Ja się zgłoszę.
Paru elementów brakuje, ale postaram się chronologicznie wkleić.
Krwawy okazał się dzisiejszy patrol. Mogłem się za to pochwalić zabiciem dwóch elfów i jednego drowa – sługi tego niewdzięcznego Vhaerauna. Tak – podróżowaliśmy po Świecie Nad, wędrując po zdobytej blisko dwa wieki temu Ziemi Pod Cieniem. Zwykły patrol miał wykryć i zabić intruzów. Wracaliśmy jak zwykle siecią tuneli do miasta. Brakowało strażników, za to ruch panował w drugą stronę. Przed czym Ci wszyscy tchórze uciekali?
Dochodząc do jaskini, w której leżała Maerimydra odkryłem powód. Od strony Jeziora Krwi nacierała armia półczarta, którego potęga wprost emanowała na tle jego licznej, choć w dużej mierze żałosnej armii.
Miasto nie pozostało bierne agresji. Strzaskana Wieża wprost świeciła od magii, a na ulicach pojawiły się uzbrojone oddziały wielu Domów. Zamek Maerimydra wydawał się wyraźnie ożywiony, pomimo raz za razem lecących w jego stronę pocisków. Dom Chumavh przygotowywał obronę, choć sam zacząłem nawet wątpić w jej sens. Lolth, nasza Mroczna Matka milczała od wielu dni i teraz chyba przyszedł czas na test naszej wiary. Do miasta wejść było łatwo, ale sam widziałem, że nie było niemal szansy z niego uciec…Kroki skierowałem do Domu Amryyr, Czwartego Domu Maerimydry, który wznosił się dumnie na płaskowyżu niedaleko amfiteatru.
***
Pisane z Sschindylrynu
Courunie !
Wiele czasu zajęło mi odszukanie Cię na Powierzchni po tych burzliwych wydarzeniach. Mam nadzieję, że mój wysiłek nie pójdzie na marne i list ten do Ciebie dotrze. Opiekunka była wściekła, lecz udało mi się ją uspokoić i nie musisz obawiać się z jej strony zemsty.
Wiedz także, że nigdy nie podejrzewałem Cię o zabicie Mistrza. Byłeś pierwszym studentem Akademii i pomimo drugiego miejsca nigdy Ci nie zazdrościłem, gdyż wszystko pozostawało w Rodzinie...Wybrałeś jednak wygnanie zabierając ze sobą Mitez. Powinienem Ci pogratulować - to piękna kobieta, którą cała Akademia, w tym i ja, pragnęła mieć tylko dla siebie. Tylko Tobie odwzajemniła swoje uczucia... Nie wiem jakich użyłeś czarów, ale muszę je koniecznie poznać !
Przesyłam Ci także małego , adamantynowego pająka - w Świecie Nad światło musi być zabójcze, ale mój mały prezent po otwarciu w sekundy wytworzy pole jakże nam bliskiej ciemności...
Z poważaniem
Zhayymed
Pisane z Shilmisty
Mistrzu Zhayymedzie !
Straciłem już nadzieję na rozmowę z Tobą i list ten doprawdy mnie zaskoczył. Szczęście Ci sprzyjało, gdyż miałem już wyruszać do Thay.
Cieszę się widząc Twe słowa, jednak nigdy już nie będę mógł powrócić do Akademii...Wszyscy obwiniają mnie za śmierć Saalthra i zabiją mnie, jeśli wrócę do Menzoberranzan.
Twój prezent musiał zostać przez alchemika źle wyważony, gdyż przy próbie otwarcia zabił dwoje z mych sług...Nie żywię jednak urazy.
W zamian posyłam Ci dzieło Zinnirita - magiczny płaszcz, który potrafi ukryć ciepłotę ciała. Mam nadzieję, że Ci się przyda.
Courun
PS:Uroki, których użyłem wobec Mitez były jak najbardziej naturalne. Czary zostawiam Tobie, czarodzieju.
Pisane z siedziby Mistrza Zhayymeda w Maerimydrze
Courunie!
Twój prezent był zaiste przemyślany, lecz ma moc przewyższa moc Twego płaszcza. Nigdy nie będziecie w stanie przezwyciężyć mojej potęgi.
Pamiętasz zapewne ową księgę, którą niegdyś znaleźliśmy w Skarbcu Domu ? Tę mówiącą o Sztylecie...Zdobyłem ją na własność...Pech chciał, że obok przechodziła nasza siostra...Mam nadzieję, że nie będzie Ci jej brak...
Wiesz zatem, że zamierzam posiąść Sztylet i Ty nie zdołasz mnie powstrzymać. Wszystko jest już przygotowane i wkrótce posiądę moc tego artefaktu sięgając po władzę w naszym mieście.
Nie próbuj mnie powstrzymać, z resztą zawsze byłeś słaby...
Tak...to ja zabiłem Saalthra zrzucając winę na Ciebie. Zawsze Ci zazdrościłem pierwszego miejsca jak i Mitez. Jak wiesz po Twojej ucieczce zostałem nowym mistrzem i wkrótce zdobędę także Twoją Mitez...
Z wyrazami szczerej niewdzięczności
Twój największy wróg i brat
Zhayymed Amryyr
Pisane gdzieś w Podmroku
Droga Mitez!
Najdroższa tak jak się spodziewałem to Zhayymed był odpowiedzialny za moje wygnanie...Teraz ma także i księgę, która uczni go pół-bogiem. Wiesz, że muszę go powstrzymać, gdyż w przeciwnym razie także i Ciebie odnajdzie...Nadal Cię pożąda, a ja nie mogę dopuścić do realizacji jego planów.
