Witajcie Chcę się z Wami podzielić tym opowiadaniem wszelkie uwagi mile widziane! Opowiadanko jest luźno inspirowane grą www.bloodwars.com.pl (moja ulubiona!)
***
Anilia nienawidziła wychodzenia poza miasto. Jeszcze bardziej nienawidziła zostawiania swojego terytorium bez opieki. A już całym sercem nienawidziła tych parszywych mutantów, które snuły się po okolicznych pustkowiach. Chociaż ponad wszystko inne nienawidziła świadomości, że to właśnie tutaj, poza murami bezpiecznej fortecy, na nuklearnej pustyni, znajdują się cuda, przy których jej odczucia są warte tyle, co przedwojenny śnieg.
W dzisiejszych czasach z nieba padał jedynie spopielony kurz.
Weszła na potężny głaz i rozejrzała się po okolicy. Poprzez toksyczną mgłę unoszącą się na niebie przedzierał się bledziutki blask księżyca i gwiazd. Anilia pamiętała, jak piękne kiedyś było niebo, jak pełnia potrafiła przemienić noc w dzień; nie to, co teraz – świat był tak ciemny, jakby ktoś nakrył go grubym kocem. Żaden człowiek nie byłby w stanie poruszać się nocą po tych terenach: albo zabiłby się przy pierwszym kroku, potykając się lub wpadając w głębszą dziurą, albo zostałby szybko upolowany przez jakiegoś mutanta. Na szczęście wampirzy wzrok, w przeciwieństwie do ludzkiego, nie potrzebował światła. Szczęście albo nieszczęście – przez to na wyprawy po pustkowiach nieśmiertelni musieli wyruszać sami, zamiast posyłać nań niewolników, dla których byłaby to po prostu pewna śmierć nie przynosząca żadnych korzyści.
Ruch na północy przykuł jej uwagę. Zamarła, wiedząc, że jeśli teraz podejmie próbę ukrycia się, zwróci na siebie o wiele więcej uwagi, aniżeli pozostanie w miejscu. Obserwowała ze skupieniem rumowisko kamieni, na którym ciemność się zakotłowała. Było to jakieś trzy kilometry od niej, ale w tej – pustej na pierwszy rzut oka – dolinie wszystko widziała jak na dłoni. Nic jednak nie zmąciło nocnego spokoju ponownie, więc Anilia postanowiła w końcu zejść ze swojego punktu widokowego. Ześliznęła się powoli i ruszyła wokół doliny, trzymając się nisko i starając osłonić co większymi kamieniami.
Piach i kamienie – to wszystko, co pozostało na planecie zamieszkanej niegdyś przez najbardziej we wszechświecie rozwiniętą cywilizację. Gdzieś w dalekich krainach ostały się jeszcze mury dawnych budowli, ale wojna odznaczyła się na miastach najdotkliwiej – ładunek radioaktywnych bomb, które zostały na nie zrzucone, wciąż był aktywny. Dlatego forteca, którą wampiry postanowiły wybudować dla swoich ludzi, znalazła się pośrodku dżungli, z daleka od ośrodków dawnej cywilizacji. A przynajmniej pośrodku tego, co po tej dżungli zostało.
Wydawać by się mogło, że dżungla, a tym bardziej suche jej szczątki, nie skrywają niczego, co w postnuklearnym świecie reprezentowałoby jakąkolwiek wartość, jednak była to zależność, która często miała miejsce przed wojną i nie zmieniła się również po wojnie – pozory myliły. Wewnątrz skalnych rumowisk, opuszczonych jaskiń czy wyschniętych bagien zdarzało się odnaleźć ludzkie szkielety, niekiedy wciąż dzierżące cały dobytek, z jakim uciekały przed wojną. Żywność w puszkach, lekarstwa, narzędzia – niezmiennie były towarem potrzebnym. Czasem zdarzało się też znaleźć książki albo biżuterię, co w głębi cieszyło Anilię chyba jeszcze bardziej. Wampirza forteca dostarczała raczej niewielu rozrywek, szczególnie dla kogoś, kto istniał już ponad dwieście lat i poznał większość uroków życia, jak i śmierci.
