Podgląd ostatnich postów
Nie doszukuj się w tym kanoniczności. Nie było jej tu nawet w pierwszym starciu. W ramach trawestacyjnej koncepcji, pierwsza walka jest obrazem upadku Mrocznego Rycerza, zdziadzienia człowieka kryjącego się pod maską, który, zgodnie ze słowami Alfreda, nie odzyskuje swej niemal mistycznej mocy przez sam fakt noszenia maski. Bane jest tym wszystkim, czym Batman przestał być. Druga walka natomiast jest bardzo złą, rozciągniętą sekwencją walki. Na jakiej podstawie miałoby funkcjonować owo "odwrócenie ról"? Bane zdążył stetryczeć przez tych kilka miesięcy w równym stopniu, co Bruce Wayne przez lata siedzenia w szlafroku? Bruce Wayne zdążył w pół roku od złamania kręgosłupa odzyskać formę sprzed lat i w dodatku przerosnąć człowieka, który dopiero co zniszczył go jak szmacianą lalkę? Jeśli takie było założenie scenariusza, to nie widać tego w żadnym, choćby najmniejszym elemencie drugiej walki. Obaj młucą się jak dwóch trepów po paru głębszych w barze - obrzydliwie wolno, nieskładnie, na odlew młotkami. Już pierwsza walka była pod tym kątem znacznie bardziej dynamiczna. Porównaj sobie samą choreografię ruchów Batmana z walki na parkingu w "The Dark Knight" z tym, co prezentowali obydwaj w tej walce na schodach. Tu nie ma koncepcyjnego założenia, tu jest tylko zwyczajna niedoróba człowieka od projektu tej sekwencji. Z resztą, do cholery, czy gdyby była to dobra, przemyślana scena walki z fabularną, ideologiczną podkładką, to czy człowiek, który złamał nietoperza zginąłby po Molierowsku w zderzeniu z motocyklem?!?!?!
Wracając jeszcze raz do kanonu, którego Nolan tu nie odzwierciedlał, a jedynie przerabiał całkowicie po swojemu - pierwsza walka Bane'a z Batmanem miała miejsce po 3 bitych miesiącach ścigania wszystkich arcyłotrów wypuszczonych z Arkham przez Bane'a. Gdy nietoperek wraca po tej pościgowej epopei, zmęczony jak koń po westernie, w swoim własnym salonie zastaje świeżutkiego jak jutrzenka Bane'a, który skopuje go ze schodów i dziwi się, dlaczego facet nie ma siły z nim walczyć. Nie ma tu przełożenia na wizję Nolana, w "Dark Knight Rises" przegrana Mrocznego Rycerza w pierwszej walce symbolizuje zupełnie inne wartości.
Druga walka, przegrana przez Bane'a (nie mówię tu o tej z Azraelem), jest starciem bardziej wyrównanym, choć wynikającym i tak wbrew woli Batmana, który chciał ratować ludzi przed eksplozją budynku. Bane uparł się, że weźmie na Batmanie odwet za łomot i upokorzenie, które sprawił mu psychopata Azrael. Wywiązuje się walka, w której ostatecznie zrywem woli wygrywa Batman. Jak chciałbyś doszukać się tego w tym finale paraolimpijskich zapasów z finału produkcji Nolana?
Ostrzegam przed spojlerami.
Ogólnie - choć z kina wychodziłem zadowolony, niemniej spodziewałem się czegoś lepszego. Twist końcowy rozczarował mnie, psując tę całą relacje na linii Bane - Batman. Nie dość, że ten ostatni, stał się z bossa jakimś minionem, to jeszcze jak na dobitkę, zakończenie jego wątku jest.... takie z dupy. Ten film nie potrzebował zwrotu akcji. "Mroczny Rycerz Powstaje" - to nie część druga, gdzie sekwencja wydarzeń wprowadzanych w ruch przez nieobliczalnego Jokera, miała nas porwać i wbić w fotel. Tu mieliśmy mieć film o bohaterze, jego kryzysie, przezwyciężeniu go itp. Opowieść skupioną wokół postaci.
Ps Ostatniej walce Ktul zarzuca - "bez pomysłu". Przepraszam najmocniej, ale puść sobie ją jeszcze raz i porównaj do pierwszej. W dużej mierze powtarza schemat z odwróceniem ról. Mamy sekwencję w której inicjatywa należny do Bane'a, przesilenie i pod koniec jego desperacką, zwierzęcą wręcz walkę z Zamaskowanym Krzyżowcem.