Modlę się do bogini by móc Cię ponownie ujrzeć..
Na zawsze Twój
C.
Pisane w Skullporcie przez Ishartosa
Bądź pozdrowiona potężna Mitez ! Niosę Ci jednak złe wieści...Przez ostatnie dni pomagałem Mistrzowi Courunowi, lecz on nie chciał wyjawić mi swoich planów...Tamtej nocy wyszedł w stronę gór nie mówiąc dlaczego...Źle zrobiłem przeglądając jego notatki, ale natrafiłem tam na listy od niejakiego Zhayymeda....Szybko pojąłem, co zamierza mój Mistrz i poszedłem za nim...Niewiele widziałem ze swojej kryjówki, ale z pewnością były tam dwie postacie. Obie były drowami. Jeden , sądząc po szatach i głosie, musiał być magiem, a druga postać to zapewne Twój mąż...
Krzyczeli coś do siebie, a następnie zaczęli walczyć. Drowi mag trzymał w reku jakąś jasno świecącą broń...Obaj wpadli do jaskini. Wtedy postanowiłem podejść bliżej...Usłyszałem ogromny huk - zapewne wynik czaru maga i nim dojrzałem w kłębach dymu co się stało spostrzegłem, że wejście do jaskini zostało zasypane...
Przykro mi, ale Twój mąż , jak i tamten mag nie mieli szans na przeżycie...
List mój zapewne rani Twe serce, lecz uznałem, że pragniesz znać los swego męża...
Z poważaniem
Ishartos
***
Pająki..wszędzie te pająki...
Pierwszą rzeczą , którą zapamiętałem była jakaś anielska twarz przypominająca mi czyjąś. Malował się na niej uśmiech tak, jakby ta osoba mnie poznała.
Odwzajemniłem ten uśmiech i już usta miały wyrzec pierwsze słowa, gdy poczułem obezwładniający ból głowy, który pozbawił mnie ostrości widzenia. Szybko straciłem przytomność, nie zdążywszy nawet rozejrzeć się, gdzie jestem.
Jedyną rzeczą, którą zapamiętałem , była twarz anioła.
Obudziłem się drugi raz znacznie później, a przynajmniej wydaje mi się, że było później. Leżałem w jakimś pokoju i oczy potrzebowały chwili, by przyzwyczaić się do panującego półmroku. Powoli rozejrzałem się dookoła na tyle, na ile pozwała mi na to moja poobijana głowa. Obróciłem głowę w bok najwolniej jak umiałem.
Patrzyła na mnie kobieta, którą z początku wziąłem za anioła z ostatniego przebłysku świadomości. Twarz jej spowijał jednak cień tak, że nie mogłem dostrzec żadnych rysów twarzy. Czekałem z niecierpliwością, aż dowiem się w końcu co się wokół mnie dzieje i gdzie jestem.
Moja cierpliwość została wynagrodzona
- Widzę, że już się obudziłeś. Spokojnie - powiedziała łagodnie-. Żadnych gwałtownych ruchów.
Powoli odzyskiwałem trzeźwość umysłu. Leżałem na jakimś naprędce skleconym łóżku. Gospodyni tego miejsca wcale nie okazała się pięknym aniołem, odbiegając urodą od znanych mu kobiet i co gorsza była elfką! Ręka już sama chciała sięgnąć po broń, lecz odmówiła mu tym razem posłuszeństwa, a i wysiłek był zbyteczny, bo tak jego miecz , jak i pozostały ekwipunek został skradziony i pewnie znalazł już na czarnym rynku nowego właściciela.
Przyjrzał się lepiej elfce, która w końcu opuściła zaciemniony kąt pomieszczenia i mógł dokładnie się jej przyjrzeć. Nigdy nie fascynowała go ani uroda, ani tym bardziej zwyczaje darthiirów, jednak nieznajoma pomimo ułożonych w nieładzie włosów i szpecącej nieco twarz z lewej strony blizny wydawała się nawet ładna. W każdym razie braki w urodzie nadrabiała zniewalającym uśmiechem, który sprawił, że drow na chwilę zapomniał, że leży w łóżku zdradzieckiego elfa
Tylko ten potworny ból głowy, który dobitnie świadczył o tym, że jego poprzednia przygoda nie zakończyła się dokładnie tak, jakby chciał...Ponownie się poruszył
- Widzę, że odzyskujesz siły - odpowiedziała elfka wciąż się lekko uśmiechając .
- Gdzie ja jestem ? - spytałem nie rezygnując z prób podniesienia się z łóżka - Nic nie pamiętam...
Elfka starała się ukryć zaskoczenie tym pytaniem
- Jesteśmy we Wrotach Baldura - odgarnęła z czoła kosmyk swoich srebrzystych włosów - Znalazł Cię półżywego mój mąż i przyniósł tutaj. Zawdzięczasz mu życie
- Dziękuję jemu jak i Tobie...
- Quenadhine - dokończyła za niego - Wszyscy mówią na mnie Quen.
Drow wiedział, że powinien się przedstawić, lecz wszelkie próby przypomnienia sobie imienia spełzły na niczym. Nie wiedział, kim jest!
Cisza przeciągała się, ale jak to możliwe, że nie wiedział kim jest i co tutaj robi?
- Coś się stało ? - spytała uprzejmie elfka
Nie dość, że go okradli to uderzenie w głowę pozbawiło go pamięci. A raczej części jej, bo doskonale pamiętał, jak nienawidzi elfy i ludzi...
