Nadeszli nad ranem. Wraz ze wschodzącym słońcem ciemne sylwetki jeźdźców stawały się coraz bardziej upiorne. Z każdym krokiem koni coraz lepiej widoczne były trzymane w dłoniach szable oraz czekany, napinane łuki oraz ładowane półhaki. Pomiędzy nogami koni latały grudki błota. Zamaskowany wycofał się w głąb dworku.
Zajezdnicy wjechali w akompaniamencie okrzyków bojowych. Grupą przewodził młodzieniec w krwistoczerwonym żupanie oraz kołpaku z naderwanym pawim piórem. Spod nakrycia głowy wystawały słomiane włosy.
Oskrzydlający go jeźdźcy wypuścili w stronę pobliskich budynków płonące strzały . Z drewnianej szopy zaczęły unosić się strużki dymu.
Gdy znaleźli się na środku podwórza krzyki ucichły. Rozejrzeli się niepewnie. Nie było żadnego śladu życia. Spodziewali się czeladzi biegnącej ku nim z bronią, przeraźliwych krzyków oraz błagań o litość. Zamiast tego panowała niepokojąca cisza. Nie było słychać nawet zwierząt.
– Czyżby lwi duch Panienkę opuścił ? – powiedział pod nosem przywódca. Po chwili na twarzy wrócił szalony uśmiech – Panowie bracia! Fortuna nam dziś sprzyja! Hrebska zrzekła się swych dóbr! – Uniósł szable w górę – Bierzcie co wasze ! – Zeskoczyli z koni i ruszyli na poszukiwanie łupów. Przywódca w asyście trzech pachołków ruszył ku dworkowi. Jako watażce przysługiwało mu pierwszeństwo.
Przed drzwiami znajdowały się dwie marmurowe kolumny. Jedna z nich wyglądała jakby ktoś z głodu odgryzł jej kawałek. Nie duże drzwi ozdobione były końskimi motywami. Wokół skrzydeł kroczyło wybrakowane stado. Płaskorzeźba naznaczona była licznymi pęknięciami. Niektórym drewnianym rumakom brakowało głowy, innym zaledwie jednej kończyny. Tuż nad zardzewiałą klamką dwa ogiery toczyły bój. Obu przeciwników oddzielała szeroka rysa.
Słysząc krzyki szlachcic odwrócił się. Dwóch rabusiów niczym dzieci wyrwali sobie siodło. Uśmiechnął się pod nosem.
Weszli do środka. I ponownie zostali zaskoczeni. Nie dlatego że wnętrze wyglądało biednie. Obszerna sień była prawie pusta, nie licząc stojącej w rogu szafy, która sprawiała wrażenie jakby zaraz miała się rozlecieć. Gdzieniegdzie na ścianach widoczne były pęknięcia a nawet małe dziury.
Zaskoczył ich dopiero człowiek, którego zastali. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego. Postawny mężczyzna. Ubrany był w czarny żupan ze złotymi wzrokami na kołnierzu oraz rękawach.Na ubraniu nałożona była jeszcze kolczuga.
Problem stanowiła jego twarz. Albo raczej maska, która ją osłaniała. Była metalowa i osłaniała górną cześć twarzy. Podobnie jak ubranie pokryta była złotymi spiralami. Reszta głowy przykrywała czarna peruka. Burza włosów sięgała aż do szyi.
Tajemniczy mężczyzna ignorując gości grał w szachy, sam ze sobą. Siedział na stołku, zaś planszę miał ustawioną na małym stoliku. Nim zdążyli cokolwiek z siebie wydusić przemówił.
– Maciej Niezbitowski herbu Sokola, zgadza się? – Nie czekając na odpowiedzi. – Jest Waszmość ostatnimi czasy bardzo popularny – mówił beznamiętnym głosem. – Słyszałem na przykład że gdy Świętej Pamięć Król ruszył na Moskali zaciągnąłeś się z ojcem do armii. Tam zasłużyłeś w walkach. Jeśli dobrze pamiętam walczyłeś nawet pod Toropcem w chorągwi Diabła. – Zbił gońca – Jednak wojna się skończyła, a tobie było za bardzo spodobała się wojaczka. A w szczególności grabieże. – Na twarzy Niezbitowskiego pojawił się w gniewny grymas. – Wróciłeś do kraju i kontynuowałeś swoją wojenkę, tym razem jednak zmieniłeś swój cel. I tak z żołnierza stałeś się swawolnikiem. – Wieża potoczyła się po planszy i spadła na podłogę.
– Kim jesteś ?! Gdzie Hrebska? – Zamaskowany przesunął czarną figurę.
– W końcu doczekałeś pozwów. Oczywiście jednak jak zwykle w tym kraju proces zakończył się na potępieniu i nałożeniu infamii. – Nieznajomy uniósł głowę. Dopiero teraz zauważył małe różki na masce.
– Kim ty do biesa jesteś ? Gdzie jest Hrebska ?– powtórzył swawolnik. Zamaskowany sarkastycznie uśmiechnął się.
– Do Biesa ? Niech będzie, możesz nazywać mnie Biesem. Gdybym chciał przedstawić moja familie to. – Stuknął palcem w maskę. – Nie byłoby mi potrzebne. Co do Pani Hrebskiej to jest w bezpiecznym miejscu. Spodziewałem się że będzie twoją kolejną ofiarą więc ostrzegłem ją a samemu zostałem by rozwiązać problem. – Infamis prychnął śmiechem.
-Rozwiązać ? A co mi zrobisz ? Zamęczysz kazaniem ? Nałożysz pokutę ? – Wyciągnął pistolet i wycelował – Nudzisz mnie. Zobaczymy czy krwawisz. – Mężczyzna spojrzał na Zajezdnika. Do listy dziwactw może dorzucić oko. Jedno było zwyczajne z zielonymi źrenicami. Drugie natomiast miało całą brązową gałkę.
– Co do?! … – wypowiedź przerwał wybuch z dworu. Nim zdążył zareagować, nieznajomy kopnął stolik z szachami. Stolik uderzył w dłoń mężczyzny z pistoletem, który wystrzelił w górę. Zamaskowany poprawił uderzeniem w brzuch, po którym Niezbitowski opadł na ziemie. Pierwszy pachołek zamachnął się szablą ku nieznajomemu. Ten zrobił błyskawiczny unik. Chwycił ramie i wykręcił je oraz wyrwał broń z ręki. Następnie rzucił go na towarzyszy którzy ruszyli na pomoc. Zamaskowany odskoczył do tyłu, obrócił kilka raz szablą w dłoni nie spuszczają oczu z przeciwników. Rozbrojony wyciągnął mały czekan. Naglę błyskawicznie zanurkował ku ofiarom. Poruszał się z nieludzką szybkością. Pierwszy pachołek zaskoczony nie zdążył zasłonić się i otrzymał coś przez bok. Drugi jednak wykorzystał okazje i ciął. Trafił płytko ramie. Zamaskowany zatoczył się do tyłu. Tuż za nim pachołek zamachnął się czekanem. Drugi ponownie skoczył i ciął z góry. Ofiara w ostatniej chwili odskoczył w bok. Po chwili rabusie opadli na ziemię. Ostatni trzymał się za ranny bok. Rzucił się z krzykiem, wymachując ostrzem jak szalony. Bies sparował cios po czym uderzył barkiem. Rabuś zachwiał się. Przeciwnik zakończył walkę jednym cięciem.
Ostatni przeciwnik padł. Bies głośno dyszał. Wyprostował się i spojrzał w stronę Niezbitowskiego. Ten jednak zamiast płaszczyć się na ziemi wybiegł na zewnątrz. Jednocześnie do środka wbiegła kolejna trójka rabusiów.
– Świetnie, właśnie o tym marzyłem. – Zamaskowany rzucił się w stronę pokoju. Jeden pachołek ruszył za nim. Pociągnął stopą poprowadzony od progu sznurek. Rozległa się kolejne eksplozja. Tym razem siła wybuch była słabsza, za to wokół zaczął unosić się dym. Zamaskowany znowu jak jastrząb zanurkował i powalił cięciem z boku. Nim jednak zdążył napawać się zwycięstwem z dymu uderzył w bok nadziak. Bies osunął z bólu się na podłogę. Przeciwnik zbliżył się, uniósł broni i uderzył z impetem by zmiażdżyć głowę.
Bezimienny w ostatniej chwili przetoczył się. Oparł się o ścianę. Pachołek zaszarżował. Zamaskowany chwycił leżący pistolet. Oczywiście nie naładowany. Rzucił nim w stronę napastnika. Trafił w twarz. Wykorzystując chwile zaskoczenia rzucił się z nożem. Kolejny pachołek się osunął na ziemie.
Trzymając się boku ruszył ku wyjściu. Cały czas powstrzymywał się przed odwróceniem głowy.
Następnego dnia żałował że nie poszedł w pełnej zbroi. Na szczęście rana była płytka, natomiast uderzenie nie złamało żebra. Na pamiątkę pozostał tylko spory siniak, który niczym niemowlę zadbało o bezsenną noc.
Na domiar złego słońce postanowiło dołączyć się do dręczenia pobitego. Potrzeba odpoczynku była jednak większa, więc postanowił zignorować te niedogodności. Wtedy świat postanowił wytoczyć najcięższe działa – kozacką bandurę.
– Ostap !! Czarci synu jak już musisz jazgotać to wyjdź na dwór! – Semen rzucił gniewne spojrzenie. W kombinacji z poparzonym prawym policzkiem dawało to przerażający efekt.
– Dla człowieka światłego nie ma lepszego lekarstwa niż muzyka. – mruknął.
– Ponieważ połowa ich problemów jest z nudów! –obrócił się na bok, niestety na nie właściwy przez co syknął z bólu i odwrócił się. – Niech to diabli. Podaj mi odzienie !
-Niestety jak Pan rozkazał muszę wyjść pojazgotać na dworze – rzekł obrażony. Aleksander gniewnie sięgnął po leżące obok spodnie.
– Jeszcze nie opowiedziałeś jak było wczoraj. – Upomniał się. Szlachcic podrapał się po czarnej czuprynie.
– Bo dużo do opowiadania nie ma. Byłem durniem, za dużo fantazji za mało rozsądku. Myślałem że twoje pułapki rozwiążą problem. Przez to psubrat mi uciekł. Per viam wykonałeś nowe bomby ? – Bez słowa wskazał palcem pod łóżko.