Cóż, przeczytałem i recenzję, i komentarze. Styl recenzji fajny, coś innego i niestandardowego. Naprawdę całkiem, całkiem.
A co do filmu, to zgadzam się z przeważającą częścią komentarzy - też uważam, że 2 część była nieco lepsza niż ta. Świetnie ujął to Wiciu; uśmiechy politowania nie powinny się pojawiać. A pojawiały. I tak jak "The Dark Knight" śmignął mi sam nie wiem kiedy, tak tu miałem czas zastanawiać się, w którym momencie filmu jestem i ile jeszcze zostało. Film bardzo fajny, bez dwóch zdań, ale z dwójką przegrywa.
Moje wrażenia są zbliżone do krzyslewego, film wypada słabiej niż dwójka i minimalnie lepiej niż jedynka, warty zobaczenia ale nie powalający, w szczególności z początku akcja rozkręca się nieco zbyt długo, Catwomen też taka nijaka.
Film całkiem dobry, ale nie tak, jak poprzednia część. Ma trochę dziur i niedomówień, i choć faktycznie mnie miejscami zaskoczył, to jednak liczyłem na coś więcej. "Mroczny Rycerz" był do bólu prawdziwy, realistyczny, ale także intrygujący, ciekawy - sprawdzał się, jako dramat, film sensacyjny i film psychologiczny. Tutaj wkradała się we mnie nuda - przynajmniej w pierwszej godzinie, czasem też wątpliwość, co do niektórych rozwinięć akcji, a walki to w ogóle jakaś tandeta. Batman nie potrafi się bić, czy jak? Gdzie gadżety? Bo Bane'a lał tak cienko, że tamten z niego tylko z niego drwił. Brakowało mi tu jakiejś finezji, którą zapewniała jedynie kobieta-kot. Anne Hathaway nie zagrała jakoś szczególnie dobrze, aby można było opiewać jej umiejętności aktorskie, ale nie jest tragicznie - niemniej widziałbym w tej roli kogoś innego. Sama postać trochę dziwna - mam rozumieć, że jest to wybranka bohatera? Czy co? Mało między nimi iskrzyło, a koniec niewiele powiedział w tym temacie. Bardzo spodobał mi się za to wątek al'Ghula - trochę ponurości i poruszenia, a zarazem większego napięcia przy nim mi się udzieliło - niemniej los Denta i inne wątki poruszane w "Mrocznym Rycerzu" wypadły ciekawiej.
Podsumowując - ja daję 7/10. Dobry film, dobra kontynuacja niektórych wątków, niezłe zakończenie niepozostawiające żadnego poczucia niedosytu, interesujący antagonista (choć Jokera bardziej wolę), ale no cóż... "Mrocznemu Rycerzowi" nie dorasta. Ja przy pierwszej godzinie się wynudziłem, a i zabrakło mi też tej genialności poprzedniej części.
Dokładnie 5 minut temu zakończyłem seans i uczucia me są niezwykle mieszane.
Zaczynając od zalet i punktów najmocniejszych, te ukazałeś w całej rozciągłości swą recenzją - zarówno jej formą, jak i treścią.
Udało się stworzyć antagonistę zaskakującego i niesztampowego. Dziwna, pokraczna maska z modulatorem głosu, który nie brzmi jak standardowe, basowe pomruki wszelkich superłotrów? Kawał chłopa, lecz bez umięśnienia hiperatlety? To grozi naszemu naczelnemu straszydłu śmiesznością. Rzecz jednak w tym, że Bane straszydłem nie jest. Nie jest tak przewidywalny w swych reakcjach jak Joker (paradoksalnie). Czy jest to postać "lepsza" od klauna? Ani lepsza, ani gorsza, nie ma między nimi skali porównania. Obie zagrano bardzo dobrze, na zupełnie różne sposoby, gdyż zupełnie inny był charakter i sens obu postaci.
Sposób w jaki połączono Bane'a i Wayne'a, cała droga z góry na dół i z powrotem głównego bohatera, również została skonstruowana i wprawiona w ruch sprawnie, smacznie i dynamicznie. Ma to nastrój, ma to sens, ma również pewną emocjonalną i intelektualną głębię. Bez przesady, rzecz jasna, bez psychodramy i hamletyzowania, lecz również bez banałów i pójścia na łatwiznę.
