Jak miałem osiem lat to zacząłem pisać pierwsze swoje opowiadania. Tutaj zamieszczę dwa rozdziały mojej książki. Uwagi mile widziane. Jeśli by ktoś chciał, to będę mógł dodać więcej...
Opowieść o Mateuszu
1
Ach.. Niestety jestem w schronisku. Chcę żyć na wolności od niezłego czasu. No, ale w końcu ile można tak siedzieć… lepiej obmyślić plan ucieczki.
- Kocie, wiesz, jak stąd uciec? – zapytałem.
- No, chyba w nocy…
- Ale nie pytam się o jakiej porze dnia, tylko jak – powiedziałem.
- Mogę zniszczyć klatki i kłopot z głowy – powiedział byk.
- No to super! – krzyknąłem szczęśliwy.
*
Zapadła noc a razem z nią wielkie ciemności. Byk zasnął. Chyba zapomniał, co ma robić. Spróbowałem go obudzić, potrząsając nim. Obudził się, ale wstać nie chciał dalej. Zacząłem go straszyć. Poskutkowało! Ale i tak byk leniwie zaczął niszczyć klatkę. Zniszczył.
- Wolność! Wreszcie! – powiedziałem niezbyt głośno, aby nie pobudzić zwierząt.
Gorsza sprawa – trzeba poszukać wyjścia. Niestety była trzecia. Niedługo zacznie świtać. To źle.
*
Nie jest dobrze. Nie znaleźliśmy wyjścia. Ukryliśmy się w krzakach. Siedzieliśmy tam cały dzień. Brrrr… Nic nie
jedliśmy. Gdy zapadła noc, znowu zaczęliśmy szukać wyjścia. Wreszcie znaleźliśmy osiem minut po północy.
- Hurra! – powiedziałem.
- Nie musisz dziękować.
W nocy niestety nie łatwo trafić tam gdzie się chce, chodźby dlatego, że jest ciemno. Postanowiliśmy, że się trochę prześpimy.
*
Gdy się obudziłem należało zbudzić byka.
- Wstań byku.
Nie ruszył się.
- Nie chcę być niegrzeczny, bo…
Nic nie mówił. Cwaniak.
- Czy ty w ogóle śpisz?
- Śpię jak zabity – odpowiedział.
- Gadasz przez sen, tak?
- Tak.
- No widzisz, nie chcę być nieprzyjemny, a…
- To nie bądź.
To już było chamskie na maksimum!
- Wstawaj leniuchu, pan ze schroniska idzie!
Zerwał się.
- Uciekamy, tygrysie!
Hm, przed kim?
Biegliśmy tak chwilę. W końcu nogi nas zaczęły boleć.
- Byku, głodny jestem.
- Jak ja czy więcej?
- Chyba tak samo.
- To źle. Bardzo źle.
- A czego?
- Bo głodny jestem że ho, ho! Pożarłbym konia z kopytami – powiedział.
- Och, kurczę.
- Może ktoś da nam jeść.
- Może. – przytaknąłem mu.
Położyłem się. Było mi dobrze. Przy przyjacielu.
- Tygrysie, na imię mi Torlof.
- A ja Mateusz.
- Miło mi, Torlofie.
- Miło mi, Mateuszu.
Oboje się roześmialiśmy.
- To gdzie idziemy?
- Do lasu. Jest niedaleko – powiedział Torlof.
- Dobra.
Poszliśmy. Było bardzo dużo grzybów, ale niezbyt umiałem je rozróżnić. Mogliśmy tylko podziwiać piękno lasu. A co było w sumie w tym lesie? Drzewa, igły. Opadnięte igły z sosen, oczywiście. To wszystko było piękne.
- Nigdy w życiu nie widziałem takiego piękna – powiedział do siebie Torlof.
Gdy zwiedziliśmy połowę lasu, położyliśmy się.
Leżałem chwilę, nie mogąc zasnąć. Igły mnie kłuły, nie było mi wygodnie.
- By te igły wiatr zmiótł i aby poszły do kibla – powiedziałem.
Byłem po prostu wkurzony.
- Śpisz, Torlofie?
- Nie.
- To śpij.
- Ty też.
Zamknąłem oczy.
2
Miałem taki dziwny sen:
Obudziłem się w wielkim koszu w domu. Nigdzie nie było Torlofa ani jego śladu. Przeszedłem przez cały pokój.
- „Gdzie ja jestem?” – pomyślałem.
Przeszedłem do następnego pokoju. Była tam jakaś pani.
Podała mi jakieś jedzenie i pogłaskała mnie. Przestraszyłem się. Nie znam odpowiedzi na moje pytania: „Co? Gdzie? Jak?”. Najgorsze – nikt mi nie odpowie na to pytanie, bo kto w końcu? Więc wystraszony, skulony zacząłem jeść. Pani się mnie coś zapytała, ale nic nie rozumiałem. Mówiła:
- Ładny jesteś. I taki wesoły. Jesteś ładnym tygryskiem!