– Ale powaliłeś paru ? Pewnie teraz gdzieś się zaszył i nie będzie rozrabiał.
– I w tym problem. Chciałem go dorwać by Pani Hrebska mogła nagrodę za niego dostać od Starosty. Na złocie nie sypia. Co gorsza nie skończy rabować. Teraz przeczeka trochę, wyliże rany i znów wróci na szlak. – Założył koszule.– będę musiał go wytropić.
– Znowu skorzysta Pan z tych pogańskich czarów ? – kozak splunął.
– Gdym mógł. Trzeba poszukać innej metody. –Przysłonił lewe oko przepaską.
–Można by zacząć od jego ojca. Wiem gdzie mają dworek – podpowiedział, delikatnie brząkając bandurę.
– Wątpię byśmy cokolwiek znaleźli. Jego ojciec nie chce mieć z nim nic wspólnego. Na same wspomnienie pierworodnego wpada w szał. – Założył granatowy żupan. Kozak odłożył instrument i podszedł z srebrnym pasem.
– Ale to nie oznacza że nic nie wie. Po druhe nawet jeśli ojciec go nie wspiera to może matka, rodzeństwo albo ktoś ze służby.
– W sumie racja, warto spróbować. Może z woźny będą bardziej rozmowni. – Wyciągnął martwą mysz z pułapki. Następnie ruszył ku klatce. Znajdująca się wewnątrz pustułka wpatrywała się w martwy punkt.
– Nie jestem pewien czy tu pański urząd coś pomoże. Szukanie wywołańców nie leży w pańskich kompetencjach. Dodatkowo nie oszukujmy się. Woźnych zwykle wita się smołą lub rusznicą…
-Przesadzasz, ostatnio musiałem umykać przed kuszą. – wrzucił do klatki mysz – Dobrze wiesz że mam swoje sposoby.
– Na przykład ?
– Urok osobisty – Kozak skrzyżował ręce i podniósł brew.
– Kryjesz ten oręż na czarną godzinę ?
– Ten i jeszcze wiele innych. Kiedy wrócę z Niezbitowskim cofniesz swoje słowa.
– Raczej kiedy wrócimy. Nie próbuje nawet się sprzeciwiać. Gdy wczoraj wróciłeś obity, twój brat chciał mi urwać łeb – powiedział po czym przesunął palcem po szyi.
– Spokojnie, to wzorowy arianin. Gardzi przemocą. Zwykle. – Usiadł na łóżku.
– I dlatego pewnie nie byłby zachwycony tym co robisz. – Szlachcic wpatrywał się pustym spojrzeniem w sufit.
– Żeby tylko on …
Kiedy Aleksander był tu ostatnio, z oddali dworek wyglądał nie pozornie. Zbudowany na lekkim wniesieniu, prosty ceglasty budynek z połyskującym czerwonym dachem. Ściany pokryte były misterną siecią pęknięć.
Dom Niezbitowskich w niczym nie przypominał eleganckich rezydencji magnackich.
Minęli resztki muru, które teraz wyglądały raczej jak płotki dla koni wyścigowych.
Niegdyś poważany ród, dzisiaj jego echo którego jedynym świadectwem było kilka sług, przebywający raczej z lojalności niż chęci zarobku.
Wjechali na dziedziniec. Albo raczej to co z niego zostało.
– Boże ! Co tu się stało ? – Obaj zeskoczyli z konia. Zamiast ciepłego powitania groźbami oraz celowaniem z broni, napotkali jedynie wściekle ujadanie psa. Dworek wyglądał jak pobojowisko. Na dziedzińcu spoczywało kilka ciał.
Aleksander ruszył w stronę jednego z leżących. Podświadomie modlił się o choćby najpłytszy oddech. Mężczyzna leżał na brzuchu. Chwycił za materiał by go przewrócić na drugą stronę. Niestety jego modlitwy nie zostały wysłuchane.
– Jak tamci ? – Spojrzał w stronę towarzysza. Ten zaś jedynie wzruszył ramionami.
– Jeden z wyprutymi flakami, drugi pocięty, pewnie skonał krwawiąc. Trzeciego jeszcze nie sprawdzałem ale wystające z piersi strzały nie wróżą omdlenia. – Woźny wstał i rozejrzał się. Prócz trupów świadectwem napaści były powybijane okna oraz drzwi albo raczej kawałki drewna które kiedyś szczyciły się tą nazwą. Gdzieniegdzie ślady krwi układy się w skomplikowane wzroki.
– Zaatakowali nocą – zaczął Woźny – Obok tego ze strzałami leży pochodnia. Jego kompani pewnie ruszyli na ratunek. – spojrzał w stronę psa. Zwierzę szczerzyło białe kły. Był to najprawdopodobniej ogar. Cały pokryty brązowym futrem. Jedynie grzbiet oraz boki tułowia czarnym.Pies wyrwał się w stronę gości. Jedynym co go powstrzymywało przed atakiem był krótki łańcuch – Pójdę sprawdzić izby.
Wszedł do środka. W sieni jak można było się spodziewać panował bałagan. Przy wejściu leżało kolejne ciało. W pierwszej chwili pomyślał że może to być pan domu jednak gdy przyjrzał mu się zauważył że był on nieco młodszy.
Na podłodze leżały wyciągnięte szuflady, w całości lub w kawałkach. Drzwi do jednej z izb były wyważone. W środku nie było lepiej. Ktoś pociął i przewrócił łoże. Najpewniej w poszukiwaniu ukrytych łupów. Na podłodze leżało rozrzucone pierze. Ruszył do spiżarni.
Oczywiście wnętrze też zostało wyczyszczone. Kątem oka zobaczył leżącą na podłodze kiełbasę.
W sumie wyglądało to na typowy napad. Wątpił by byli to Tatarzy, ponieważ do granicy daleko a nie słyszał ostatnio o żadnych napadach. Uniósł z podłogi kawałek mięsa.
– Na szczęście mam świadka. – Uśmiechnął się pod nosem i ruszył na zewnątrz.
Pies dalej wściekle ujadał. Natomiast Kozaka nigdzie nie widział. Wyglądał na w miarę zadbanego co dowodzi że do ataku doszło nie dawno.
– Pewnie jesteś głodny. – Czworonóg nie zareagował jednak na widok mięsa. Najwyraźniej wolał wbić kły w niego. Szlachcic ściągnął opaskę. Prawdopodobnie gdyby ktoś teraz zobaczył jego lewe oko uznałby to za znamię szatana. W sumie Aleksander sam zastawiał się czy tym właśnie nie jest jego oko. Na środku gałki zamiast źrenic widniała fioletowa spirala. Spojrzenie psa skrzyżowało się z ludzkim. Spirala błyskawicznie ścieśniła się i zmieniła kolor na ciemno – brązowy. Po chwili brąz ogarną całą gałkę. Lewe oko stało się idealną kopią tego psiego.
Woźny poczuł ból który przeszedł od oka do potylicy po czym objął cały mózg. Chwycił się za głowę. Najbliższe wspomnienia ogara wniknęły do jego głowy. I nie tylko one. Zwierzę przestało szczekać. Spojrzało ufnie w jego stronę czekając na rozkazy. Aleksander odpiął łańcuch i rzucił kawałek kiełbasy, który ogar posłusznie zjadł. Przesunął dłonią po czarnym grzbiecie.
– Czyli to nie był zwykły napad …
Ostap ruszył do stajni. W przeciwieństwie do reszty posiadłości nie było tu śladu walki. Konie zwróciły zaniepokojony ku niemu głowy.
– To nie byli swawolnicy. Żaden szanujący się rozbójnik nie zostawiłby takich piękności – pogłaskał po głowie zwierzę. Skierował się w stronę stosu siana. – Skoro to nie był rabunek to może zemsta ? Ciekawe czy.. – przemyślenia przerwał mu zimny dotyk stali na szyi . Nieznajomy zbliżył głowę.
– Krzyknij a poleje się krew –Ostap uśmiechnął się upiornie.
– Lekcja pierwsza zachowaj bezpieczną odległość – Kozak z całej siły uderzył głową w tył. Napastnik zatoczył się trzymając się za nos. Nie dał mu chwili wytchnienia. Chwycił go rękę i wyrwał broń. Stanął luźno i uśmiechnął się do przeciwnika. Ten wycofał się tyłu, w głąb stajni i położył dłoń na rękojeści szabli. Uważnie obserwując przeciwnika wyciągał broń. Zdjął rękę z wciąż krwawiącego nosa. Zaporożec uniósł palec zachęcająco. Przeciwnik zaszarżował.
– Lekcja druga, dostosuj broń do miejsca walki – Przeciwnik machał szablą. Pierwsze cięcie trafiło płytko po piersi, drugie całkowicie chybione, trzecie przejechało koło twarzy, ostanie zakończyło walkę . Ostrze wbiło się w drewniany pal. Nim zdążył wyrwać broń kozak znowu uderzył w brzuch. Przeciwnik zatoczył się
– Lekcja trzecia, przyjmowanie porażki z… – Niespodziewanie napastnik skoczył ku Kozakowi. Uderzył w twarz, następnie splótł ręce i ponownie uderzył. Cios znowu był skuteczny. Kozak cofnął się do tyłu. Chwycił się palu. Uśmiechnął się po czym uderzył. Tym razem jednak zaporożec zrobił unik i podstawił nogę. Przeciwnik zwalił się na ziemię.
– Nie daruje ci chamie !!
– Wystarczy panowie – Aleksander wszedł do środka celując z pistoletu w napastnika – Cóż za niespodziewane spotkanie Panie Macieju.
– Kim ty suczy synu jesteś !?
– Aleksander Sienicki herbu Bończa, Woźny Trybunalski. – pokłonił się teatralnie – Natomiast pański przeciwnik to Ostap Wyhowski. Poznałby mnie Waść gdybyś zjawił się na swojej rozprawie.
– Woźny ? Czyli nie jesteś od Myszkowskiego ?
– Kogo ? Co tu się stało ? – Swawolnik bez słowa sięgnął do kieszeni. Wyciągnął zawiniętą kartę która podał następnie Ostapowi.
– Mnie Wielce Mościwy Panie Macieju Niezbitowski.