W czeluściach doliny rozbrzmiał nagle ryk, który odbijając się echem od głazów i zboczy, wydostał się na równinę i przetoczył po niej, zostawiwszy pośród nocy niemal namacalny ślad. Anilia odruchowo padła na ziemię, w pierwszej, absurdalnej myśli będąc przekonana, że wybuchła bomba. Na brzuchu podczołgała się do krawędzi urwiska. Co to mogło być, do cholery?
Uderzenie w twarz ją zamroczyło, gdy zajrzała w dół doliny a w tej samej chwili ciemny kształt próbował z niej wyskoczyć. Zderzyli się głowami. Anilia złapała się za nos i poczuła lepką krew ściekającą jej na palce, ale szybko obróciła się z powrotem w tamtą stronę, pchana ciekawością. Ciemny – teraz również zauważyła, że humanoidalny – kształt staczał się po zboczu, panicznie starając się czegoś schwycić, jednak piach i kamienie były zbyt sypkie. Kątem oka wampirzyca dostrzegła inny ruch, dalej w głębi kotliny: bieg wielkiego, czworonożnego i skrzydlatego stwora.
Człowiek dotarł w końcu na dno i gdy tylko poczuł twardy grunt pod nogami, zaparł się i skoczył z powrotem w górę. I Anilia uznała, że jednak nie był to człowiek. Wielkim susem dopadł do największego na zboczu kamienia, odbił się od niego i wyskoczył na równinę, zaledwie kilka metrów od niej. Siła jego nóg była tak wielka, że gdyby Anilia nie była wampirem, ich wcześniejsze zderzenie najprawdopodobniej by ją zabiło.
Tymczasem potwór zaryczał znowu i rozłożył szerokie skrzydła ze złowieszczym szumem gęstych piór.
Nie-człowiek rzucił się pędem przed siebie, podczas gdy ogromny cień wystrzelił w niebo niczym pocisk i zawisł nad równiną, przesłaniając i tak niewyraźne punkciki gwiazd. Anilia otarła krew z twarzy szerokim rękawem swojej koszuli, obserwując scenę i upewniając się w tym, że nie-człowiek, o ile nie dzierżył jakiejś naprawdę potężnej broni, nie miał żadnych szans w tej walce. Stwór niespiesznie przesuwał się w przestworzach, najwyraźniej również wiedząc o swojej przewadze. W końcu znalazł się tuż nad ofiarą i rozłożył szeroko skrzydła, dryfując w powietrzu na podobieństwo orła, szykującego się do pikowania w dół. Zanim jednak zaatakował, wysuwając przed siebie wszystkie cztery pazurzaste łapy, jego prawe skrzydło przeszyła pędząca ze świstem strzała, wypuszczona z łuku Anilii. Skowyt bólu tak przeraźliwy, że nawet na martwej, wampirzej skórze wywołał dreszcze, poniósł się po niebie i ziemi, gdy potwór obrócił się w powietrzu i zaczął tracić wysokość, bezsilnie próbując wyhamować nieunikniony upadek jednym skrzydłem.
Anilia ruszyła w kierunku miejsca, wokół którego oscylował strącony potwór, zanim jeszcze doświadczył bolesnego spotkania z piachem. Zobaczyła, jak z głuchym hukiem zwala się kilkanaście kroków przed nią. Naciągnęła na cięciwę strzałę i ostrożnie zbliżyła się do nieruchomego cielska. Doprawdy, dziwne to było stworzenie. Łysa, ludzka głowa uderzyła o kamień i teraz z jej ust i nosa wyciekała krew, której zapach wcale się wampirzycy nie podobał. Łapy, tors i ogon nasuwały na myśl lwa, natomiast skrzydła były czarne i postrzępione jak u kruka. Dotknęła piór. Będą się nadawały do jej strzał. Obejrzała ranę, którą zadała stworzeniu – przebiła najwyraźniej najważniejszy splot nerwowy tej części ciała. Uśmiechnęła się do siebie. Była coraz lepsza.
