Cytat
... arogancja szlachetnie urodzonych oraz zniszczenie bariery uwolniły zło, jakiego nie widział żaden elf, żaden człowiek i żaden krasnolud. Legiony Upadłego spadły na krainę i w Jego imieniu mściły się na wszelkim stworzeniu z Jedynego ręki powstałemu, paląc go i topiąc w morzu krwi i nienawiści...
“Krótka Historia Świata” Vanelusa Mittheima
Stary weteran zachrapał cicho i zbudził się. Niebezpiecznie było teraz spać. Wstał prędko i rozejrzał się po otoczeniu. Był jeszcze w krainie żywych. Na szczęście i na nieszczęście.
Oddział, którym dowodził, rozbił obóz u stóp bezimiennego wzgórza. Żołnierze szwendali się po nim bez większego celu. Niektórzy ostrzyli broń, paru grało w kości. Znużenie, zmęczenie i stres były wszechobecne. Stary weteran to rozumiał. Nie widzieli celu w walce z wrogiem, którego nie mogli pokonać.
Przerywali swoje zajęcia i salutowali mu, gdy przechodził obok nich. Po czym wracali do stanu poprzedniego, może z odrobinkę wyższym morale. W końcu służyli pod kapitanem Bertranem, ostatnim Rzeźnikiem z Cordei.
***
Minęło ponad 40 zim od jego narodzin. Choć nie był starcem, jego brunatne włosy mieszały się z siwymi. Jego twarz zdobiły blizny, pamiętające wiele bitew oraz pojawiające się powoli zmarszczki. Mimo wieku, był silniejszy niż wielu jego znacznie młodszych podkomendnych. Nosił stary mundur Strażników Cordei, który ukrywał porządnie wykonaną kolczugę. U boku zwisała pochwa z długim mieczem oraz piersiówka, z której czasem pociągał stare, dobre, krasnoludzkie ale.
Wychował się na Bagnistym Pograniczu wśród ciężkich warunków tam panujących. Od małego ojciec szkolił go w posługiwaniu się orężem. Tam każdy musiał umieć walczyć, niezależnie od płci. Każda wieś była twierdzą, każdy trakt niebezpieczny, każdy patrol wojskowy dobrze uzbrojony i liczny.
Później nadeszli żołnierze i zabrali go z domu. Armii królestwa byli potrzebni rekruci, a najlepszych znajdywano właśnie na Bagnistym Pograniczu. Wielokrotnie przenoszono go między jednostkami, aż w końcu trafił do stolicy, do Straży Cordei. Miał tam wysłużyć resztę swoich lat w wojsku. Później planował wrócić na Bagniste Pogranicze, do domu. Ożenić się, odchować synów i dokonać żywota. Cóż, nie udało się.
***
Bertran wspiął się na wzgórze, by rzucić okiem na horyzont. Na szczycie wzniesienia stało dwóch żołnierzy, bacznie obserwujących okolicę.
- Na północy płoną ognie, kapitanie. Są coraz bliżej.
Bertran ogarnął wzrokiem horyzont. Czarne chmury spowijały niebo na północy. Widoczna była łuna bardzo odległych pożarów. Świat płonął. Pułkownik odwrócił się. Miał dość tego widoku. Miał dość czegoś, co zrujnowało mu życie. I nie tylko jemu.
Na południu niebo było czyste, tak cudownie niebieskie. W oddali mógł zobaczyć Mur. Ich ostatnią nadzieję.
Podobno prorok Igarius był szaleńcem. Przynajmniej za takiego go mieli, gdy głosił swoje przepowiednie niecałe 200 lat temu w Królestwie Albionu. Ich treść szybko dotarła do króla Dovana I. Był on chyba jedyną osobą, która dała im wiarę. Mając nadzieje na uchronienie swojego królestwa od przyszłych nieszczęść, nakazał budowę wielkiego muru obronnego, biegnącego od Oceanu Zachodniego do Morza Trzech Cypli, odgradzającego półwysep od reszty świata. Budowę kontynuowano nawet po śmierci króla. Po 100 latach prac został on ukończony. Wysoki na 30 metrów i długi na ponad 350 kilometrów był dumą narodu albiońskiego. I teraz miał być poddany ostatecznej próbie. Choć ochrzczono go jako Mur Dovana, teraz nazywano go raczej Murem Nadziei.
Oddział Bertrana był jednym z wielu wysłanych poza mur. Miał za zadanie chronić uciekinierów zmierzających do Albionu, ostatniego bastionu wolnego ludu. Elfy, krasnoludy i ludzie uciekali przed sługami Upadłego, których nikt już nie powstrzymywał. Bertran odwrócił się i poszedł do obozu. Wróg był daleko, a on miał prawo do odrobiny snu.
