Życie barda wiodło cię w różne zakątki Faerunu, nigdzie jednak nie zagrzałaś miejsca na dłużnej. Niektóre miejsca były gościnne, inne skrajnie odwrotnie. W tych drugich zazwyczaj panowała ogólna ciemnota i zacofanie połączone z bezsensownym rasizmem.
O takich miejscach szybko się zapominało, bo nie było sensu zatrzymywać takich wspomnień. Lepiej było mieć w sercu cieplejsze wspomnienia tych którzy dobrze życzyli, pomagali...
Ścieżki losu zawiodły cię w północne strony Faerunu. Zmierzałaś własnie w stronę Helgabal, dawnej stolicy Damary.
Wiatr cały czas nie dawał o sobie zapomnieć, smagając twoją twarz i targając twoimi włosami. Coś złego wisiało w powietrzu. Pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Był środek dania, ale mrok okolicy dawał efekt późnego wieczoru.
Kolejną niepokojącą sprawą było wycie wilków, dość odległe i przygłuszone, ale sam dźwięk wywoływał ciarki na plecach.
Poruszałaś się szybkim krokiem przez gościniec. Nim zapadnie zmrok i zgasną ostatnie promienie światła, dobrze by było znaleźć jakieś chronienie.
Nawet nie zauważyła kiedy zaczęło robić się ciemno, zaprzątnięta zupełnie innymi sprawami, które nieuchronnie podlatywały i kąsały jej świadomość. Rozejrzała się z niepokojem, zastanawiając się, co to porobiło się ze słońcem. Przecież jeszcze długo powinno być jasno...
Przystanęła patrząc w stronę, w którą zmierzała. Wahała się przez chwilę, do momentu gdy usłyszała potępieńcze wycie wilków. Po szyi i ramionach przeszedł dreszcz. Zdecydowanie trzeba było znaleźć karczmę. Albo nawet byle jaką stodołę. Kiedy mijała ostatnie zabudowania? Próbowała sobie przypomnieć, ale już sam fakt, że musiała się porządnie zastanowić, sprawił, że zrezygnowała z cofania się. To musiało być dość dawno temu. Wniosek był jeden, trzeba było iść naprzód.
Ruszyła przyspieszając kroku postanowiła iść jeszcze trochę gościńcem w nadziei, że odnajdzie w końcu jakieś schronienie. Jeśli nie, chyba znowu będzie musiała znieść niewygodny nocleg na drzewie. Kompulsywnie cofnęła dłonie w stronę plecaka, by sprawdzić, czy ma przy sobie linę i swój yarting. Uspokojona sięgnęła po manierkę, gasząc na chwilę pragnienie chłodną wodą. Przyspieszyła do delikatnego truchtu.
Ruszyłaś z werwą przed siebie co chwilę rozglądając się za potencjalnym miejscem na nocleg. Nic takiego jednak nie wpadło ci w oko. Zauważyłaś jednak coś innego.
Na poboczu traktu co kilka metrów leżały potrzaskane części wozu. Połamane koła, belki i inne kołodziejskie rzeczy rozwalone w nieładzie oraz ślady szaleńczej jazdy dały ci do zrozumienie że to co się tu stało, musiało stać się w błyskawicznym tempie.
Konie ciągnące wóz prawdopodobnie spłoszyły się, tworząc niebezpieczny, szybko poruszający się obiekt.
Patrzyłaś na to wszystko z niepokojem.
Wiedziała, że musi zatrzymać się na chwilę, inaczej, chcąc nie chcąc, wypluje płuca. Zatrzymała się przy rozwalonym wozie, pochyliła, wzięła kilka głębokich wdechów. Następnie jej dłoń sięgnęła po manierkę. Pierwszy łyk służył przepłukaniu ust, dopiero drugi wylądował w przełyku. Gdy wreszcie ugasiła pragnienie, postanowiła przyjrzeć się bliżej roztrzaskanemu wozowi. Nie trzeba być ekspertem by stwierdzić, że ktoś uciekał nie patrząc którędy jedzie. Może konie same się spłoszyły, może zostały pogonione przez woźnicę? Najprawdopodobniej któreś z kół uderzyło w kamień i to doprowadziło do kolizji.
Obejrzała się za siebie. Nie powinna tracić czasu, przecież w każdej chwili mogły zjawić się wilki, które oznajmiły swoją obecność jakiś czas temu. Może to one były prowodyrami wypadku i goniły wóz by schrupać konie i prowadzącego człowieka?