- Czy wiesz, jak się nazywam?
Quenadhine nie wiedziała, jednak zaprowadziła go do niejakiego Thobrasa, który oceniwszy drowa i jego umiejętności w walce wręcz, których sam Courun się nie spodziewał, zaproponował mu pracę, która pozwoliła mu opłacić wynajęty pokój i rozpocząć wszystko do nowa.
Tej pierwszej nocy w wynajętym pokoju nie spał dobrze. We śnie widział jakieś zakapturzone postacie, a następnie jaskinię i jakiś ogromny huk. Być może sam umysł starał się przypomnieć sobie fakty z życia, które utracił.
Pierwsze zadanie od Thobrasa polegało na zabiciu jakiegoś jego przeciwnika, lecz osłona nocy i zaprawienie w walce uczyniło śmierć Hytbyra zbyt łatwą.
- Na stole leży Twoja zapłata - słyszał te słowa od wychodzącej właśnie z pokoju Quen - Odjęłam już zapłatę za pokój, więc wszystko jest Twoje. Wrócę jutro, bo Thabras ma dla Ciebie kolejne zadanie - podeszła do drowa i ku jego zaskoczeniu pocałowała go lekko w policzek, po czym wyszła.
Courun szybko wytarł twarz po tej dobroci i spojrzał na pozostawioną przez elfkę sakiewkę - Czas na zakupy - pomyślał
Wyszedł na jedną z zatłoczonych ulic Wrót Baldura i sięgnął do sakiewki celem przeliczenia dostępnych środków. Prócz monet znalazł jednak list..Szybko rozerwał kopertę czytając tekst...
W rzadkich sytuacjach Bogowie okazują łaskę i pozwalają wstąpić na służbę, by naprawić równowagę, która została zakłócona. Wybrany zostaje pozbawiony świadomości przeszkadzającej mu w wypełnieniu zadania, oraz przeniesiony w miejsce, gdzie wszystko się zaczęło.
Zadania mu powierzone zawsze są poufne, trudne i często kończą się śmiercią wybranego.
Podpisane jeszcze było Pierwsza zapłata. Drow szybko przeanalizował te słowa i gdy tylko pojął ich znaczenie tak kartka, jak i koperta stanęły w ogniu. Po chwili pozostała z nich tylko strużka dymu.
Czyli Quen, Thabras i to wszystko wiąże się z odpracowywaniem służby, na która zostałem wzięty..
Mimo wszystko Courun nie mógł doczekać się kolejnego zadania, by poznać kolejny szczegół ze swojej przeszłości.
***
Kilka lat później...
To trochę dziwne...wcale tak nie wyglądał...Ale to MUSIAŁ być on... ale czy mogę być pewny ?
Odkąd tu przybył niczego już nie jestem pewny...
...Przedstawił się...*mężczyzna przez chwilę wysilał pamięć w poszukiwaniu imienia* Courun...ale szczerzę wątpię, by to było jego prawdziwe imię...Tacy jak on mają ich setki...
Nie powiedział mi zbyt wiele o sobie..mógł przecież kłamać...Podobno kiedyś był spokojnym kupcem, ale jego karawanę napadli bandyci...Mieli zabrać mu cały dobytek i pozostawić umierającego...Jeśli to była prawda to chyba nie sądzili, że ten drow jeszcze żyje..i że zemści się na nich...
Lecz jak dla mnie to on nie wyglądał na kupca...miał duże obycie wśród ludzi i nienaganne maniery, ale...posługiwał się mieczem z nadzwyczajną łatwością...niczym zaprawiony w bojach wojownik po wielu latach walk...a on wyglądał raczej dość młodo...
Mów proszę dalej...
Dalej..*mężczyzna przez chwilę zawahał się, ale kontynuował niepewnym głosem* On kogoś szukał...wciąż powtarzał, że jest tu by kogoś znaleźć...
Podał jakieś imię ? *spytał*
Nie...wydało mi się, że sam go nie zna...Ale mógł przecież kłamać...
Powiedział Ci chociaż, dlaczego szuka tej osoby ?
Nie... Mówił, że nie chce o tym z nikim rozmawiać...Wolałem go nie prowokować...
Skąd pochodził ? Podał jakieś miasto, nazwisko ?
Mówił, że narodził się w dalekim Eryndlynie...Jego rodzina ponoć już nie istnieje...
Dobrze się spisałeś...Zasłużyłeś sobie na nagrodę...*mężczyzna szeroko się uśmiechnął*
Ja dzięku...*przerwał, gdyż z jego klatki piersiowej nagle wystawał wysadzany kamieniami sztylet. Zaczął się krztusić, a przerażenie i kompletne zaskoczenie całkowicie odebrało mu mowę*
Widzisz przyjacielu...Ja wcale nie jestem człowiekiem...*odwrócił twarz informatora, by ten zobaczył, jak znika iluzja okrywająca twarz drowa* Zwą mnie... Zhayymed...
*tamten już tego nie usłyszał leząc zakrwawiony i bez ruchu na podłodze*
Znajdę Cię Mitez...*drow rzucił na ladę kilka monet i śmiejąc się głośno wyszedł z karczmy*
***
Obezwładniająca siła dnia powoli zanikała. Kryjące się właśnie za horyzontem słońce przestało być aż tak niebezpieczne. Idący wśród drzew elf, a raczej drow, bo tak zwano mroczne elfy, był czymś nadzwyczajnym w tych stronach. Ludzie się go bali widząc w nim jakiegoś diabła, ale strach uniemożliwiał im działanie, z czego Courun doskonale zdawał sobie sprawę.
