Moje opowiadania - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Courun Yauntyrr,
Rzeźnik z Cordei

Parę zdań nie podobało mi się od strony technicznej - chodzi mi głównie o składnię. Ale to sprawa indywidualna dla każdego. Czasem zdania są też zbyt krótkie i narzucają na odbiorcy szybką zmianę toku myślenia - dla jednych zaleta, dla innych wada. No i to masakrowanie ciał - "masakrowanie" to dla mnie wyraz nieco współcześniejszy, niż czas w opowiadaniu.
Ogólnie jednak przeczytałem i podobało mi się, a to chyba najważniejsze.

[Dodano po chwili]

Odsiecz

Powtarzać się nie lubię, ale ciekawa forma. Co prawda początek nieco mnie zmylił, a historia z serafinami coś przypominała. Przez chwilę poczułem też klimat wampirów - wiecznie "żywych" i przyglądających się zmianom, a więc i degradacji świata.
Medivh,
Najnowsze opowiadanko bardzo mi się podoba. W końcu to może się przytrafić każdemu... Niespodziewanie.
Courun Yauntyrr,
A ja sobie tym razem nie daruję Mnie się osobiście podobało - może to moja antyludzka natura odzywa się na widok czegoś, co może kojarzyć się z wizją nieodwracalnego końca. Ale tekst ten jest nie tylko o tym. Niemal pasuje do mojego tekstu, choć tutaj ona jest świadoma tego co robi, ale Twoje odczucia zdają się równie silne jak i mojego bohatera. Może mówimy tutaj o Tobie?

Resztę skomentuję, gdy będzie na to lepsza pora.
Ekhtelion,
Tym razem sobie daruje . Jeszcze mi się oberwie za stronniczość...
Strażnik,
A oto coś nowego. Dręczyło to moje myśli przez dłuższy czas, po spotkaniu ze znajomą.

Cytat

***
Siedzimy razem, Ty i Ja, na kanapie w moim pokoju. Głaszczę Twoje ramię, przyglądam się Twojej twarzy, wszystkie moje myśli kieruję ku Tobie. Ale Ty patrzysz się w okno, jesteś nieobecna. Za oknem szare niebo i lampa uliczna. Nic ciekawego. Co ty tam widzisz?
Kochana, mówię, popatrz w górę. Patrzysz i mówisz, a co mam zobaczyć?
Gwiazdy.
Śmiejesz się, tak rzadko to ostatnio robisz. Cieszy mnie wielce twój śmiech, chłonę go, zapamiętuję.
Nie widzisz gwiazd, pytam się. Niebo jest zachmurzone, odpowiadasz. I dalej się śmiejesz. Śmieję się razem z Tobą. Macham ręką, przepędzam chmury. Teraz je widzisz? Śmiejesz się dalej i mówisz, że przecież jest dzień.
Pstrykam palcami. Teraz jest noc. Widzisz je? Widzę, odpowiadasz. To teraz się rozejrzyj dookoła. Otaczają nas gwiazdy, widzimy je wszystkie.
Patrz tam, pokazuję. To Gwiazda Polarna. A tam, widzisz? Tam Smok ogniem zieje. Pod nim Wielka Niedźwiedzica ryczy głośno. Spójrz teraz, na tamtą gromadę. Jest zima, Orion wyrusza na łowy z łukiem. Towarzyszy mu Jednorożec, stwór piękny oraz dwa psy, Mały i Wielki. Mijają Zająca, co się wśród śniegu chowa. A tam... tam jest nieszczęsny Rak.
Znika uśmiech z twej twarzy, śmiech urywa się momentalnie. Płyną łzy żałości. Gwiazdy znikają, jesteśmy z powrotem w pokoju, na kanapie. Znowu patrzysz się w okno, na szare niebo. Znowu jesteś nieobecna.
Wycieram łzy delikatnie, głaszczę Twoje ramię. Całuję czoło, szepczę do ucha słowa otuchy. Nie płacz. Nie traćmy czasu na łzy. Cieszmy się, że jesteśmy.
Tu.
I teraz.
Razem.
Ekhtelion,
Polak piszący o żołnierzach amerykańskich w Iraku? Strasznie chyba odległy nam temat, biorąc pod uwagę, że skupiasz się glównie na samych działaniach wojennych. Mówisz, ze próbujesz pokazywać taką jaka ona jest. Po mojemu to do tego trzeba znacznie więcej niż 100 słów. Trezba tam być czy to jako żołnierz czy np. jako dziennikarz. Widzę w tych twoich opowiadankach wpływ filmów amerykańskich Jarheada albo Black Hawk Down ale to już mówiłem.

