Nie ma potrzeby zastanawiać się nad wszystkimi zaletami produkcji, bo wszystkie zostały dokładnie wymienione w recenzji. Mnie również z miejsca zachwyciła postać Lafayetta, gra aktorska Skarsgårda czy rewelacyjne tło dla wydarzeń: debaty w telewizji, konflikt między chrześcijanami a wampirami. Jedyne co tu nie bardzo mi pasuje, to właśnie te romantyczne bzdety. Szczególnie dotyczy to dwunastego odcinka i bohaterskiego wyczynu Billa.
Poza tym kompletnie nie rozumiem, co Sookie widzi w tym Billu. Sam ciągle udowadniał, że jest tym lepszym i szczerze mówiąc, bardziej jemu kibicowałem niż Billowi. Ale cóż, nie jest tajemnicą, że bohaterka jest dość głupia (kolejna wada). Mnie osobiście najbardziej rozwalają jej krzyki. Początkowo stwierdziłem - ile można krzyczeć. Za każdym razem, kiedy znajdzie jakieś ciało, krzyczy. Jeszcze czasami ma opóźnioną reakcję - patrzy się, patrzy i wtedy dopiero krzyczy. Jednak z czasem stało się to tak groteskowe i zwiastowało kolejne interesujące zdarzenie, że w sumie mi się podobało. W każdym bądź razie, to rewelacyjny serial. Podobał mi się też wątek tych morderstw. Lubię takie kryminalne sprawy, co prawda może odpowiedź nie była błyskotliwa, zaskakująca, powodująca opad szczęki niczym w "Sherlocku", ale odpowiednio napędzała akcję. Wątki obyczajowe przyjaciół Sookie też złe nie były.
Moja ocena: 8,5 (dla całego serialu 9, bo dawno nic mnie tak nie wciągnęło; to jeden z najlepszych seriali fantastycznych, mimo że szósty sezon okazał się przeciętny przez nielogiczności i beznadziejne wątki miłosne).