class="lbox">
Na trzeci tom "Kronik Arkadyjskich" nie czekałem z wypiekami na twarzy. Dość powiedzieć, że przekładana data premiery była mi niejako na rękę, zaś po pewnym czasie po prostu przyzwyczaiłem się do myśli, że w międzyczasie przyjdzie przeczytać mi zupełnie inne pozycje. W momencie, gdy w pełni to zrozumiałem, kurier wręczył mi paczuszkę od wydawnictwa Rebis. W moje ręce trafiła kolejna misterna okładka z serii i raz jeszcze postanowiłem zagłębić się w prawie bizantyjskim Cesarstwie Arkadyjskim.
Trzeba mieć na względzie fakt, iż Dominik Sokołowski wcale nie zamierza nam z początku referować poprzednich tomów z nadzieją, że właśnie "Słowo stworzenia" przyciągnie do jego twórczości nowych czytelników. Dostajemy w swoje ręce pełnokrwistą kontynuację, gdzie wątki od samego zarodka mają swoje korzenie w poprzednich tomach. Przez to można z początku odnieść wrażenie, że Sokołowski zarzucił i tak już dość podejrzaną odkrywczość na rzecz rzemieślniczego wykuwania dobrego, lecz nudnego w swym wyglądzie dzieła.