Mężczyźni popatrzyli po sobie w zdziwieniu. Po chwili odezwał się jeden z nich.
- Hola, spokojnie dziewko. Mówisz że co się stało? Kogo napadli, kogo ubili? - Powiedział ze znudzeniem w głosie strażnik. Mężczyźni wyglądali albo na bardzo znudzonych, albo średnio rozgarniętych.
-Nie ma czasu na bycie spokojnym! - krzyknęła kładąc rozpaczliwie dłoń na czole. "Uspokój się" powiedziała sobie stanowczo. - Niedawno przez tę bramę przejechał, bądź wkrótce miał przejechać wóz z więźniem w środku i eskortą wraz z nimi. Czyż tak? Zmierzając do waszego miasta znalazłam rozwalony wóz i zmasakrowaną eskortę. Jeden z waszych co to jeszcze oddychał, a który przestanie jeśli się nie pospieszycie, mówił, że napadli ich dwaj zabójcy i kazał mi skontaktować się z mistrzem. To wszystko co wiem. Więc weźcie się w garść i zaprowadźcie mnie do Loraldmora.
Po krótkiej chwili konsternacji, na twarzy jednego ze strażników pojawiło się coś jakby zrozumienie.
- Chyba coś pamiętam. Kapitan wspominał że dziesiętnik, jego ludzie i dwóch paladynów Szlachetnego Serca mają przybyć z tą, jak jej tam - Zachodził w głowę mężczyzna - No ta od tych łotrów.
- Dobra panienko. My cię raczej nie zaprowadzimy, mamy wartę. Kapitan jajca by nam urwał jak by się dowiedział że opuściliśmy posterunek. - Powiedział drugi - Przejdziesz przez bramę i pójdziesz prosto. Dotrzesz tak do runku. Tam zaś znajdziesz koszary straży miejskiej. Budynek przyklejony do nich będzie kwaterą Loraldmora.
Prychnęła z niedowierzaniem, słysząc ich wypowiedzi. Jeden z ich ludzi być może umierał, a oni zamierzali to zignorować? A może byli zbyt głupi, aby zrozumieć powagę sytuacji?
-Dobra, dziękuję. Dotrę tam sama. - powiedziała ruszając w stronę, którą jej wskazali.
Ruszyłaś szybkim krokiem w wyznaczonym kierunku.
Pomimo późnego wieczoru tłum na ulicach był dość spory. Ludzie i nieludzie zmierzali za sowimi sprawami tworząc swego rodzaju miastowe tło. Co chwilę mijałaś powolne wozy wypełnione rozmaitymi towarami. Woźnice jakby nie zważając na harmider wokoło, powoli i bez pośpiechu powozili.
Gdy postawiłaś woje stopy na placu rynkowych, zauważyłaś tłum zgromadzony w jego centrum. Nie zdołałaś dostrzec o co tam chodzi, lecz usłyszałaś pewien dźwięk.
Wbiegła na rynek przebijając się przez tłum, co wcale nie było takie łatwe. Powtarzała w kółko "przepraszam", co rusz uderzając kogoś łokciem. Na usta wprawdzie cisnęły się jej inne słowa, ale postanowiła je zostawić dla siebie.
Gdy wbiegła na rynek od razu wyłapała melodię graną przez minstrela. W innych okolicznościach zatrzymałaby się i przyjrzała się o co chodzi. Zamiast tego zaczepiła jedną z postronnych osób, pytając gdzie są koszary.
Zostałaś skierowana do zlepku domów umiejscowionych na końcu rynku. Sam budynek nie wyróżniał się jakoś specjalnie od innych. Jedyną rzeczą która rzucała się w oczy, były proporce Szlachetnego Serca.
Zastanawiałaś się przez chwilę czy wejść. Przed wejściem stało dwóch zbrojnych, podobnie jak przed bramą. W odróżnieniu od tamtych, ci nosili zbroje płytowe. Ich ręce spoczywały na rękojeści mieczy które trzymali ostrymi końcami przy ziemi.