"Catwoman" w klasycznym wydaniu, a także we wszystkich późniejszych, aż do trumny z Halle Berry, nad którą pomilczę z całych sił, stała się symbolem tandeciarstwa i prymitywnej pornografii w wersji soft-przedszkolnej. Gdy usłyszałem, że ma się ona pojawić w tej części, jęknąłem w obawie przed zepsuciem nastroju i poziomu fabuły, jaki zbudowano na parze Joker - Two Face. Jednak w tej wersji kobieta kot nie jest ani upierdliwa, ani rażąco naiwna. Mało tego, moim osobistym, męskim zdaniem, najlepiej oddano jej charakter i aurę zmysłowej seksualności. I to pomimo faktu, że Anne Hatheway w poprzednich rolach nie wzbudzała u mnie szczególnie silnych... emocji...
Dalej - muzyka. Choć, powiedzmy sobie szczerze, czy Zimmer kiedykolwiek stworzył nie-dobrą ścieżkę dźwiękową? Wielkie uznanie jednak za dodanie nowej jakości, nie kopiowanie tego samego, przy zachowaniu specyficznego nastroju i pompatyczności. Montaż - kolejny świetny kawał roboty, ale w tych kategoriach akurat za darmo Oscarów nie rozdają.
Gorzej rzecz ma się z fabułą jako całością, wszelkimi jej dziurami, nierównościami, których jest naprawdę sporo. O wiele więcej, niż w poprzedniej części i o wiele więcej, niż być powinno. Kolejne wątki, sceny, niektóre rozwiązania, powodowały, że w trakcie seansu moja opinia o filmie zmieniała się w sinusoidę - od "9/10" przy wątkach Bane'a, po "6/10", "...5/10..." przy kolejnych, obraźliwych dla intelektu widza oraz dotychczasowej staranności wykonania momentach. Nie chodzi o analizowanie z pełną powagą konstrukcji bomby, tego kto gdzie strzelił i dlaczego nie trafił, bo faktycznie jest to równie zasadne, jak pytanie, czemu garnitur Bonda nigdy się nie gniecie. Jednak część poprzednia stanowiła całość o równym poziomie i szeroko zakrojonej, spójnej intrydze. Mogła nas zaskoczyć choćby przez fakt posiadania pozoru realności, czego brakowało zarówno pierwszej, jak i tej odsłonie "Batmana". W "The Dark Knight" na mej twarzy ani razu nie pojawił się uśmiech politowania, tutaj kilkukrotnie. Nie powinno tak być.
Co jeszcze mi się nie podobało? Szarpane ujęcia, czego nie liczę na minus montażystom, lecz reżyserowi. Bywało, że widz nie nadążał za akcją lub raczej nie nadążał za nią sens i fabuła. Końcowe rozwiązanie wątku dziecka al'Ghula (nie miłości Bane'a, to mi nie przeszkadza) - wymuszone, wrzucone na szybko, byle by było jeszcze jakieś "och!" przed końcem filmu. A nie ma, bo nie zaskakuje, lecz rozczarowuje. Sama postać Mirandy Tate jest całkowicie pozbawiona sensu przez cały film - nie mamy pojęcia kim jest, dlaczego w ogóle pojawia się w filmie i firmie Wayne'a, nie wiemy po co wciąż biega po ekranie, ani z jakiej to irracjonalnej przyczyny Wayne'a ot tak powierza wszelkie swe sekrety i po stokroć złamane serce perfekcyjnej (niezbyt pięknej) nieznajomej. I nie w tym rzecz, że to wszystko tajemnice, których wyjaśnienie spływa na nas w ostatniej pół godzinie seansu z potężnym "Ahaaaaa...!". To po prostu spore, niepotrzebne rozczarowanie.
Sekwencje walk - słabe. W części poprzedniej dużo lepsze. Nie muszą być salta na kiju i akrobatyka siłowa, lecz coś bardziej dopasowanego do charakteru postaci. Pierwsze starcie Bane - Batman, ok, pokazano to, co było istotne. Starcie finałowe - bez pomysłu, bez polotu, nieatrakcyjne i zakończone źle. Ot, kilkudziesięcioosobowa ustawka z nieciekawą walką wieczoru, zakończonej iście molierowskim strzałem z motoru w twarz.