- „Co?” – pomyślałem.
Zjadłem. Położyłem się na dywanie. Był wygodny. Lecz szybko wstałem. Nie mogłem przecież myśleć o dobrym, gdy jest źle. Byłem nieźle wystraszony. Obchodziłem cały dom. Chciałem iść na podwórko, więc stanąłem przed drzwiami. Pani mi otworzyła i pogłaskała mnie. Ja szybko wybiegłem na ulicę. Nagle nadjechała ciężarówka. Patrzyłem na nią, a ona była coraz bliżej i… obudziłem się. Dzięki Torlofowi.
- Uch. O mało co! Już by mnie przejechała ciężarówka!
- O czym ty mówisz?
- Ech… miałem koszmar.
- Ojojoj!
- Idziemy?
Kiwnął głową, że tak. Poszliśmy. Chcieliśmy wyjść z lasu, ale jak na złość był dość duży.
*
Gdy wreszcie wyszliśmy z lasu, położyliśmy się. Byliśmy
bardzo zmęczeni. Leżałem i myślałem o jedzeniu. Głodny. Aż tu nagle… ktoś rozrzuca jedzenie dla zwierząt. Obaj polecieliśmy tam pędem. Szybko zjedliśmy. Panu bardzo się spodobałem. Wziął mnie. Torlof został. Bardzo się tym zmartwiłem. Ja przecież nie umiem żyć bez Torlofa. Ale będę miał pana. Nagle pan powiedział:
- Chodź za mną!
Bardzo dobrze to zrozumiałem. Umiał mówić po tygrysiemu!
Poszedłem za nim, ale nie wiem gdzie.
*
Doszliśmy. Celem był dom, pewnie tego pana.
- Na imię mi Franek – powiedział pan.
- Miło mi ciebie poznać. Na imię mi Mateusz.
- Mi też milo!
Franek odpowiedział, ale czułem, że kłamie. Nie chciał odpowiadać. Zajął się sprzątaniem domu. Niestety, już nie tak miło mi go poznać. No, ale to nie moja wina, tylko Franka.
Więc zacząłem myśleć o łące. Przypomniał mi się Torlof. Posmutniałem.
- „Biedny Torlof. Ciekawe, co teraz robi?” – Pomyślałem.
W sumie Torlof to mój jedyny przyjaciel. Rozpłakałem się.
Opowieść o Mateuszu
1
Ach.. Niestety jestem w schronisku. Chcę żyć na wolności od niezłego czasu. No, ale w końcu ile można tak siedzieć… lepiej obmyślić plan ucieczki.
- Kocie, wiesz, jak stąd uciec? – zapytałem.
- No, chyba w nocy…
- Ale nie pytam się o jakiej porze dnia, tylko jak – powiedziałem.
- Mogę zniszczyć klatki i kłopot z głowy – powiedział byk.
- No to super! – krzyknąłem szczęśliwy.
*
Zapadła noc a razem z nią wielkie ciemności. Byk zasnął. Chyba zapomniał, co ma robić. Spróbowałem go obudzić, potrząsając nim. Obudził się, ale wstać nie chciał dalej. Zacząłem go straszyć. Poskutkowało! Ale i tak byk leniwie zaczął niszczyć klatkę. Zniszczył.
- Wolność! Wreszcie! – powiedziałem niezbyt głośno, aby nie pobudzić zwierząt.
Gorsza sprawa – trzeba poszukać wyjścia. Niestety była trzecia. Niedługo zacznie świtać. To źle.
*
Nie jest dobrze. Nie znaleźliśmy wyjścia. Ukryliśmy się w krzakach. Siedzieliśmy tam cały dzień. Brrrr… Nic nie
jedliśmy. Gdy zapadła noc, znowu zaczęliśmy szukać wyjścia. Wreszcie znaleźliśmy osiem minut po północy.
- Hurra! – powiedziałem.
- Nie musisz dziękować.
W nocy niestety nie łatwo trafić tam gdzie się chce, chodźby dlatego, że jest ciemno. Postanowiliśmy, że się trochę prześpimy.
*
Gdy się obudziłem należało zbudzić byka.
- Wstań byku.
Nie ruszył się.
- Nie chcę być niegrzeczny, bo…
Nic nie mówił. Cwaniak.
- Czy ty w ogóle śpisz?
- Śpię jak zabity – odpowiedział.
- Gadasz przez sen, tak?
- Tak.
- No widzisz, nie chcę być nieprzyjemny, a…
- To nie bądź.
To już było chamskie na maksimum!
- Wstawaj leniuchu, pan ze schroniska idzie!
Zerwał się.