Żebyś napisał tak chociaż na 2000 znaków, oparł wszystko na jakimś koncepcie, fantazji jakby powiedział Zagłoba . Kontrast, paralelizm, jakieś zaskoczenie. A tak to mamy tu trzy telegramy.

Tyle ode mnie.
Strażnik,
No, TO jest komentarz Musiałem pomyśleć, nim nań odpowiedziałem.

No więc, odnośnie formy. Ot, zrobiłem mały skok w bok. Myślałem nad dłuższym opowiadaniem wojennym, ale doszedłem do wniosku, że tego nie napiszę. Stąd te trzy drabble. Po prostu musiałem oczyścić sobie umysł, by skupić się na innych pracach.'

Co do stylu, starałem się opisać wojnę taką, jaką istotnie jest. Bo np. przedstawianie jej w formie podobnej do "Czterech pancernych" jest zwyczajnym kłamstwem. Nie chcę zabrzmieć jak mądrala, na żadnej wojnie nie byłem. Ale od osób, które były albo ją przeżyły wiem, jak to wygląda.

Co zaś się tyczy żołnierzy z opowiadań, nigdzie nie wspominam o tym, że to Polacy. Jeśli można ich przyrównać do kogokolwiek, to raczej do Amerykanów. To są żołnierze nijakiej narodowości na wojnie w jakimś pustynnym kraju...

Mój stosunek do wojny? Wojna bywa konieczna. Naszą pomoc w Iraku i Afganistanie popieram. Interwencję w tych krajach jako całość również popieram. Choć przyznam, że jestem lekko zawiedziony "jakością" owych interwencji, ale mówienie o tych sprawach tutaj byłoby OT Ja zwyczajnie starałem się opisać wojnę taką, jaką jest. Nie wlewałem i staram się nie wlewać w swoje prace własnych poglądów.

To tyle na ten temat. Może ktoś wypowie się o dwóch pracach z pierwszego posta? Bo widzę, że zostały lekko zapomniane.

@dół
Żadnego z tych filmów nie widziałem Ekh. Naprawdę
Ekhtelion,
Długo się zastanawiałem czy coś tu napisać. Powiem tak: nie podoba mi się, a raczej, co jest chyba dokładniejsze, nic specjalnego.

Szczerze mówiąc taka minimalistyczna forma (foremka?) zapewne jakby to powiedział jakiś mądry profesor: "otwiera pole do przemyślań czytelnikowi". Ja niestety mówie: bullshit Napisz 1500 dzieł w których udowodnisz, że wielkim artystą jesteś, a potem możesz wyrażać 'głębie' takimi utworami. Dla mnie nic za tym nie stoi. Niestety ale niektóre newsy na wp potrafią na mnie lepiej podziałać .

Odnosze wrażenie, ze próbujesz się wpisywac w taki styl trochę amerykańskich filmów np. jarhead.

Poza tym jak już mówiłem nie podobają mi się odniesienia do Iraku i Afganistanu. Tylko dlaczego opisujesz nasz udział tam od tej czarnej strony? Skupiasz się na okrucieństwie a zapominasz o jego powodach. Nie piszesz nic o przyczynach zaistniałej sytuacji. Na 100 słów blisko 30 przedstawia nasz udział co najmniej jak napad SS na jakąś zapomnianą wioskę. Szkoda tylko, że nasze wojska (których btw. jest znikomy procent) są siłami bardziej porządkowymi niż okupacyjno/najeźdźczymi. Budują szkoły, szpitale, drogi, rozminowują tereny, pomagają szkolić policje.