Jaskinia...
Dość zadziwiające miejsce na jaskinie, ale ta zdawała się go przyciągać...Nie wiedział jednak, co może się w niej znajdować. Może tam ktoś był?
Wszedł do środka.
Ciemność. Nieprzenikniona nawet dla jego czułych oczu.
I ten zapach...jakby rozkładającego się mięsa....Drow rozłożył ręce przed siebie i nie czując oporu, jak też mogąc stać wyprostowanych nogach wiedział, że jaskinia jest większa niż mu się to na pierwszy rzut oka wydawało. Już samo wejście tutaj było dziełem przypadku, bo szczelina w skale musiała się pojawi całkiem niedawno. Drow już wyobrażał sobie, że znajdzie tu rozliczne skarby pochowane przez jakiś obcych mu ludzi, lub rabusiów, którzy znani byli w tej okolicy ze swej bezwzględności - ale i bogactwa.
Dłonie zaczęły macać skalne ściany w poszukiwaniu szczeliny, ale natrafiały tylko zimną, wilgotną skałę. Zaczęło go ogarniać znużenie.
W mroku coś się ruszało. Coś zmierzało w jego stronę. Pełzło, szurając po mokrym podłożu. Cicho jęczało, wzdychało i szeptało jakieś dziwne wyrazy. Courun nie widział nic. Gdyby teraz ktoś chciał go zabić drow nie wiedział by nawet z czyjej ręki zginął. Nie wiedział nawet, jak ma się obronić nie wiedząc o słabych stronach przeciwnika.
Nagle poczuł dotyk na ramieniu, a potem na twarzy. Zwinne palce szybko sunęły po jego twarzy jakby chciały ją zbadać. Drow odruchowo zaczął sięgać po broń, ale nagle tajemnicza istota przestała go dotyka i gdzie? zniknęła.
- Nieee bójjj sieeee *wysyczała istota jakby dopiero uczyła się ludzkiego języka*
Słychać było, że istota odpełzła gdzieś na bok i zatrzymała się pod ścianą jaskini. Następnie ten mrok znów się zbliżył i zaczął wkładać coś w rękę Couruna. Jakiś mały, okrągły przedmiot. Wydawał się dość lekki ale był bardzo zimny, co tylko spotęgowało niepokój drowa
- Weeźźź tooo...*znów wysyczała istota* - i przynieś jedzeeenie....Dużżooo jedzeniaaa...a dossstanieszszz więcej....
Istota pchnęła go nagle i drow niemal przeleciał przez szczelinę, której wcześniej tam nie było. Obejrzał dokładniej ściskany niecierpliwie w ręce przedmiot i czując przyjemne mrowienie nie miał wątpliwości - ta kula zawierała w sobie magię. Zdobycie jedzenia dla tej dziwnej istoty nie nastręczyło mu większych problemów - zwierzęta nie miały szans z wyćwiczonym przez lata wojownikiem i kolejnej nocy Courun stał ponownie w jaskini.
- Przyniosłem jedzenie - powiedział już w środku
- Dobrzeee - odpowiedziała tajemnicza postać głosem nieco silniejszym niż poprzednio - Rzuć je w moją stronę
Drow zrobił jak mu polecono i po chwili słyszał odgłosy pożerania mięsa i pękających kości martwych zwierząt - zupełnie jakby tajemnicza postać pożerała je w całości.
- Przynieeeś więceej...*poprosiła postać głosem jeszcze silniejszym i pewniejszym niż poprzednio. To coś odzyskuje siły! - pomyślał drow
- Dobrze, ale nie wiem, czy uda mi się zdobyć aż tak wiele...
- Nicc nie szkoodzi. To zaajmie najwyzejj więceej czasu...
Kolejna porcja mięsa zniknęła równie szybko jak poprzednia
- Dziękuję Ci Courunie *odparła już normalnym głosem postać i drow stał przez chwilę zaskoczony - nie zdradzał przecież nieznajomemu swojego imienia...
- Zbliż się.. - powiedział nieznajomy
Courun podszedł i dopiero teraz zobaczył niezwykle chudą postać - poznając po głosie zapewne mężczyznę o bardzo szczupłych i ledwie powleczonych skórą palcach. Ogromny kaptur mocno podniszczonej szaty wciąż skrywał twarz.
- W zamian nauczę Cię czegoś o magii...Czy chcesz się czegoś nauczyć?
- Tak - odparł bez wahania drow
Nieznajomy uśmiechnął się i zaczęła się wielogodzinna nauka całych linijek jaki? słów, które nie pasowały drowi do żadnego ze znanych mu języków. Słowa były dość trudne i niemal kaleczyły mu gardło, ale jego nauczyciel był nad wyraz cierpliwy. Nie mówił nic na pomyłki i tylko wciąż kazał mu je powtarzać
- Przywołaj ciemność jak tę w jaskini - tłumaczył. Takiemu wojownikowi jak Ty może się to przydać...Ale teraz ruszaj i przynieś mi więcej jedzenia...
- Zdobędę je dla Ciebie, Mistrzu - pierwszy raz użył tego zwrotu. Wrócę za kilka dni
Wyrzeknij się ciemności, w światło wkrocz bez obawy,
Twarz swą skieruj w niebo, elfów dziedzictwo prawe,
Pląsaj wśród lasów, śpiewaj wraz z wiatrami,
W księżycowym blasku stąpaj między kwiatami
Zwalcz potwory w sobie, te na zewnątrz pokonaj
Gdy do kręgu wstąpisz, słabość stanie się siłą...