- Uciekamy, tygrysie!
Hm, przed kim?
Biegliśmy tak chwilę. W końcu nogi nas zaczęły boleć.
- Byku, głodny jestem.
- Jak ja czy więcej?
- Chyba tak samo.
- To źle. Bardzo źle.
- A czego?
- Bo głodny jestem że ho, ho! Pożarłbym konia z kopytami – powiedział.
- Och, kurczę.
- Może ktoś da nam jeść.
- Może. – przytaknąłem mu.
Położyłem się. Było mi dobrze. Przy przyjacielu.
- Tygrysie, na imię mi Torlof.
- A ja Mateusz.
- Miło mi, Torlofie.
- Miło mi, Mateuszu.
Oboje się roześmialiśmy.
- To gdzie idziemy?
- Do lasu. Jest niedaleko – powiedział Torlof.
- Dobra.
Poszliśmy. Było bardzo dużo grzybów, ale niezbyt umiałem je rozróżnić. Mogliśmy tylko podziwiać piękno lasu. A co było w sumie w tym lesie? Drzewa, igły. Opadnięte igły z sosen, oczywiście. To wszystko było piękne.
- Nigdy w życiu nie widziałem takiego piękna – powiedział do siebie Torlof.
Gdy zwiedziliśmy połowę lasu, położyliśmy się.
Leżałem chwilę, nie mogąc zasnąć. Igły mnie kłuły, nie było mi wygodnie.
- By te igły wiatr zmiótł i aby poszły do kibla – powiedziałem.
Byłem po prostu wkurzony.
- Śpisz, Torlofie?
- Nie.
- To śpij.
- Ty też.
Zamknąłem oczy.
2
Miałem taki dziwny sen:
Obudziłem się w wielkim koszu w domu. Nigdzie nie było Torlofa ani jego śladu. Przeszedłem przez cały pokój.
- „Gdzie ja jestem?” – pomyślałem.
Przeszedłem do następnego pokoju. Była tam jakaś pani.
Podała mi jakieś jedzenie i pogłaskała mnie. Przestraszyłem się. Nie znam odpowiedzi na moje pytania: „Co? Gdzie? Jak?”. Najgorsze – nikt mi nie odpowie na to pytanie, bo kto w końcu? Więc wystraszony, skulony zacząłem jeść. Pani się mnie coś zapytała, ale nic nie rozumiałem. Mówiła:
- Ładny jesteś. I taki wesoły. Jesteś ładnym tygryskiem!
- „Co?” – pomyślałem.
Zjadłem. Położyłem się na dywanie. Był wygodny. Lecz szybko wstałem. Nie mogłem przecież myśleć o dobrym, gdy jest źle. Byłem nieźle wystraszony. Obchodziłem cały dom. Chciałem iść na podwórko, więc stanąłem przed drzwiami. Pani mi otworzyła i pogłaskała mnie. Ja szybko wybiegłem na ulicę. Nagle nadjechała ciężarówka. Patrzyłem na nią, a ona była coraz bliżej i… obudziłem się. Dzięki Torlofowi.
- Uch. O mało co! Już by mnie przejechała ciężarówka!
- O czym ty mówisz?
- Ech… miałem koszmar.
- Ojojoj!
- Idziemy?
Kiwnął głową, że tak. Poszliśmy. Chcieliśmy wyjść z lasu, ale jak na złość był dość duży.
*
Gdy wreszcie wyszliśmy z lasu, położyliśmy się. Byliśmy
bardzo zmęczeni. Leżałem i myślałem o jedzeniu. Głodny. Aż tu nagle… ktoś rozrzuca jedzenie dla zwierząt. Obaj polecieliśmy tam pędem. Szybko zjedliśmy. Panu bardzo się spodobałem. Wziął mnie. Torlof został. Bardzo się tym zmartwiłem. Ja przecież nie umiem żyć bez Torlofa. Ale będę miał pana. Nagle pan powiedział:
- Chodź za mną!
Bardzo dobrze to zrozumiałem. Umiał mówić po tygrysiemu!
Poszedłem za nim, ale nie wiem gdzie.
*
Doszliśmy. Celem był dom, pewnie tego pana.
- Na imię mi Franek – powiedział pan.
- Miło mi ciebie poznać. Na imię mi Mateusz.
- Mi też milo!
Franek odpowiedział, ale czułem, że kłamie. Nie chciał odpowiadać. Zajął się sprzątaniem domu. Niestety, już nie tak miło mi go poznać. No, ale to nie moja wina, tylko Franka.
Więc zacząłem myśleć o łące. Przypomniał mi się Torlof. Posmutniałem.
- „Biedny Torlof. Ciekawe, co teraz robi?” – Pomyślałem.
W sumie Torlof to mój jedyny przyjaciel. Rozpłakałem się.