Darnith szedł ścieżką omijającą las mieszany, który, prawdę mówiąc, nie był duży, ale jemu nie chciało się przez niego przechodzić. Zresztą w lesie można było spotkać wiele niebezpieczeństw: wilki, worgi, cieniostwory, orkowie. Darnith nie był wojownikiem, tylko magiem. Miał tylko ognistą strzałę. Gdyby ork podszedł do niego, Darnith dawno by zginął. Nie zdążyłby rzucić tą strzałą w orka. Zresztą trzeba by było wpakować około piętnaście, aby padł. Orkowie to silne bestie. Więc ominął wrogów i szedł dalej ścieżką. Nagle zobaczył jakiegoś wojownika, który próbował pokonać sześciu orków.
- Poradzisz sobie?
- Tak.
- Na pewno?
- Tak.
- A może Ci pomóc?
- Nie..., poradzę sobie.
Jednak orkowie wygrywali. Darnith rzucał ognistymi strzałami na oślep. W końcu ostatni ork padł.
- Dzięki.
- Spoko, nie ma za co... jak się nazywasz?
- Rangral Armani. A ty?
- Darnith.
- Mogę iść z tobą?
- Ale gdzie? ja idę sobie ścieżką do domu, no nie?
- To ty nie wiesz? - zdziwił się Rangral - niedaleko jest wybudowana forteca orków. Tam jest na pewno wiele skarbów.
- No, tak, oprócz tego kilkaset tych wrogów.
- E, tam. Przeżyjemy.
- Tak, jasne. Powiemy orkom: zaczekajcie, weźmiemy tylko skarby, zaraz uciekamy, tak?
- Nie!
- To co niby? Jak chcesz pokonać tak wielką armię wroga? - zapytał Darnith.
- Musimy mieć większą drużynę.
- Mniej skarbów dla nas.
- Wcale nie. We dwóch to my nic nie zdziałamy. Jeśli będziemy mieli jeszcze czterech następnych, to damy radę, Darnok.
- Darnith!
- No, Darnith.
- To gdzie idziemy?
- Hmm... - zastanowił się Armani - może do Luyankiego? albo Vartana?
- A może do Epidosa...?
- Z tego co wiem on jest wariatem.
- No tak, ale może by nam jakoś pomógł. Kto to ten Luyanki?
- Wojownik. A Vartan jest łucznikiem.
- O! Vartan przyda nam się na pewno, więc najpierw do chodźmy do niego. A potem do tego Luyankiego.
- Dobrze. Chodźmy - powiedział Rangral.
Ruszyli. Przeszli jeszcze kawałek i skręcili na drogę prowadzącą do Dansy. To było niewielkie miasteczko, w którym mieszkał ten łucznik i drugi wojownik. Miasteczko to liczyło około stu tysięcy mieszkańców. Głupio było, bo sklepy zostały wybudowane na krańcach miasta, gdzie nikt nie mieszka. Dlatego dojazd do pracy jest zły, ponieważ na skrzyżowaniu, które znajduje się niedaleko sklepów, tworzą się gigantyczne korki. Dlatego też zwykle mieszkańcy spóźniają się o pół godziny, czterdzieści minut, a nawet godzinę.Jest jedna ulica prowadząca do sklepów. To jest okropne, mówią mieszkańcy.
Vartan jest typowym łucznikiem. Szkoli się codziennie na strzelnicy. Na szczęście mieszka niedaleko niej, a na tej ulicy, przy której była ta strzelnica, nie tworzyły się korki. Gorzej, że naprzeciw tego budynku jest wielka dziura w murze, przez którą bez problemu mogłaby przejść horda orków. Więc mieszkaniec tej ulicy nigdy nie czuł się dosyć bezpiecznie. Co prawda zawsze dwóch łuczników stoi na warcie, ale to nie jest wystarczające. Jeden szaman orków bez problemu dałby sobie z nimi radę, nawet używając topora, a nie czarów. Na warcie zwykle nie stoi Vartan, bo on wolał się w nocy wyspać a w dzień wiele, wiele ćwiczyć. Bo tylko trening czyni mistrza.
Gdy Vartan wrócił do domu, aby odpocząć, zjawili się dwaj goście.
*
- Witam, Rangral. A ten to...
- Darnith jestem.
- Aha... ja nazywam się Vartan.
- Witam - powiedział Armani.
- - No, to teraz coś zjemy i pogadamy. Usiądźcie.
Vartan poszedł przygotować jedzonko. Po trzech minutach wrócił. Przyniósł kanapki z serem i pomidorem, po cztery dla każdego.
- A więc... słucham.
- No to tak - zaczął Rangral - chcemy zaatakować fortecę orków. Na pewno tam są skarby, a we dwóch nie damy sobie rady. I chcemy, żebyś nam pomógł.
Vartan zastanowił się.
- Pewnie, że wam pomogę. Nie na darmo tyle ćwiczyłem. Ale... pójdziemy we trzech?
- Nie - odezwał się Darnith - jeszcze musi do nas dołączyć trzech następnych, by mieć jakieś szanse.
- Aha, to kto jeszcze do nas dołączy? macie jakieś pomysły?
- Luyanki - powiedział Rangral.
- Podobno to dobry wojownik... - zaczął Vartan.
- Tak? - zdziwił się Darnith.