Pragnąc Waszmości złożyć ofertę nie do odrzucenia złożyłem wizytę Pańskiej familii. Niestety nie zastałem Pana, dlatego też postanowiłem ugości Pańskiego ojca z bratem i matką. Szczerze wierze że postanowi Pan dołączyć się do nas. W moim obozie mam sporo wiernych kompanów którzy bywają nie kiedy gwałtowni. Czekać będziemy w samo południe 8 Augusta na polanie koło Dębinek. Liczę na pańską i tylko pańską obecność
Piotr Myszkowski – Ostap skończył czytać – Myszkowski ? Gdzieś chyba słyszałem to nazwisko.
–Łowca głów. Pozbawiony honoru. Kiedyś polował na uciekających chłopów, ostatnio przerzucił się na infamisów. – Spojrzał w stronę dworku – Jak widać ciągnie swój do swego. Ciekawi mnie jednak co ty tu robisz ? Czy twoja rodzina pomagała ci ? – Swawolnik spojrzał nie pewnie.
– Nigdy ! – krzyknął wściekle. Jednak jego spojrzenie pełne było strachu.
– Więc co tutaj robisz ?
– Ja ...
– Jesteś świadom że za pomoc wywołańcowi grozi taka sama kara ?
– Oczywiście, gdybym przybył prosić o pomoc zostałbym na pewno przegoniony. – Uważaj bo ci uwierzę, pomyślał urzędnik. – Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy to może odłoży Waść broń.
– Niestety nie mogę, Ostap zwiąż Pana. – Kozak wyszedł na moment po czym wrócił z sznurem. – Ma Pan umówioną wizytę u Starosty.
– Nie możecie mnie zabrać ! Jeśli nie dostanie czego chce skrzywdzi ich. Nie zasłużyli sobie na taki los – Niezbitowski padł na kolana. Aleksander spojrzał niepewnie po czym szybko odwrócił wzrok. Szykują się kłopoty, pomyślał Ostap.
– Pan wybaczy ale nie mam zwyczaju bratać się z przestępcami. – Twarz wywołańca poczerwieniała.
– Nie zacząłbym rabować gdybym otrzymywał żołd jak trzeba !!
– Skarbiec zaczyna świecić pustkami przez anarchię jaka panuje. Tacy jak ty tylko pogłębiają problem.
– Ja tylko brałem co moje ! Walczyłem za ten kraj ! Należy mi się !
– To jest wasz największych problem. Zawsze doskonale wiecie co wam się należy, gorzej natomiast z tym co się należy ojczyźnie – wtrącił się Kozak. Odruchowo spojrzał w stronę Woźnego – Bez urazy ?
– Jak można obrażać się za prawdę ?
– Gdy przyjdzie przelać krew za ojczyznę to odkupie winy !
– Winszuje pomysłu ! Pytanie tylko czy wtedy będzie jeszcze za co krew przelewać ? – Wyhocki związał dłonie więźniowi. Sienicki schował broń po czym podrapał się po brodzie. Następnie załapał się za bok
– Ten ból jest nieznośny. Ostap poradzisz sobie sam z przewiezieniem naszego więźnia ?
– Nie jedzie Pan ? – Woźny wskazał ruchem głowy na zewnątrz. Kozak przywiązał więźnia do drewniej kolumny, po czym niepewnie ruszył za Sienickim.
Wywołaniec wytężył słuch by cokolwiek usłyszeć. Niestety z tej odległości nic nie było słychać. Kątem oka jednak zauważył metaliczny połysk. Niedaleko znajdował się jego nóż. Spojrzał nie pewnie w stronę wejścia. Nikogo nie widział i słyszał. Wystawił nogę. Nadepnął na stal. W pierwszej chwili chciał krzyknąć z radości jednak w porę opamiętał się. Nadepnął stopą na stopę by ściągnąć buta.
Gdy ją uwolnił ponownie wyciągnął nogę. Przesunął nóż do siebie. Czuł już zapach wolności.
– Waćpanowi naprawdę życie nie miłe ? – Kozak spojrzał z pogardą na więźnia. Maciej rzucił pod nosem niezrozumiałe przekleństwo po czym odkopnął nóż.
– Tak lepiej. Mam nadzieje że jadł już pan. Czeka nas długa podróż …
– Naprawdę wierzy waść że Niezbitowski przyjdzie ? – powiedział niepewnie jeden z kompanów Myszkowskiego. Szlachcic w pierwszej chwili nie zareagował ponieważ zajęty był szukaniem w jukach fajki. Dopiero gdy poczuł uciążliwy wzrok gołowąsa spojrzał w jego stronę.
– W to nie wątpię. Znam się trochę na ludziach. Najprawdopodobniej wpadnie tu ze swoją bandą i ogniem i mieczem będzie chciał ich odbić. Tutaj jesteś ! – Wyciągnął drewnianą fajkę. Głownia miała kształt głowy sowy, za nią znajdował się gruby cymbuł z wyrzeźbionymi skrzydłami. Wyciągnął tytoni i rozpoczął rytuał. Chłopak natomiast dalej niepewnie patrzył w stronę chaty. Piotr podrapał się po siwym zaroście.
– Coś cię trapi ?
– Nie wiem czy to dobry pomysł. Co innego ścigać leniwego chama albo infamisa…
– Sądzisz ze posuwamy się za daleko ? – rzucił poważne spojrzenie – Nie lubię jak ktoś mnie krytykuje! –Przywódca położył dłoń na rękojeści rapiera. Twarz młodzieńca pobladła. Przełknął ślinę. Piotr uśmiechnął się. – Żartuje. Posłuchaj mnie kochasiu. Nie istnieje coś takiego jak niewinność. Ci tutaj pomagali mordercy. – Sięgnął po patyk. – Są więc przestępcami. Nawet jeśli są niewinni, to co z tego ? Ludzie nie dzielą się na szlachetnych i niegodziwych tylko na hipokrytów oraz tych którzy nie boją się sukcesu. – Odpalił fajkę.
Rozejrzał się po prowizorycznych obozie. Wszystko było w należytym porządku. Zassał dym tytoniowy przez ustnik. Otaczał ich ciemny las. Łowca wsłuchał się w śpiew świerszczy. Co jakiś czas do koncertu dołączały sowy. Wypuścił z ust kłębek dymu. Chwilę wyciszenia mąciła mu jedynie świadomość że w tej chwili jest celem inwazji kleszczy. Rano znowu będą zakładać się o to gdzie znajdą uciążliwego pajęczaka. Wokół ogniska łącznie z nim były 3 osoby. Siedzący obok chłopak ściskał w dłoniach napity arkebuz. Piotr wstał i ruszył ku chatce. Był to mały drewniany budynek. Gdy go znaleźli jedynymi mieszkańcami były szczury. Zawieszona przy wejściu lampa oświetlała pajęczą sieć. Krzyżak powoli owijał złapaną ćmę.
Siedzący przy drzwiach Kozak czyścił szable. W sieni obok worków z łupami przysypiał kolejny hajduk. Łowca nagród zajrzał przez uchylone drzwi do izby. Wewnątrz przy ścianie siedziały trzy związane osoby. Dwóch mężczyzn oraz kobieta. Siedzący naprzeciwko mężczyzna rzucił nóż w ich stronę. Pocisk przeleciał koło ucha białogłowy. Drugi strażnik widząc watażkę uśmiechnął się.
– Łukaszu jak traktujesz naszych gości ? – powiedział po czym zaciągnął się fajką.
– Ja dostarczam im jedynie rozrywki – powiedział jednocześnie celując.
– Wybacz. Nie powinienem osądzać cię o brak gościnności. Jak się bawicie się kochani ? – Twarz najmłodszego pokryła się czerwienią.
– Ty psie zapłacisz nam za to !- krzyknął. Twarz łowcy stężała.
– Cóż za niewdzięczność. Chyba będziemy musieli dać ci małą lekcje savoir – vire – uśmiechnął się – bolesną lekcje – Twarz chłopaka pobladła.
– Żartowałem, oczywiście – powiedział po czym przejechał palcem po szyi. Łukasz uśmiechnął. – Miłej pracy – ruszył wesoły. Uśmiech poszerzył się gdy w tle usłyszał wrzask.
Szczerze mówiąc irytowało go trochę to czekanie. A może nie przybędzie ? Jutro mija termin a wciąż nie zaatakowali. Stojący obok wejścia Kozak napinał łuk. Podobnie ci z ogniska stali z uniesioną bronią. Z oddali ku nim zbliżał się mężczyzna. Gdy zbliżył się bardziej widoczny był typowy kozacki strój. Biała koszula oraz hajdawery. Na prawym policzku znajdowała się rana po oparzeniu. Prowadził obok konia.
– Czyżby kolejny gość ? – Ruszył ku nieznajomemu w towarzyskie Kozaka. Jego miejsce zajęło dwóch osiłków z środka.
– Przybywam z poselstwem ! – powiedział po czym teatralnie ukłonił się.
– Z poselstwem od kogo ? Niezbitowskiego ?
– Nie od niego ale w jego sprawie. Przybywam w imieniu Pana mojego Aleksandra Sienickiego, Woźnego Trybunalskiego. Pojmał on Pana Niezbitowskiego i odstawił do Starosty – Z twarzy szlachcica powoli zniknął uśmiech. Znacznie szybciej opanował ją gniew.
– Co ?! Łżesz !
– Gdybym kłamał nie wiedziałbym o liście. Przybyłem z propozycją od mojego Pana. Starosta przymknie oko na tą napaść, ty natomiast wypuścisz Niezbitowskich. – Szlachcic zaciągnął się po czym wypuścił drobny dymek. Uśmiech powrócił.
– Ja mam lepszy pomysł semenie –Jego kompani zaczęli powoli okrążać gościa. – Zatrzymasz się u nas aż twój pan nie zapłaci okupu za ciebie i Niezbitowskich – mężczyzna wybuchł śmiechem – Brać go !!
Ostap nie specjalnie przejął się sytuacją. Spojrzał w górę. Jego przeciwnicy nie zwrócili uwagi na nadlatującą pustułkę. Ptak upuścił małą kulkę nad ogniskiem. Wybuch nie był duży ale rozniósł fale kurzu. Gdy trochę opadł zobaczyli w oddali uciekającego kozaka.