***
Od wielu dni wciąż śnił to samo. Cordea, rzeź Cordei. Miasto było oblężone przez wiele dni. Zażarte walki trwały bez przerwy. Odpychali falę za falą. Ponosili straty, ale mieli nadzieję na odsiecz. Potem nadszedł Czarownik.
Bertran był na murach, gdy się pojawił. Mierzący 3 metry czarny stwór, stworzony z mroku, śmierci i zgnilizny. Czempion Upadłego. Jak się później okazało, jeden z wielu mu podobnych. Jego czerwone oczy nigdy nie mrugały, patrzyły, śledziły. Niszczyły.
Jego moc była niezwykle potężna. Z rąk stwora leciały kule i strugi ognia, jedna za drugą. Ognia, którego nie sposób było ugasić. Uderzyły one w mury, masakrując walczących. Dookoła Bertrana ludzie byli rozrywani na strzępy. Wrzask płonących, umierających powolną śmiercią obrońców oraz odór palących się ciał Bertran czuł i słyszał do dziś. Pamiętał. Jakimś cudem przeżył.
Gdy padła brama, rozpoczęły się walki uliczne. Wznoszone naprędce barykady padały jedna po drugiej. Łuskoskórzy, czarty i bestie mroku masakrowały obrońców. Wycofywali się do zamku. Byli uwięzieni, a król razem z nimi. Musieli go ewakuować.
Późniejsze wydarzenia pamiętał jak przez mgłę. Pamiętał, że uderzyli na wroga i wyrąbywali sobie drogę do południowej bramy, która jeszcze się trzymała. Ocalili króla i wyrwali się z oblężenia. Rzeźnicy z Cordei. Pamiętał ciągłą walkę, towarzysza za plecami i ogień.
Obudził się ze snu. Obudził się w ogniu.
***
- Zwijamy obóz! Natychmiast wycofać się za Mur! To, co niepotrzebne, zostawić!
Dymy na północy były coraz bliżej. Wystarczyło kilka godzin, aby wróg posunął się wiele kilometrów naprzód. Strumień uciekinierów urwał się. Niedobitki straży ostatniej z karawan zgodnie twierdzili, że nikt więcej już nie nadejdzie. Że wróg może się tu pojawić w każdej chwili.
- Naprzód, do Bramy Sildina! Za mną! - Krzyknął Bertran.
***
Prędko ich dopadli. Duża banda łuskoskórych dopędziła oddział Kapitana Bertrana. Choć jego podkomendni walczyli dzielnie, byli zabijani, niekiedy rozrywani na strzępy przez pazury przeciwników.
Gdy dożynał jednego z łuskoskórych, inny go dopadł. Bertran poczuł, jak długie pazury wbijają mu się w klatkę piersiową, wyrywając żebra i masakrując organy wewnętrzne. Spojrzał przeciwnikowi w twarz. Ten ryknął, a z jego ohydnej paszczy wyleciała ślina i smród.
- Zabiorę tego skurwysyna ze sobą – Pomyślał Bertran i ciął.
Padli niemal równocześnie, stwór i weteran, na jednym z tysięcy podobnych, bezimiennych pól bitew tego świata. Pośród ognia i śmierci, wrzasków i krwi, zginął ostatni Rzeźnik z Cordei.
Cytat
Bertran otworzył oczy. Leżał na trawie. Po błękitnym niebie leniwie sunęło kilka chmur. Słońce cudownie grzało.
- Wstań, kochanie - Powiedział kobiecy głos obok niego. Znał ten głos. Głos jego ukochanej.
Wstał i wpadł w objęcia kobiety.
- Gdzie jestem?
- W raju - Wyszeptała i pocałowała go.
- W to mogę uwierzyć - Wymamrotał. Przytulił ją, bardzo mocno.
***
Świat, który pamiętacie, jest bliski zniszczenia. Przyjmijcie dary, jakich nie otrzymało żadne stworzenie. Przyjmijcie moce, które pozwolą wam niszczyć zło, tak jak ono niszczyło wasz świat. Przyjmijcie broń i zbroję, wspanialsze, niż jakiekolwiek dzieło moich dzieci. Otrzymacie szansę powrotu na Ziemię, szansę ponownego życia na niej. Ale łaska ta nie jest bez kary.
Będziecie kroczyć samotnie po Ziemi wśród starzejących się lasów i rozpadających się gór, nie dotknięci przez piętno starości. Będziecie świadkami przemijania tych, których nazwiecie przyjaciółmi. Będziecie trwać, trwać w swej misji, aż zginie ostatni sługa Upadłego. Albo aż sami polegniecie w walce z nim.
Staniecie się serafinami, wojownikami niebios, obrońcami świata przed Upadłym i jego sługami. Staniecie do walki raz jeszcze.
