Nic szczególnego, ale też nie zgodzę się z Wiktulem, że ten film to jakaś mega tragedia, skłaniając bardziej ku opinii Verona. Gdyby nie wątek panny Frey, całość byłaby naprawdę znośna, mimo że kotlet odgrzewany. Miło pooglądać protagonistę, który w dupie ma ratowanie świata czy dziewczynki z białaczką, bo sam niedługo umrze. Zabrakło niestety konsekwencji i ostatnie 40 minut filmu oglądałem z zażenowaniem, bo przekreślone zostało wszystko, co do tej pory zbudowano.
Szalony antagonista również niczym nowym nie jest, ale kreacja bohatera całkiem niezła i uważam, że wpasował się w tę produkcję. Do tego pustynne widoczki na Ziemi wyglądały wcale smacznie. Pominę milczeniem fakt, że sama idea Elizjum to jakaś kpina i nic głupszego nie dało się wymyślić
5/10 - obejrzeć, odmóżdżyć się, uśmiechnąć, zapomnieć.