Drow obserwował tańczące drowki patrząc szczególnie na jedną. Dziś to jej kolej...
-Dołącz do nas bracie Haznynie - namawiała go drowka, lecz Haznyn mówił, że nie chce psuć im ceremonii...
- Widziałem JĄ ! - krzyczał z ożywieniem - We własnej osobie! Rozmawialiśmy!
- Wspaniale - odparła z radością drowka - Pokaż mi to miejsce, zaprowadź do tej jaskini...
- Dobrze. Mówię Ci - to była sama Eilistraee !
- Wielki zaszczyt Cię spotkał Haznynie! Może wróćmy po resztę?
- Nie możemy. Mroczna Panna powiedziała mi, że nie może zostać tam zbyt długo. Chcesz stracić okazję by ją ujrzeć ?
- Nie Haznynie. Masz rację...*powiedziała nie zwalniając kroku*
Po godzinie znaleźli się przed jaskinią i nieco zaniepokojona drowka spojrzała na swego kompana chcąc, by ten wszedł pierwszy, ale Haznyn udawał, że tego nie widzi. Kapłanka Eilistraee zbliżyła się do wejścia gdy poczuła, że ktoś z tyłu popycha ją ku wejściu*Haznyn ? - przebiegło jej przez myśl*
Upadła na podłogę raniąc nieco stopy o ostre kamienie
- Widzisz siostro. To chyba nie była Eilistrae*powiedział drwi?cym tonem drow już słysząc odgłosy zbliżania się jego mistrza*
- Co się dzieje? *mistrz oburzył się widząc nieznaną mu drowkę* Miałeś nikomu nie mówić o tym miejscu !*wysapał w gniewie* - Kto to jest Courunie??
Drowka odwróciła się i spojrzała z nienawiścią na swego niedawnego brata. Widać poznała już to imię...
- To ? *drow spojrzał przerażonej elfce w oczy* - To tylko Twoje pożywienie Mistrzu...*po czym odwrócił się i siedząc przed wejściem do jaskini nasłuchiwał wrzasków i błagań o pomoc.
- To moja ofiara dla Ciebie Bogini *wyszeptał, gdy wrzaski ucichły. Jego Mistrz był zapewne głodny...* Mam jeszcze coś do zrobienia*powiedział do siebie zadowolony kierując się w stronę ogniska, do kolejnych wyznawców Eilistraee....
***
- Traktujesz mnie jak swoją własność! - chyba straciła panowanie nad sobą. To się może źle skończyć... - Przychodzisz tylko jak czegoś chcesz! - krzyczała, a po chwili odwróciła się na pięcie i odeszła do swojej sypialni zostawiając drowa za plecami.
- Hmm...Może mam pozwolić wszystkim obmacywać Cię , tak? - spytał kpiąco - A chcę Ciebie, więc nie przychodzę po coś, tylko do kogoś.
Cofnęła się w drzwiach i stanęła na szczycie schodów.
- Sugerujesz, że daje się wszystkim obmacywać? - oczy ciskały błyskawice.
- Sugeruję, że mogło by tak się stać, bo urody Ci nie poskąpiono, zaś ja jestem po prostu zazdrosny.
- Szlag by Cię...- mruknęła pod nosem. - Mam się oszpecić żebyś był spokojny o swoją własność?! - powiedziała drżącym ze złości głosem i zacisnęła dłonie w pięść.
- Raczej uspokój się i nie szukaj problemów gdzie ich nie ma. Szybciej sam dam się oszpecić - dodał
- Co?! - niemal się przewróciła. - Nie ma problemu?. Już nie wrzeszczała, powiedziała to cicho by po chwili zniknąć w swojej sypialni akcentując to dobitnym trzaśnięciem drzwi.
Rzekł coś cicho w ojczystym języku wpatrując się w drzwi. Chciał coś powiedzieć, ale wstrzymał się i powrócił do poszukiwań miecza. Z niesmakiem stwierdził, że jak nie wyjdzie to będzie go musiał użyć na drzwiach.
Ona ze złością zaczęła wyrzucać ubrania, które wedle jej mniemania będą jej przydatne, na łóżko. Pod nosem mruczała stosowną wiązankę pod adresem małżonka.
Jeden cios wystarczył, by liche drewniane drzwi rozwaliły się w miejscu zamka. Drow następnie odrzucił miecz i popchnąwszy drzwi wszedł do środka.
- Jak śmiesz!
Kobieta zerwała się z łóżka oburzona i wściekła. W ręku akurat but trzymała. I owy but poszybował w kierunku głowy drowa.
Ten uchylił się jakby to był sztylet z nadzieją, że nie rzuci w niego czymś jeszcze.
- To nasz dom - przypomniał jej - I nie wchodzę tu bez powodu. W zasadzie zwykle zostawiałem takie kobiety.
Zmrużyła oczy i rozejrzała się za czymś czym by mógł jeszcze dostać.
- No to mnie zostaw! Skoro jestem TAKA! - prychnęła i odwróciła się tyłem do niego.
- Tym razem jednak zrobiłem wyjątek - dokończył - Czy to nic nie znaczy ?
- Dzięki Ci o Panie za Twą wspaniałomyślność - powiedziała z ironią.
- To nie jest wspaniałomyślność. To coś...innego.
***
Nie tylko z daleka obóz drowów był imponujący. Wejście, doskonale ukryte między przejściem do wąskiej doliny, strzeżone było dość pilnie przez dwóch strażników, ale emisariusz mógł przysiąc na swoje siwe już włosy, że na pewno gdzieś w pobliżu czaili się i inni. Ciarki go przeszły po plecach na samą myśl o tym, że w tych drzewach mogą się ukrywać kolejni ze swoimi śmiercionośnym kuszami.