– Dziękuję.
Obróciła się szybko, celując z łuku wprost w twarz mężczyzny, który bezszelestnie się do niej zakradł. Był to nie-człowiek o oczach dzikich, jak u zwierzęcia i mięśniach tak wyraźnych pod podartymi ubraniami, jak w podręczniku anatomii.
– Odejdź – syknęła Anilia.
– Dlaczego? – spytał z bezbrzeżnym zdziwieniem.
Nie zamierzała mu odpowiadać. Zamiast tego wyżej podniosła łuk.
– Uratowałaś mi życie – powiedział, jakby to miało ją uspokoić.
– Nie – warknęła. – Zabiłam potwora. Jego skóra i pióra mogą się przydać.
Nie-człowiek kiwnął głową i spuścił wzrok. – Mogę przynajmniej zabrać jego pazur? Tylko jeden?
Przez chwilę zastanawiała się nad tym. Coś w tym mężczyźnie ją niepokoiło, ale jego postawa wydawała się zrezygnowana i bezbronna. Mogła mu oddać jeden pazur tej bestii, nie będzie na tym specjalnie stratna. Odsunęła się na bok i opuściła łuk, ale nie zdjęła strzały z cięciwy. Nie-człowiek uśmiechnął się z wdzięcznością i sięgnął za pas, by wydobyć z pochwy wojskowy nóż. Klęknął przy przedniej łapie stwora.
– Mój klan wymaga od młodych wojowników, by ich pierwszą zdobyczą było stworzenie z mocnymi pazurami – zaczął mówić, mimo że Anilia nie wykazywała żadnych oznak zainteresowania. – Z takiego pazura robimy grot inicjacyjnej dzidy. Pierwsza dorosła broń wilkołaka.
Anilia wystrzeliła, jednak wilkołak, kierowany swoim zwierzęcym zmysłem, uchylił się tak, że strzała tylko musnęła jego zmierzwione, czarne włosy i trafiła w łapę potwora. Ten nagle zaryczał i podniósł zakrwawioną głowę. Zanim wampirzyca sięgnęła po drugą strzałę, poderwał się na nogi i chlasnął pazurzastą łapą miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą klęczał mężczyzna. Ten rzucił się z nożem do jego gardła, ale zanim zdołał zatopić ostrze w ciele potwora, w jego własne plecy zanurzyła się strzała. Jęknął i obrócił się w stronę wampirzycy, patrząc na nią błagalnie, gdy wycelowała w niego ponownie. Wystrzeliła w tej samej chwili, w której monstrum powaliło go łapą na ziemię, efektem czego pocisk trafił w lwią pierś. Gdy kolejny wrzask bólu potwora rozdarł noc, wilkołak zawtórował mu równie boleśnie – Dlaczego chcesz mnie zabić?!
Jedno czarne skrzydło rozłożyło się groźnie, gdy monstrum skoczyło z rykiem w stronę wampirzycy. Anilia odrzuciła łuk, drugą ręką wyciągając miecz i wystawiając go na wprost przeciwnika. Bestia machnęła łapą, zbijając miecz, ale Anilia obróciła się dookoła własnej osi i z wampirzą siłą cięła przez jej gardło, tym razem powalając stwora na dobre.
Przeskoczyła ponad martwym cielskiem na leżącego na ziemi mężczyznę i już miała zatopić miecz w jego piersi, gdy poczuła, że ręce odmawiają jej posłuszeństwa. Zastygła ponad zwiniętym w kłębek nie-człowiekiem, któremu z pleców wystawała jej strzała a z rozległych ran na skórze ciekła krew o nieco ludzkim zapachu. Przypominał jej teraz pobitego szczeniaka, a nie morderczego, nienawidzącego wampirów drapieżnika. Opuściła miecz i kucnęła obok niego. Drżał.