- Nom. Podobno pięć orków naraz pokonał bez problemu. Żaden go nawet nie drasnął! jak mamy iść do ich fortecy, Luyanki to na pewno bardzo dobry wybór. Serio.
- Fajnie.
- A... - powiedział Armani - masz, znaczy, znasz kogoś, kto mógłby nam pomóc?
- Nie. Może Werpolterop będzie kogoś znał.
- Dobra, no to zaraz idziemy... - powiedział Darnirh.
- Nie! Znaczy tak, ale najpierw musicie zjeść te kanapki, odpocząć sobie... ja dziś nie pójdę już na trening. Prześpimy sięi jutro z rana pójdziemy do Luyankiego. Co wy na to?
- Dobra, dobra, dobra... - mruknął Rangral.
Po tych słowach zaczęli jeść. Darnith zjadł pierwszy. Widocznie był najgłodniejszy. Potem poszli spać. Było dosyć późno i byli zmęczeni.
*
Najwcześniej obudził się Rangral - o szóstej. Podszedł do Vartana i poklepał go po ramieniu.
- Zostaw mój łuk.
Powtórzył tą czynność.
- Pali się?!
Zerwał się. Zobaczył Armaniego nad nim i wstał. Przygotował śniadanie i obudził Darnitha. Szybko jedli. Półgodziny po szóstej byli jużw drodze do Luyankiego.
- Czemu on jest taki dobry? - zapytał Darnith.
- Używa dwóch mieczy. Żadnej tarczy nie ma. Jest jak kosiarka. Orków to może położyć dwóch naraz.
- Fajnie - mruknął.
Szybko doszli. Luyanki mieszkał pół kilometra od Vartana. Zadzwonili do drzwi. Werpolterop otworzył. Był zaspany.
- Tak? Witam Rangral. Cześć Vartan. A ten to kto?
- Jestem Darnith.
- To cześć.
- Witam, witam... Luyanki, mam pytanie. Chcesz położyć na ziemię hordę orków?
- Nom. Tylko gdzie...
- To jest? Niedaleko leży forteca orków. Zamierzamy iść tam i wziąć skarby i pokonać trochę tych zielonogębych - dokończył Rangral.
- Dobra. To zaczekajcie na mnie. Ja będę za... albo nie, wchodźcie. Zjemy śniadanie, ubiorę zbroję i idziemy.
- Już jedliśmy...
- To chodźcie. Ja zjem, ubiorę się i idziemy.
Weszli. Usiedli w fotelach w salonie a Luyanki poszedł do kuchni zjeść śniadanie. Szybko to zrobił. Zaraz po tym poszedł się ubrać. Wrócił w zbroi.
- A miecze? - spytał Darnith.
- Są i miecze.
Pokazał, że ma schowane w specjalnych miejscach w zbroi do tego przeznaczonych.
- Idziemy? - spytał.
- Nom. Ale mam jeszcze pytanko. Kogo znasz, kto mógłby iść z nami?
- Wybieraj: Eternith, Darnok Smith, Cart, Jugg...
- Kim są? - spytał Rangral.
- Eternith to mag. Darnok Smith to kolejny wojownik, Cart to złodziej a Jugg... hmm... wiesz co? Sam nie wiem, kim jest ten Jugg. Wiem, że czymś tam jest, bo nie może być nikim.
- Dobra. To chodź do Eternitha. Znaczy, ja pójdę z tobą, a Vartan i Rangral tu zostaną, dobra?
- Dobrze, chodźmy.
Wyszli. Kilka minut później już byli. Zobaczyli Eternitha. Miał ubraną szatę maga, niebieską. To znaczyło, że był magiem wody lub lodu.
- Cześć Luyanki. Kogo przyprowadziłeś?
- Darnith jestem.
- Mam nadzieję, że nie przyszedłeś zamontować mi podsłuchu lub kamery.
- Nie, nie...
- Na pewno? Robiło to wiele ludzi, na przykład Jugg.
- Nie chcę!
- Ale możesz jednak chcieć...
- Nie mam po co!
- Masz! dowiesz się wszystkiego.
- Ech - westchnął Darnith - nie. Poznam cię podczas walki z orkami.
- Że co? - zdziwił się.
- Idziemy zgarnąć skarby. Do fortecy orków.
- Fajnie! To ja jestem gotowy!
- Zamykaj dom i idziemy.
Zamknął.
*
- To gdzie idziemy?
- Do mnie - powiedział Luyanki.
- Eternith, znasz kogoś, kto mógłby mnie nauczyć rzucać kulą ognia?
- Jasne. Pardos.
- Gdzie on mieszka?
- To mój sąsiad.
- Luyanki, idź do swego domu, do Rangrala i Vartana, a ja z Eternithem pójdę do Pardosa nauczyć się rzucać kulą ognia, żebym był przydatny, dobra?
- Ok.
Poszedł. Etrnith podrapał się po głowie, westchnął i powiedział:
- Ta nauka trochę kosztuje.
- Ile?
- Trochę. Ale zapłacę. Albo nie, trzymaj, zapłacisz - dał mu trochę pieniędzy - a ja zaczekam pod drzwiami.
- Dzieki.
- Spoko. Od tego ma się kolegów.
Ruszyli. Zaraz doszli. Darnith zapukał do drzwi. Pardos otworzył.
