Na wstępie przyznam się do dwóch rzeczy. Mimo że sam pomysł stworzenia serialu o Peggy Carter, dziewczynie Kapitana Ameryki, wydawał się interesujący, to nie wróżyłem mu sukcesu. Po pierwsze – wtedy jeszcze byłem zawiedziony „Agentami T.A.R.C.Z.Y.”. Nie pomagał też fakt, że w przygodach agentki raczej nie można było liczyć na przeplatanie się historii z wydarzeniami rozgrywającymi się w produkcjach Marvela.
class="lbox">Druga sprawa – chociaż pilot przypadł mi do gustu, to zrezygnowałem z oglądania serialu na bieżąco. Stwierdziłem, że są lepsze tytuły do śledzenia, a ja i tak dużo bardziej wolę obejrzeć wszystkie odcinki po kolei za jednym zamachem niż wyczekiwać ich co tydzień. Długo zwlekałem na maraton z Peggy Carter. Pretekstem było ponowne poszukiwanie pozycji osadzonej w którymś z komiksowych światów. Następna na liście okazała się właśnie ciepło przyjęta przez widzów „Agentka Carter”.