A już myślałem, że nie wspomnisz o Obieżyświecie - Łaziku, a tu proszę: wisienka na koniec!
Łoziński ponownie dostał po łbie i tym razem bardzo celnie, merytorycznie i zgrabnie. Prawda, jakoś przyjemniej czytało mi się "Władcę" w tej zarchaizowanej formie, z karkołomną stylizacją językową, bliżej było temu do tej ogniskowej gawędy, którą taka historia mogła by być. Z tym tylko, że faktycznie nie rolą tłumacza jest pisać książkę na nowo. Niektóre z tych tłumaczeń, jakimikolwiek intencjami i prawidłami sztuki dyktowane, pomijają zupełnie coś, co moim laickim zdaniem powinno być naczelną wytyczną tłumacza - przystępność tekstu, jego brzmienie, to, jakie emocje będzie wywoływać słowo lub zdanie w języku tłumacza, nawet niezależnie od jego synonimicznej zgodności z oryginalnym.
Co by się stało, gdyby Andrzej Polkowski postanowił tłumaczyć wszelkie imiona i nazwiska przedstawiające z "Pottera" (Garncarza) z ichniego na nasze? Długodupny, AlaDziwna, Dobromiłosna, Trzmielowy? Ale pomijając tak jaskrawe przykłady odmóżdżenia, jakim wykazałby się wówczas, warto spojrzeć na krótkie, a treściwie posłowia, w których wyjaśnia co, jak i dlaczego przetłumaczył tak, a nie inaczej, niekiedy zupełnie odbiegając od brzmienia pierwotnego, będącego w języku angielskim neologizmem, zrostem etc., który tam brzmi dobrze, a po polsku byłby koślawy, karykaturalny. Łoziński, mimo być może szczerych chęci, w żadnej z tych płaszczyzn nie wykazał się wystarczająco lub też ani trochę dobrze.
Łoziński ponownie dostał po łbie i tym razem bardzo celnie, merytorycznie i zgrabnie. Prawda, jakoś przyjemniej czytało mi się "Władcę" w tej zarchaizowanej formie, z karkołomną stylizacją językową, bliżej było temu do tej ogniskowej gawędy, którą taka historia mogła by być. Z tym tylko, że faktycznie nie rolą tłumacza jest pisać książkę na nowo. Niektóre z tych tłumaczeń, jakimikolwiek intencjami i prawidłami sztuki dyktowane, pomijają zupełnie coś, co moim laickim zdaniem powinno być naczelną wytyczną tłumacza - przystępność tekstu, jego brzmienie, to, jakie emocje będzie wywoływać słowo lub zdanie w języku tłumacza, nawet niezależnie od jego synonimicznej zgodności z oryginalnym.
Co by się stało, gdyby Andrzej Polkowski postanowił tłumaczyć wszelkie imiona i nazwiska przedstawiające z "Pottera" (Garncarza) z ichniego na nasze? Długodupny, AlaDziwna, Dobromiłosna, Trzmielowy? Ale pomijając tak jaskrawe przykłady odmóżdżenia, jakim wykazałby się wówczas, warto spojrzeć na krótkie, a treściwie posłowia, w których wyjaśnia co, jak i dlaczego przetłumaczył tak, a nie inaczej, niekiedy zupełnie odbiegając od brzmienia pierwotnego, będącego w języku angielskim neologizmem, zrostem etc., który tam brzmi dobrze, a po polsku byłby koślawy, karykaturalny. Łoziński, mimo być może szczerych chęci, w żadnej z tych płaszczyzn nie wykazał się wystarczająco lub też ani trochę dobrze.