- Hę?
- Chcę się nauczyć rzucać kulą ognia.
- Trochę to kosztuje.
- Tyle? - dał pieniądze.
- Wystarczy. Chodź.
*
Kwadrans później wyszedł. Perfekcyjnie już rzucał.
- Chodźmy.
- Nom. Niedługo będzie ciekawiej. Na razie same nudy tu są. Idź, chodź, chodź...
- Masz rację.
Szli tak i zobaczyli kota. Był cały szary.
- To Enethera.
- Kto to? - spytał Darnith.
- Taki gościu, jest jedynym w mieście, który ma jakiegoś kota.
- Ile ich ma?
- A, ze sto.
Darnith zrobił zdziwioną minę.
- Jejku, po co mu tyle?!
- Hmm... jakby to powiedzieć... on lubi koty. Płaci kotami. Kąpie sięw kotach., nie w wodzie. Zamiast muzyki słucha miauczenia kotów. Zamiast myć dom myje te swoje koty. A jak już myje coś innego - to myje kotem. A gdzie śpi? akurat w łóżku, ale z kotami. On z chęcią by jadł koty, ale bez przesady.Zamiast soku pije... no, kotów... te... eee... zresztą, to nie... za... to znaczy... ech... to nie jest ważne.
Darnith wybuchnął śmiechem. Śmiał się do bólu brzucha, a Eternith stał zdziwiony.
- Z czego się śmiejesz?
- He... he... he... z niczego...
Ruszyli. Gawędzili o kotach. Szybko przyszli. Luyanki, Vartan i Rangral bawili się w najlepsze. Gadali, śmiali się, pili wino... puścili muzykę...
- Zabawa.... - szepnął do Darnitha Eternith.
- Nom.
Przyłączyli się. Długo się bawili, poszli spać po drugiej w nocy. I to było właśnie przygotowanie przed walką. Walką, o której im się nie śniło.
Krótki komentarz: Nie miałem dużo czasu na pisanie, więc ten fragment jest krótki.
Zapowiedź następnego fragmentu: Opisy, opisy, opisy...
*
Pierwszy obudził się tym razem Luyanki. Była to godzina dziewiąta. Ubrał sobie zbroję, która była srebrna. Na środku z przedniej części zbroi znajdował się znak w kształcie koła, w którym były dwa miecze. Po bokach miał miejsca na te miecze. Nagolenniki i te inne rzeczy też miały srebrny kolor. Miał specjalne stalowe rękawice. Niestety, nie miał hełmu. To było najgorsze bo jeden ork mógł go bez problemu ciachnąć.
Przeglądnął się w lustrze. Pomyślał, że nie wygląda tak źle. Przeszedł do kuchni. Nie była ona dużych rozmiarów. Ot, taka średnia. Po lewej stronie od wejścia był dość duży stół z wcięciem na środku. Można tam było podejść i coś zrobić. Po prawej za to były wszystkie rzeczy, które w kuchni powinny się znaleźć. Przyrządził śniadanie i wszystkich obudził. Szybko zjedli. Teraz wszyscy skierowali się do lustra. Chcieli zobaczyć, czy wyglądają jak pogromcy zielonoskórych. Pierwszy podszedł Rangral. Miał identyczny komplet zbroi jak Luyanki, z tą różnicą, że była brązowa. Po nim spojrzał na siebie Eternith. Niebieska szata z soplem lodu na środku. Po nim podszedł Vartan. Miał skórzaną zbroję, buty, rękawice. Łuk miałna plecach. Był to dobry i długi. Gdy Vartan odszedł został tylko Darnith. On miał szatę, na dole żółtą, potem kolor zmieniał się w pomarańczowy, czerwony. Na samej górze był kolor bordowy. Na środku był ogień - oznaczał on, że Darnith jest magiem ognia. Gdy już na siebie spojrzał, poszedł do salonu, tam gdzie była reszta.
- Darnith, skąd ty jesteś? - spytał Eternith.
- Właśnie, powiedz!
- Jestem z miasta Kordos.
- Czemu się do mnie przyłączyłeś? - zapytał Rangral.
- Gdybyś nie mówiło skarbach, to bym poszedł do swego domu. Ja potrzebuję złota, skarbów. I chcę mieć. Dlatego się do ciebie przyłączyłem.
- Skarby są aż tak tak dla ciebie ważne?
- Nom.
- To co? idziemy?
- Tak! - wykrzyknęli wszyscy.