Teraz pojawiło się pięciu, którzy mieli go eskortować aż do ich przywódcy. W zasadzie niewiele o nim wiedział i zamierzał po powrocie uzupełnić te informacje, aby lepiej się przygotować na następny raz - o ile on nastąpi, gdyż liczył się z tym, że z rąk drowów może już nie wrócić.
Zaprowadzili go przed małą chatkę - zapewne jedyną w okolicy. Otaczały ją liczne namioty, a z każdego z nich dochodziły odgłosy ściszonych rozmów, bądź zabawy. Między namiotami toczyły się pojedynki. Ćwiczą, albo rozwiązują konflikty- pomyślał.
- Poczekaj tutaj - polecił mu jeden ze strażników używając Wspólnego z doskonałym akcentem. Jednak drowy szybko się uczą...
- Vel`bol xun dos ssinssrin ? - spytał łagodnym głosem wychodzący z chaty drow. Sądząc po ubiorze i silnej eskorcie to musiał być Courun - Xun dos ssinssrin xun el ? - spytał po chwili nie czekając na odpowiedź
- Jestem emisariuszem... - głos mu się nieco łamał i miał nadzieję, że tamten go zrozumie - emisariuszem...
- Amn - przerwał mu nagle drow - Twoje aż nazbyt kosztowne szaty mówią mi wszystko - mówił doskonałym Wspólnym
- Mój Pan pragnie zaproponować wam sojusz. Drowy znane są ze swych umiejętności i wiemy także, że wprost odmówiliście pomocy przy tych żałosnych próbach obrony Wrót Baldura.
- Niech zgadnę. W zamian proponuje nam bogactwa i stanowiska w przyszłym imperium ? - drow zaśmiał się - Oczywiście, że wam ufamy i jak sądzę możemy tego samego spodziewać się i od was, prawda przyjacielu?
Emisariusz otworzył usta próbując wydobyć z siebie słowa, ale drow machnięciem ręki uciszył go.
- Przyjechało was dwóch, prawda ?
- Tak, Mistrzu - emisariusz tytułami próbował zaskarbić sobie życzliwość drowa - Inariel mi pomaga, lecz został przed wejściem do waszego obozu.
Drow uśmiechnął się na te słowa i skinął na strażnika, który podał mu wypchany czymś mały worek. Courun szybko go otworzył i trzymając go przed emisariuszem wyciągnął z niego głowę mężczyzny w średnim wieku, którego wyraz twarzy i wciąż szeroko otwarte oczy sugerowały, że nie zginął spokojną śmiercią.
- Porozmawialiśmy sobie wcześniej, ale wątpił w nasze umiejętności i groził, że gdy przyjdą wasze wojska zostaniemy potraktowani jak wrogowie i zabici. Cóż...jego argumenty mnie nie przekonały, ale wspaniałomyślnie pozwolę mu wrócić do domu...
Rzucił głową w stronę emisariusza, który niczym zagrożone zwierze szybko uskoczył, jakby kontakt z ciałem niedawnego partnera był niczym trucizna tocząca ciało.
- Zapłacicie za to ! - oburzył się człowiek chcąc się chyba uratować przed szyderczym wzorkiem strażników, którzy w swoim migowym, niestety niezrozumiałym dla emisariusza, języku przekazywali sobie jakieś komunikaty i raczej można było się domyśleć czego dotyczą.
- Nie groź, bo tak się składa, że worków mamy pod dostatkiem... - kąciki ust lekko uniósł do góry w namiastce uśmieszku - Poza tym potrzebujecie nas. Jesteśmy w dużej ilości, wyszkoleni, znamy teren i co ważniejsze możemy wchodzić do miasta.
- Czego więc chcesz od swego przyszłego Pana ? - spytał, a raczej warknął emisariusz.
- Za naszą...pomoc...- tutaj nie krył uśmiechu - Chcę mieć w łożu tę waszą Waukeen
- Chyba oszalałeś ! - człowiek wyraźnie tonem swojego głosu chciał mu pokazać, że drow żąda niemożliwego.
- Może, ale to moja cena - odparł spokojnie, jakby wybuch emisariusza nie zrobił na nim żadnego wrażenia
- To niemożliwe - powiedział już spokojniej wysłannik Amn - Proś o co innego
- Przekaż moje słowa temu przywódcy waszych wojsk . Inbau tarthe ukta dal gaer ! - polecił strażnikom, którzy już chwycili emisariusza pod ręce i zaczęli go wyprowadzać - Samo patrzenie na was wywołuje we mnie mdłości - rzucił mu jeszcze na odchodne drow i wrócił do swojej chaty. Nie posiedział w niej długo, gdy wszedł jeden ze strażników.
- Panie, masz kolejnego gościa.
- Nie mam dla niego czasu. Zabij go.
- Ale on nalegał, Mistrzu...Kazał się przedstawić jako Zhayymed...
- W końcu się spotykamy, bracie...
- Daruj sobie i podaj mi choć jeden dobry powód, by Cię nie zabić.
- Wiem gdzie jest Mitez...