– Gonić go !! Chce go żywego !! – Łowcy rzucili się do koni. Ofiara zniknęła wśród drzew. Chwile potem niczym psy gończe ruszyli za nim jeźdźcy. Łowca położył dłoń na rapierze. Usłyszał huk. Gdy się odwrócił zobaczył jak jeden z jego ludzi pada na ziemi. Zabójca odrzucił dymiący jeszcze pistolet i skoczył ku kolejnemu pacholikowi. W ferworze cięć wpadli do wnętrza chatki. Nim Piotr zdążył dobiec do budynku wyłonił się z niego napastnik trzymający w jednej ręce krótką szable, w drugiej zaś kindżał z którego spływała jeszcze świeża krew.
– Miło że waćpan przyjął moje zaproszenie. – Wyciągnął rapier.
– Nie wypada odmawiać. – Szlachcic rzucił się krzykiem. Łowca przyjął postawę szermierczą. Gdy przeciwnik zbliżył się szybko pchnął. Maciej odbił atak szablą. Pchnął kindżałem. Piotr błyskawicznie odskoczył do tyłu. Obaj zataczali krąg nie spuszczając z siebie wzroku. Łowca przełknął ślinę. Maciej znowu uderzył, ciął z boku. Rapier jednak zamiast blokować cios, pchnął. Trafił w ramię. Niezbitowski cofnął się i odruchowo chwycił się za ranę. Nim zdążył wypuścić z siebie jakieś przekleństwo wróg znowu uderzył. Zamachnął się. Swawolnik zablokował cios i przy okazji upuścił szable. Maciej wycofał się. Łowca pchnął kilka razy. Swawolnik przed każdym ciosem odskakiwał do tyłu. Po chwili był już 15 stóp od szabli. Maciej przełknął głośno ślinę i przerzucił kindżał do drugiej ręki. Z rany ściekała powoli krew. Zacisnął zęby. Zgiął rękę i wystawił przed siebie ostrze. Na twarzy łowcy pojawił się szczery uśmiech.
– Waćpan wybaczy ale żywy bardziej się przyda. Większa nagroda. Starosta chciałby poudawać że panuje nad sytuacją w starostwie. – Bez słowa pchnął z doskoku. Niezbitowski zgiął kolana i delikatnie pochylił się. Ostrze rapiera przesunęło się po ramieniu. Maciej z wyskoku pchnął przed siebie. W ostatniej chwili Myszkowski cofnął się. Przeciwnik jednak nie dał za wygraną. Ciął z góry. Piotr zablokował ostrze.
– Szczerze spodziewałem się cięższej walki – powiedział ciężko dysząc – Ciekawe czy już mają kata dla …– Maciej uderzył brodą w głowę. Zaskoczony przeciwnik zatoczył, i w tym momencie napastnik wyrwał mu broń.
– Przepraszam mówił waść coś ? – Przystawił rapier do szyi. Łowca cofnął się unosząc ręce do góry.
– Może lepiej sięgnę teraz po broni. Nie przystoi rycerzowi przecież tak zabijać bezbronnego.
– Nie jestem rycerzem. – Piotr rozpaczliwie szukał wzrokiem jakiekolwiek pomocy – I nie zabije cię jeszcze. Rozbieraj się !
– Słucham ?!
– Pozwolę waćpanowi odejść. Ale bez odzienia, na piechotę.
– Przecież to odludzie ! W lesie pewnie są wilki albo rozbójnicy !
– Albo śmierć teraz. – Pan Piotr niewiele myśląc rozpoczął od ściągania butów.
Ostap pędził jakby był ścigany przez dziki gon. Poprawka, gonił go właśnie ktoś gorszy bo prawdziwy. Gdy spojrzał za siebie widział długi rządek jeźdźców. Problem polegał na tym ci znali lepiej teren. O tym uświadomił sobie dopiero gdy zobaczył nadjeżdżającego z naprzeciwka łowce. W pierwszej chwili chciał rzucić się w bok. Problem stanowił jednak nieduże wzniesienia po obu stronach. Jeden z jeźdźców przyspieszył i chciał uderzyć. Powstrzymał go jednak strzał z pistoletu, który trafił w rękę.
– Ostap ! – Zamaskowany odrzucił dymiący pistolet i wyciągnął z pochwy kolejny. Kozak zeskoczył i rzucił się w stronę górki. Bies strzelił niecelnie w stronę prześladowców, po czym chwycił kompana by go wciągnąć. Rzucili się do ucieczki.
– Nie mogłeś zaczarować ich koni ?!
– Nie tak działa moja moc. Potrzebuje kontaktu wzrokowego i mogę być połączony tylko z jednym na raz. – Spojrzał za siebie – Nie uciekniemy im na piechotę.
– Liczyłem że to powiesz. – Odwrócił sięgając po broń. – Przypada po dwóch i pół na głowę. Trzeba będzie jednego podzielić by było sprawiedliwe.– Łowcy otoczyli ściganych.
– Chciałeś umrzeć za niewinnych, a zginiesz za pomoc łotrowi.
– Nie przejmuj się, zawsze przywitam śmierć z otwartymi ramionami. – Łowcy przesuwali się wokół ofiar.
– Boś heretyk. W zborach zrobili wam pranie mózgu. U nas nawet ksiądz z kindżałem chodzi.
– Zobaczymy zaraz u Świętego Piotra kto będzie płakał w piekle, bałwochwalco – uśmiechnął się dziko.
– Panowie dzisiaj mamy dobry humor ! Jeśli rzucicie broń to pozwolimy wam odejść – słowa te o dziwo wypowiedział Ostap. Łowcy spojrzeli po sobie z politowaniem.
– Wasza decyzja – Pustułka zaatakowała znienacka. Jak szalona zaczęła dziobać łowców. Aleksander i Ostap wykorzystują zaskoczenie przebili się. Dwóch rzuciło się w stronę Biesa i dwóch na kozaka. Piąty z kolei toczył nierówną walkę z ptakiem.
Gdy Aleksander łączył się z jakiś zwierzęciem, nie tylko zyskiwał jego część wspomnień oraz lojalności, ale też pewne jego cechy. Jego wzrok był teraz o wiele lepszy ale też poruszał się znacznie szybciej. Dzięki temu sprawnie parował ciosy i robił uniki. Taka strategia jednak do niczego nie prowadziła ponieważ tylko się cofał.
Kątem oka spojrzał w stronę Kozaka. Ostap ciął z doskoku. Ryzykowny ruch opłacił się gdyż trafił przeciwnika w szyje. Niestety zachwiał się co wykorzystał drugi napastnik. Zaatakował przez co Kozak potknął się i uderzył potylicą w drzewo. Jego przeciwnik zamiast wykończyć go ruszył ku Biesowi. Aleksander dostał cios z boku który gdyby nie kolczuga mógłby zakończyć się tragicznie.
Odpowiedział szybkim cięciem wręcz. Trafił lecz jedynie płytko. Na domiar złego dostał rękojeścią z twarz. Zatoczył i ledwo uniknął kolejnego cięcia. Odskoczył do tyłu. Splunął krwią. Przeciwnicy zbliżali się powoli. Czuł się jak owca otoczona przez wilki.
– Trzech na jednego ?! Tacyście odważni ? – Usłyszał za napastnikami. Zobaczył pomiędzy nimi szarżującego Macieja. Bies korzystając z zamieszania uderzył. Trafił w ramię jednego, po czym sparował atak kolejnego. Trzeci wziął na siebie walkę z swawolnikiem.
Aleksander zamachnął się szeroko. Jeden z łowców odskoczył do tyłu, rannemu natomiast broń została wybita z dłoni. Zamiast po nią sięgnąć rzucił się do ucieczki. Jego towarzysz zignorował dezercje. Uśmiechnął się pod nosem po czym uderzył. Bies odskoczył do przodu. Kopnął w dołek podkolanowy, a następnie w plecy. Łowca zwalił się na ziemię. Przyłożył ostrze do szyi powalonego i podniósł jego broń. Gdy się odsunął ten czmychnął. W tym czasie Niezbitowski toczył walkę z ostatnim przeciwnikiem.
– Już wystarczy. – Uniósł broń w jego stronę. Mężczyzna rozejrzał się po czym rzucił broń na ziemię i uniósł ręce. –Uciekaj – Nie wiele myśląc skorzystał z propozycji.
– Ty ! Skąd tu się wziąłeś ?!
– Stęskniłem się. Co z Myszkowskim ? – powiedział po czym ruszył w stronę leżącego przyjaciela.
-Żyje. Brata się teraz z naturą. Co z nim ? – Bies pochylił się na rannym .
– Jest cały, tylko nieprzytomny. Nie spodziewałem się pomocy od ciebie –Maciej wyciągnął zdobytą fajkę i próbował ja wycenić.
-Mógłbym powiedzieć to samo. – Spojrzał na nieprzytomnego – Pomimo rozkazu jego pana pomógł mi. Miałem u niego… u was dług wdzięczności. – Infamis pochylił się sięgnął po kij.
– Miło to słyszeć , jednak Dura lex, sed lex muszę więc … – Maciej uderzył. Aleksander opadł nieprzytomny.
– A to za moich ludzi kundlu – powiedział po czym ruszył w stronę koni – od razu lepiej się czuje.
Aleksander siedział na altance przed domem. Był prawię sam. Jego brat Zygmunt wraz z rodziną właśnie wyjechali do miasta. Ranny po ostatnich walkach wciąż doskwierały. Scylla jego ulubiony chart właśnie lizał po obolałej głowię.
– Dość, proszę … – Delikatnie próbował odepchnąć psa.
– Zgaduje że jesteś dumny ze swojego planu ? – powiedział po czym wkroczył kozak.
– A dlaczego miałbym nie być ? Niezbitowcy uratowani…
– Ale Niezbitowski uciekł. – Usiadł naprzeciwko – i do tego w ramach wdzięczności pobił cię.
– Znalazłem go raz. Znajdę i znowu. – Scylla położyła się koło nóg.
– Na dodatek straciliśmy jedyny trop. Teraz będzie jak ognia unikał rodzinny. – Spojrzał ponuro – Nie potrzebowaliśmy jego pomocy i niepotrzebnie mu zaufaliśmy – Woźny pochylił się i przesunął dłonią po głowie psa.
– Nigdy mu nie ufałem.
