ludzie zobaczyć, co się stało i pomóc ewentualnym ofiarom. Minęło trochę czasu, by się przekonać, że ofiar żadnych nie było...
„Co za cholera? To chyba nie był zamach terrorystyczny, skoro nikogo nie było.”
Z dołu przyszli matematycy, ludzie spojrzeli się na nich jak na duchy. Tamci wyglądali nie lepiej. Zaczęły się pytania, co tu się stało, jakie szczęście, że ich tu nie było. Okazało się, że każdy z nich dostał informację na telefon od rektora, by zejść na dół do klubu. A rektor nic o tym nie wiedział...
„Co tu się dzieje do cholery?”
Otworzył oczy. Czyż widok tych samych, znajomych desek łóżka wyżej nie znudził mu się przez tyle lat? Ciągle potrafił dostrzec w nich interesujące szczegóły. Dryń dryń, budzik w komórce dzwoni. „Dobra, trzeba wstawać.” Zerwał się z łóżka piętrowego i podszedł do biurka. „Co dzisiaj mamy w planie?” Zaczął pakować zeszyty do torby. Następnie wziął ją, rzucił w przedpokoju pod ścianę i poszedł do łazienki. Szum wody, chwilę potem szuranie szczoteczki do zębów. Wypluwanie wody, stuk szczoteczki w kubeczku. Spojrzał w lustro. Zerknęła na niego twarz, która według niego niewiele się zmieniła na przestrzeni lat. Wciąż szczupła, raczej proporcjonalna, oczy zielono-niebiesko-szare patrzące przez założone okulary i... nieogolony zarost. „Ech, ale mi się nie chce.” Wziął golarkę i zaczął się golić. Szrr, szszrrr. Gdy wszystko skończył, zjadł śniadanie – miska płatków, wyszedł do sklepu obok zrobić zakupy. „Zawsze to samo...” Wrócił, wziął torbę i poszedł na uczelnię. No, przynamniej na zewnątrz było przyjemnie. Zbliżało się lato, było coraz cieplej, a rośliny zaczynały dojrzewać. W mieście nie było tak strasznie dużo zieleni, ale na szczęście nie mieszkał w centrum, więc miał jej w pobliżu domu trochę więcej. Poszedł do metra, bramka piknęła od jego legitymacji studenckiej. Pociąg nadjechał po chwili, o tej godzinie dużo ludzi jechało do pracy. Ludzie... tłumek z walizkami, sukienkami, łysymi pałami i czego sobie zażyczysz. „Ech”. W wagonie było ciasno, jeszcze jakaś babcia chciała się wepchnąć i wymusić miejsce siedzące, których od wielu stacji wcześniej już nie ma. „Jak ja kocham warszawskie metro. Oni do tych Młocin dokopią się za kilka lat, a drugiej linii nie zrobią nigdy. Ech.” Wysiadł na swojej stacji, szybko podbiegł po schodach, wymijając tłum lasek idących na SGH i poszedł do tramwaju. „Kurna, zazdroszczę im tego. Ilość dziewczyn na tony, a nie jednostki. Ale za to IQ trochę niższe.” Nadjechał tramwaj. Wsiadł sobie, miejsc siedzących nie szukał. Z resztą, po co, za kilka przystanków wysiadał. Konduktor kobieta, szalała na zakrętach, ludzie latali z jednej strony na drugą, jakoś nikt nie klął. W końcu wysiadł na swoim przystanku, przeszedł przez pasy i udał się na swój wydział.
Był tu już trzy lata i polubił go bardzo. Z resztą, bieganie w te i we w te po siedmiu piętrach musi sprawiać radochę. Ale z rana miał wykład na parterze, więc poszedł korytarzem do auli. Właśnie wyszła z łazienki. Niziutka, szczupła i tak ładna, że można uderzać głową o ścianę. Przynamniej dla niego. Nie, nie tylko dla niego, dla dużej ilości facetów. Z resztą, co nie dziwne, miała już chłopaka. „Ech, co za świat.” Przywitali się i poszli do sali. Następuje uścisk dłoni z dwudziestoma osobami, zajęcie miejsca, wypakowanie zeszytu.