Wyszli z domu. Luyanki zamknął dom i ruszyli. Najpierw wyszli za mury miasta. Potem zaczęli iść małą ścieżką. Po ich lewej stronie byłlas, dobrze nam znany, a po prawej chwasty, wielkie trawska. Z tamtego miejsca doskonale widać było mury miasta. Chwilę później szli już drogą prowadzącą przez las. W chwili, gdy Eternith ziewnął, wyskoczył ork. Najpierw wszyscy się wystraszyli. Pierwszym, który się opanował był Luyanki. Podszedł do orka i po ludzku uciął mu wielki zielony łeb. Chwilkę później znów szli. Luyanek czyścił miecz. W tym momencie rzucił się na niego worg. Vartan wypuścił strzałę. Nie trafił. Rangral się nie zastanawiał. Podbiegł tego zwierzaka i ciachnął go. Po problemie. Łucznik załamał się, bo dużo ćwiczył i nie trafił sobie w worga. Darnith pocieszał go. Mówił, że worg nie jest łatwym celem. I tutaj Vartan się z nim zgodził. Nagle zobaczyli coś strasznego. Mezlar Mizzrym, gość, którego Darnith bardzo nie lubił, uciekał przed orkiem. Zielonogęby uciął Mezlarowi nogę. Runął na ziemię. Vartan wypuścił strzałę. Ork padł. Mezlar na początku nie wiedział, co się stało. Potem zrozumiał. Nagle zobaczył Darnitha. Już miał go przepraszać za to, że nie był dla niego niemiły. Nie zdążył. Darnith rzucił w niego kulą ognia. Został z niego zwykły popiół.Po tym zdarzeniu wszyscy mieli mniejsze zaufanie do Darnitha. Gdy przeszli las, razem mieli za sobą czternaście orków, siedem worgów i dwanaście wilków. Na szczęście nie spotkali cieniostwora. Gdyby na kogoś wyskoczył z cienia, ten ktoś zginąłby na miejscu.
*
Gdy wyszli z zalesionych obszarów trafili na pola i łąki. W tym miejscu nikt nie mieszkał. Eternith zauważył orka , który skradał się do niego. Rzucił w niego kulą mrozu. Zamroził go. Luyanki to zauważył. Podbiegł do zielonoskórego i ciachnął go. Cieszył się. Nagle zobaczył, że biegnie na niego wilk. Minął ułamek sekundy. Zwierzę ugryzło mu nogę. Strasznie się zdenerwował i pociachał tego zwierzaka na malutkie kawałki. Wrócił skacząc na jednej nodze.
- Przecież to jest stalowa zbroja... - zaczął Rangral.
- Czepiaj się swojej.
- Taka zła?
- Nie denerwuj mnie!
- Weź się uspokój!
- Nie!
- Czemu?
- Bo nie!
- Coś ty taki agresywny?
Luyanki wyjął swoje dwa miecze.
- Będziesz cicho?
- Straszysz mnie? - roześmiał się Rangral i wyjął swój - no, spróbuj.
- Zobaczysz, że spróbuję!
- Nie dasz mi rady!
- Utnę ci łeb!
- Ja tobie też!
Darnith westchnął.
- Przestańcie! - krzyknął.
Nie słuchali go.
- Ha, jak ci utnę, to ty mi już nie utniesz!
- I odwrotnie! - roześmiał się Rangral.
- Cisza mi tu! - krzyknął Darnith.
- Siedź cicho! - krzyknął Luyanki i rzucił się na Rangrala.
Eternith szybko zamroził Werpolteropa. Rangral już miał uciąć Luyankiemu głowę. Powstrzymał go Vartan.
- Spokój! We czterech na pewno będzie nam trud.. no... - urwał nagle.
Zobaczył kota. I następnego. I kolejnego. Oglądnął się. Zobaczył armię kotów i Enethera na czele.
- Ze mną i moimi kotami świat zawojujemy!
Enether miał brązową szatę. Na środku był wilk i słońce. Jego włosy były koloru brązowego. Oczy miał zielone.
- Co... ty... tu... - wyjąkał Eternith.
- He he... Jugg mi powiedział, gdzie idziecie. Ja też mam ochotę zabić kilku orków.
- Jesteś szalony! - powiedział Darnith.
- Wiem - odpowiedział i położył sobie kota na głowie. Był on czarny z białymi plamkami.
- Jak można być takim głupkiem?
Enether zrobił zdziwioną minę.
- Co mówiłeś? kot mi zamiauczał do ucha i nie usłyszałem.
Powtórzył.
- Eee... jakoś tam można.
Luyanki się odmroził. Machnął mieczami. Rangral rzucił się na ziemię i przeturlał się pod nogi Werpolteropa. Kopnął w nie. Luyanki runął na ziemię. W tej chwili wybiegł ork. Już chciał zabić wojownika, lecz nie udało mu się. Darnith po prostu zielonogębego spalił.
- Koniec z tym. Podajcie sobie ręce na zgodę. Nie kłóćcie się już.
- Dobrze...
Podali sobie. Luyanki wstał. Podziękował Darnithowi za ratunek. Eternith zwrócił się do Enethera:
- Idziesz z nami!
- Oczywiście. I moje koty też.
- Sam jesteś kotem - mruknął Vartan.
- Wiem.
Łucznik zdziwił się, że Enether to usłyszał. Wszyscy ruszyli w dalszą drogę.
*
Patrzyli na łąki, próbowali rozpoznać wszystkie kwiaty. Nie udawało im się. Rangral i Luyanki patrzyli na siebie, jakby mieli się pozabijać nawzajem. Eternith to zauważył.
- Ludzie, ja nie mogę! Bądźcie spokojni!
- A nie jesteśmy? - spytał Luyanki.
Eternith zastanowił się.
- Niby jesteście...
- Więc nie ma problemu. Temat zamknięty. Amen. Spokój i cisza... - mruknął Rangral.
Dalej szli w milczeniu. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, a drużyna nie miała miejsca na nocleg, a koty miauczały, Enether też. Tak to brzmiało:
- Miau... - zaczął Enether.
- Miau, miau, miau, miau... - miauczały koty.