- Panie, Amn nadchodzi*wpadł z tym okrzykiem jeden ze strażników*
- Nie mam na to czasu Zhayymedzie*nałożył na głowę swój hełm*
- Chcesz walczyć ? *spytał kpiąco czarodziej*
- Dla nas każdy dzień to wojna. Przyzwyczaiłem się...*wyminął czarodzieja i wyszedł z chaty*
***
Nie było rozpaczy po śmierci Aunrae. Nie trudno się było domyśleć, że ta sadystyczna dziwka, której każdy kochanek był powoli podtruwany, znajdzie się w końcu w łożu Couruna.
Tym razem jednak historia potoczyła się zgoła odmiennie. Oczywiście drow nie odmówił wdzięków pięknej drowki, ale jej praktyki wzbudziły w nim pewien niepokój i któreś z kolei spotkanie zakończyło się poderżnięciem gardła Aunrae. Nie ma co wdawać się w szczegóły samej śmierci – zwykłe, szybkie przecięcie sztyletem nie było wśród drowów żadną nowością.
Zapewne nikt nie przewidywał, że działanie tej niskiej drowki doprowadzi do wygnania samozwańczego Kapłana Lolth. Można było podejrzewać, że wysłano ją specjalnie, aby zabiła Couruna, jednak plan ten musiał ulec zmianie, gdy znaleziono martwą Aunrae przywiązaną do sufitu przed wejściem do sali audiencyjnej. Widać było, że Courun jest miłośnikiem piękna, gdyż przed umieszczeniem ciała tak wysoko dokładnie je umył i nawet spryskał jakimś środkiem, który zwabił tu jako pierwszego jakiegoś strażnika. Ten powiadomił resztę i tym sposobem któraś z niższych kapłanek mogła się cieszyć z awansu w hierarchii.
Courun zdawał sobie sprawę ze swojego położenia jako męskiego przywódcy Domu. To się w praktyce nie zdarzało, ale drowa wciąż bawił panujący porządek rzeczy. Arcykapłanka za każdym razem patrzyła na niego z nienawiścią, zaś jego tytuł, ilharn, był wypowiadany z lekką dozą ironii. W przeszłości na krótko byli kochankami, ale te czasy dawno przeminęły i należało raczej spodziewać się sztyletu wymierzonego w gardło, niż odzianej w skąpe szaty drowki.
Zobaczywszy przywiązane zwłoki Aunrae udał z początku zdziwienie, po czym kazał ją odwiązać i jej zwłoki, a raczej użyteczne dla drowa organy, przenieść do jego osobistej komnaty. Spojrzał na arcykapłankę i znów pomyślał o kolejnym nieszczęśniku, który stał się jej kolejną zabawką. W przeszłości napuszczał na siebie jej córki, kapłanki co do jednej, jednak drowka była jeszcze dość młoda i zapewne urodzi jeszcze nie jedno dziecko.
Wróciwszy do komnaty, Courun poczuł, że jego członki zaczęły nieco sztywnieć. Pomyślał, że to pozostałości działania obezwładniającej trucizny Aunrae, jednak pojawiające się teraz częściej bóle głowy przez chwile odbierały mu zdolność pojmowania rzeczywistości. Potem pojawiły się jakieś odgłosy, które zaczęły formować się w pojedyncze słowa. Głupiec wziąłby to za czytanie w myślach, ale dni mijały a drow wciąż nie potrafił ich kontrolować. Nikt, poza Aunrae, nie znał jednak prawdy jego dziwnych przypadłości. Szalona drowka zakupiła kiedyś od jednego z kuo-toa fiolkę z wodą z miasta Sloopdilmonpolp. Ponoć ta woda powodowała „boskie dotknięcie” wśród rybiego ludu, ale tak naprawdę miała moc rozkojarzenia umysłu i na to też liczyła Aunrae dodając jej nieco do każdej ze swoich trucizn. Courun nawet raz udał się do arcymaga o jakieś lekarstwo, lecz stary mag mu nie ufał i nie zapomniał wyrządzonych krzywd, więc zamiast lepiej po magicznej kuracji ilharn czuł się tylko gorzej.
Arcykapłanka nigdy nie należała do mistrzyń walki bronią, lecz o jej sile stanowiła kapłańska magia oraz umiejętność zjednywania sobie, czy to podstępem czy obietnicami, silnych sprzymierzeńców. Fechmistrz nie należał ani do silnych, ani do mądrych, jednak jak każdy samiec uległ pięknej drowce. Nie zastali Couruna w jego komnacie, gdyż drow posiadał jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, by zawczasu uciec tajnym wyjściem. Zdołał zabrać ze sobą swój ekwipunek, w tym kilka magicznych przedmiotów, jak też i nieco prowiantu. Twierdza posiadała połączenie z Podmrokiem, lecz drow znał i inne przejście. Wykopały je dla niego w tajemnicy svirfneblińscy górnicy, których drow oczywiście potem zabił. Przejście było dość wąskie i niskie, tak więc co chwila Courun musiał się mocniej schylać, aby przecisnąć się dalej. Jego oczy przyzwyczaiły się do wszechogarniającej ciemności i po dłuższym zejściu w końcu wychwyciły szersze przejście, które musiało być częścią jakiejś jaskini. Courun nigdy nie zastanawiał się nad przywiązaniem do swojej ojczyzny. Przynajmniej inaczej postrzegał ją niż ludzie, którzy gotowi byli o nią walczyć. On nie walczył o miejsce, lecz o przetrwanie i tym sposobem powrócił niemal do początku. Stracił Dom, stracił bogactwo, lecz zachował życie. Wyjął z pochwy swój adamantytowy miecz i uśmiechnął się na myśl o tym, że wreszcie będzie mógł go użyć…
***
Nie taką cię pamiętałem, Maerimydro...