Postanowiła rozejrzeć się, może akurat wśród tego rozwalonego wozu znajdzie coś przydatnego? Przesunęła kilka belek stopą. Sama nie wiedziała czego szuka, ani co chciałaby znaleźć. Bo co zrobiłaby gdyby znalazła kogoś między tymi rozwalonymi belkami? Z drugiej strony wóz dokądś podążał, a woźnica wiedział, że w pełnym galopie długo nie będzie mógł uciekać, a kłus nie spowodowałby takich zniszczeń wozu. Jakaś osada powinna się znajdować w niedalekiej odległości. Ta myśl dała Nydylene iskierkę nadziei.
Jakiś czas szukałaś czegokolwiek wśród pozostałości po wozie, nikogo i niczego jednak nie znalazłaś. Postanowiłaś jednak iść śladem kół. Było to dość łatwe, zważając na to że koła jechały częściowo po trakcie a częściowo po ziemi leżącej obok niego.
Po przejściu kilkunastu, może kilkudziesięciu kroków natknęłaś się na obraz który zmroził ci krew w żyłach.
Za małym zakrętem, zaraz za niewielkim wzniesieniem ujrzałaś kilka nieruchomych obiektów. Obiektów, jak zauważyłaś, leżących w purpurowo czerwonej substancji. Nie trzeba było się długo zastanawiać co to za obiekty.
Przebłyski metalu dawały ci do zrozumienia że lezące ciała były swego rodzaju zbrojnymi lub przynajmniej nosili jakiegoś rodzaju pancerze.
Brak ścierwojadów, oraz kolor zakrzepłej krwi wskazywał że masakra dokonała się dzisiaj lub wczoraj.
Zakryła dłonią usta, na jej twarzy malował się grymas niesmaku. Zdarzało jej się oglądać podobnych nieszczęśników na szlaku, chociaż zazwyczaj mniej z nich zostało. Czy to szabrownicy, czy to zwierzęta zazwyczaj szybko korzystali z okazji. Tu jednak było inaczej, czyżby miało to związek ze specyficzną aurą, która sprawiła, że mrok zaczął zapadać szybciej?
Podeszła do ciał na odległość kilku metrów. Chciała wiedzieć, co zabiło tych zbrojnych... Jeśli były to te wilki, które jako pierwsze przyszły jej na myśl, oznaczałoby to, że ma nielichy problem i musi jak najszybciej uciekać. Jednak jakoś nie wydawało jej się, żeby zwierzęta były w stanie zaatakować i pokonać grupę dobrze uzbrojonych wojowników. Przyjrzała się dokładnie ciałom, wypatrując śmiertelnych ciosów. Nie spodziewała się, by którykolwiek z nich mógł przeżyć.
Przyjrzałaś się ciałom i zauważyłaś że wiele z nich miało widoczne rany cięte. Wszyscy byli mężczyznami ubranymi w kolczugi i szerokie hełmy. Jednak dwa ciała nieco wyróżniały się spośród pozostałych.
Opancerzeni mężczyźni ze specyficznym znakiem na zbroi. Złote serce chronione przez dwie dłonie. Jedna w obronnym geście chroni serce, w drugiej zaś widnieje dobyty miecz.
Nagły odgłos ptaka wyrwał cię z chwilowej zadumy i rozmyślania nad losem nieszczęśników. Czyżby padlinożercy zaczynały się zbierać? Może lepiej że to kruki a nie inne, bardziej niebezpieczne bestie.
Obejrzałaś się za siebie, skąd jak ci się wydawało dobiegało skrzeczenie. Kilka czarnych ptaków opuściło okoliczne krzaki, do tego dała byś sobie rękę odciąć że dodatkowo słyszałaś coś jakby... stęknięcie?
Przyjrzała się nieco dłużej symbolowi. Z pewnością był specyficzny, mimo że nie była pewna co to za symbol. Samo złote serce przywoływało na myśl Hanali Celanil, boginkę którą czcili elficcy kochankowie. Jednak ten symbol z pewnością nie odnosił się do niej. Być może należał do jakiegoś zakonu Paladynów, bądź stanowił herb miasta... Nie była pewna.
Głos ptaka zdecydowanie przestraszył ją. Obejrzała się za siebie, niepewna, nie wiedząc co może ją czekać... Dłoń mimowolnie powędrowała na rękojeść sztyletu zatkniętego za paskiem. Widząc ruch w krzakach przed nią, zaczęła się powoli wycofywać. Ptaki zazwyczaj nie odlatują same z siebie. Ktoś lub coś zbliżało się w jej kierunku. Nadal cofając się, zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu czegoś, za czym mogłaby się schować.