- No i jak? Oglądałeś wczoraj F1? – Zapytał się mnie kolega, który siedział obok mnie. Oglądał F1 od bardzo dawna, interesował się także innymi seriami wyścigowymi i denerwowała go ilość „speców” od F1, która pojawiła się po zwycięstwach Kubicy.
- Oczywiście, że oglądałem. – „No tak, to było wczoraj, a więc dzisiaj jest poniedziałek. Ech, kolejny tydzień.”
Gadali przez dłuższy czas o ciekawszych momentach wyścigu, aż wszedł wykładowca. Jak Marek go nie lubił. Typ człowieka, który siedzi na krześle pod tablicą, gada swoje, czasem wstanie, machnie schemat jakieś elektronicznego układu na tablicy i zadowolony z siebie usiądzie znowu, by dalej gadać swoim nudnym tonem. No, ale trzeba było być, miał podać pytania na egzamin z Z80, a nikt tego nie rozumiał. „Boże, jak on nudzi.” Minęła godzina wykładu, ciągnęła się jak flaki z olejem, nastała przerwa, typ wyszedł z sali, za nim połowa studentów z torbami. Zrobiło się przejrzyściej na sali. No, ale po piętnastu minutach przerwa dobiegła końca i pan prof. dr hab. inż. wrócił do sali. Szczerze mówiąc, Marek zaczął przysypiać na ławce. Niewiele już słyszał z tego, co wykładowca mówił, jakoś nie chciał słyszeć.
- Jeżeli każę na egzaminie napisać cykl rozkazu CALL, to macie to zrobić tak, by Ale będzie ubaw, hihihi podany, a także sposób wykonania rozkazu.
Podniósł głowę. Coś mu się nie zgadzało w wypowiedzi, którą przed chwilą usłyszał. Właściwie to był w niej fragment, którego profesor nie powiedział. Rozejrzał się w około. Większość osób spała na ławkach albo próbowała notować. Nie było żadnych dziwnych reakcji. „Tylko ja to słyszałem? Pewnie przysnąłem i miałem sen. Muszę lepiej więcej nie zasypiać, bo...”
Duuuuuuuuuuuuuuuuup!
Gdzieś w budynku rozległ się głośny wybuch, ściany zatrzęsły się, z sufitu poleciał tynk.
Ktoś krzyknął:
- Co to było?!
Nie zwracając uwagi na wykładowcę, który siedział pod tablicą, wrośnięty w krzesło, kilka osób wstało i pobiegło do drzwi zobaczyć, co się stało. Innym też już się nie chciało słuchać. Ludzie zaczęli wstawać i tłoczyć się do drzwi. Jakiejś wielkiej paniki nie było. Marek wstał i jak tylko się udało, wybiegł na korytarz. Wszędzie biegali ludzie, krzycząc coś do siebie. Gdy dobiegło się do schodów, widać było, jak z góry leci jakiś pył.
- Co tak jebnęło?! – krzyknął któryś obok mnie.
- Nie wiem, może jednak wyjdźmy na zewnątrz. – To powiedziała Kasia, piękność, która ma chłopaka. Nie wyglądała na przestraszoną, przezorność górowała.
- Jak chcesz, ja idę na górę zobaczyć, co to było. – Powiedział Marek. „Może jednak to, co usłyszałem, to nie był sen. Ale w takim razie, co to było?”
Pobiegł schodami na górę, kilka osób także. Czwarte, nic. Piąte, nic. Pył się wzmagał. Szóste też nic. Wbiegli na siódme. Tutaj było widać efekt wybuchu. Wybuchła Wieża Magów – gabinety wykładowców z matematyki. Zmiotło pół korytarza, nie było także dachu. Wszędzie leżał pył, gruz, przychodzili nowi ludzie zobaczyć, co się stało i pomóc ewentualnym ofiarom. Minęło trochę czasu, by się przekonać, że ofiar żadnych nie było...
„Co za cholera? To chyba nie był zamach terrorystyczny, skoro nikogo nie było.”
Z dołu przyszli matematycy, ludzie spojrzeli się na nich jak na duchy. Tamci wyglądali nie lepiej. Zaczęły się pytania, co tu się stało, jakie szczęście, że ich tu nie było. Okazało się, że każdy z nich dostał informację na telefon od rektora, by zejść na dół do klubu. A rektor nic o tym nie wiedział...
„Co tu się dzieje do cholery?”