Zniszczeniu uległa większość miasta, choć zamek wciąż dumnie wznosił się ponad startą gruzu i ciał armii Kurgotha. Ach Dunethcie Wharreilu, twe dzieło aż zapiera dech w piersiach. W całym swoim długim życiu nie udało mi się dokonać takiego zniszczenia jakie stało się twoim udziałem. Mam nadzieję, że osobiście ci pogratuluję rządów nad tymi ruinami. Gdy uciekałem Kurgoth Piekielny Pomiot dopiero wdzierał się do miasta i mam niemal pewność, że ty stary magu tak wspomagałeś obronę, że stoję dziś przed straskaną bramą patrząc na swe rodzinne miasto. Wkoło jednak panuje dziwna strefa negatywnej energii. Cóż żeś uwolnił z Otchłani Wharreilu ? I gdzie się podziały ciała mieszkańców ? Widzę tu tylko resztki armii półczarta, choć przecież wszedłem do miasta przez główną bramę. Czemu ta nie była strzeżona ?
Nim udam się do Zamku muszę odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Dom Amrryr, Czwarty Dom Maerimydry.
Kusiła mnie myśl, by wrócić tu z niewolnikami jakich zdobyłem w Krainach Nad i odbudować to miasto oczywiście z sobą jako najwyższym kapłanem na czele. Zaniepokoił mnie za to brak ogromnej świątyni Lolth – tak, jakby ktoś celowo ją zniszczył i podejrzewałem, że jest to jeden ze skutków Milczenia Pajęczej Matki. Czy ta negatywna energia, utrudniająca mi rzucenie nawet najprostszych kapłańskich czarów, to także dzieło tej samej osoby?
Pewności nabrałem spotykając dwóch drowów, którzy swoje najlepsze dni mieli chyba za sobą. Ich wychudzone ciała o mocno naciągniętej skórze i te oczy, które widząc mnie wcale nie rzuciły się na mnie, ale przeszły zupełnie obojętnie. Jeden z nich nosił symbol dłoni, a na każdej z nich widniały pierścienie. Courun słyszał co nieco o Irae ze zniszczonego tuż po jego urodzeniu Domu T’sarran i o tym, że ta albinoska wyznaje tą plugawą Kiaranasalee, ale nie sądził, że sprawy zaszły aż tak daleko...
Krew, mocno już przyschnięta, zdobiła misterną misterną bramę prowadzącą do amfiteatru. Otaczające budowlę dwa pierścienie kamiennych ścian. Owalny kształt zapewniał oglądającym doskonałą perspektywę. Zwykle ścierały się tu drowy z niewolnikami bądź dzikimi mieszkańcami całego Podmroku. Nie raz dla zabawy zwycięski dom tutaj kończył rzeź nad przeciwnikiem dla pokazania swej siły. Wchodząc przez galerię, a następnie poprzez klatkę schodową na górę, drow rozglądał się bacznie i nie wypuszczał miecza z rąk. Magia go zawodziła, ale lata walki mieczem dawały mu poczucie względnego bezpieczeństwa. Tutaj nie było widać śladów po pożarach, które musiały strawić większość miasta. Zobaczywszy nadpalone namioty i liczne ciała armii najeźdźców można było się tylko domyślać, że ostatnia z walk na arenie była nad wyraz krwawa. Dwa ciała gigantów ogniowych, które upadając zniszczyły nieco miejsca siedzące, leżały rozciągnięte przed wejściem do kwatery zarządcy gier. Drow nie ryzykował udania się tam w pierwszej kolejności i ruszył do zbrojowni. Ta wcale nie okazała się pusta. Solidna tarcza z pewnością się przyda, zaś łuk i strzały pomogą mu zlikwidować co oporniejszych przeciwników. Jeszcze na arenie miał wrażenie, że zobaczył czyjąś sylwetkę. Ów osobnik poruszał się dość szybko i jak szybko się pojawił tak taż szybko zniknął. Teraz usłyszawszy hałas drow wybiegł na widownię, ale nikogo nie zobaczył. Czyżby jednak ktoś z mieszkańców przeżył?
Apartament zarządcy gier był zrujnowany. Płaskorzeźby, niegdyś przedstawiające sceny walk na arenie, były strzaskane. Na ścianach pozostały haki, na których kiedyś wisiała stara broń. Okno wychodzące na arenę teraz zasłonięto, przez co pomieszczenie zdawało się niemal kryjówką wampira. Courun zobaczył też sekretne drzwi – teraz otwarte, prowadzące do nowej, nie mniejszej komnaty. Nie stojące tam skrzynie wywołały zaskoczenie pomieszane z zadowoleniem, lecz leżące ciało. Tak, Kurgoth Piekielny Pomiot nie zdobędzie kolejnych miast. Courun pamiętał, wciąż czuł ten niepokój i…strach, gdy pojawił się pod jego miastem i rozkazywał ogromnej armii. Choć drow był wtedy na patrolu to nie zaryzykował powrotu i spotkania w oko z oko z półczartem. Wtedy zdawał się niepokonany, a sylwetka wojownika miała tylko ukryć niemałe zdolności magiczne agresora.
Teraz zaś był martwy. Jego umięśnione ciało, wyraźnie przypalone, leżało niemal przepołowione tuż obok złamanego wielkiego miecza niedoszłego zdobywcy Maerimydry. Skoro on leży martwy, to co z miastem? A raczej kto był na tyle silny, by pokonać tego, z którym nie poradziło sobie całe miasto? Rozkładające się ciało z wyraźnym symbolem Kiaransalee przynosiło dość niepokojącą odpowiedź...