Niestety dla mnie wpisujesz się w nurt popularnych (medialnie) haseł: wojna jest be, polacy okupują irak, windows jest do dupy, rydzyk rządzi polską, a PiSu nikt nie chce tylko jakoś wygrali wybory...


Nie traktuj tego jako jakiegoś ataku na swoją osobę. Wypowiadam się nt. tego co napisałeś i nt. tego jakie to odczucia we mnie budzi.
Strażnik,
Oto następne 100 słów o wojnie. Oparte o wydarzenia autentyczne. Ostrzegam, występują wulgaryzmy.

Cytat

Zasadzka

Nagły huk. Pierdolnęła mina. Zasadzka.
W powietrzu pył, nic nie widać. Powietrze gęste od kul. Tamci mają granatnik. My mamy kilka CKM-ów, z których prujemy na oślep. Ktoś tam wrzeszczy. To oficer drze mordę do radiostacji. Mnie zalewa adrenalina. Wszystko mam w dupie.
Walę celnie, walę pewnie. To nie mój pierwszy raz.
Jakiś żółtodziób oberwał. Bebechy mu wychodzą. Sanitariusz pobiegł zobaczyć. Strzał z granatnika i leżą razem.
Dopadłem tego z granatnikiem. Leży, jeszcze żyje. Coś tam pierdoli w swoim języku. Jego oczy proszą o litość, pomoc. Pakuję mu serię w te oczy.
Wygraliśmy. Zbieramy swoich. Tamtych zostawiamy.
Jedziemy dalej.


Dzisiaj dojdzie jeszcze jedno.

@Ekh - racja, odwołuję się do sytuacji w Iraku i Afganistanie.
@Kleantes - wpadnę

[Dodano po chwili]

Oto następne, ostatnie z "cyklu o wojnie". Trzysta słów się rzekło, ja się wyżyłem.

Cytat

Rozkazy

Siedzimy w ratuszu. Takie mamy rozkazy. “Macie utrzymać tą pozycję, aż przyjadą posiłki” powiedział pułkownik i odjechał opancerzonym konwojem. Więc trzymamy, czwarty dzień.
Tamci ciągle do nas strzelają. Walą seriami po oknach i ścianach. Po nocach są nerwy, stres, pot. Jeden rzygał.
Na placu przed ratuszem leżą Ci, których skosiliśmy przedwczoraj. Zaczynają pachnieć. Mnie też chce się rzygać, ale nie mogę. Sierżantowi nie wolno rzygać, gdy śmierdzi, ani robić w portki, gdy walą rakietami. Sierżant musi mieć autorytet, musi mieć jaja!
Piątego dnia przyjechał konwój. Miasto narazie było nasze. Nas odwieziono do bazy. Wnętrze transportera opancerzonego było tak cudownie bezpieczne.
Courun Yauntyrr,
Cóż...przy "Nie przemocy" by B.E.T.H w głośnikach to opowiadanko to ma dość ciekawy wydźwięk...No i w końcu da się odkryć, że im krótsze tym większa szansa, że ktoś to przeczyta...
Zapraszam też do siebie.
Taramelion,
Opowiadanie fajnie napisane.

Ekh, ja jestem na fotelu przed kompem, nie w Iraku. A ty?
Ekhtelion,
Wyczuwam tutaj niesmaczne sugestie co do naszej obecności w Iraku.
Strażnik,
Po długiej przerwie zamieszczam tu małe opowiadanko. Docelowo miało ono być jedynie uzupełnieniem, między "Rzeźnikiem" a innym opowiadaniem, które pisałem. Niestety, "Bal" przepadł wraz z resztą moich danych. To ocalało, bo pisałem je na papierze. Ale bez obaw, następne ("Odkrycie") będzie dłuższe Dużo dłuższe.

[Dodano po chwili]

Napisałem coś nowego. Opowiadanie ma dokładnie 100 słów, nie licząc tytułu.