– Nie jesteś wilkołakiem – stwierdziła.
Zerknął na nią wrogo i z powrotem zamknął oczy. – Krzyżujemy się z ludźmi. Mój dziadek był wilkołakiem.
Anilia uśmiechnęła się podle. Takie postępowanie doprowadzi wilkołaki do wyginięcia. Będą coraz mniej przypominać wilki i będą coraz słabsze – tak jak ten tutaj.
– Ile ty masz lat? – spytała z ciekawością.
– Osiemnaście.
A więc jednak szczeniak! Nagle straciła zupełnie ochotę na zabijanie tego dziecka. Pochyliła się nad nim i wyciągnęła z jego pleców strzałę. Syknął cicho. Podarła swoje luźne spodnie, by obwiązać jego rany. W końcu wyłamała martwemu potworowi jeden pazur i podarowała go chłopakowi.
– Idź pośród skał, ochronią cię przed wrogimi spojrzeniami – powiedziała, stawiając go na nogi. – Wróć do swoich i paruj się z ludźmi.
Patrzył na nią, wyraźnie niczego nie rozumiejąc. Przyciskał pazur do piersi.
– Dlaczego najpierw mi pomagasz, potem próbujesz zabić, a potem znów pomagasz? – spytał.
– Żebyś mógł powiedzieć swoim, że wampiry nie są takie złe – uśmiechnęła się najlepiej jak potrafiła, ale i tak wyszło sztucznie. Nie umiała się uprzejmie uśmiechać.
Jego oczy nagle powiększyły swój rozmiar kilkakrotnie. Cofnął się o krok i rozdziawił usta w bezbrzeżnym zdziwieniu.
– Jesteś wampirem?!
Bystry to ten szczeniak nie był.
– Tak – odpowiedziała, niezauważalnie zbliżając dłoń do rękojeści miecza.
– Proszę! – zawołał, padając na kolana – zabierz mnie do swojego miasta!
– Co?! – wrzasnęła.
– Proszę! Tyle mi opowiadano o tym mieście, że są tam ludzie, resztki cywilizacji! Chcę je zobaczyć!
– Nie ma mowy! Czy ty nie wiesz, że jesteśmy śmiertelnymi wrogami, dzieciaku?! – wydarła się na niego, tracąc już cierpliwość.
– Wiem – szepnął, spuszczając wzrok. – Ale nienawidzę mojego klanu. Nie potrafię się tam odnaleźć… A wampiry – spojrzał na nią z uwielbieniem – są o wiele bardziej dostojne. O wiele bardziej ludzkie.
Podniosła wysoko podbródek, podczas gdy jej twarz stężała. Poczuła się urażona porównaniem do człowieka, chociaż wiedziała, co wilkołak miał na myśli.
– Idź do swoich – warknęła i odwróciła się na pięcie. Nie obchodziły ją już pióra i skóra zabitego potwora. Chciała jak najszybciej wrócić do fortecy i odpocząć, cała ta wyprawa zmęczyła ją bardziej niż niejedna tygodniowa wędrówka. Poza tym niedługo wstanie słońce a po drodze nie widziała żadnej zdatnej do noclegu jaskini.
– Proszę! – dobiegł jej uszu wilczy skowyt.
Jeszcze tego by brakowało. Wilkołak w wampirzym mieście. Pewnie chce z nią pójść na przeszpiegi.
– Zrobię co zechcesz!
Wzniosła oczy ku niebu. Jeszcze raz usłyszy jego jęk, to go po prostu zastrzeli.
Nagle się zatrzymała. Odwróciła powoli i spojrzała wprost w jego smutne oczy. Znowu się do niej zakradł szybko i bezszelestnie.
– Będę siedział pod bramą – powiedział stanowczo, chociaż głos i oczy mu drżały.
Westchnęła. Ruszyła dalej.
– To znaczy, że weźmiesz mnie ze sobą? – zawołał z nutką nadziei w głosie.
