W największym skrócie - przypomnijcie sobie ten utwór: https://www.youtube.co...?v=2V7tCMo6Hpk
Ten film był wszystkim oprócz tego, co stanowi i wyraża ten utwór i poprzednia część filmu.
Na Teutatesa, jakież to było nudne! Rozciągnięte, rozwleczone, absurdalnie nieciekawe. Zamordowano ten film jego własną konwencją, tutaj wyolbrzymioną do piramidalnych rozmiarów, bez krztyny wyczucia, smaku czy sensu, jakie zapewniły sukces poprzedniej odsłonie. Wszystko miało być "fajowe", "ŁAaał!", wszystko z cyklu "Widziałeś jak on to ZROBIŁ?" "Ehejś!".
Dwadzieścia lat wcześniej uznałbym to pewnie za mroczny, FAJNY film. Dziś była to dla mnie rozwleczona ponad wszelkie wytłumaczenie telenowela z Evą Green w marnym makijażu, usiłującą wiadrami zagrywać rolę, której nikt jej nie napisał. Pomijam wsteczne biegi greckich okrętów, ognio-kulo-absurdoodporne konie pokładowe i tego typu dyrdymałki, bo faktycznie nie o to chodzi, aczkolwiek nawet w tym aspekcie zatracono spójność konwencji, jaka była podstawą MOCY, prawdziwej MOCY pierwszego filmu.
Tu mieli być fajni faceci, a nie było. Miała być akcja, a zabrakło. Początek filmu zapowiada się dobrze, ale z czasem ten początek rozciąga się na resztę produkcji i trwa do napisów końcowych. Czekam, czekam i doczekać się nie mogę, aż wyjdziemy wreszcie z preludium i jego konwencji do czegoś, co będzie tak samo nastrojowe, dynamiczne i spójne, jak część poprzednia. I nie doczekam się. Mogę być już spokojny, że jak złego, nudnego i grafomańskiego opowiadania bym w życiu nie popełnił, nie będzie gorsze, nudniejsze i bardziej patetyczne od narracji, jaką tutaj przyjęto. Bezsensowne sloooooooooooooooooooooooooo moooooooooooooooooooooooooo, w odróżnieniu od części poprzedniej nie podkreślające zajefajności choreografii ani męskiej muskulatury, tutaj nużą i rażą... tandetnością wykonania. Efekty specjalne i grafika są tu dużo, dużo gorsze od wcześniejszych. W "Expendables" fontanny krwi i eksplodujące głowy wyglądają FAJNIE w tej właśnie konwencji popcornowej, podstawówkowej fajności. Tutaj - przykro mi bardzo, czerwona farba naprawdę byłaby dużo bardziej "łał" od wyrenderowanego zygzaku czerwonego plastiku.
O czym tak naprawdę był ten film? Nie wiem, fabuła widocznie utonęła gdzieś w odmętach absurdu i efekciarstwa. Liczyłem jeszcze, że może całość przerodzi się w fajną bajeczkę o złym bogu Xerksesie, opowiadaną na modłę produkcji klasy "Hong-Kong", ale nawet ta nadzieja umarła. Trójeczka na dziesięć za sam nie wiem co i może dobre chęci, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że aktorzy po sesji zdjęciowej tarzali się ze śmiechu na myśl o tym, z jakiego badziewia ciągną kasę. Zdecydowanie jeden z tych filmów, których warto nie obejrzeć.