Miłe zaskoczenie wątkiem Blake'a oraz jego końcówką. Furtka uchylona delikatnie, z wyczuciem, spodobało mi się, bo można tu było napchać dużo więcej bylejakości i banału. Alfred - kolejna obok Bane'a, najmocniejsza strona tego filmu.
Koniec końców - 7,5/10. Gdy obejrzę jeszcze parę razy, zapewne wzrośnie lub spadnie o punkt, niemniej polecam. Również tym, którzy tak jak ja mieli niebotyczne wymagania po Ledgerze-Jokerze i Evereście jakości, na który wspiął się Nolan w poprzedniej części.
A teraz wszyscy razem, allow me to break the ice:
WHAT KILLED ZE DINOSAURS!?
Nolan kończy, ale temat zostawił otwarty. Miejmy nadzieję, żeby ktoś czegoś pokroju BiR nie popełnił. Catwoman miała swoje dylematy - stąd właśnie moje skojarzenie z Arkham City. Uciec z Gotham, czy ratować Batmana, uciec z Arkham City czy...Ratować Batmana? Podobieństwo jest nader duże.
Może Nolan kończy przygodę z Batmanem, ale Warner Bros nie;p Batman przynosi im taką forsę, że szkoda im z tego rezygnować. Z drugiej strony - muszą być świadomi, że jak zabierze się za to ktoś inny niż Nolan, to może spaprać sprawę i popełnić kolejny szit pokroju "Batmana & Robina" z Cloneyem i O'Donnellem.
*
Damn, wracająć do CW jest tak napisana, ale Anne zabrakło naturalności w odgrywaniu tej postaci, trochę na siłę, wymuszone, brakowało jej takiego luzu i wczucia się w postać imho. Sry z dubel.
Miałem to samo Hassan. Scena powielona chyba ze względu na wydźwięk jaki zyskała wśród fanów. Zgadzam się, że nie można doszukiwać się mega realizmu w adaptacji komiksu, ale kurcze tej bomby przeżyć nie mogę. Niestety parę nie dociągnięć trochę wpłyneło na moją ocenę. Co Catwoman i Anne H. to fakt postać jest napisana i stworzona jako niezależna, silna babeczka, z którą lepiej nie zadzierać. Jest nie typowym złoczyńcą tylko kimś nazwijmy to "chaotycznym neutralnym". Szkoda, że Bruce wygrał z Gackiem i wszystkko pojechał sobie rozpocząć nowe życie z babeczką. Zastanawia mnie po cholerę wątek Blake'a jest tak zakończony, przecież Nolan mówił, że kończy przygodę z Batmanem, czyżby kończył z nim, ale nie kończył z uniwersum DC?
Bomba była neutronowa, nie detonowała się zdaje się od wstrząsów tylko od rozpadu atomów - więc mogła nie wybuchnąć od obijania się.
Podejrzewam, że scena wybuchu z oddali miała sugerować, że Batman odstawił bombę na słuszną odległość, tak aby Gotham nie sięgnęły żadne reperkusje.
Tak jak napisałem wcześniej - szukanie w Batmanie realizmu, jakimkolwiek Batmanie, mija się z celem. To jest świetna opowieść, świetne kreacje bohaterów, próba dodania wymiarów, głębi postacią często jednowymiarowym, bo komiksowym. Może jakieś dywagacje na tematy szersze niż sam film, ale zaserwowane w znośny i przyjemny sposób. Mi niedopatrzenia i dziury w filmie zupełnie nie przeszkodziły dobrze się na nim bawić, powiem więcej - kilka z nich stało się tematem żartów wśród mnie i moich znajomych. I jest fajnie.
Btw., czy tylko mi się wydaje, że darcie pyska przez Batmana w kierunku Bane'a WHERE IS THE DETONATOR, metodą na sowieckiego speca od przesłuchań, było cichym uchyleniem kapelusza w stronę kultowego już w sieci WHERE ARE THEY z TDK? Ja naprawdę miałem problem w kinie, żeby nie parsknąć głośnym śmiechem podczas tej sceny.
Cytat
Z całym szacunkiem, ale ten tekst koło porządnej recenzji nawet nie leżał.
Jak już odpisał ci autor tej recenzji - trzeba uzasadnić swoją wypowiedź - skomentowałeś dosyć obszernie film, ale odpuściłeś już potwierdzenie tego zdania. Ja napisałbym tę recenzję zupełnie inaczej, ale forma, jakiej użył Hass, przypadła mi do gustu. Wyjaśnia wiele, jednocześnie pozostawiając większość smaczków dla widza.