– Siedzieć pod bramą ci nie zabronię – rzuciła przez ramię, sama się zastanawiając czy te słowa nie znaczyły tyle, co „wezmę”.
***
***
Anilia nienawidziła wychodzenia poza miasto. Jeszcze bardziej nienawidziła zostawiania swojego terytorium bez opieki. A już całym sercem nienawidziła tych parszywych mutantów, które snuły się po okolicznych pustkowiach. Chociaż ponad wszystko inne nienawidziła świadomości, że to właśnie tutaj, poza murami bezpiecznej fortecy, na nuklearnej pustyni, znajdują się cuda, przy których jej odczucia są warte tyle, co przedwojenny śnieg.
W dzisiejszych czasach z nieba padał jedynie spopielony kurz.
Weszła na potężny głaz i rozejrzała się po okolicy. Poprzez toksyczną mgłę unoszącą się na niebie przedzierał się bledziutki blask księżyca i gwiazd. Anilia pamiętała, jak piękne kiedyś było niebo, jak pełnia potrafiła przemienić noc w dzień; nie to, co teraz – świat był tak ciemny, jakby ktoś nakrył go grubym kocem. Żaden człowiek nie byłby w stanie poruszać się nocą po tych terenach: albo zabiłby się przy pierwszym kroku, potykając się lub wpadając w głębszą dziurą, albo zostałby szybko upolowany przez jakiegoś mutanta. Na szczęście wampirzy wzrok, w przeciwieństwie do ludzkiego, nie potrzebował światła. Szczęście albo nieszczęście – przez to na wyprawy po pustkowiach nieśmiertelni musieli wyruszać sami, zamiast posyłać nań niewolników, dla których byłaby to po prostu pewna śmierć nie przynosząca żadnych korzyści.
Ruch na północy przykuł jej uwagę. Zamarła, wiedząc, że jeśli teraz podejmie próbę ukrycia się, zwróci na siebie o wiele więcej uwagi, aniżeli pozostanie w miejscu. Obserwowała ze skupieniem rumowisko kamieni, na którym ciemność się zakotłowała. Było to jakieś trzy kilometry od niej, ale w tej – pustej na pierwszy rzut oka – dolinie wszystko widziała jak na dłoni. Nic jednak nie zmąciło nocnego spokoju ponownie, więc Anilia postanowiła w końcu zejść ze swojego punktu widokowego. Ześliznęła się powoli i ruszyła wokół doliny, trzymając się nisko i starając osłonić co większymi kamieniami.
Piach i kamienie – to wszystko, co pozostało na planecie zamieszkanej niegdyś przez najbardziej we wszechświecie rozwiniętą cywilizację. Gdzieś w dalekich krainach ostały się jeszcze mury dawnych budowli, ale wojna odznaczyła się na miastach najdotkliwiej – ładunek radioaktywnych bomb, które zostały na nie zrzucone, wciąż był aktywny. Dlatego forteca, którą wampiry postanowiły wybudować dla swoich ludzi, znalazła się pośrodku dżungli, z daleka od ośrodków dawnej cywilizacji. A przynajmniej pośrodku tego, co po tej dżungli zostało.
Wydawać by się mogło, że dżungla, a tym bardziej suche jej szczątki, nie skrywają niczego, co w postnuklearnym świecie reprezentowałoby jakąkolwiek wartość, jednak była to zależność, która często miała miejsce przed wojną i nie zmieniła się również po wojnie – pozory myliły. Wewnątrz skalnych rumowisk, opuszczonych jaskiń czy wyschniętych bagien zdarzało się odnaleźć ludzkie szkielety, niekiedy wciąż dzierżące cały dobytek, z jakim uciekały przed wojną. Żywność w puszkach, lekarstwa, narzędzia – niezmiennie były towarem potrzebnym. Czasem zdarzało się też znaleźć książki albo biżuterię, co w głębi cieszyło Anilię chyba jeszcze bardziej. Wampirza forteca dostarczała raczej niewielu rozrywek, szczególnie dla kogoś, kto istniał już ponad dwieście lat i poznał większość uroków życia, jak i śmierci.