Cytat

Patrol

Jesteśmy na patrolu. Siedzę w swoim humvee, nerwowo ściskając karabin. Już drugi miesiąc go tak ściskam. Przyzwyczajenie.
Jedziemy pustynną drogą, urozmaiconą od czasu do czasu wrakiem czołgu albo innego pojazdu. ICH pojazdu. Bo NASZE po sobie grzecznie sprzątamy.
Mijamy wioskę. Dorośli mieszkańcy patrzą na nas mętnym wzrokiem bez wyrazu. Obojętnie patrzą na swoich Wybawicieli. Wybawicieli, którzy gwałcili ich żony, matki i córki, mordowali mężów, ojców i synów. Ale zawsze Wybawicieli. Jedynie dzieci nas lubią. Machają do nas, gdy przejeżdżamy przez wioskę. Myślą, że damy im słodycze.
Trzy lata próbujemy zaprowadzić tu porządek. Trzy lata nam nie wychodzi.
Jedziemy dalej, obojętni.
krag,
W sumie ja również mam problemy z wplataniem dialogów do tekstu... Nie wiem dlaczego.

A co do samego opowiadania to jest ciekawe Skoro już wiemy że będzie kontynuacja to zacieram rączki.
Strażnik,
Sztukę pisania dialogów muszę dopracować, przyznam. Nie szły mi one nigdy zbyt dobrze i często załamywałem się w trakcie ich pisania, kończąc tym samym opowiadanie. Ale to wszystko przyjdzie z czasem, z praktyką
Medivh,
Główny zarzut: Krótkie!

Ale już wiem od Strażnika, że to nie koniec Czyta się przyjemnie. Ot zwykła historia zwykłego oficera w niezwykłym świecie Dobrze, że autorski świat, bo ile można czytać o tym samym Brakuje mi jedynie dialogów
Strażnik,

Cytat

Rzeźnik z Cordei


... arogancja szlachetnie urodzonych oraz zniszczenie bariery uwolniły zło, jakiego nie widział żaden elf, żaden człowiek i żaden krasnolud. Legiony Upadłego spadły na krainę i w Jego imieniu mściły się na wszelkim stworzeniu z Jedynego ręki powstałemu, paląc go i topiąc w morzu krwi i nienawiści...
“Krótka Historia Świata” Vanelusa Mittheima

Stary weteran zachrapał cicho i zbudził się. Niebezpiecznie było teraz spać. Wstał prędko i rozejrzał się po otoczeniu. Był jeszcze w krainie żywych. Na szczęście i na nieszczęście.
Oddział, którym dowodził, rozbił obóz u stóp bezimiennego wzgórza. Żołnierze szwendali się po nim bez większego celu. Niektórzy ostrzyli broń, paru grało w kości. Znużenie, zmęczenie i stres były wszechobecne. Stary weteran to rozumiał. Nie widzieli celu w walce z wrogiem, którego nie mogli pokonać.
Przerywali swoje zajęcia i salutowali mu, gdy przechodził obok nich. Po czym wracali do stanu poprzedniego, może z odrobinkę wyższym morale. W końcu służyli pod kapitanem Bertranem, ostatnim Rzeźnikiem z Cordei.

***

Minęło ponad 40 zim od jego narodzin. Choć nie był starcem, jego brunatne włosy mieszały się z siwymi. Jego twarz zdobiły blizny, pamiętające wiele bitew oraz pojawiające się powoli zmarszczki. Mimo wieku, był silniejszy niż wielu jego znacznie młodszych podkomendnych. Nosił stary mundur Strażników Cordei, który ukrywał porządnie wykonaną kolczugę. U boku zwisała pochwa z długim mieczem oraz piersiówka, z której czasem pociągał stare, dobre, krasnoludzkie ale.
Wychował się na Bagnistym Pograniczu wśród ciężkich warunków tam panujących. Od małego ojciec szkolił go w posługiwaniu się orężem. Tam każdy musiał umieć walczyć, niezależnie od płci. Każda wieś była twierdzą, każdy trakt niebezpieczny, każdy patrol wojskowy dobrze uzbrojony i liczny.
Później nadeszli żołnierze i zabrali go z domu. Armii królestwa byli potrzebni rekruci, a najlepszych znajdywano właśnie na Bagnistym Pograniczu. Wielokrotnie przenoszono go między jednostkami, aż w końcu trafił do stolicy, do Straży Cordei. Miał tam wysłużyć resztę swoich lat w wojsku. Później planował wrócić na Bagniste Pogranicze, do domu. Ożenić się, odchować synów i  dokonać żywota. Cóż, nie udało się.