I znowu Enether raz a koty po kilka. Pierwszy nie wytrzymał Luyanki:
- Przestaniesz czy nie?!
- Miau?
- Nie?!
- Miau!
Luyanki wyjął swe miecze.
- Przestanę - powiedział szybko Enether.
Werpolterop schował je. Na podwórku było już dosyć ciemno.
- Enether, jakim ty jesteś magiem?
- Przywołania. Codziennie przywołuję jednego kota, ponieważ na jeden dzień mogę przyzwać jednego zwierzaka.
- Stąd masz tyle kotów...?
- Tak.
Minęła jeszcze chwila i zrobiło się zupełnie ciemno. Zdziwili się, bo zauważyli, że ścieżka, którą kroczyli, właśnie się skończyła. Położyli się na trawie. Wszyscy szybko zasnęli. Byli zmęczeni tym dniem.
*
Rano wszyscy spali oprócz Darnitha i Vartana. Znaczy, Darnitha obudziła rozmowa łucznika z jakąś nieznaną magowi osobą. Oto ona:
-...Pamiętasz, prawda?
- Tak... - potwierdził Vartan.
- Więc daj się.
- Nie! tego tam nie było!
Obcy roześmiał się.
- Ale to jest oczywiste, że musi być jakaś cena za to, że dałem ci moc, dzięki której masz lepszą celność, prawda?
- Nic mi nie mówiłeś o zapłacie, więc myślałem, że jesteś miły i że bez żadnych kosztów, cen dasz mi tę moc.
- Na tym świecie nie ma nic za darmo. Dajesz czy mam cię zabić?
- Nie dam ci mojej ręki! nigdy!
- Ale będziesz miał protezę, która będzie działała jak prawdziwa ręka! - powiedział obcy.
- Nie, Strateks. Oni to zauważą.
- I co mnie to? tak samo zobaczą, że nie żyjesz!
Vartan zaczął się zastanawiać, a Darnith udawał, że śpi.
- To cię zabijam.
Darnith usłyszał, jak Strateks wyjmuje miecz. Wtedy krzyknął, wstał i rzucił się na obcego. Na pięści. I wtedy wszyscy się obudzili, zobaczyli co się dzieje. Szybko podeszli do nieznanej osoby.
- Heh, mógłbym was wszystkich zabić, ale zaczekam.
Teleportował się gdzieś.
- Kto to był? - spytał Eternith.
- Strateks, mag - odpowiedział Vartan.
Darnith pomyślał, że lepiej będzie, jeśli nic nie będzie mówił o tej dziwnej rozmowie.
- Aha, to chodźmy.
- Gdzie? tu się skończyła ścieżka!
- W tą stronę, w którą ścieżka prowadziła.
Wszyscy popatrzyli w tamtą stronę. Były tam trawy, wielkie na około metr. Wszyscy pomyśleli, że jakoś to przeżyją. Ruszyli.
*
Droga była dosyć długa. Przedzierali się przez trawy i krzewy, a końca nie było widać. A najciekawsze było to, że chodzili po liściach. Skąd się wzięły, żaden z nich nie wiedział. Najbardziej bali się tego, że z zarośli może wyskoczyć jakiś stwór. Mógł to być wilk, worg, ścierwojad, wielki pająk a nawet cieniostwór. Który z nich był najgorszy? wszyscy mogą odpowiedzieć chórem: cieniostwór. Ten czarny potwór miał wielkie pazury i kły.
A więc nasza drużyna szła już przez dobre pół godziny. Oprócz nich prawdopodobnie nie było w tym miejscu żadnej żywej duszy. Enether szedł patrząc na swoją armię. Cieszył się, że jest magiem przywołania. Gdyby nim nie był, nie miałby ani jednego kota. Strach pomyśleć.
W końcu doszli do jakiegoś małego, drewnianego domku. Z zaciekawieniem podeszli do niego. Wydawało im się, że nikogo tam nie ma. Weszli. Domek nie był podzielony na kilka małych pokoików. Całe jego wnętrze to jeden duży pokój. Po lewej stronie od wejścia była brudna szafa pokryta grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Obok niego stało biurko. Widać było, że wystarczyłoby lekko je dotknąć aby się połamało na kilka części. Po prawej było łóżko. I to ono właśnie zwróciło uwagę drużyny. To była jedyna nowa, nie zniszczona, nie brudna rzecz. Na nim leżała niebieska kołdra a pod nią zapewne kilka poduszek. Przed łóżkiem stało kilka krzeseł, też nowych, ale troszkę starszych od łóżka. Naprzeciw wejścia było wielkie okno. Cała podłoga była pokryta dywanem, całym brudnym od kurzu. A może nie było podłogi i dlatego był dywan? nie wiadomo. Wszyscy podeszli do tego dziwnego łóżka. podnieśli kołdrę i odskoczyli nagle do tyłu. Pod nią leżał człowiek. I to nie taki przypadkowy człowiek, bo łatwo było rozpoznać, że to był nikt inny jak Jugg.
- Kto... eee... co... tu... - wykrztusił Luyanki.
- Czasami przydają się podsłuchy. Ale i tak mam dar widzenia i wiedziałem, że zmierzacie w tą stronę. Więc przyszedłem do tego domku wczoraj w nocy. Widziałem was jak spaliście.
- Aleś ty... - mruknął Eternith.