– Więc dlaczego ? – Szlachcic spojrzał w górę i uśmiechnął się ponuro
-Ponieważ wierze że odbierając komuś możliwość zrobienia czegoś dobrego, pozbawiamy go szansy na zmianę. – Kozak spojrzał niepewnie po czym prychnął śmiechem.
– chyba za mocno dostałeś w głowę …
Zajezdnicy wjechali w akompaniamencie okrzyków bojowych. Grupą przewodził młodzieniec w krwistoczerwonym żupanie oraz kołpaku z naderwanym pawim piórem. Spod nakrycia głowy wystawały słomiane włosy.
Oskrzydlający go jeźdźcy wypuścili w stronę pobliskich budynków płonące strzały . Z drewnianej szopy zaczęły unosić się strużki dymu.
Gdy znaleźli się na środku podwórza krzyki ucichły. Rozejrzeli się niepewnie. Nie było żadnego śladu życia. Spodziewali się czeladzi biegnącej ku nim z bronią, przeraźliwych krzyków oraz błagań o litość. Zamiast tego panowała niepokojąca cisza. Nie było słychać nawet zwierząt.
– Czyżby lwi duch Panienkę opuścił ? – powiedział pod nosem przywódca. Po chwili na twarzy wrócił szalony uśmiech – Panowie bracia! Fortuna nam dziś sprzyja! Hrebska zrzekła się swych dóbr! – Uniósł szable w górę – Bierzcie co wasze ! – Zeskoczyli z koni i ruszyli na poszukiwanie łupów. Przywódca w asyście trzech pachołków ruszył ku dworkowi. Jako watażce przysługiwało mu pierwszeństwo.
Przed drzwiami znajdowały się dwie marmurowe kolumny. Jedna z nich wyglądała jakby ktoś z głodu odgryzł jej kawałek. Nie duże drzwi ozdobione były końskimi motywami. Wokół skrzydeł kroczyło wybrakowane stado. Płaskorzeźba naznaczona była licznymi pęknięciami. Niektórym drewnianym rumakom brakowało głowy, innym zaledwie jednej kończyny. Tuż nad zardzewiałą klamką dwa ogiery toczyły bój. Obu przeciwników oddzielała szeroka rysa.
Słysząc krzyki szlachcic odwrócił się. Dwóch rabusiów niczym dzieci wyrwali sobie siodło. Uśmiechnął się pod nosem.
Weszli do środka. I ponownie zostali zaskoczeni. Nie dlatego że wnętrze wyglądało biednie. Obszerna sień była prawie pusta, nie licząc stojącej w rogu szafy, która sprawiała wrażenie jakby zaraz miała się rozlecieć. Gdzieniegdzie na ścianach widoczne były pęknięcia a nawet małe dziury.
Zaskoczył ich dopiero człowiek, którego zastali. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego. Postawny mężczyzna. Ubrany był w czarny żupan ze złotymi wzrokami na kołnierzu oraz rękawach.Na ubraniu nałożona była jeszcze kolczuga.
Problem stanowiła jego twarz. Albo raczej maska, która ją osłaniała. Była metalowa i osłaniała górną cześć twarzy. Podobnie jak ubranie pokryta była złotymi spiralami. Reszta głowy przykrywała czarna peruka. Burza włosów sięgała aż do szyi.
Tajemniczy mężczyzna ignorując gości grał w szachy, sam ze sobą. Siedział na stołku, zaś planszę miał ustawioną na małym stoliku. Nim zdążyli cokolwiek z siebie wydusić przemówił.
– Maciej Niezbitowski herbu Sokola, zgadza się? – Nie czekając na odpowiedzi. – Jest Waszmość ostatnimi czasy bardzo popularny – mówił beznamiętnym głosem. – Słyszałem na przykład że gdy Świętej Pamięć Król ruszył na Moskali zaciągnąłeś się z ojcem do armii. Tam zasłużyłeś w walkach. Jeśli dobrze pamiętam walczyłeś nawet pod Toropcem w chorągwi Diabła. – Zbił gońca – Jednak wojna się skończyła, a tobie było za bardzo spodobała się wojaczka. A w szczególności grabieże. – Na twarzy Niezbitowskiego pojawił się w gniewny grymas. – Wróciłeś do kraju i kontynuowałeś swoją wojenkę, tym razem jednak zmieniłeś swój cel. I tak z żołnierza stałeś się swawolnikiem. – Wieża potoczyła się po planszy i spadła na podłogę.
– Kim jesteś ?! Gdzie Hrebska? – Zamaskowany przesunął czarną figurę.
– W końcu doczekałeś pozwów. Oczywiście jednak jak zwykle w tym kraju proces zakończył się na potępieniu i nałożeniu infamii. – Nieznajomy uniósł głowę. Dopiero teraz zauważył małe różki na masce.
– Kim ty do biesa jesteś ? Gdzie jest Hrebska ?– powtórzył swawolnik. Zamaskowany sarkastycznie uśmiechnął się.
– Do Biesa ? Niech będzie, możesz nazywać mnie Biesem. Gdybym chciał przedstawić moja familie to. – Stuknął palcem w maskę. – Nie byłoby mi potrzebne. Co do Pani Hrebskiej to jest w bezpiecznym miejscu. Spodziewałem się że będzie twoją kolejną ofiarą więc ostrzegłem ją a samemu zostałem by rozwiązać problem. – Infamis prychnął śmiechem.
-Rozwiązać ? A co mi zrobisz ? Zamęczysz kazaniem ? Nałożysz pokutę ? – Wyciągnął pistolet i wycelował – Nudzisz mnie. Zobaczymy czy krwawisz. – Mężczyzna spojrzał na Zajezdnika. Do listy dziwactw może dorzucić oko. Jedno było zwyczajne z zielonymi źrenicami. Drugie natomiast miało całą brązową gałkę.
– Co do?! … – wypowiedź przerwał wybuch z dworu. Nim zdążył zareagować, nieznajomy kopnął stolik z szachami. Stolik uderzył w dłoń mężczyzny z pistoletem, który wystrzelił w górę. Zamaskowany poprawił uderzeniem w brzuch, po którym Niezbitowski opadł na ziemie. Pierwszy pachołek zamachnął się szablą ku nieznajomemu. Ten zrobił błyskawiczny unik. Chwycił ramie i wykręcił je oraz wyrwał broń z ręki. Następnie rzucił go na towarzyszy którzy ruszyli na pomoc. Zamaskowany odskoczył do tyłu, obrócił kilka raz szablą w dłoni nie spuszczają oczu z przeciwników. Rozbrojony wyciągnął mały czekan. Naglę błyskawicznie zanurkował ku ofiarom. Poruszał się z nieludzką szybkością. Pierwszy pachołek zaskoczony nie zdążył zasłonić się i otrzymał coś przez bok. Drugi jednak wykorzystał okazje i ciął. Trafił płytko ramie. Zamaskowany zatoczył się do tyłu. Tuż za nim pachołek zamachnął się czekanem. Drugi ponownie skoczył i ciął z góry. Ofiara w ostatniej chwili odskoczył w bok. Po chwili rabusie opadli na ziemię. Ostatni trzymał się za ranny bok. Rzucił się z krzykiem, wymachując ostrzem jak szalony. Bies sparował cios po czym uderzył barkiem. Rabuś zachwiał się. Przeciwnik zakończył walkę jednym cięciem.
Ostatni przeciwnik padł. Bies głośno dyszał. Wyprostował się i spojrzał w stronę Niezbitowskiego. Ten jednak zamiast płaszczyć się na ziemi wybiegł na zewnątrz. Jednocześnie do środka wbiegła kolejna trójka rabusiów.
– Świetnie, właśnie o tym marzyłem. – Zamaskowany rzucił się w stronę pokoju. Jeden pachołek ruszył za nim. Pociągnął stopą poprowadzony od progu sznurek. Rozległa się kolejne eksplozja. Tym razem siła wybuch była słabsza, za to wokół zaczął unosić się dym. Zamaskowany znowu jak jastrząb zanurkował i powalił cięciem z boku. Nim jednak zdążył napawać się zwycięstwem z dymu uderzył w bok nadziak. Bies osunął z bólu się na podłogę. Przeciwnik zbliżył się, uniósł broni i uderzył z impetem by zmiażdżyć głowę.
Bezimienny w ostatniej chwili przetoczył się. Oparł się o ścianę. Pachołek zaszarżował. Zamaskowany chwycił leżący pistolet. Oczywiście nie naładowany. Rzucił nim w stronę napastnika. Trafił w twarz. Wykorzystując chwile zaskoczenia rzucił się z nożem. Kolejny pachołek się osunął na ziemie.
Trzymając się boku ruszył ku wyjściu. Cały czas powstrzymywał się przed odwróceniem głowy.
Następnego dnia żałował że nie poszedł w pełnej zbroi. Na szczęście rana była płytka, natomiast uderzenie nie złamało żebra. Na pamiątkę pozostał tylko spory siniak, który niczym niemowlę zadbało o bezsenną noc.
Na domiar złego słońce postanowiło dołączyć się do dręczenia pobitego. Potrzeba odpoczynku była jednak większa, więc postanowił zignorować te niedogodności. Wtedy świat postanowił wytoczyć najcięższe działa – kozacką bandurę.
– Ostap !! Czarci synu jak już musisz jazgotać to wyjdź na dwór! – Semen rzucił gniewne spojrzenie. W kombinacji z poparzonym prawym policzkiem dawało to przerażający efekt.
– Dla człowieka światłego nie ma lepszego lekarstwa niż muzyka. – mruknął.
– Ponieważ połowa ich problemów jest z nudów! –obrócił się na bok, niestety na nie właściwy przez co syknął z bólu i odwrócił się. – Niech to diabli. Podaj mi odzienie !
-Niestety jak Pan rozkazał muszę wyjść pojazgotać na dworze – rzekł obrażony. Aleksander gniewnie sięgnął po leżące obok spodnie.
– Jeszcze nie opowiedziałeś jak było wczoraj. – Upomniał się. Szlachcic podrapał się po czarnej czuprynie.
– Bo dużo do opowiadania nie ma. Byłem durniem, za dużo fantazji za mało rozsądku. Myślałem że twoje pułapki rozwiążą problem. Przez to psubrat mi uciekł. Per viam wykonałeś nowe bomby ? – Bez słowa wskazał palcem pod łóżko.
– Ale powaliłeś paru ? Pewnie teraz gdzieś się zaszył i nie będzie rozrabiał.
