[Game Exe] Jak zabić hobbita? - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Wiktul,
A już myślałem, że nie wspomnisz o Obieżyświecie - Łaziku, a tu proszę: wisienka na koniec!

Łoziński ponownie dostał po łbie i tym razem bardzo celnie, merytorycznie i zgrabnie. Prawda, jakoś przyjemniej czytało mi się "Władcę" w tej zarchaizowanej formie, z karkołomną stylizacją językową, bliżej było temu do tej ogniskowej gawędy, którą taka historia mogła by być. Z tym tylko, że faktycznie nie rolą tłumacza jest pisać książkę na nowo. Niektóre z tych tłumaczeń, jakimikolwiek intencjami i prawidłami sztuki dyktowane, pomijają zupełnie coś, co moim laickim zdaniem powinno być naczelną wytyczną tłumacza - przystępność tekstu, jego brzmienie, to, jakie emocje będzie wywoływać słowo lub zdanie w języku tłumacza, nawet niezależnie od jego synonimicznej zgodności z oryginalnym.

Co by się stało, gdyby Andrzej Polkowski postanowił tłumaczyć wszelkie imiona i nazwiska przedstawiające z "Pottera" (Garncarza) z ichniego na nasze? Długodupny, AlaDziwna, Dobromiłosna, Trzmielowy? Ale pomijając tak jaskrawe przykłady odmóżdżenia, jakim wykazałby się wówczas, warto spojrzeć na krótkie, a treściwie posłowia, w których wyjaśnia co, jak i dlaczego przetłumaczył tak, a nie inaczej, niekiedy zupełnie odbiegając od brzmienia pierwotnego, będącego w języku angielskim neologizmem, zrostem etc., który tam brzmi dobrze, a po polsku byłby koślawy, karykaturalny. Łoziński, mimo być może szczerych chęci, w żadnej z tych płaszczyzn nie wykazał się wystarczająco lub też ani trochę dobrze.
Audrey,
Polkowski zdecydował się na jedno - że nie tłumaczy nazwisk czarodziejów, a tłumaczy inne stworzenia magiczne: Zgredek, dementor, śmierciożerca i się tego konsekwentnie trzymał. Łoziński i jego wersja to taka trochę wolna amerykanka: tu dodam, odejmę, tam pozmieniam, a Tolkien zostanie tylko na okładce. A potem półek w pokoju brakuje....
Noire Panthere,
Poruszyłaś całkiem poważny problem. I - szczerze mówiąc - w pełni podzielam Twe zdanie.

Jak napisałaś - tłumacz nie jest autorem. Jego zadaniem jest jedynie przełożyć tekst w taki sposób, by:
- można było zrozumieć, o co chodzi (czyli nie coś pokroju "Kali być na wakacje i gotować pamiętnik")
- oddawał właściwy sens oryginalnego tekstu (właściwy przekład idiomu, użycie stosownego do kontekstu przekładu danego słowa, etc.).

Nazwy własne - ewidentnie winny być nieruszane. Jeśli dobrze pamiętam, to w Harrym Potterze, Andrzej Polkowski postawił sprawę jasno - nie podmienia tych nazw w tekście, bo tak się nie robi. Wprawdzie podał, jak można rozumieć nazwiska, ulice, ale... wciąż, te tłumaczenia nie przewijają się w lekturze; są dodatkiem dla ciekawskich.

Co do pana Łozińskiego - smuteczek. Wielki. I do dziś pluję sobie w brodę, że nie zajrzałam pod okładkę książki. No ale, kicia młodą była, Tolkiena ubóstwia, ujrzała całą trylogię w boskiej cenie, nie pomyślała, że mogą istnieć inne przekłady niż ten Skibniewskiej. Efekt?

Przyszłam do domu, chciałam się wgryźć w lekturę i... ni cholery. Tego się nie da czytać. Bagosze, krzaty, ten nieszczęsny wiersz... Brr. Dziękuję, postoję.

Tylko książek żal, bo się bezproduktywnie kurzą...
Redakcja Game Exe,

Zapraszamy do zapoznania się z artykułem "Jak zabić hobbita?", znajdującym się w dziale "Game Exe". Komentuj, dyskutuj, dziel się z innymi swoim zdaniem!

Wczytywanie...