W czeluściach doliny rozbrzmiał nagle ryk, który odbijając się echem od głazów i zboczy, wydostał się na równinę i przetoczył po niej, zostawiwszy pośród nocy niemal namacalny ślad. Anilia odruchowo padła na ziemię, w pierwszej, absurdalnej myśli będąc przekonana, że wybuchła bomba. Na brzuchu podczołgała się do krawędzi urwiska. Co to mogło być, do cholery?
Uderzenie w twarz ją zamroczyło, gdy zajrzała w dół doliny a w tej samej chwili ciemny kształt próbował z niej wyskoczyć. Zderzyli się głowami. Anilia złapała się za nos i poczuła lepką krew ściekającą jej na palce, ale szybko obróciła się z powrotem w tamtą stronę, pchana ciekawością. Ciemny – teraz również zauważyła, że humanoidalny – kształt staczał się po zboczu, panicznie starając się czegoś schwycić, jednak piach i kamienie były zbyt sypkie. Kątem oka wampirzyca dostrzegła inny ruch, dalej w głębi kotliny: bieg wielkiego, czworonożnego i skrzydlatego stwora.
Człowiek dotarł w końcu na dno i gdy tylko poczuł twardy grunt pod nogami, zaparł się i skoczył z powrotem w górę. I Anilia uznała, że jednak nie był to człowiek. Wielkim susem dopadł do największego na zboczu kamienia, odbił się od niego i wyskoczył na równinę, zaledwie kilka metrów od niej. Siła jego nóg była tak wielka, że gdyby Anilia nie była wampirem, ich wcześniejsze zderzenie najprawdopodobniej by ją zabiło.
Tymczasem potwór zaryczał znowu i rozłożył szerokie skrzydła ze złowieszczym szumem gęstych piór.
Nie-człowiek rzucił się pędem przed siebie, podczas gdy ogromny cień wystrzelił w niebo niczym pocisk i zawisł nad równiną, przesłaniając i tak niewyraźne punkciki gwiazd. Anilia otarła krew z twarzy szerokim rękawem swojej koszuli, obserwując scenę i upewniając się w tym, że nie-człowiek, o ile nie dzierżył jakiejś naprawdę potężnej broni, nie miał żadnych szans w tej walce. Stwór niespiesznie przesuwał się w przestworzach, najwyraźniej również wiedząc o swojej przewadze. W końcu znalazł się tuż nad ofiarą i rozłożył szeroko skrzydła, dryfując w powietrzu na podobieństwo orła, szykującego się do pikowania w dół. Zanim jednak zaatakował, wysuwając przed siebie wszystkie cztery pazurzaste łapy, jego prawe skrzydło przeszyła pędząca ze świstem strzała, wypuszczona z łuku Anilii. Skowyt bólu tak przeraźliwy, że nawet na martwej, wampirzej skórze wywołał dreszcze, poniósł się po niebie i ziemi, gdy potwór obrócił się w powietrzu i zaczął tracić wysokość, bezsilnie próbując wyhamować nieunikniony upadek jednym skrzydłem.
Anilia ruszyła w kierunku miejsca, wokół którego oscylował strącony potwór, zanim jeszcze doświadczył bolesnego spotkania z piachem. Zobaczyła, jak z głuchym hukiem zwala się kilkanaście kroków przed nią. Naciągnęła na cięciwę strzałę i ostrożnie zbliżyła się do nieruchomego cielska. Doprawdy, dziwne to było stworzenie. Łysa, ludzka głowa uderzyła o kamień i teraz z jej ust i nosa wyciekała krew, której zapach wcale się wampirzycy nie podobał. Łapy, tors i ogon nasuwały na myśl lwa, natomiast skrzydła były czarne i postrzępione jak u kruka. Dotknęła piór. Będą się nadawały do jej strzał. Obejrzała ranę, którą zadała stworzeniu – przebiła najwyraźniej najważniejszy splot nerwowy tej części ciała. Uśmiechnęła się do siebie. Była coraz lepsza.
