Zagubienia w tajemnicy wyspy ciąg dalszy – Medivh (a któż by inny!) zajrzał głębiej w sagę "Lost. Zagubieni", recenzując 4. sezon serialu.
To moment, w którym na wyspę wkracza jedna z moich ulubionych postaci – nieogarnięty społecznie, ale o ogromnym rozumie – Daniel Faraday. Nie mogło przecież zabraknąć w tej całej tajemnicy najprzeróżniejszych teorii – kontinuum czasowe, jabłka Newtona, kwanty i te inne sprawy, od których głowa boli. Jak zawsze wszystko będą chcieli logicznie wyjaśnić, aż scenarzysta powie dość! i dorzuci kolejną tajemnicę.
Serial od razu nabrał rumieńców, bo odkrywanie sekwencji zdarzeń jest naprawdę emocjonujące. Zabieg ten jednakże był nieco obosiecznym mieczem. Jak już mówiłem, to czasy teraźniejsze są motorem napędowym sezonu, a przyszłe sytuacje wypadają przy nich blado i niestety potrafią nudzić. Ich głównym zadaniem jest podsycanie atmosfery tajemnicy poprzez wypowiadanie zagadkowych sentencji typu: "Nie powinniśmy byli opuszczać wyspy" czy "Przepraszam Jack, powinienem tamtego dnia pójść z tobą, a nie z Lockiem". W miarę rozwoju akcji, oprócz zastanawiania się, jak szóstce udało się uciec, zaczyna klarować się kolejne pytanie: co się stało z pozostałymi rozbitkami?