***
Leżeli pośród kwiatów. Bertran nie mógł spać. Przyglądał się jej, pochłaniał ją wzrokiem, zapamiętywał każdy szczegół. Jej ognistorude włosy wspaniale pachniały. Spała, uśmiechnięta. Kształtne piersi unosiły się i opadały. On nie mógł już dłużej ignorować wołania w swoim sercu. Raj nie był mu dany, jeszcze nie teraz.
Wstał. Ubrał się. Szedł, gdy usłyszał jej wołanie.
- Bertranie?
Szedł dalej, w milczeniu.
- Nie odchodź!
Musiał, musiał iść. Raj nie był dla niego. Jeszcze nie...
Podbiegła. Chwyciła go za rękę, obróciła. Spojrzała mu w oczy. Płakała.
- Proszę Cię! Zostań! Nie skazuj mnie na samotność!
Uścisnął jej dłoń. Bardzo mocno i pewnie. Patrzył na nią ze smutkiem. Przytulił ją gwałtownie.
- Wrócę - Szepnął jej do ucha - Obiecuję.
Równie gwałtownie ją puścił. Odwrócił się i odszedł. Po jego policzku popłynęła samotna łza.
***
Bertran dosiadł swojego wierzchowca. Dookoła niego dziesiątki tysięcy uczyniło podobnie. Wielka zielona polana pełna była jeźdźców. Słońce przyjemnie grzało. Na niebie nie było żadnej chmurki. Byli armią Jedynego, byli serafinami. Ich celem była walka po wsze czasy, aż zginie wróg albo sami zginą.
Zamknął oczy. Wziął głęboki, bardzo głęboki wdech rajskiego powietrza. Zapamięta jego rześkość, jego świeżość, jego inność. Zapamięta. Gdy otworzył oczy, były jednolicie białe, pozbawione źrenic. Tak, jak oczy tysięcy innych.
Przed jeźdźcami pojawiła się mleczna mgła. Nadszedł czas. Na polanie rozległ się chóralny okrzyk. Z tym okrzykiem serafini ruszyli w mgłę.
***
Kapitan Osrin przechadzał się między swoimi ludźmi. Nie mieli już ochoty walczyć. Nie mieli ochoty ginąć w ten sposób.
Mur Dovana padł tydzień temu. Wytrzymał 10 dni pod ciągłym naporem wroga. Wojska zostały zepchnięte w głąb półwyspu. Wśród prostego ludu panowała histeria. Nie było już nadziei na zwycięstwo.
Zajęli pozycję na strategicznym wzgórzu obok wybrzeża. Okopali się, umocnili jak mogli. Kapitan miał do dyspozycji 50 ludzi. Tylu zostało po niedawnym ataku. Wróg już się nie spieszył. Atakował powoli, niewielkimi oddziałami nękał umocnienia w głębi półwyspu. Delektował się jeszcze żywą zdobyczą, skubał ją po troszku. Męczył, nie pozwalając jej umrzeć.
Osrin przechodził obok młodego żołnierza. Chłopak podciągnął kolana pod brodę i kołysał się. Kapitan przykucnął obok niego.
- Co się dzieje? - Spytał się, zachowując spokojny ton.
- Ja już nie chcę... ja już nie chcę walczyć! - Wyjęczał. Miał około 14 wiosen. Za mało na armię.
Kapitan zadziałał odruchowo. Przytulił chłopaka. Ten rozkleił się zupełnie.
- Nie chcę... nie chcę... - Jęczał.
- Miej wiarę, synu. - Uspokajał go. - Miej dużo wiary.
Tak samo tulił swojego syna. Mówił to samo, gdy żegnał go na przystani w stolicy. Jego syn odpłynął na jednym z sześciu statków płynących na południe, w poszukiwaniu nowego lądu.
- Kapitanie?
Obejrzał się. Żołnierze przyglądali się smutno tej scenie.
- Duży oddział łuskoskórych zmierza w naszym kierunku, kapitanie.
Wstał. Byli brudni, zmęczeni, pozbawieni nadziei.
- Zająć pozycje! Przygotować się do walki!
Odeszli wykonać rozkaz. Chłopiec także.
***
Łuskoskórych były setki, ich garstka. Nie mieli szans. Ale zdarzył się cud. Światło zalało wzgórze, okolicę, cały półwysep. Niewiele było widać. Na oczach żołnierzy konni, którzy pojawili się znikąd, uderzyli w przeciwników, siekając ich niemiłosiernie. Jeźdźcy byli elfami i ludźmi, ubranymi we wspaniałe zbroje.
Ocaleni żołnierze z okrzykiem bojowym ruszyli do ataku. Znowu mieli nadzieję.