– Dziękuję.
Obróciła się szybko, celując z łuku wprost w twarz mężczyzny, który bezszelestnie się do niej zakradł. Był to nie-człowiek o oczach dzikich, jak u zwierzęcia i mięśniach tak wyraźnych pod podartymi ubraniami, jak w podręczniku anatomii.
– Odejdź – syknęła Anilia.
– Dlaczego? – spytał z bezbrzeżnym zdziwieniem.
Nie zamierzała mu odpowiadać. Zamiast tego wyżej podniosła łuk.
– Uratowałaś mi życie – powiedział, jakby to miało ją uspokoić.
– Nie – warknęła. – Zabiłam potwora. Jego skóra i pióra mogą się przydać.
Nie-człowiek kiwnął głową i spuścił wzrok. – Mogę przynajmniej zabrać jego pazur? Tylko jeden?
Przez chwilę zastanawiała się nad tym. Coś w tym mężczyźnie ją niepokoiło, ale jego postawa wydawała się zrezygnowana i bezbronna. Mogła mu oddać jeden pazur tej bestii, nie będzie na tym specjalnie stratna. Odsunęła się na bok i opuściła łuk, ale nie zdjęła strzały z cięciwy. Nie-człowiek uśmiechnął się z wdzięcznością i sięgnął za pas, by wydobyć z pochwy wojskowy nóż. Klęknął przy przedniej łapie stwora.
– Mój klan wymaga od młodych wojowników, by ich pierwszą zdobyczą było stworzenie z mocnymi pazurami – zaczął mówić, mimo że Anilia nie wykazywała żadnych oznak zainteresowania. – Z takiego pazura robimy grot inicjacyjnej dzidy. Pierwsza dorosła broń wilkołaka.
Anilia wystrzeliła, jednak wilkołak, kierowany swoim zwierzęcym zmysłem, uchylił się tak, że strzała tylko musnęła jego zmierzwione, czarne włosy i trafiła w łapę potwora. Ten nagle zaryczał i podniósł zakrwawioną głowę. Zanim wampirzyca sięgnęła po drugą strzałę, poderwał się na nogi i chlasnął pazurzastą łapą miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą klęczał mężczyzna. Ten rzucił się z nożem do jego gardła, ale zanim zdołał zatopić ostrze w ciele potwora, w jego własne plecy zanurzyła się strzała. Jęknął i obrócił się w stronę wampirzycy, patrząc na nią błagalnie, gdy wycelowała w niego ponownie. Wystrzeliła w tej samej chwili, w której monstrum powaliło go łapą na ziemię, efektem czego pocisk trafił w lwią pierś. Gdy kolejny wrzask bólu potwora rozdarł noc, wilkołak zawtórował mu równie boleśnie – Dlaczego chcesz mnie zabić?!
Jedno czarne skrzydło rozłożyło się groźnie, gdy monstrum skoczyło z rykiem w stronę wampirzycy. Anilia odrzuciła łuk, drugą ręką wyciągając miecz i wystawiając go na wprost przeciwnika. Bestia machnęła łapą, zbijając miecz, ale Anilia obróciła się dookoła własnej osi i z wampirzą siłą cięła przez jej gardło, tym razem powalając stwora na dobre.
Przeskoczyła ponad martwym cielskiem na leżącego na ziemi mężczyznę i już miała zatopić miecz w jego piersi, gdy poczuła, że ręce odmawiają jej posłuszeństwa. Zastygła ponad zwiniętym w kłębek nie-człowiekiem, któremu z pleców wystawała jej strzała a z rozległych ran na skórze ciekła krew o nieco ludzkim zapachu. Przypominał jej teraz pobitego szczeniaka, a nie morderczego, nienawidzącego wampirów drapieżnika. Opuściła miecz i kucnęła obok niego. Drżał.
– Nie jesteś wilkołakiem – stwierdziła.