***

Bertran wspiął się na wzgórze, by rzucić okiem na horyzont. Na szczycie wzniesienia stało dwóch żołnierzy, bacznie obserwujących okolicę.
- Na północy płoną ognie, kapitanie. Są coraz bliżej.
Bertran ogarnął wzrokiem horyzont. Czarne chmury spowijały niebo na północy. Widoczna była łuna bardzo odległych pożarów. Świat płonął. Pułkownik odwrócił się. Miał dość tego widoku. Miał dość czegoś, co zrujnowało mu życie. I nie tylko jemu.
Na południu niebo było czyste, tak cudownie niebieskie. W oddali mógł zobaczyć Mur. Ich ostatnią nadzieję.
Podobno prorok Igarius był szaleńcem. Przynajmniej za takiego go mieli, gdy głosił swoje przepowiednie niecałe 200 lat temu w Królestwie Albionu. Ich treść szybko dotarła do króla Dovana I. Był on chyba jedyną osobą, która dała im wiarę. Mając nadzieje na uchronienie swojego królestwa od przyszłych nieszczęść, nakazał budowę wielkiego muru obronnego, biegnącego od Oceanu Zachodniego do Morza Trzech Cypli, odgradzającego półwysep od reszty świata. Budowę kontynuowano nawet po śmierci króla. Po 100 latach prac został on ukończony. Wysoki na 30 metrów i długi na ponad 350 kilometrów był dumą narodu albiońskiego. I teraz miał być poddany ostatecznej próbie. Choć ochrzczono go jako Mur Dovana, teraz nazywano go raczej Murem Nadziei.
Oddział Bertrana był jednym z wielu wysłanych poza mur. Miał za zadanie chronić uciekinierów zmierzających do Albionu, ostatniego bastionu wolnego ludu. Elfy, krasnoludy i ludzie uciekali przed sługami Upadłego, których nikt już nie powstrzymywał. Bertran odwrócił się i poszedł do obozu. Wróg był daleko, a on miał prawo do odrobiny snu.

***

Od wielu dni wciąż śnił to samo. Cordea, rzeź Cordei. Miasto było oblężone przez wiele dni. Zażarte walki trwały bez przerwy. Odpychali falę za falą. Ponosili straty, ale mieli nadzieję na odsiecz. Potem nadszedł Czarownik.
Bertran był na murach, gdy się pojawił. Mierzący 3 metry czarny stwór, stworzony z mroku, śmierci i zgnilizny. Czempion Upadłego. Jak się później okazało, jeden z wielu mu podobnych. Jego czerwone oczy nigdy nie mrugały, patrzyły, śledziły. Niszczyły.
Jego moc była niezwykle potężna. Z rąk stwora leciały kule i strugi ognia, jedna za drugą. Ognia, którego nie sposób było ugasić. Uderzyły one w mury, masakrując walczących. Dookoła Bertrana ludzie byli rozrywani na strzępy. Wrzask płonących, umierających powolną śmiercią obrońców oraz odór palących się ciał Bertran czuł i słyszał do dziś. Pamiętał. Jakimś cudem przeżył.
Gdy padła brama, rozpoczęły się walki uliczne. Wznoszone naprędce barykady padały jedna po drugiej. Łuskoskórzy, czarty i bestie mroku masakrowały obrońców. Wycofywali się do zamku. Byli uwięzieni, a król razem z nimi. Musieli go ewakuować.
Późniejsze wydarzenia pamiętał jak przez mgłę. Pamiętał, że uderzyli na wroga i wyrąbywali sobie drogę do południowej bramy, która jeszcze się trzymała. Ocalili króla i wyrwali się z oblężenia. Rzeźnicy z Cordei. Pamiętał ciągłą walkę, towarzysza za plecami i ogień.
Obudził się ze snu. Obudził się w ogniu.