– I w tym problem. Chciałem go dorwać by Pani Hrebska mogła nagrodę za niego dostać od Starosty. Na złocie nie sypia. Co gorsza nie skończy rabować. Teraz przeczeka trochę, wyliże rany i znów wróci na szlak. – Założył koszule.– będę musiał go wytropić.
– Znowu skorzysta Pan z tych pogańskich czarów ? – kozak splunął.
– Gdym mógł. Trzeba poszukać innej metody. –Przysłonił lewe oko przepaską.
–Można by zacząć od jego ojca. Wiem gdzie mają dworek – podpowiedział, delikatnie brząkając bandurę.
– Wątpię byśmy cokolwiek znaleźli. Jego ojciec nie chce mieć z nim nic wspólnego. Na same wspomnienie pierworodnego wpada w szał. – Założył granatowy żupan. Kozak odłożył instrument i podszedł z srebrnym pasem.
– Ale to nie oznacza że nic nie wie. Po druhe nawet jeśli ojciec go nie wspiera to może matka, rodzeństwo albo ktoś ze służby.
– W sumie racja, warto spróbować. Może z woźny będą bardziej rozmowni. – Wyciągnął martwą mysz z pułapki. Następnie ruszył ku klatce. Znajdująca się wewnątrz pustułka wpatrywała się w martwy punkt.
– Nie jestem pewien czy tu pański urząd coś pomoże. Szukanie wywołańców nie leży w pańskich kompetencjach. Dodatkowo nie oszukujmy się. Woźnych zwykle wita się smołą lub rusznicą…
-Przesadzasz, ostatnio musiałem umykać przed kuszą. – wrzucił do klatki mysz – Dobrze wiesz że mam swoje sposoby.
– Na przykład ?
– Urok osobisty – Kozak skrzyżował ręce i podniósł brew.
– Kryjesz ten oręż na czarną godzinę ?
– Ten i jeszcze wiele innych. Kiedy wrócę z Niezbitowskim cofniesz swoje słowa.
– Raczej kiedy wrócimy. Nie próbuje nawet się sprzeciwiać. Gdy wczoraj wróciłeś obity, twój brat chciał mi urwać łeb – powiedział po czym przesunął palcem po szyi.
– Spokojnie, to wzorowy arianin. Gardzi przemocą. Zwykle. – Usiadł na łóżku.
– I dlatego pewnie nie byłby zachwycony tym co robisz. – Szlachcic wpatrywał się pustym spojrzeniem w sufit.
– Żeby tylko on …
Kiedy Aleksander był tu ostatnio, z oddali dworek wyglądał nie pozornie. Zbudowany na lekkim wniesieniu, prosty ceglasty budynek z połyskującym czerwonym dachem. Ściany pokryte były misterną siecią pęknięć.
Dom Niezbitowskich w niczym nie przypominał eleganckich rezydencji magnackich.
Minęli resztki muru, które teraz wyglądały raczej jak płotki dla koni wyścigowych.
Niegdyś poważany ród, dzisiaj jego echo którego jedynym świadectwem było kilka sług, przebywający raczej z lojalności niż chęci zarobku.
Wjechali na dziedziniec. Albo raczej to co z niego zostało.
– Boże ! Co tu się stało ? – Obaj zeskoczyli z konia. Zamiast ciepłego powitania groźbami oraz celowaniem z broni, napotkali jedynie wściekle ujadanie psa. Dworek wyglądał jak pobojowisko. Na dziedzińcu spoczywało kilka ciał.
Aleksander ruszył w stronę jednego z leżących. Podświadomie modlił się o choćby najpłytszy oddech. Mężczyzna leżał na brzuchu. Chwycił za materiał by go przewrócić na drugą stronę. Niestety jego modlitwy nie zostały wysłuchane.
– Jak tamci ? – Spojrzał w stronę towarzysza. Ten zaś jedynie wzruszył ramionami.
– Jeden z wyprutymi flakami, drugi pocięty, pewnie skonał krwawiąc. Trzeciego jeszcze nie sprawdzałem ale wystające z piersi strzały nie wróżą omdlenia. – Woźny wstał i rozejrzał się. Prócz trupów świadectwem napaści były powybijane okna oraz drzwi albo raczej kawałki drewna które kiedyś szczyciły się tą nazwą. Gdzieniegdzie ślady krwi układy się w skomplikowane wzroki.
– Zaatakowali nocą – zaczął Woźny – Obok tego ze strzałami leży pochodnia. Jego kompani pewnie ruszyli na ratunek. – spojrzał w stronę psa. Zwierzę szczerzyło białe kły. Był to najprawdopodobniej ogar. Cały pokryty brązowym futrem. Jedynie grzbiet oraz boki tułowia czarnym.Pies wyrwał się w stronę gości. Jedynym co go powstrzymywało przed atakiem był krótki łańcuch – Pójdę sprawdzić izby.
Wszedł do środka. W sieni jak można było się spodziewać panował bałagan. Przy wejściu leżało kolejne ciało. W pierwszej chwili pomyślał że może to być pan domu jednak gdy przyjrzał mu się zauważył że był on nieco młodszy.
Na podłodze leżały wyciągnięte szuflady, w całości lub w kawałkach. Drzwi do jednej z izb były wyważone. W środku nie było lepiej. Ktoś pociął i przewrócił łoże. Najpewniej w poszukiwaniu ukrytych łupów. Na podłodze leżało rozrzucone pierze. Ruszył do spiżarni.
Oczywiście wnętrze też zostało wyczyszczone. Kątem oka zobaczył leżącą na podłodze kiełbasę.
W sumie wyglądało to na typowy napad. Wątpił by byli to Tatarzy, ponieważ do granicy daleko a nie słyszał ostatnio o żadnych napadach. Uniósł z podłogi kawałek mięsa.
– Na szczęście mam świadka. – Uśmiechnął się pod nosem i ruszył na zewnątrz.
Pies dalej wściekle ujadał. Natomiast Kozaka nigdzie nie widział. Wyglądał na w miarę zadbanego co dowodzi że do ataku doszło nie dawno.
– Pewnie jesteś głodny. – Czworonóg nie zareagował jednak na widok mięsa. Najwyraźniej wolał wbić kły w niego. Szlachcic ściągnął opaskę. Prawdopodobnie gdyby ktoś teraz zobaczył jego lewe oko uznałby to za znamię szatana. W sumie Aleksander sam zastawiał się czy tym właśnie nie jest jego oko. Na środku gałki zamiast źrenic widniała fioletowa spirala. Spojrzenie psa skrzyżowało się z ludzkim. Spirala błyskawicznie ścieśniła się i zmieniła kolor na ciemno – brązowy. Po chwili brąz ogarną całą gałkę. Lewe oko stało się idealną kopią tego psiego.
Woźny poczuł ból który przeszedł od oka do potylicy po czym objął cały mózg. Chwycił się za głowę. Najbliższe wspomnienia ogara wniknęły do jego głowy. I nie tylko one. Zwierzę przestało szczekać. Spojrzało ufnie w jego stronę czekając na rozkazy. Aleksander odpiął łańcuch i rzucił kawałek kiełbasy, który ogar posłusznie zjadł. Przesunął dłonią po czarnym grzbiecie.
– Czyli to nie był zwykły napad …
Ostap ruszył do stajni. W przeciwieństwie do reszty posiadłości nie było tu śladu walki. Konie zwróciły zaniepokojony ku niemu głowy.
– To nie byli swawolnicy. Żaden szanujący się rozbójnik nie zostawiłby takich piękności – pogłaskał po głowie zwierzę. Skierował się w stronę stosu siana. – Skoro to nie był rabunek to może zemsta ? Ciekawe czy.. – przemyślenia przerwał mu zimny dotyk stali na szyi . Nieznajomy zbliżył głowę.
– Krzyknij a poleje się krew –Ostap uśmiechnął się upiornie.
– Lekcja pierwsza zachowaj bezpieczną odległość – Kozak z całej siły uderzył głową w tył. Napastnik zatoczył się trzymając się za nos. Nie dał mu chwili wytchnienia. Chwycił go rękę i wyrwał broń. Stanął luźno i uśmiechnął się do przeciwnika. Ten wycofał się tyłu, w głąb stajni i położył dłoń na rękojeści szabli. Uważnie obserwując przeciwnika wyciągał broń. Zdjął rękę z wciąż krwawiącego nosa. Zaporożec uniósł palec zachęcająco. Przeciwnik zaszarżował.
– Lekcja druga, dostosuj broń do miejsca walki – Przeciwnik machał szablą. Pierwsze cięcie trafiło płytko po piersi, drugie całkowicie chybione, trzecie przejechało koło twarzy, ostanie zakończyło walkę . Ostrze wbiło się w drewniany pal. Nim zdążył wyrwać broń kozak znowu uderzył w brzuch. Przeciwnik zatoczył się
– Lekcja trzecia, przyjmowanie porażki z… – Niespodziewanie napastnik skoczył ku Kozakowi. Uderzył w twarz, następnie splótł ręce i ponownie uderzył. Cios znowu był skuteczny. Kozak cofnął się do tyłu. Chwycił się palu. Uśmiechnął się po czym uderzył. Tym razem jednak zaporożec zrobił unik i podstawił nogę. Przeciwnik zwalił się na ziemię.
– Nie daruje ci chamie !!
– Wystarczy panowie – Aleksander wszedł do środka celując z pistoletu w napastnika – Cóż za niespodziewane spotkanie Panie Macieju.
– Kim ty suczy synu jesteś !?
– Aleksander Sienicki herbu Bończa, Woźny Trybunalski. – pokłonił się teatralnie – Natomiast pański przeciwnik to Ostap Wyhowski. Poznałby mnie Waść gdybyś zjawił się na swojej rozprawie.
– Woźny ? Czyli nie jesteś od Myszkowskiego ?
– Kogo ? Co tu się stało ? – Swawolnik bez słowa sięgnął do kieszeni. Wyciągnął zawiniętą kartę która podał następnie Ostapowi.
– Mnie Wielce Mościwy Panie Macieju Niezbitowski.
