W pierwszej chwili ucieszyłam się, bo zawsze chciałam przeczytać Zwiadowców, w której zawitałaby kobieta zwiadowczyni. Jednak zaraz pojawiły się domysły (patrząc na zakończenie części 11), że tą uczennicą będzie córka Cassandry. Nazwa królewski zwiadowca oraz proca na pierwowzorze okładki dawała do myślenia.
Wszystkie podejrzenia się sprawdziły, gdy w rękach trzymałam juz tę jakże wyczekiwaną księgę. Świadomość, kim jest Maddie, mnie odrzucała. Przez pierwszą połowę nie darzyłam jej sympatią. Irytowała mnie i wtedy szczerze współczułam Willowi. Jednak im dalej, tym lepiej. Przyzwyczaiłam się do tego faktu, a poprawa Madelyn sprawiła, że spojrzałam na tę postać z innej perspektywy. Ogólnie książka mnie zaskoczyła i nie ukrywam, że mi się podobała, jednak to nie ten majstersztyk, co Cesarz Nihon-Ja, czy chociażby Płonący most.