Czepiać się "niedociągnięć" w filmie, to trochę jak czepiać się, że motorem Batmana nie da się zawrócić w miejscu o 90 stopni. Bomba nuklearna (no dobra, dla mnie akurat ona obniżyła ocenę - Gordon przytulający się do bomby i zero wzmianki o promieniowaniu; bomba ciągnięta przez Batmana, waląca o glebę i brak eksplozji; w końcu wybuch, grzyb, ale bez jakiejkolwiek fali tsunami czy czegokolwiek... bitch, please), szturm policjantów i kilka innych ściem nieco psują widowisko, ale czy naprawdę mocno? Tyle się dzieje na ekranie, że nie ma czasu się zastanowić nad takimi pierdołami.
Jeden komentarz odnośnie antybohatera - mimo całej sympatii dla Ledgera i rewelacyjnej roli jako człowiek z blizną - Bane >>> Joker. Główna czarna gwiazda spokojnie przyćmiła genialnego przecież Bale'a.
Cytat
ale patrząc na różne zdjęcia - nawet na to nie liczę. Trzeba było by zmienić aktorkę - to po pierwsze. W ogóle to ja nie przepadam za Anną Hathaway i średnio mi ona pasuje w "Batmanie", ale ocenię jej występ po seansie, bo może nawet spodoba mi się grana przez nią postać.
N/c - można oceniać negatywnie, bo się nie lubi aktora/aktorki, ale pisać, że ktoś średnio pasuje w filmie, nie oglądając go, to trochę przegięcie. Ann zagrała rewelacyjnie i tyle mam do powiedzenia na jej temat.
"Dark Knight" był świetny, ale "Rises" przebił go o głowę. Polecam każdemu i spokojnie wystawię ocenę 8,5.
Jak dla mnie film był ogólnie świetny, tylko oczekiwałam trochę więcej akcji. Batgadżetów, wybuchów, pościgów - Nolan to świetnie robi. Teraz najwyraźniej postanowił skupić się na postaciach i ich historiach, co też wyszło mu ciekawie, chociaż sporej ilości osób może się to nie spodobać, właśnie przez to, że kojarzą Batmana z wybuchami. Tom Hardy jako Bane był niesamowity
, był tak zły, jak tylko Bane potrafił. Szkoda, że finalnie nie robił tylko dla siebie, tylko dla dupy. Anne Hatheway była dla mnie tu największą zagadką, generalnie słyszałam, że podchodzi ambitnie do swoich ról, ale kojarzyłam ją raczej z mdłymi laskami komedii romantycznych. Jednak wywiązała się ze swojej roli rewelacyjnie. Nie była co prawda tak rewelacyjna jak Pfeiffer, ale oba filmy miały zupełnie inną koncepcję. W końcu Burton robił je bardziej komiksowe, a oryginalna Selina Kyle miała niezwykłe kocie moce, które u Nolana by nie przeszły. Ta była kocia z charakteru i podniesionych okularów, układających się na kształt kocich uszu. Poza tym trochę rozmydlone zakończenie, ale nie zdziwię się, jak za jakiś czas Nolan ogłosi, że rozpoczyna zdjęcia do Batmana i Robina.
Catwomen w "Arkham City" faktycznie wypadła świetnie. Bardzo spodobała mi się ta postać - przez wygląd po tajemniczy charakter i osobowość. Nie miałbym nic przeciwko, aby tak prezentowała się w filmie, ale patrząc na różne zdjęcia - nawet na to nie liczę. Trzeba było by zmienić aktorkę - to po pierwsze. W ogóle to ja nie przepadam za Anną Hathaway i średnio mi ona pasuje w "Batmanie", ale ocenię jej występ po seansie, bo może nawet spodoba mi się grana przez nią postać.
Cytat
Z całym szacunkiem, ale ten tekst koło porządnej recenzji nawet nie leżał.
Należałoby jakoś uzasadnić swoją opinię, gościu Paulu.