Pragnąc Waszmości złożyć ofertę nie do odrzucenia złożyłem wizytę Pańskiej familii. Niestety nie zastałem Pana, dlatego też postanowiłem ugości Pańskiego ojca z bratem i matką. Szczerze wierze że postanowi Pan dołączyć się do nas. W moim obozie mam sporo wiernych kompanów którzy bywają nie kiedy gwałtowni. Czekać będziemy w samo południe 8 Augusta na polanie koło Dębinek. Liczę na pańską i tylko pańską obecność
Piotr Myszkowski – Ostap skończył czytać – Myszkowski ? Gdzieś chyba słyszałem to nazwisko.
–Łowca głów. Pozbawiony honoru. Kiedyś polował na uciekających chłopów, ostatnio przerzucił się na infamisów. – Spojrzał w stronę dworku – Jak widać ciągnie swój do swego. Ciekawi mnie jednak co ty tu robisz ? Czy twoja rodzina pomagała ci ? – Swawolnik spojrzał nie pewnie.
– Nigdy ! – krzyknął wściekle. Jednak jego spojrzenie pełne było strachu.
– Więc co tutaj robisz ?
– Ja ...
– Jesteś świadom że za pomoc wywołańcowi grozi taka sama kara ?
– Oczywiście, gdybym przybył prosić o pomoc zostałbym na pewno przegoniony. – Uważaj bo ci uwierzę, pomyślał urzędnik. – Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy to może odłoży Waść broń.
– Niestety nie mogę, Ostap zwiąż Pana. – Kozak wyszedł na moment po czym wrócił z sznurem. – Ma Pan umówioną wizytę u Starosty.
– Nie możecie mnie zabrać ! Jeśli nie dostanie czego chce skrzywdzi ich. Nie zasłużyli sobie na taki los – Niezbitowski padł na kolana. Aleksander spojrzał niepewnie po czym szybko odwrócił wzrok. Szykują się kłopoty, pomyślał Ostap.
– Pan wybaczy ale nie mam zwyczaju bratać się z przestępcami. – Twarz wywołańca poczerwieniała.
– Nie zacząłbym rabować gdybym otrzymywał żołd jak trzeba !!
– Skarbiec zaczyna świecić pustkami przez anarchię jaka panuje. Tacy jak ty tylko pogłębiają problem.
– Ja tylko brałem co moje ! Walczyłem za ten kraj ! Należy mi się !
– To jest wasz największych problem. Zawsze doskonale wiecie co wam się należy, gorzej natomiast z tym co się należy ojczyźnie – wtrącił się Kozak. Odruchowo spojrzał w stronę Woźnego – Bez urazy ?
– Jak można obrażać się za prawdę ?
– Gdy przyjdzie przelać krew za ojczyznę to odkupie winy !
– Winszuje pomysłu ! Pytanie tylko czy wtedy będzie jeszcze za co krew przelewać ? – Wyhocki związał dłonie więźniowi. Sienicki schował broń po czym podrapał się po brodzie. Następnie załapał się za bok
– Ten ból jest nieznośny. Ostap poradzisz sobie sam z przewiezieniem naszego więźnia ?
– Nie jedzie Pan ? – Woźny wskazał ruchem głowy na zewnątrz. Kozak przywiązał więźnia do drewniej kolumny, po czym niepewnie ruszył za Sienickim.
Wywołaniec wytężył słuch by cokolwiek usłyszeć. Niestety z tej odległości nic nie było słychać. Kątem oka jednak zauważył metaliczny połysk. Niedaleko znajdował się jego nóż. Spojrzał nie pewnie w stronę wejścia. Nikogo nie widział i słyszał. Wystawił nogę. Nadepnął na stal. W pierwszej chwili chciał krzyknąć z radości jednak w porę opamiętał się. Nadepnął stopą na stopę by ściągnąć buta.
Gdy ją uwolnił ponownie wyciągnął nogę. Przesunął nóż do siebie. Czuł już zapach wolności.
– Waćpanowi naprawdę życie nie miłe ? – Kozak spojrzał z pogardą na więźnia. Maciej rzucił pod nosem niezrozumiałe przekleństwo po czym odkopnął nóż.
– Tak lepiej. Mam nadzieje że jadł już pan. Czeka nas długa podróż …
– Naprawdę wierzy waść że Niezbitowski przyjdzie ? – powiedział niepewnie jeden z kompanów Myszkowskiego. Szlachcic w pierwszej chwili nie zareagował ponieważ zajęty był szukaniem w jukach fajki. Dopiero gdy poczuł uciążliwy wzrok gołowąsa spojrzał w jego stronę.
– W to nie wątpię. Znam się trochę na ludziach. Najprawdopodobniej wpadnie tu ze swoją bandą i ogniem i mieczem będzie chciał ich odbić. Tutaj jesteś ! – Wyciągnął drewnianą fajkę. Głownia miała kształt głowy sowy, za nią znajdował się gruby cymbuł z wyrzeźbionymi skrzydłami. Wyciągnął tytoni i rozpoczął rytuał. Chłopak natomiast dalej niepewnie patrzył w stronę chaty. Piotr podrapał się po siwym zaroście.
– Coś cię trapi ?
– Nie wiem czy to dobry pomysł. Co innego ścigać leniwego chama albo infamisa…
– Sądzisz ze posuwamy się za daleko ? – rzucił poważne spojrzenie – Nie lubię jak ktoś mnie krytykuje! –Przywódca położył dłoń na rękojeści rapiera. Twarz młodzieńca pobladła. Przełknął ślinę. Piotr uśmiechnął się. – Żartuje. Posłuchaj mnie kochasiu. Nie istnieje coś takiego jak niewinność. Ci tutaj pomagali mordercy. – Sięgnął po patyk. – Są więc przestępcami. Nawet jeśli są niewinni, to co z tego ? Ludzie nie dzielą się na szlachetnych i niegodziwych tylko na hipokrytów oraz tych którzy nie boją się sukcesu. – Odpalił fajkę.
Rozejrzał się po prowizorycznych obozie. Wszystko było w należytym porządku. Zassał dym tytoniowy przez ustnik. Otaczał ich ciemny las. Łowca wsłuchał się w śpiew świerszczy. Co jakiś czas do koncertu dołączały sowy. Wypuścił z ust kłębek dymu. Chwilę wyciszenia mąciła mu jedynie świadomość że w tej chwili jest celem inwazji kleszczy. Rano znowu będą zakładać się o to gdzie znajdą uciążliwego pajęczaka. Wokół ogniska łącznie z nim były 3 osoby. Siedzący obok chłopak ściskał w dłoniach napity arkebuz. Piotr wstał i ruszył ku chatce. Był to mały drewniany budynek. Gdy go znaleźli jedynymi mieszkańcami były szczury. Zawieszona przy wejściu lampa oświetlała pajęczą sieć. Krzyżak powoli owijał złapaną ćmę.
Siedzący przy drzwiach Kozak czyścił szable. W sieni obok worków z łupami przysypiał kolejny hajduk. Łowca nagród zajrzał przez uchylone drzwi do izby. Wewnątrz przy ścianie siedziały trzy związane osoby. Dwóch mężczyzn oraz kobieta. Siedzący naprzeciwko mężczyzna rzucił nóż w ich stronę. Pocisk przeleciał koło ucha białogłowy. Drugi strażnik widząc watażkę uśmiechnął się.
– Łukaszu jak traktujesz naszych gości ? – powiedział po czym zaciągnął się fajką.
– Ja dostarczam im jedynie rozrywki – powiedział jednocześnie celując.
– Wybacz. Nie powinienem osądzać cię o brak gościnności. Jak się bawicie się kochani ? – Twarz najmłodszego pokryła się czerwienią.
– Ty psie zapłacisz nam za to !- krzyknął. Twarz łowcy stężała.
– Cóż za niewdzięczność. Chyba będziemy musieli dać ci małą lekcje savoir – vire – uśmiechnął się – bolesną lekcje – Twarz chłopaka pobladła.
– Żartowałem, oczywiście – powiedział po czym przejechał palcem po szyi. Łukasz uśmiechnął. – Miłej pracy – ruszył wesoły. Uśmiech poszerzył się gdy w tle usłyszał wrzask.
Szczerze mówiąc irytowało go trochę to czekanie. A może nie przybędzie ? Jutro mija termin a wciąż nie zaatakowali. Stojący obok wejścia Kozak napinał łuk. Podobnie ci z ogniska stali z uniesioną bronią. Z oddali ku nim zbliżał się mężczyzna. Gdy zbliżył się bardziej widoczny był typowy kozacki strój. Biała koszula oraz hajdawery. Na prawym policzku znajdowała się rana po oparzeniu. Prowadził obok konia.
– Czyżby kolejny gość ? – Ruszył ku nieznajomemu w towarzyskie Kozaka. Jego miejsce zajęło dwóch osiłków z środka.
– Przybywam z poselstwem ! – powiedział po czym teatralnie ukłonił się.
– Z poselstwem od kogo ? Niezbitowskiego ?
– Nie od niego ale w jego sprawie. Przybywam w imieniu Pana mojego Aleksandra Sienickiego, Woźnego Trybunalskiego. Pojmał on Pana Niezbitowskiego i odstawił do Starosty – Z twarzy szlachcica powoli zniknął uśmiech. Znacznie szybciej opanował ją gniew.
– Co ?! Łżesz !
– Gdybym kłamał nie wiedziałbym o liście. Przybyłem z propozycją od mojego Pana. Starosta przymknie oko na tą napaść, ty natomiast wypuścisz Niezbitowskich. – Szlachcic zaciągnął się po czym wypuścił drobny dymek. Uśmiech powrócił.
– Ja mam lepszy pomysł semenie –Jego kompani zaczęli powoli okrążać gościa. – Zatrzymasz się u nas aż twój pan nie zapłaci okupu za ciebie i Niezbitowskich – mężczyzna wybuchł śmiechem – Brać go !!
Ostap nie specjalnie przejął się sytuacją. Spojrzał w górę. Jego przeciwnicy nie zwrócili uwagi na nadlatującą pustułkę. Ptak upuścił małą kulkę nad ogniskiem. Wybuch nie był duży ale rozniósł fale kurzu. Gdy trochę opadł zobaczyli w oddali uciekającego kozaka.