***

- Zwijamy obóz! Natychmiast wycofać się za Mur! To, co niepotrzebne, zostawić!
Dymy na północy były coraz bliżej. Wystarczyło kilka godzin, aby wróg posunął się wiele kilometrów naprzód. Strumień uciekinierów urwał się. Niedobitki straży ostatniej z karawan zgodnie twierdzili, że nikt więcej już nie nadejdzie. Że wróg może się tu pojawić w każdej chwili.
- Naprzód, do Bramy Sildina! Za mną! - Krzyknął Bertran.

***

Prędko ich dopadli. Duża banda łuskoskórych dopędziła oddział Kapitana Bertrana. Choć jego podkomendni walczyli dzielnie, byli zabijani, niekiedy rozrywani na strzępy przez pazury przeciwników.
Gdy dożynał jednego z łuskoskórych, inny go dopadł. Bertran poczuł, jak długie pazury wbijają mu się w klatkę piersiową, wyrywając żebra i masakrując organy wewnętrzne. Spojrzał przeciwnikowi w twarz. Ten ryknął, a z jego ohydnej paszczy wyleciała ślina i smród.
- Zabiorę tego skurwysyna ze sobą – Pomyślał Bertran i ciął.
Padli niemal równocześnie, stwór i weteran, na jednym z tysięcy podobnych, bezimiennych pól bitew tego świata. Pośród ognia i śmierci, wrzasków i krwi, zginął ostatni Rzeźnik z Cordei.


Cytat

Odsiecz


Bertran otworzył oczy. Leżał na trawie. Po błękitnym niebie leniwie sunęło kilka chmur. Słońce cudownie grzało.
- Wstań, kochanie - Powiedział kobiecy głos obok niego. Znał ten głos. Głos jego ukochanej.
Wstał i wpadł w objęcia kobiety.
- Gdzie jestem?
- W raju - Wyszeptała i pocałowała go.
- W to mogę uwierzyć - Wymamrotał. Przytulił ją, bardzo mocno.

***

Świat, który pamiętacie, jest bliski zniszczenia. Przyjmijcie dary, jakich nie otrzymało żadne stworzenie. Przyjmijcie moce, które pozwolą wam niszczyć zło, tak jak ono niszczyło wasz świat. Przyjmijcie broń i zbroję, wspanialsze, niż jakiekolwiek dzieło moich dzieci. Otrzymacie szansę powrotu na Ziemię, szansę ponownego życia na niej. Ale łaska ta nie jest bez kary.
Będziecie kroczyć samotnie po Ziemi wśród starzejących się lasów i rozpadających się gór, nie dotknięci przez piętno starości. Będziecie świadkami przemijania tych, których nazwiecie przyjaciółmi. Będziecie trwać, trwać w swej misji, aż zginie ostatni sługa Upadłego. Albo aż sami polegniecie w walce z nim.
Staniecie się serafinami, wojownikami niebios, obrońcami świata przed Upadłym i jego sługami. Staniecie do walki raz jeszcze.

***

Leżeli pośród kwiatów. Bertran nie mógł spać. Przyglądał się jej, pochłaniał ją wzrokiem, zapamiętywał każdy szczegół. Jej ognistorude włosy wspaniale pachniały. Spała, uśmiechnięta. Kształtne piersi unosiły się i opadały. On nie mógł już dłużej ignorować wołania w swoim sercu. Raj nie był mu dany, jeszcze nie teraz.
Wstał. Ubrał się. Szedł, gdy usłyszał jej wołanie.
- Bertranie?
Szedł dalej, w milczeniu.
- Nie odchodź!
Musiał, musiał iść. Raj nie był dla niego. Jeszcze nie...
Podbiegła. Chwyciła go za rękę, obróciła. Spojrzała mu w oczy. Płakała.
- Proszę Cię! Zostań! Nie skazuj mnie na samotność!
Uścisnął jej dłoń. Bardzo mocno i pewnie. Patrzył na nią ze smutkiem. Przytulił ją gwałtownie.
- Wrócę - Szepnął jej do ucha - Obiecuję.
Równie gwałtownie ją puścił. Odwrócił się i odszedł. Po jego policzku popłynęła samotna łza.