Zerknął na nią wrogo i z powrotem zamknął oczy. – Krzyżujemy się z ludźmi. Mój dziadek był wilkołakiem.
Anilia uśmiechnęła się podle. Takie postępowanie doprowadzi wilkołaki do wyginięcia. Będą coraz mniej przypominać wilki i będą coraz słabsze – tak jak ten tutaj.
– Ile ty masz lat? – spytała z ciekawością.
– Osiemnaście.
A więc jednak szczeniak! Nagle straciła zupełnie ochotę na zabijanie tego dziecka. Pochyliła się nad nim i wyciągnęła z jego pleców strzałę. Syknął cicho. Podarła swoje luźne spodnie, by obwiązać jego rany. W końcu wyłamała martwemu potworowi jeden pazur i podarowała go chłopakowi.
– Idź pośród skał, ochronią cię przed wrogimi spojrzeniami – powiedziała, stawiając go na nogi. – Wróć do swoich i paruj się z ludźmi.
Patrzył na nią, wyraźnie niczego nie rozumiejąc. Przyciskał pazur do piersi.
– Dlaczego najpierw mi pomagasz, potem próbujesz zabić, a potem znów pomagasz? – spytał.
– Żebyś mógł powiedzieć swoim, że wampiry nie są takie złe – uśmiechnęła się najlepiej jak potrafiła, ale i tak wyszło sztucznie. Nie umiała się uprzejmie uśmiechać.
Jego oczy nagle powiększyły swój rozmiar kilkakrotnie. Cofnął się o krok i rozdziawił usta w bezbrzeżnym zdziwieniu.
– Jesteś wampirem?!
Bystry to ten szczeniak nie był.
– Tak – odpowiedziała, niezauważalnie zbliżając dłoń do rękojeści miecza.
– Proszę! – zawołał, padając na kolana – zabierz mnie do swojego miasta!
– Co?! – wrzasnęła.
– Proszę! Tyle mi opowiadano o tym mieście, że są tam ludzie, resztki cywilizacji! Chcę je zobaczyć!
– Nie ma mowy! Czy ty nie wiesz, że jesteśmy śmiertelnymi wrogami, dzieciaku?! – wydarła się na niego, tracąc już cierpliwość.
– Wiem – szepnął, spuszczając wzrok. – Ale nienawidzę mojego klanu. Nie potrafię się tam odnaleźć… A wampiry – spojrzał na nią z uwielbieniem – są o wiele bardziej dostojne. O wiele bardziej ludzkie.
Podniosła wysoko podbródek, podczas gdy jej twarz stężała. Poczuła się urażona porównaniem do człowieka, chociaż wiedziała, co wilkołak miał na myśli.
– Idź do swoich – warknęła i odwróciła się na pięcie. Nie obchodziły ją już pióra i skóra zabitego potwora. Chciała jak najszybciej wrócić do fortecy i odpocząć, cała ta wyprawa zmęczyła ją bardziej niż niejedna tygodniowa wędrówka. Poza tym niedługo wstanie słońce a po drodze nie widziała żadnej zdatnej do noclegu jaskini.
– Proszę! – dobiegł jej uszu wilczy skowyt.
Jeszcze tego by brakowało. Wilkołak w wampirzym mieście. Pewnie chce z nią pójść na przeszpiegi.
– Zrobię co zechcesz!
Wzniosła oczy ku niebu. Jeszcze raz usłyszy jego jęk, to go po prostu zastrzeli.
Nagle się zatrzymała. Odwróciła powoli i spojrzała wprost w jego smutne oczy. Znowu się do niej zakradł szybko i bezszelestnie.
– Będę siedział pod bramą – powiedział stanowczo, chociaż głos i oczy mu drżały.
Westchnęła. Ruszyła dalej.
– To znaczy, że weźmiesz mnie ze sobą? – zawołał z nutką nadziei w głosie.
– Siedzieć pod bramą ci nie zabronię – rzuciła przez ramię, sama się zastanawiając czy te słowa nie znaczyły tyle, co „wezmę”.
***