Jak opisałem wyżej - pierwsze pół godziny aspiruje do miana remake'u czegoś w rodzaju połączenia pierwszej i drugiej części. Widzimy kilka scen rozgrywających się w świecie po Dniu Sądu, dochodzimy do momentu, w którym John postanawia wysłać Reese'a na ratunek Sarze, celem zabicia której Skynet wysłał już w przeszłość T-Arnold... tfu, T-800. Do momentu pojawienia się Kyle'a i Terminatora wszystko wskazuje na pełnoprawny remake, włącznie z bardzo pieczołowitą dbałością o odtworzenie paru kultowych scen. Później następuje znaczny twist, mający z pewnością zszokować widza, że jednak nie wie, cóż ten film przyniesie oraz wnieść weń powiew świeżości, co zrozumiałe. Problemem nie jest bynajmniej to, że po wstępie produkcja nie rozwija się w pełnoprawny remake czy nawet niezdefiniowany w czasie dodatek (jakim był choćby nowy Mad Max), lecz fakt, że późniejszy rozwój akcji naprawdę nie pozwala ani określić, jak ta historia ma się do linii fabularnej wszystkich poprzednich części, ani nawet zachować logicznego ciągu wydarzeń, który pozwoliłby na uważne śledzenie akcji ze zrozumieniem jej przez widza.
Mówiąc po ludzku - ja też nie wiem, o co chodzi, dunio, a rozumiem, że oglądałem film o dwie godziny dłużej od Ciebie