Spłoszone ptaki odleciały na pobliskie drzewa, przyglądając się zajściu bez, ja by się wydawało, emocji. Zaczęłaś powoli wycofywać się z okolicy masakry, gotowa dobyć swojej broni.
Odeszłaś w pozycji obronnej może z dziesięć kroków, nic jednak nie wyskoczyło z chaszczy, zamiast spodziewanego ataku spłoszone kruki zaczęły jeden po drugim lądować w okolicy ciał skrzecząc nieprzyjaźnie na ciebie. Jeden z nich, dość duży osobnik usiadł na gałęzi niedaleko ciebie, wiercąc cie swoimi czarnymi jak noc oczyma.
Niektóre ze śmielszych ptaków zaczęły podziobywać trupy.
Cała ta scena wcale cię nie pocieszyła, wręcz przeciwnie. Nie wiedziałaś kim byli ci ludzie, ale wiedziałaś że los jaki im zgotowano nie był godny wojownika.
Stałaś tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w ten cykl życia śmierci, gdy znowu usłyszałaś ten dźwięk. Tym razem wyraźniejszy, dochodzący z pobliskich krzaków.
Usłyszałaś przygłuszony głos kaszlnięcia, potem jakby stęknięcie bólu.
Odetchnęła z wyraźną ulgą i opuściła dłoń. Jak dobrze, że to tylko ptaszyska... Spojrzała na ścierwojady z niesmakiem. Pewnie jak zawsze zaczną od oczu... Szkoda, że wieczór się zbliżał, Ci ludzie powinni zostać pochowani, w ten lub inny sposób. Gdy tylko dotrze do najbliższego miasta, na pewno poinformuje ludzi o trupach na szlaku.
Już miała odejść, gdy znowu usłyszała ten dźwięk. Jedna jej część chciała wziąć nogi w pas i uciekać. Jednak bardziej racjonalna część Nydylene podpowiadała jej, że więcej zyska, jeśli sprawdzi co się dzieje. Być może ktoś kona, a ona da radę go ocalić, albo chociaż pomóc w jakikolwiek inny sposób? Ponownie położyła dłoń na sztylecie i powoli, z ociąganiem ruszyła w stronę źródła dźwięku, niepewna co może spotkać...
Powolnym krokiem ruszyłaś w stronę źródła dźwięku. Nie wiedząc co tam zastaniesz, byłaś gotowa na każda okoliczność. Lekko, powoli odsunęłaś przeszkadzające ci krzaki rozglądając się na boki. Gdy tylko zrobiłaś krok w gąszcz, zauważyłaś go.
Człowiek leżący na wznak opierając się na pniu starego, spróchniałego drzewa. Jego luźna szata była w wielu miejscach potargana, w niektórych zauważyłaś krew. Twarz mężczyzny oznaczona była wieloma siniakami i zadrapaniami. Jego lewa powieka była opuchnięta, przez co nie mógł otworzyć oka gdy się zbliżyłaś.
Nieszczęśnik łypał na ciebie jednym, na wpół otwartym okiem. Zauważyłaś że przy każdym oddechu, bardzo płytkim zresztą, robi grymas bólu.
Mężczyzna wyglądał ci na około trzydziestoletniego. Jego krótki zarost zalany był krwią sącząca się z ust.
Gdy cię zauważył, jego usta zaczęły się poruszać. Najwidoczniej szeptał coś do siebie.
Nydylene podeszła ostrożnie bliżej. Spojrzała na wszelki wypadek na dłonie mężczyzny. W końcu mógł w nich trzymać broń, a to mogła być pułapka... Cała ta sytuacja sprawiła, że stała się bardziej podejrzliwa niż zwykle.
Kiedy podeszła dostatecznie bliżej kucnęła przy mężczyźnie i spytała:
-Nie słyszę co mówisz. - przysunęła ucho bliżej jego ust. Miała nadzieję, że nie wykituje jej na rękach. Gdy wysłuchała co miał do powiedzenia spytała:
-Czy mogę Ci jakoś pomóc? Potrzebujesz wody, opatrunku?
W chwili gdy przysunęłaś uch do ust mężczyzny, usłyszałaś
- I oto nadchodzi moja śmierć... zaskakująco piękna - Wyszeptał ledwo słyszalnie człowiek.
Zaraz gdy powiedziałaś słowa o pomocy, człowiek wyrwał się jakby z amoku. Jego oko otwarło się szerzej. Byłaś przekonana ze jakby się uspokoił. Jego oddech stał się trochę bardziej normalny.