– Gonić go !! Chce go żywego !! – Łowcy rzucili się do koni. Ofiara zniknęła wśród drzew. Chwile potem niczym psy gończe ruszyli za nim jeźdźcy. Łowca położył dłoń na rapierze. Usłyszał huk. Gdy się odwrócił zobaczył jak jeden z jego ludzi pada na ziemi. Zabójca odrzucił dymiący jeszcze pistolet i skoczył ku kolejnemu pacholikowi. W ferworze cięć wpadli do wnętrza chatki. Nim Piotr zdążył dobiec do budynku wyłonił się z niego napastnik trzymający w jednej ręce krótką szable, w drugiej zaś kindżał z którego spływała jeszcze świeża krew.
– Miło że waćpan przyjął moje zaproszenie. – Wyciągnął rapier.
– Nie wypada odmawiać. – Szlachcic rzucił się krzykiem. Łowca przyjął postawę szermierczą. Gdy przeciwnik zbliżył się szybko pchnął. Maciej odbił atak szablą. Pchnął kindżałem. Piotr błyskawicznie odskoczył do tyłu. Obaj zataczali krąg nie spuszczając z siebie wzroku. Łowca przełknął ślinę. Maciej znowu uderzył, ciął z boku. Rapier jednak zamiast blokować cios, pchnął. Trafił w ramię. Niezbitowski cofnął się i odruchowo chwycił się za ranę. Nim zdążył wypuścić z siebie jakieś przekleństwo wróg znowu uderzył. Zamachnął się. Swawolnik zablokował cios i przy okazji upuścił szable. Maciej wycofał się. Łowca pchnął kilka razy. Swawolnik przed każdym ciosem odskakiwał do tyłu. Po chwili był już 15 stóp od szabli. Maciej przełknął głośno ślinę i przerzucił kindżał do drugiej ręki. Z rany ściekała powoli krew. Zacisnął zęby. Zgiął rękę i wystawił przed siebie ostrze. Na twarzy łowcy pojawił się szczery uśmiech.
– Waćpan wybaczy ale żywy bardziej się przyda. Większa nagroda. Starosta chciałby poudawać że panuje nad sytuacją w starostwie. – Bez słowa pchnął z doskoku. Niezbitowski zgiął kolana i delikatnie pochylił się. Ostrze rapiera przesunęło się po ramieniu. Maciej z wyskoku pchnął przed siebie. W ostatniej chwili Myszkowski cofnął się. Przeciwnik jednak nie dał za wygraną. Ciął z góry. Piotr zablokował ostrze.
– Szczerze spodziewałem się cięższej walki – powiedział ciężko dysząc – Ciekawe czy już mają kata dla …– Maciej uderzył brodą w głowę. Zaskoczony przeciwnik zatoczył, i w tym momencie napastnik wyrwał mu broń.
– Przepraszam mówił waść coś ? – Przystawił rapier do szyi. Łowca cofnął się unosząc ręce do góry.
– Może lepiej sięgnę teraz po broni. Nie przystoi rycerzowi przecież tak zabijać bezbronnego.
– Nie jestem rycerzem. – Piotr rozpaczliwie szukał wzrokiem jakiekolwiek pomocy – I nie zabije cię jeszcze. Rozbieraj się !
– Słucham ?!
– Pozwolę waćpanowi odejść. Ale bez odzienia, na piechotę.
– Przecież to odludzie ! W lesie pewnie są wilki albo rozbójnicy !
– Albo śmierć teraz. – Pan Piotr niewiele myśląc rozpoczął od ściągania butów.
Ostap pędził jakby był ścigany przez dziki gon. Poprawka, gonił go właśnie ktoś gorszy bo prawdziwy. Gdy spojrzał za siebie widział długi rządek jeźdźców. Problem polegał na tym ci znali lepiej teren. O tym uświadomił sobie dopiero gdy zobaczył nadjeżdżającego z naprzeciwka łowce. W pierwszej chwili chciał rzucić się w bok. Problem stanowił jednak nieduże wzniesienia po obu stronach. Jeden z jeźdźców przyspieszył i chciał uderzyć. Powstrzymał go jednak strzał z pistoletu, który trafił w rękę.
– Ostap ! – Zamaskowany odrzucił dymiący pistolet i wyciągnął z pochwy kolejny. Kozak zeskoczył i rzucił się w stronę górki. Bies strzelił niecelnie w stronę prześladowców, po czym chwycił kompana by go wciągnąć. Rzucili się do ucieczki.
– Nie mogłeś zaczarować ich koni ?!
– Nie tak działa moja moc. Potrzebuje kontaktu wzrokowego i mogę być połączony tylko z jednym na raz. – Spojrzał za siebie – Nie uciekniemy im na piechotę.
– Liczyłem że to powiesz. – Odwrócił sięgając po broń. – Przypada po dwóch i pół na głowę. Trzeba będzie jednego podzielić by było sprawiedliwe.– Łowcy otoczyli ściganych.
– Chciałeś umrzeć za niewinnych, a zginiesz za pomoc łotrowi.
– Nie przejmuj się, zawsze przywitam śmierć z otwartymi ramionami. – Łowcy przesuwali się wokół ofiar.
– Boś heretyk. W zborach zrobili wam pranie mózgu. U nas nawet ksiądz z kindżałem chodzi.
– Zobaczymy zaraz u Świętego Piotra kto będzie płakał w piekle, bałwochwalco – uśmiechnął się dziko.
– Panowie dzisiaj mamy dobry humor ! Jeśli rzucicie broń to pozwolimy wam odejść – słowa te o dziwo wypowiedział Ostap. Łowcy spojrzeli po sobie z politowaniem.
– Wasza decyzja – Pustułka zaatakowała znienacka. Jak szalona zaczęła dziobać łowców. Aleksander i Ostap wykorzystują zaskoczenie przebili się. Dwóch rzuciło się w stronę Biesa i dwóch na kozaka. Piąty z kolei toczył nierówną walkę z ptakiem.
Gdy Aleksander łączył się z jakiś zwierzęciem, nie tylko zyskiwał jego część wspomnień oraz lojalności, ale też pewne jego cechy. Jego wzrok był teraz o wiele lepszy ale też poruszał się znacznie szybciej. Dzięki temu sprawnie parował ciosy i robił uniki. Taka strategia jednak do niczego nie prowadziła ponieważ tylko się cofał.
Kątem oka spojrzał w stronę Kozaka. Ostap ciął z doskoku. Ryzykowny ruch opłacił się gdyż trafił przeciwnika w szyje. Niestety zachwiał się co wykorzystał drugi napastnik. Zaatakował przez co Kozak potknął się i uderzył potylicą w drzewo. Jego przeciwnik zamiast wykończyć go ruszył ku Biesowi. Aleksander dostał cios z boku który gdyby nie kolczuga mógłby zakończyć się tragicznie.
Odpowiedział szybkim cięciem wręcz. Trafił lecz jedynie płytko. Na domiar złego dostał rękojeścią z twarz. Zatoczył i ledwo uniknął kolejnego cięcia. Odskoczył do tyłu. Splunął krwią. Przeciwnicy zbliżali się powoli. Czuł się jak owca otoczona przez wilki.
– Trzech na jednego ?! Tacyście odważni ? – Usłyszał za napastnikami. Zobaczył pomiędzy nimi szarżującego Macieja. Bies korzystając z zamieszania uderzył. Trafił w ramię jednego, po czym sparował atak kolejnego. Trzeci wziął na siebie walkę z swawolnikiem.
Aleksander zamachnął się szeroko. Jeden z łowców odskoczył do tyłu, rannemu natomiast broń została wybita z dłoni. Zamiast po nią sięgnąć rzucił się do ucieczki. Jego towarzysz zignorował dezercje. Uśmiechnął się pod nosem po czym uderzył. Bies odskoczył do przodu. Kopnął w dołek podkolanowy, a następnie w plecy. Łowca zwalił się na ziemię. Przyłożył ostrze do szyi powalonego i podniósł jego broń. Gdy się odsunął ten czmychnął. W tym czasie Niezbitowski toczył walkę z ostatnim przeciwnikiem.
– Już wystarczy. – Uniósł broń w jego stronę. Mężczyzna rozejrzał się po czym rzucił broń na ziemię i uniósł ręce. –Uciekaj – Nie wiele myśląc skorzystał z propozycji.
– Ty ! Skąd tu się wziąłeś ?!
– Stęskniłem się. Co z Myszkowskim ? – powiedział po czym ruszył w stronę leżącego przyjaciela.
-Żyje. Brata się teraz z naturą. Co z nim ? – Bies pochylił się na rannym .
– Jest cały, tylko nieprzytomny. Nie spodziewałem się pomocy od ciebie –Maciej wyciągnął zdobytą fajkę i próbował ja wycenić.
-Mógłbym powiedzieć to samo. – Spojrzał na nieprzytomnego – Pomimo rozkazu jego pana pomógł mi. Miałem u niego… u was dług wdzięczności. – Infamis pochylił się sięgnął po kij.
– Miło to słyszeć , jednak Dura lex, sed lex muszę więc … – Maciej uderzył. Aleksander opadł nieprzytomny.
– A to za moich ludzi kundlu – powiedział po czym ruszył w stronę koni – od razu lepiej się czuje.
Aleksander siedział na altance przed domem. Był prawię sam. Jego brat Zygmunt wraz z rodziną właśnie wyjechali do miasta. Ranny po ostatnich walkach wciąż doskwierały. Scylla jego ulubiony chart właśnie lizał po obolałej głowię.
– Dość, proszę … – Delikatnie próbował odepchnąć psa.
– Zgaduje że jesteś dumny ze swojego planu ? – powiedział po czym wkroczył kozak.
– A dlaczego miałbym nie być ? Niezbitowcy uratowani…
– Ale Niezbitowski uciekł. – Usiadł naprzeciwko – i do tego w ramach wdzięczności pobił cię.
– Znalazłem go raz. Znajdę i znowu. – Scylla położyła się koło nóg.
– Na dodatek straciliśmy jedyny trop. Teraz będzie jak ognia unikał rodzinny. – Spojrzał ponuro – Nie potrzebowaliśmy jego pomocy i niepotrzebnie mu zaufaliśmy – Woźny pochylił się i przesunął dłonią po głowie psa.
– Nigdy mu nie ufałem.
– Więc dlaczego ? – Szlachcic spojrzał w górę i uśmiechnął się ponuro
-Ponieważ wierze że odbierając komuś możliwość zrobienia czegoś dobrego, pozbawiamy go szansy na zmianę. – Kozak spojrzał niepewnie po czym prychnął śmiechem.
– chyba za mocno dostałeś w głowę …