Nie odpowiadali na żadne próby komunikacji. Ich czujne oczy patrzyły przed siebie spod hełmów. Na ich ramionach powiewały opończe ze znakiem Szlachetnego Serca.
Stałaś tak prze chwilę przyglądając się im, gdy nagle drzwi otworzyły się i wyszedł z nich kolejny zbrojny. Ten jednak nie miał hełmu. Jego jasne włosy falowały lekko na wieczornym wietrze.
Gdy tylko zdał sobie sprawę że chcesz wejść, powiedział
- O co chodzi pani? Masz jakąś sprawę do paladynów?
-Owszem mości panie. Poszukuję niejakiego Mistrza Loraldmora, który ponoć stacjonuje w koszarach. Mam mu pokazać to. - aby zwiększyć wagę swoich słów, pokazała medalion, który dostała od umierającego wojownika. - Eskorta wozu z więźniem wpadła w zasadzkę. Znalazłam resztki wozu i jednego z waszych ludzi, umierającego. Podał mi ten medalion i kazał się skontaktować z Mistrzem.
Przestąpiła z nogi na nogę. Oby ten rycerz był bardziej rozgarnięty niż tamci przy bramie.
- Hmmm - Powiedział człowiek zamyślając się na chwilę. - Choć, zaprowadzę cię do Lorda.
Zaraz potem weszliście do środka. Zastało cię tam typowo wojskowe wyposażenie. Stojaki na broń, na zbroje. Na ścianach wisiały gobeliny o charakterze religijnym związane z Ilmaterem.
Ruszyliście schodami do góry, po drodze minęliście jeszcze paru paladynów, aż w końcu dotarliście do drzwi.
Usłyszałaś jakąś "rozmowę" odbywającą się za nimi.
Podniosłe głosy przekrzykiwały się nawzajem. Prowadzący cię mężczyzna zapukał głośno po czym powiedział.
- Lordzie Loraldmorze. Przyszła do pana pewna kobieta. Wydaje się ze ma ważne nowiny.
Głosy umilkły na chwilę, po czym drzwi otwarły się z hukiem.
Ledwo z paladynem zdołaliście odskoczyć, gdy w progu pojawiła się barczysta sylwetka srogiego krasnoluda. Jego karmazynowe szaty komponowały się z purpurowym odcieniem jego twarzy. Jego gniewny wyraz twarzy i pośpieszny krok sugerował by nie wchodzić mu w drogę.
- Pha! I tak wychodziłem. Dalsza rozmowa i tak była by tylko mitrężeniem.
Zaraz potem usłyszałaś głos Lorda
- Wejść!
Kiwnęła głową i posłusznie weszła do środka, zaraz za strażnikiem. Gdy usłyszała dość głośną i wyraźną kłótnię nie potrafiła powstrzymać się od parsknięcia. Chwilę później zrobiła przejście dla krasnoluda, któremu najwyraźniej nie udało się załatwić swoich interesów.
Gdy zapadła komenda by wejść, grzecznie witając się wkroczyła do sali.
Wnętrze pomieszczenia było dosyć zagracone. Wszędzie walały się rozmaite skrzynie, zwoje, papiery. Przy jednej ze ścian stała szafa wypełniona wszelakimi tomiskami.
Pod oknem umiejscowione było biurko, za którym siedział człowiek. Jego wiek mieścił się prawdopodobnie po gorszej stronie czterdziestki.
Miał surową twarz, pokrytą gęstą siwiejącą brodą. Wyraz jego twarzy co najmniej nie dodawał mu przyjaznego wyglądu. Jego elegancka koszula była pognieciona i poplamiona w kilku miejscach. Mimo tego niechlujnego wyglądu, czuło się od niego pewien majestat. Roztaczał swojego rodzaju specyficzną aurę. Był to typ człowieka, który pomimo swojego prostego wyglądu, miał siłę, charyzmę by przekonywać królów do swojej racji.
