"Przybrudzona złota ręka"
przepatruję życia pozszywane w księgę
zagięcia prostuję i klnę na potęgę
bo co raz to plamy krwawe
wśród kurzy zaspanych świadomość się wierci
lecz przecież to jeszcze nie wszyscy petenci
w sąd boży mamy zabawę
poskąpią milczenia
galanci natręci
nie szczędzą wzruszenia
wśród płytszych co śmierci
w duszącym powietrzu bez okien
a praca jak czyściec
na wskroś przedeptany
więc skoro zgniliście
a ja wam poddanym
dlaczego płyniecie potokiem
wychodzą stąd prochem choć przychodzą duchem
tu tabernakulum tu nie czas na skruchę
obłędnie wiruje błędnik
w padlinę przekuci już uzurpatorzy
a mor jest dla wolnych niech wolnych sen morzy
nie sypia boży urzędnik
i dźwięki i fobie
i wiercące światło
i płacz ku ozdobie
i zgrzyt gdy upadło
nie powiem nawet nie proście
i haftują z nerwów
stelaże na dusze
przejmuję lecz ster ów
i bosko się wzruszę
wbijając w nie pierwsze gwoździe
MROK
"Gaśnięcie"
wielbij ty mnie Pani Dym
czy ty jesteś drżenie
czy ja pół mogiły
schyl się do mnie Pani Dym
gdy mi przyszło deptać motyle
podnieś mnie z kolan Pani Dym
jak oni one są lżejsi
spijają ci wilgoć
czujesz Pani Dym
przeżarte nozdrza
i nie trudno wtedy
po omacku Pani Dym
garnij ty się do mnie jeszcze
bo nie przerwę kochać Pani Dym
ściskaj ucałuj i ściskaj
z wiadomym ciebie skutkiem
Pani Dym
prędzej mi igraj
i graj Pani Dym
widzisz
jak na bezoddechu
bezdechu Pani Dym
nie dokończę pod moim dachem
na tyle mi dozwól Pani Dym
dozwól Pani
TURBO MROK
"Krzyk zwielokrotniony"
Zawsze byłem bardziej od was międzygwiezdny
aż mędrcami nie ochrzcił Idiota ciebie i ciebie;
mnie tak szybko nie goją się bezwstydne wargi
wybałuszam przekrwione światy przełykając błoto;
ileż podobieństw w definicjach mistyki i ohydy
jak liczne żyły podwieszone pod czarne powietrze;
nie od dziś sadzone słowa gwałcą sztukę myśliwską
i nawóz pada na nas z błogim sławieństwem;
kocham stanowczo nabity pal
precz z usilną życia metaforyką;
kocham nabity stanowczo pal
precz z metaforyką usilnego życia.
TM (turbo mrok) i porte parole autora zarazem
"Wierzę w amulety"
Muszlowy szum morza zatknę
na szczyt góry wielkiej złej
motek wełny
zrzucę na dół
niech spada niech toczy się
Wszystkie błyski do słoika
schowam
zbieram na następny dzień
w jałowiec można się wpatrywać
nawet kiedy zgubi cień
Dumna szrama na policzku
każdy co dzień taką ma
milczy
szramy milczą no i wszystko
bajka dzieje się na wspak
Posiej mrugnij wszyscy sieją
jęczmień w oku również brat
popatrz
mimo to niebiesko
kwiatek i inżynier tratw
Szalup w końcu tu dostatek
tych na szyi tych w kieszeni
nie ma co grywać w huzarów
lepiej pisz
to się odmieni[/i]
MROK MODE off
"W słomianym kapeluszu"
W słomianym kapeluszu
żując źdźbło wyobraźni gdy chłodno pogodno
z zielonym wzrokiem w zielonym niebie
i różą zieloną zatkniętą za ucho
W słomianym kapeluszu
wzburzając pył szarej drogi dalej i dalej
co nie osiada wcale na spodniach z kieszeniami
smagając chmury nieskończonym warkoczem
W słomianym kapeluszu
łykając powietrze to gorsze to lepsze
zapamiętale wrzeszcząc na ptaki
na wodę co lata nie dając się złapać
W słomianym kapeluszu
zatrzymując się na tyle by mile by chwile
by rumieńce białe z pyłu otrzeć białego
nos rękawem dziurawym zasmarkany przetrzeć
na wspak też poezją
Jako i wyżej.
"Zaśpiew o boskim umieraniu"
kiedy minął entuzjazm
prostytuowania się
w roli syna Japetona
kiedy sprzykrzyło się
pasanie świń - okularników
pod wszystkimi moimi niebami
kiedy straciło smak
gwałcenie wstydliwej nocy
szlifowanym wiatrem od lądu
kiedy przestała wystarczać
demonom
ofiara z wódki i wątroby
Zwyciężacie
niech trumna będzie najjaśniejsza
trumnę moją podpalcie
Jak to sklasyfikować? Słuchałem przy tym The Cure
"Tylko omega"
Już od dobrych kilku lat sam mierzwię sobie włosy twardymi palcami.
Tylko wywarem z czasu raz po raz smaruję ropne rany.
Uciekam od padliny z kryształu i mięsa, oblepionej gliną z tragicznymi pęknięciami.
Pytam, zaskakując sam siebie, wzruszam ramionami i na dokładkę pociągam łyk z trąbki.
Póki klisza nie pęknie ptaki wabią trelem naiwnych fotografów.
Ostatnimi czasy nawet cnotliwe dzięcioły posmakowały estrady - mają ząbki.
Dość o dzioboustych, mimo wszystko czaszek nie uda im się przebić.
Dramatyczni bohaterowie, którym kilof nie w smak - którym cześć nie pozwala.
Orzech wibruje wewnętrznym miąższem, ostatecznie i gnije, i odchodzi w niebyt.
To jest wiersz wolny, czyli poezja modernistyczna, a ja potrafię szokować ze smakiem niczym Przybyszewski ; )
Naści, tak przekrojowo.