- No co? ja też chcę iść z wami.
- Niedługo będziemy pewnie dwudziestoosobową drużynę, i co? wszyscy będziemy się przeglądać w lustrze?
- Eee... nie... - odpowiedział Jugg.
- Kogo jeszcze spotkamy?
- Sodalisa, Nalvera, Bukę, Galariela Kenesei,... możliwe, że spotkamy nawet Dabu...
- Jejku... ale ich... - powiedział Darnith - Czemu mówisz "nawet Dabu"? Kto to?
- To jest homunculus.
Wszyscy zrobili zdziwioną minę.
- Tak, proszę państwa, on jest homunculusem.
- Masz dowód? - zapytał Vartan.
- Tak. Ma tatuaż - Węża Uroborosa na szyi. Oto zdjęcie - dał im.
Wszyscy popatrzyli. To była prawda. Dabu jest homunculusem.
- On chce być z nami?
- On chce być bez was. Chce nas... zabić.
Każdy po kolei zaczął się bać. Praktycznie wszyscy wiedzieli , jaką moc ma homunculus. Jedynie Rangral zrobił zdziwioną minę.
- Kto to jest ten homunculus?
- Nie wiesz? - zdziwił się Jugg.
- No nie.
Darnith zaczął się cicho śmiać. Jak można nie wiedzieć, co to jest homunculus? to mu się w głowie nie mieściło.
- No to co? Kto to jest ten homunculus?
*
- To jest sztuczny człowiek.
- Sztuczny?
- Tak, bo stworzony przez człowieka.
- Aha...
Dalej nie rozumiał, ale nie chciał się już pytać po kilka razy. Wyszli. Jugg powiedział im, że muszą się kierować na wschód. No więc wyruszyli. Tutaj trawa była trochę mniejsza. Czasami widać było pojedyncze drzewko. I to nie było jakieś rozwinięte drzewo, tylko małe, które zaczyna rosnąć. Trudno było takie zauważyć w tych trawach. Po chwili zobaczyli jakiegoś człowieka. To był Strateks.
- Ręka - powiedział.
- Nie! - zaprzeczył Vartan.
- No to zginiesz!
- Siedmiu i ponad sto kotów na jednego i ty chcesz wygrać? jesteś śmieszny! - powiedział Eternith.
Nagle Strateks zaczął się powiększać. Robił to z minutę. Gdy miał około cztery metry, zamienił się w demona. Był cały czerwony, ze skrzydłami jak u nietoperza, ale wielkimi. W jednej z rąk trzymał wielki miecz na około dwa metry. Wszyscy bardzo się przestraszyli. Strateks się zaśmiał i powiedział:
- I kto tutaj nie ma szans? moją stopą mogę was wszystkich zgnieść na krwawą miazgę!
Vartan stanął naprzeciw demona, a reszta drużyny zaczęła uciekać. Kierowała się oczywiście na wschód. Rangral przystanął.
- Vartan, chodź!
- Uciekajcie!
- Nie wygaduj głupstw!
- Iść! - krzyknął.
Armani zrobił to. Szybko podbiegł do reszty, a łucznik został sam na sam z demonem.
- Błagam cię, zabij tylko mnie, a resztę drużyny zostaw w spokoju. To moje ostatnie życzenie.
- Niech ci będzie.
Machnął ręką w kierunku Vartana. Przeciął go na pół bez żadnych problemów. Zaśmiał się. Otworzył Piekielną Bramę i wszedł do niej. Teleport nagle zniknął. Drużyny była już przy puszczy, która rosła dookoła fortecy orków. Czyli w samym jej sercu była ogromna forteca. Nagle w tej chwili zaczęli się bać. Teraz dopiero zrozumieli, że zrobili wielki błąd idąc w to miejsce. Przecież to jest pewna śmierć. Śmierć, której prawdopodobnie nie da się ominąć. No bo jak pięć ludzi może pokonać całą hordę orków składającą się z kilkuset zielonogębych? to chyba jest niemożliwe. Jak sześciu ludzi może stawić czoło takiemu zagrożeniu? to nie jest coś na wzór gry, że jeden człowiek zabije milion potworów i ostatecznie zwycięży zło. Bo to jest niemożliwe. No, ale to wszystko nie oznacza, że ta drużyna nic nie da rady zrobić. Przecież to są świetnie wyszkoleni wojownicy i magowie. Jugg to wojownik, coś na wzór Luyankiego. A szansę zwiększała ta wielka armia Enethera. Więc to nie była wyprawa w sześciu, tylko w około stu dwudziestu, chociaż koty to nie to samo co doświadczeni wojownicy. Zresztą te koty to były bardziej nie do walki, tylko na zwrócenie uwagi przeciwnika. I to właśnie głównie jest coś, dzięki czemu mogą wygrać. Tylko najważniejsze: czy koty będą posłuszne? jeśli nie to śmierć będzie pewna. Bo tam nie będzie kilkuset orkowych wojowników i tyle. W tamtym miejscu jest dużo szamanów, hersztów. Prawdziwy pech będzie wtedy, gdy natrafią na generała. W takim momencie już płacz i zgrzytanie zębów nie pomoże. Jego niebieski pancerz jest odporny na wszelką magię, trudno mu nawet cokolwiek zrobić mieczem. Jego topór przetnie wszystko. Prawie wszystko, bo i tak nawet się nie równa z wielkim mieczem Strateksa, ponieważ sama broń tego demona jest większa od zielonoskórego, i to właśnie ten miecz przetnie wszystko oprócz ziemi.