Recenzja, podobnie jak opinia jest czymś subiektywnym - i można się z nią nie zgadzać. Mi się film podobał znacznie bardziej niż TDK a ponieważ nie miałem ochoty klepać ordynarnej, pospolitej recenzji, napisałem ją w ten sposób - nie oznacza to jednak, że nie wyłapałem w filmie dobrej ilości dziur i niedopatrzeń popełnionych przez reżysera. Ktoś napisał gdzieś, że Nolan nie uczy się nie popełniać tych samych błędów - ale z drugiej strony nie musi, bo i tak znacznie urzeczywistnił serię opowieści w których tysiące światów się ze sobą przenika, a facet w gatkach na spodniach jest najlepszym kumplem faceta w kapturze nietoperza. I razem walczą z człowiekiem ołówkiem, plądrownikiem grosików albo innym pożeraczem światów. Come on.
Co do Catwoman, bo opinię że nie zachowywała się jak Catwoman słyszę już po raz kolejny - zupełnie się z tym nie zgadzam. Jest to postać wykreowana na silną, niezależną, o własnej opinii i przekonaniu, która nikogo się nie słucha, ale zawsze, niezależnie od popełnionych przez siebie błędów, spada na cztery łapy. Dodać do tego grację i zadziorność Ann Hataway (czy jak to się tam pisze) - i jest okej. Podobnie sprawa ma się z Catwoman w Arkham City - choć tam z oczywistych powodów "kotowatość" bohaterki jest bardziej wyraźna.
Z całym szacunkiem, ale ten tekst koło porządnej recenzji nawet nie leżał. Teraz będzie parę uwag nie do tekstu,
, ale do samego filmu.
Od teraz będą SPOJLERY UWAGA. Jak przeżył wybuch termonuklearny? Ja rozumiem, że zainstalował autopilota,
ale widzieliśmy, że wchodził do pojazdu, ale z pojazdu już nikt nie wychodził, a oczy wszystkich śledziły dokąd leci.
Jeżeli wyskoczył do morza to i tak wybuch powinien go dosięgnąć. Teraz pora na Kotkę, chciała być fajna, chciała
być twarda, chciała być femme fatal, lecz niestety wszystko wyszło jej sztucznie, tak samo sztucznie jak wciśnięte
na siłe dowcipy vide Batman : " Teraz wiem jak to jest". Fakt zaskakujące zwroty akcji były, zwłaszcza wątek miłosny
Bane'a do Talii, no proszę bitch please strasznie to wymyślili. Na siłę wcisnięty jest też wspomniany Strach na Wróble
, jego pojawienie się miało stanowić smaczek, ale kompletnie nie pasuje to do całości. Z Bruce'a na emeryturze zrobili
dziadka mniej sprawnego od poczciwego Freda. Sposób w jaki ginie Bane pozostawie bez komentarza, ta podjeżdza
na "Bat motórze" pif paf i po sprawie. I szkoda, że Bane skończył z astmą... Jim Blake aka Robin, rozumiem,
że dostał się do Batcave'a, ale co z nim będzie dalej, wkurza mnie, że perfidnie zostawili otwarty wątek.
Strasznie mnie rozczarował DKR, jestem strasznym fanbojem gacka, 2 poprzednie filmy były świetne. Niestety
to najsłabsza cześć serii. Jak dla mnie 6/10. A szkoda, wielka szkoda. Cytat o bohaterze wojennym jest skierowany
pod adresem Jima Gordona.
Recenzja utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że należy zobaczyć to jak najszybciej
Jeśli chodzi o muzykę, miałem wrażenie, że niewiele zmieniła się w porównaniu do dwóch poprzednich części trylogii. Nie bardzo widziałem różnicę. Sama fabuła zaś w paru znaczących miejscach przypominała mi pierwszą część. Chociaż "The Dark Knight" podobał mi się bardziej, to "The Dark Knight Rises" i tak ftw! Dziewiąteczka, achhhhh.
Zapraszamy do zapoznania się z recenzją filmu "Mroczny Rycerz powstaje"!
Ach, Bane. Z Batmanem potykałeś się od dawna. Najpierw jako handlarz narkotykami z Południowej Ameryki, z pluszowym misiem jako jedyną oznaką człowieczeństwa, która w tobie została. Potem jako boss, naćpany Venomem i nienawiścią do bruja w Arkham Asylum, nawet Joel Shumacher o tobie nie zapomniał i skrzywdził cię w "Batmanie i Robinie" – grzebiąc pod kiczem na długie lata. Odkopać cię postanowił Christopher Nolan, angażując jako przeciwnika Zamaskowanego Krzyżowca w ostatniej części swojej trylogii – "Mroczny Rycerz Powstaje".... Czytaj dalej!
Komentuj, dyskutuj, dziel się z innymi swoim zdaniem!