***

Bertran dosiadł swojego wierzchowca. Dookoła niego dziesiątki tysięcy uczyniło podobnie. Wielka zielona polana pełna była jeźdźców. Słońce przyjemnie grzało. Na niebie nie było żadnej chmurki. Byli armią Jedynego, byli serafinami. Ich celem była walka po wsze czasy, aż zginie wróg albo sami zginą.
Zamknął oczy. Wziął głęboki, bardzo głęboki wdech rajskiego powietrza. Zapamięta jego rześkość, jego świeżość, jego inność. Zapamięta. Gdy otworzył oczy, były jednolicie białe, pozbawione źrenic. Tak, jak oczy tysięcy innych.
Przed jeźdźcami pojawiła się mleczna mgła. Nadszedł czas. Na polanie rozległ się chóralny okrzyk. Z tym okrzykiem serafini ruszyli w mgłę.

***

Kapitan Osrin przechadzał się między swoimi ludźmi. Nie mieli już ochoty walczyć. Nie mieli ochoty ginąć w ten sposób.
Mur Dovana padł tydzień temu. Wytrzymał 10 dni pod ciągłym naporem wroga. Wojska zostały zepchnięte w głąb półwyspu. Wśród prostego ludu panowała histeria. Nie było już nadziei na zwycięstwo.
Zajęli pozycję na strategicznym wzgórzu obok wybrzeża. Okopali się, umocnili jak mogli. Kapitan miał do dyspozycji 50 ludzi. Tylu zostało po niedawnym ataku. Wróg już się nie spieszył. Atakował powoli, niewielkimi oddziałami nękał umocnienia w głębi półwyspu. Delektował się jeszcze żywą zdobyczą, skubał ją po troszku. Męczył, nie pozwalając jej umrzeć.
Osrin przechodził obok młodego żołnierza. Chłopak podciągnął kolana pod brodę i kołysał się. Kapitan przykucnął obok niego.
- Co się dzieje? - Spytał się, zachowując spokojny ton.
- Ja już nie chcę... ja już nie chcę walczyć! - Wyjęczał. Miał około 14 wiosen. Za mało na armię.
Kapitan zadziałał odruchowo. Przytulił chłopaka. Ten rozkleił się zupełnie.
- Nie chcę... nie chcę... - Jęczał.
- Miej wiarę, synu. - Uspokajał go. - Miej dużo wiary.
Tak samo tulił swojego syna. Mówił to samo, gdy żegnał go na przystani  w stolicy. Jego syn odpłynął na jednym z sześciu statków płynących na południe, w poszukiwaniu nowego lądu.
- Kapitanie?
Obejrzał się. Żołnierze przyglądali się smutno tej scenie.
- Duży oddział łuskoskórych zmierza w naszym kierunku, kapitanie.
Wstał. Byli brudni, zmęczeni, pozbawieni nadziei.
- Zająć pozycje! Przygotować się do walki!
Odeszli wykonać rozkaz. Chłopiec także.

***

Łuskoskórych były setki, ich garstka. Nie mieli szans. Ale zdarzył się cud. Światło zalało wzgórze, okolicę, cały półwysep. Niewiele było widać. Na oczach żołnierzy konni, którzy pojawili się znikąd, uderzyli w przeciwników, siekając ich niemiłosiernie. Jeźdźcy byli elfami i ludźmi, ubranymi we wspaniałe zbroje.
Ocaleni żołnierze z okrzykiem bojowym ruszyli do ataku. Znowu mieli nadzieję.
Wczytywanie...