Cała ta drużyna siadła na trawie. Wszyscy byli głodni. Siedzieli, patrzyli na puszczę i rozmawiali ze sobą.
*
- Wiesz co? Już mi się nie chce tam iść - mruknął Darnith do Rangrala.
- Tak? Dopiero tak chciałeś, bo niby tam są skarby, ale niestety ja nie mam co do tego pewości.
Eternith westchnął.
- Ja wracam...
- Nie! - urwał mu Luyanki - zgodziłeś się, więc teraz musisz nam pomóc. Gdyby głupi Vartan nie dał się zabić, to mielibyśmy z jego strony wielką pomoc. A teraz... ech, szkoda gadać. Jeszcze mamy się spotkać z Dabu. Nie wiadomo, co z tego wyniknie.
- Że co? nie wiadomo? - zapytał się Jugg.
- Eee... no nie...
- Jak nie? macie w drużynie wszechwiedzącego, a ty mi mówisz, że niby nie wiemy? jasne, że wiemy.
- Nie wiemy - powiedział Rangral - ty wiesz.
- Racja. Ale nie powiem wam. Sami zobaczycie. Chodźmy.
Ruszyli. Coraz bardziej zbliżali się do puszczy. Nagle zobaczyli, że drzewa rosną za gęsto. W ten sposób się nie przedostaną. Zaczęli ją obkrążać. Nagle Enether wpadłdo jakiejś dziury. Wszyscy podbiegli. Ta dziura miała około jednego metra kwadratowego. Przy jednej ze "ścian" była drabina, więc w dół chwilę się schodziło. Zrobili to. Koty zeskoczyły na cztery łapy, a jeden na głowę Enethera i zamiauczał mu do ucha. Na samym dnie były stalowe drzwi. Łatwo siędomyślić, że prowadziły do jakiejśjaskini. Możliwe, że to właśnie jest przejście pomiędzy fortecą a tego miejsca. Zapewne tędy orkowie wychodząi biegną atakować ludzi. Jugg otworzył. Ich oczom ukazał się piekielnie długi korytarz. Jego końca nie było widać. W sumie na początku nic nie było widać, dopóki Rangral nie zaświecił latarki. Ruszyli. Szli jeden za drugim. Prowadził Jugg, bo był wszechwiedzący i wiedział, którędy trzeba iść. Szli około dziesięciu mintut. Ściany były o dziwo pokryte pomalowanym na żółto drewem. Po tym czasie zobaczyli przepaść. W tym miejscu korytarz się kończył, a na tym końcy była dziura szeroka na cały korytarz. A więc co robić? Jugg wskoczył i wszyscy po kolei za nim. Długo spadali. Około minuty. Wpadli do wody. Na szczęście wszyscy umieli pływać. Kotom sięnie chciało, więc podzieliły sięi grupkami każdemu wskoczyły na plecy. O dziwo wszyscy zobaczyli, że to koty praktycznie nie ważą. Pewnie przez to, że były przywołane. Teraz płynęli. Wszystko było to, co wyżej, tyle tylko, że ten korytarz pokryrty był wodą. Pływali przy samym "suficie". Tutaj spędzili siedem minut. Korytarz się kończył i nic nie było widać na dnie. Dziura była w tym "suficie". Weszli jakoś na górę. Sam nie wiem, jak koty siętam dostały. Lewitacja? Nie wiem. Wyszli do ciasnego pokoiku. Na jednej ze ścian była drabina. Zaczęli po niej wychodzić i dostali się do kolejnego małego pomieszczenia, z którego można było gdzieś iść, bo były stalowe drzwi. Otworzyli je.
*
Ich oczom ukazała się ogromna sala. Na samym środku widoczny był wielki stół, na którym było pełno brudnych misek, talerzy, widelców. Po lewej stronie był wielki obraz przedstawiający wojnę orków z ludźmi. Z prawej strony leżały instrumenty oraz fotel. Na końcu były kolejne, stalowe drzwi, a obok nich jakiś ork. Gdy tylko weszli, wyjął swój wielki miecz i rzucił się do ataku. Darnith rzucił w niego kulą ognia. Właściwie nic mu nie zrobiła. Wtedy do pomieszczenia wbiegł wojownik. Był odziany w, na pierwszy rzut oka, wspaniałą zbroję. W rękach miał wielkie miecze jednoręczne. Rzucił się na orka od tyłu. Minęła sekunda, wróg był już ozdobą podłogi, która tutaj ślicznie lśniła.
- Kim jesteś? - zagadał Luyanki do obcego.
- Mówią na mnie Blade.
- Witaj. Chcesz dołączyć do naszej grupy? - zapytał Eternith.
- Jak nie będzie tych kotów.
Wtedy Enether skoczył ze złości i krzyczał:
- Będą koty, będą koty, będą koty, będą koty!!
- Y... Ener... - zaczął Jugg.
- Będą koty! O! Już mi jeden miauczy do ucha, że one muszą być!
- Enether... - znów zaczął Jugg.
- Nie! będą koty!
- Przestań może wreszcie co?! - wreszcie dokończył.
