[BioShock: Infinite] Pierwsze wrażenia

Nie ukrywam, bałem się o ten tytuł. Owszem, Irrational Games to zgraja kreatywnych chłopców, a sam Ken Levine to niewątpliwe geniusz, aczkolwiek... No właśnie, nie da się ukryć, że już w "BioShock 2" można było wyczuć pewną zadyszkę i nutkę wyczerpania materiału. Poza tym, źle się działo wokół Projektu Icarus - ciągłe poślizgi, rezygnacja z różnych ciekawych pomysłów, plotki o kłótniach w ekipie, zmiany i cięcia w fabule (pierwotny materiał był ponoć zbyt kontrowersyjny). Nie wróżyło to dobrze. Stało się, co się stało... Jeżeli szukasz zwykłej dobrej strzelaniny na wiosenne popołudnie, to zachowaj pieniądze i zrezygnuj z zakupu, bo z pewnością nie otrzymasz tego, czego oczekiwałeś.

Ponieważ studio stworzyło pieprzone fabularne arcydzieło i walka schodzi tutaj na drugi plan.

Skrócona wersja dla leniwych - leć do sklepu i kup tę grę. Ale-to-natychmiast!

Intryga jest niesamowicie złożona, emocjonująca, inteligentna i dorosła. Coś, jakby Ken Levine spotkał się w staroświeckim pubie na kilka głębszych z Dennisem Lehanem, Christopherem Nolanem i Michio Kaku, a po burzliwej dyskusji, podczas której poruszano różnorakie tematy kulturowo-naukowe, rzucił pomysł "hej, zróbmy z tego grę!". Mamy tutaj motyw Odkupienia przez duże "O", studium fanatyzmu religijnego, burzenie mitów chwalebnej rewolucji i bohaterstwa poprzez ukazanie ich czystego brudu, inteligentnie pociągnięty wątek z teorią światów równoległych - to i więcej, zostało podlane dobrze znanym klimatem początku XX wieku ze wszystkimi jego odcieniami kulturowo-społecznymi (rasizm, bigoteria, purytańskie wartości, dziki kapitalizm).

Świetni są również główni bohaterowie i ich powolna przemiana, jaką przechodzą wraz z kolejnymi poziomami podniebnej Kolumbii. Duet Booker-Elisabeth z pewnością zapisze się w kanonie gier. Czysta niewinność szybko zderza się z twardą rzeczywistością, wypaczonymi ideałami i ponurymi prawami świata poza szklanym kloszem, co owocuje bolesną koniecznością korekty wewnętrznego kodeksu wartości. Z drugiej strony - zimna postawa "słuchaj, współczuję Ci, ale to tylko biznes i nic więcej", niejako emocjonalna pustka bohatera, zmienia się w silną więź opartą na trosce i, co najważniejsze, jest to prawdziwa przemiana. Doświadcza tego sam gracz. Przykładowo, w pewnym momencie dziewczyna strzela na nas focha za podjęcie takiej, a nie innej decyzji - autentycznie czujemy się wtedy jak ostatni śmieć. Albo, kiedy nie udało nam się wypełnić złożonej jej wcześniej szczerej obietnicy - targają nami zawód i przemożna chęć naprawienia szkód. Niedużo gier, ba, nawet niewiele filmów czy książek potrafi coś takiego.

Nie będę rozwodził się nad charakterami bohaterów, bo najlepiej, aby każdy stopniowo smakował ich głębię. Zachary Comstock to prawowity dziedzic wartości Andrew Ryana, który w podniebnych otchłaniach demagogii i zakłamania lata zręcznie, niestraszny mu żaden huragan. Daisy Fitzroy, przywódczyni uciskanego ludu, to przeciwna strona tej samej monety. Gdzieś pomiędzy jest personifikacja mrocznej strony kapitalizmu w osobie Finka czy bohater wojenny zepchnięty na boczny tor, czyli Slate. Każdy z nich jest naprawdę dobrze zarysowany.

To wszystko składa się, aby uznać tę opowieść za naprawdę dobrą, ale nie genialną. Pewnie by tak było, gdyby nie zakończenie, które pięknie opisuje poniższy obrazek.



Serio. Te zakończenie dało mi po pysku, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Kiedy pojawił się czarny ekran i powoli sunęły po nim śnieżnobiałe napisy końcowe, po kilkunastu sekundach mogłem wykrztusić jedynie "Wow...". Do teraz zbieram szczękę z podłogi.

"Możecie szukać sekretu, ale faktycznie go nie znajdziecie, ponieważ, oczywiście, nie patrzycie jak należy. Tak naprawdę, nie chcecie go znać. Chcecie być oszukanymi" - ten cytat z filmu "Prestiż" pasuje tutaj idealnie. Prawda jest taka, mimo że Ken Levine od samego początku podsuwał mi niczym na złotej tacy różnorakie wskazówki, nie zwracałem na nie uwagi. Odrzucałem je, po cichu kreśląc jakiś wyidealizowany scenariusz i cierpliwie czekałem aż reżyser odkryje je przede mną, a tutaj zonk! Nie mogę się doczekać, aż Levine oszuka mnie po raz kolejny

"BioShock: Infinite" pod względem fabularnym stawiam zaraz za "Planescape: Torment". Zrobiłem to, analizując całe moje szesnastoletnie doświadczenie z grami komputerowymi. Dla Was to nic nie znaczy, ale dla mnie cholernie dużo
Odpowiedz

Cytat

Dla Was to nic nie znaczy, ale dla mnie cholernie dużo


Bah, teraz to żeś strzelił dyrdymałem Kupiłbym tę grę w ciemno jeszcze jutro, gdybym miał komputer zdolny udźwignąć coś więcej, niż "Herosów 3"
Odpowiedz
← Artykuły

[BioShock: Infinite] Pierwsze wrażenia - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...