- Siadaj moje dziecko - Powiedział cicho wskazując ci wolne krzesło naprzeciw swojego biurka przyglądając ci się bacznie. - Zresztą, pewnie nie powinienem cię tak nazywać. Co cię do mnie sprowadza?
Widząc Majestat siedzącej przed nią osoby, grzecznie skłoniła głową i wybąkała powitanie.
-Jestem Nydylene, mój Panie. - rzekła siadając posłusznie na wskazanym krześle. - Przysłał mnie tu jeden z Pańskich ludzi, który zapewne już nie żyje. Miałam przekazać ten oto Medalion i wiadomość, że dwie osoby odbiły więźnia, którego transportowali. Cały oddział był dosłownie zaszlachtowany po drodze. - przełknęła głośno ślinę - Od bramy prosiłam o wysłanie kogoś w tamte rejony... Powóz nie odjechał daleko od miasta.
- Pierdoleni partyzanci - Wyszeptał do siebie - Dobrze od początku. Opowiedz mi co się stało. Postaraj się nie ominąć żadnego szczegółu. Nawet jeśli wydaje ci się mało ważny. Muszę mieć dobrą ocenę sytuacji.
- Brenon! Powiedz chłopakom żeby byli w gotowości! Żadnych hulanek! - Wykrzyknął lord do kogoś za drzwiami. - Proszę, opowiadaj
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, zanim zaczęła mówić.
- Jestem wędrownym bardem Panie. Szłam gościńcem wypatrując jakiejś osady, w której mogłabym zarobić co nieco i zostać na chwilę. Wtedy zaczęło się robić dziwnie ciemno, jakby niebo miało spaść, a wilki zaczęły wyć. Zaczęłam biec, by jak najszybciej znaleźć schronienie. Najpierw zaczęłam mijać strzępy wozu. Belki, kawałki kół. Zaniepokoiłam się jeszcze bardziej. Trochę dalej natknęłam się na ciała. Krew pokrywała całą ziemię, widok był naprawdę przerażający. - zadrżała, a po chwili kontynuowała dalej: - Usłyszałam stękanie i zaczęłam iść za dźwiękami. Wtedy natrafiłam na jednego z Twoich ludzi Panie. On dogorywał. Nie znam się na leczeniu, ale próbowałam mu jakoś pomóc. Powiedział, że zaatakowało ich dwóch zbójców, pragnących odbić jeńca. Wspominał, że paladyni mu niepotrzebnie zaufali. Potem podał mi ten medalion. - Położyła go na biurku przed mistrzem. - Mówił, że zerwał go z szyi jednego z tamtych i kazał mi biec tutaj. Starałam się dotrzeć jak najszybciej, nie wiem czy jeszcze żyje, ale dobrze byłoby wysłać kogoś, kto mógłby to sprawdzić. - powiedziała, po czym zamilkła wlepiając wzrok w mężczyznę.
Człowiek zamyślił się przez dłuższą chwilę, byłaś pewna że układa sobie w głowie kawałki układanki. Po dłuższej chwili milczenia lord odezwał się do ciebie.
- Dziękuję ci za informację Nydylene. Tutejsza straż oraz cały zakon Szlachetnego Serca jest ci wdzięczy. Będę musiał podjąć decyzję z moimi ludźmi. Sugeruję by panie skorzystała z tutejszej karczmy. Jeśli powoła się panie na moje imie, karczmarz da pani zniżkę na pokój.
-Dziękuję bardzo sir. - powiedziała wstając powoli. Wiedziała, że audiencja dobiegła końca i lepiej się zmywać. Poza tym zapewne nie powinna wyjeżdżać z miasta przez jakiś czas. - Jeszcze jedno sir, proszę, niech Pańscy ludzie odpłacą tym bydlakom za tę rzeź. - w oczach pojawił jej się złowrogi ognik.
Po chwili wyszła na ulicę. Zapytała jednego z przechodniów o drogę, po czym udała się w stronę karczmy.