- Dobrze, będą koty - powiedział Blade.
Darnith śmiał się z boku po cichu.
- No to co, idziemy? - spytał Rangral.
Ruszyli. Doszli do tych drzwi. Otworzyli je.
*
Znaleźli się w jakimś korytarzu. Od razu rzucił się na nich jeden z zielonoskórych. Szybko został zabity. Myśl o skarbach była zdecydowanie większa niż myśl o zagrożeniu, jakie było w tym miejscu. Ruszyli w jedną ze stron tego korytarza. Minęli wejście do jednego z wielu pomieszczeń. Było nagle wyjątkowo pusto...
***
Na fotelu siedziała osoba. Cień padał na jej twarz.
- A więc mówisz, że wtargnęli tu obcy?
- Tak - potwierdził zwiadowca.
Tajemnicza osoba uśmiechnęła się.
- Gdzie teraz są?
- W jednym z głównych korytarzy, panie.
Wstał. Popatrzył na Przywódcę Orków stojącego nieopodal.
- Chodź, Rygrok. Załatwimy wszystko.
Ruszyli, jeden zielony w zbroi, drugi w lśniących, czerwonych szatach...
***
- Wchodzimy - powiedział Eternith przy jednym z pomieszczeń.
Weszli. I zobaczyli to czego chcieli... wielkie góry złota, złote naczynia...
- Bierzemy i uciekamy - szepnął Enether.
Wszedł Szaman Orków. Luyanki rzucił się na niego. Niestety, ork zdążył rzucić czar "Zniszczenie przywołanych", przez co wszystkie koty zniknęły. Werpolterop zabił szamana, jednak wtedy nastało coś, czego nikt się nie spodziewał. Z ukrycia wyszła gromada zielonogębych. Niestety, Luyanki nie zdążył się obrócić. Wojownik odciął mu głowę. Jego lśniące miecze spadły na podłogę, a zaraz jego ciało...
Zamęt był wielki. Wszyscy próbowali coś zdziałać. Enether dobiegł do miecza Luyankiego, wziął, uklęknął i powiedział:
- Po kotach... nic już nie zostało... nie mam po co żyć...
Zabił się, przebijając sobie brzuch i wykrwawiając się. Rangral odciął trzy paskudne łby, jednak czwarty łeb okazał się zbyt sprytny. Popchnął człowieka i gdy upadł, przebił go toporem.
Wszystko to wydarzyło się w kilka sekund.
Został Eternith, Darnith i Jugg i Blade i dwóch orków wojowników, gdy wszedł Przywódca. Niestety tym razem wszechwiedza Jugga na nic się nie stała. Rzucony topór przez Przywódcę trafił w głowę Jugga. Padł i zmarł.
Wreszcie Darnith zdołał coś wyjąkać:
- Co... co jest?
Blade bez problemu zabił dwóch wojowników. Rzucił się na Rygroka. W tym czasie Eternith nagle padł na ziemię.
- Co jest? - Darnith kucnął nad nim.
- U... umieram....
Faktycznie umarł po kilku sekundach. Darnith nie wiedział co się dzieje. Popatrzył w stronę Przywódcy. Blade leżał, prawdopodobnie martwy, jak inni. Oglądnął się za siebie. Zobaczył tą tajemniczą postać.
- Zabijecie mnie? - zapytał zdenerwowany.
Upadł na kolana. Nie przed wrogami, tylko przy Eternithie.
- Prawdopodobnie tak - odpowiedział gość i podszedł do bohatera.
- Kim jesteś?
- Dabu.
Schował swoje dwa złote miecze. Podszedł Rygrok.
- No i co my mamy teraz z tobą zrobić, hm? - zapytał Dabu.
- Nie.. nie wiem - wyjąkał i rozpłakał się.
- Po co tu przyszedłeś? Po śmierć?
- Nie...
- Tylko po co? - pytał Dabu.
Na tym skończyła się rozmowa. Darnith stracił przytomność.
*
Bohater oprzytomniał po godzinie. Siedział w kącie pomieszczenia, w którym urzędował Dabu.
- Obudziłeś się już? - spytał homunculus.
- Tak... ech, o co w tym wszystkim chodzi? Co się stało Eternithowi?
- Eternithowi? Temu magowi? Aaa, rzuciłem na niego jeden z moich gorszych czarów. Nazywa się "śmierć".
Darnith się wzdrygnął.
- Jesteś magiem?
- Hmmm, poniekąd...
Mag ognia westchnął.
- O co w tym wszystkim chodzi? - powtórzył pytanie.
- Po prostu o to, że kiedyś spotkasz mnie na żywo.
- Jak to na żywo?
Coś tu mocno było nie tak. Nagle Darnith zobaczył ciemność przed oczyma. Po chwili otworzył je. Leżał na łóżku. Przez okno padały promienie słoneczne do pokoju. Wszystko stało się zrozumiałe.
-Ech.. ta cała przygoda to tylko głupi koszmar - mruknął do siebie.
Wstał i ubrał sobie swoją bordową szatę maga ognia. Na dole była falbowana, a nad falbanami można było zauważyć przeróżne żółte wzorki. Na jej przodzie widniał symbol płomienia.
Gdy bohater się ubrał, poszedł zjeść śniadanie, a po dziesięciu minutach wyszedł na zewnątrz.