- Moje godziny są już policzone... piękna nieznajoma - Człowiek skończył swoje zdanie krótkim kaszlnięciem
Uśmiechnęła się lekko mimowolnie, słysząc miłe słowa z ust obcego. Spojrzała na jego klatkę piersiową w poszukiwaniu ran. Nie była lekarzem, ani kapłanką, ale może byłaby w stanie obandażować rannego, gdyby miało mu to przynieść ulgę albo nawet ustabilizować jego stan.
Ponowiła pytanie:
-Czy mogę Ci jakoś pomóc? Widziałam Twoich kompanów... - urwała, a głos jej się zatrząsł. - Nie żyją, co wam się stało?
Słowa o śmierci kompanów przywróciły grymas bólu na twarzy człowieka.
- Zostaliśmy zaatakowani - Powiedział powoli - Przez dwóch zabójców... prawdopodobnie chcieli odbić naszego więźnia. Paladyni mu zaufali... i to był błąd. Nie zawahali się z zadawaniem śmierci. Mnie zrzucił jeden z nich podczas jazdy wozem. Grzmotnąłem o ziemie a potem już nic nie pamiętam.
Jego opowieść była przerywana co chwilę. Co jakiś czas krztusił się, robił pauzy na odpoczynek.
- Mi już jednak nie można pomóc, czuję lodowy uścisk śmierci. Nie trać na mnie siły i swojego czasu. - Mężczyzna przełknął głośno ślinę po czym dodał - Weź to! Zabrałem to jednemu z atakujących. Mistrz Loraldmor musi się o tym dowiedzieć.
Mężczyzna podał ci trzymanego w dłoni.
Przysłuchiwała mu się uważnie, nie chcąc stracić ani jednego słowa, co przy atakach spazmatycznego kaszlu wcale nie było takie ciężkie.
Zabójcy... Tak zdecydowanie śmierć została zadana szybko i z dużą pewnością w ruchach. I jeszcze do tego jakiś więzień? Znając życie, zapewne był groźny. Czy była bezpieczna na trakcie?
Po wysłuchaniu jego słów, wzięła do ręki to, co jej podał. Spojrzała na ową rzecz, a potem zadała jeszcze dwa pytania:
-Nie jestem tutejsza. Gdzie znajdę Mistrza Loraldmora? Którędy mam iść? - jak tylko usłyszała odpowiedź spojrzała na mężczyznę i dodała uspokajająco - Postaram dotrzeć się tam jak najszybciej. Zawiadomię mistrza, że zostawiłam Cię tu jeszcze żywego. Jeśli się pospieszę, może zdążą z pomocą. Nie trać nadziei. Bywaj.
Wstała, poprawiła plecak i ruszyła szybszym truchtem.
Mężczyzna podał ci wisior, na którym widniała stylizowana czaszka.
- Helgabal, znajdziesz go w Helgabal. Idź na północ szlakiem. - Wyjęczał człowiek po czym zamknął oko.
Podróż minęła ci raczej bez większych przygód. Nim się spostrzegłaś widziałaś już zarys miasta i jego mury obronne.
Obróciła się do mężczyzny tyłem i zaczęła biec. Tym razem nie był to spokojny trucht, lecz bardziej szaleńcza gonitwa. Gdy zauważyła, że zaczyna jej brakować sił zwolniła trochę. Po chwili zauważyła miasto. Zacisnęła w dłoni medalion i ruszyła w jego stronę, nie wiedząc, co ją czeka.
Po chwili szybkiego marszu byłaś już u stóp miasta. Bramę wejściowa pilnowało dwóch mężczyzn uzbrojonych jak tamci nieszczęśnicy na trackie. Znudzeni swoją praca najwidoczniej rozmawiali o czymś, opierając się na halabardach. Między czasie przez bramę wjechał mały wózek zaprzężonymi mułem.
Słońce, te które dochodziło do twoich oczu, zaczęło powoli zachodzić, potęgując mrok.
-Za miastem spotkałam karawanę waszych ludzi. Byli podobnie ubrani. Ktoś ich napadł i zabił, jeden z nich jeszcze żył i kazał mi się skontaktować z Mistrzem Loraldmorem. Wskażcie mi gdzie mam iść. - spojrzała na słońce - Tamten człowiek jeszcze żył, biegłam tu ile sił w płucach. Jeśli wyślecie powóz może zdołacie go jeszcze ocalić zanim mrok zapadnie.