Sesja Vena

Dzień był pogodny. Zdawało się, że czerwcowe słońce wleje ciepło w serce każdego, kto spacerował właśnie Polami Elizejskimi nie gorzej, niż czerwone wino, które sączyłeś właśnie w jednej z niezliczonych paryskich kawiarenek. Z radia płynęły dźwięki najnowszego przeboju, urodziwe paryżanki przechadzały się nieopodal, pozornie zaaferowane wystawami w sklepach.

Pozornie.

Wszystko pozornie. Bo tak naprawdę nikt się nie cieszył. Tak naprawdę nikt nie mógł uwierzyć w to, co działo się ledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej. W to, że w zaledwie trzy tygodnie, nie stawiwszy niemal żadnego oporu, Francja przegrała wojnę.
Wszyscy jeszcze łudzili się, że to nie prawda, ale ci bardziej trzeźwo myślący, zwłaszcza tacy jak ty, wiedzieli, że to nieuniknione. Lada dzień Wehrmacht przełamie ostatnie linie obrony, a cała potęga trzeciej największej armii świata przejdzie do historii.
Podczas poprzedniej wojny z Niemcami na front można było dojechać taksówką. Teraz nie znalazłbyś taksówkarza, który byłby na tyle szalony, bo i wojna różniła się od poprzedniej. Nie było już niekończącego się, statecznego pozowania do lufy przeciwnika i obiektywu reportera. Teraz wszystko działo się szybko. Za szybko.
Za szybko dla Polaków, za szybko dla połowy Europy, która - musiałeś to przyznać, choć niechętnie - tak samo jak Anglia patrzyła bezczynnie na potworny pochód Hitlera na zachód. Nie wiedziałeś, czy zdążysz jeszcze na ten odcinek wojny, lecz bez wątpienia ona zdąży jeszcze do ciebie.
Odpowiedz
Zakręciłem powoli kieliszkiem, pozwalając by alkohol osiadł na ściankach.
- Ciekawe jak długo ludzie będą utrzymywać te pozory. Nie sądzę by udawanie że się nic nie dzieje polepszało obecną sytuację. Z drugiej strony nie dziwie im się. Trzeba czerpać ze spokoju puki jest, puki da się go dosięgnąć. - Mówię cicho do siebie wpatrując się w szkarłat w szkle.
Podnoszę kielich do ust, lecz nie piję, jeszcze nie, napawam się bukietem zapachu i aromatu. Po chwili moczę wargi i robię mały łyk.
Biorę w drugą rękę plik kartek. Na pierwszej widnieje szkic kamienic z "Pół Elizejskich". Niezbyt udany zresztą. Rysunek nigdy nie był moją mocną stroną. A szkoda. Tworzenie obrazów takimi jakimi widzi to mój umysł było bo wspaniałe.
Na drugiej zapisane jest kilka zdań mojego nowego wiersza. Wszystkie są pokreślone. Wena to kapryśna kochanka... Do tejże kartki przypięte jest zdjęcie.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
Zaskakujące, jak podobne i różne zarazem były obie te sceny - ta zawarta na fotografii i ta, która rozgrywała się wokół ciebie. Podobnie zebrani ludzie, podobna zwykła, codzienna rutyna, a jednak na zdjęciu postacie zastygły w spokojnym skupieniu na rozkaz fotografa. Wokół ciebie zaś zdecydowanie brakowało spokoju.
- Ethan? No proszę, to ty nie na froncie? - przechodzący obok mężczyzna zagaił niespodziewanie po angielsku. Od razu poznałeś, że to Kevin Conroy, twój znajomy reporter z Manchesteru, kolega po fachu, choć felietonista.
- Nic dziwnego zatem, że Francuzi przegrywają tę wojnę. - zażartował bezczelnie, ściskając ci dłoń i siadając obok. - Nie spodziewałbym się, że cię tu znajdę. Dopiero co w londyńskiej czytali twoją relację z krótkiego joggingu Niemców wokół linii Maginota. - zadrwił ponownie, mając na myśli audycję Radia Londyn, do którego dzwoniłeś wczoraj rano z krótką notatką na temat ostatnich tygodni. - Co tu robisz Ethan? Wsłuchujesz się w ciszę przed burzą?
Odpowiedz
- Ho ho, witaj witaj - odparłem z nieukrywanym zadowoleniem - Siadaj i gadaj co tam. Od dawna w Paryżu?
Odsuwam mu krzesło by mógł usiąść, po czym odkładam kartki.
- Patrz na to wszystko. Pozory, ludzie chodzą na zakupy, do teatru, przeglądają galerie, ale na jak długo? Czy za jakiś czas będzie tutaj tak samo spokojnie? Czy nadal będą pozorować normalne życie? Czy nadal będą udawać że nic się nie dzieje? Tak sobie tutaj siedzę i dumam.
Dobrze jest porozmawiać z kolegą po fachu.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
Conroy parsknął tylko ironicznie, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki, z której wyciągnął papierośnicę i zaoferował ci jednego.
- Udawać będą sobie mogli, ale hitlerowcy raczej nie będą bawić się z nimi w Wersal... A, tak, kawę proszę. - odpowiedział na zadane znienacka pytanie kelnera, który pojawił się przy was jak cień.
- Słyszałeś pogłoski o tym, co SS wyrabia w Polsce? Coś nie chce mi się wierzyć, że odwieczna "przyjaźń" francusko-niemiecka, wobec której my mamy z żabojadami idealne wręcz stosunki, miała zapewnić podbitej Francji spokój przegranej wojnie. - zapalił trzymanego w ustach papierosa i zaciągnął się, wypuszczając powoli dym. Obok was przejeżdżał właśnie wojskowy wóz, na pace którego siedział smętnie ośmiu czy dziesięciu żołnierzy, wyglądających dość smętnie.
- Podobno tylko się cofają... - mruknął Kevin, odprowadzając wzrokiem skręcające auto. - Żadnego oporu. Front to ponoć jedna wielka komedia, zupełnie jakby liczyli, że Niemcy poumierają ze śmiechu widząc taką obronę. Z resztą powinieneś wiedzieć lepiej ode mnie, co się tam wyrabia. Mówię ci, lada dzień, a Hitler pomacha do nas z wieży Eiffla. I zgadnij kto będzie pierwszym, który zrobi mu wtedy zdjęcie i prześle do zachodniej prasy? - zakończył ze złośliwym uśmiechem, odrywając wzrok od niknącego wozu z żołnierzami i przenosząc go na powrót na ciebie.
Odpowiedz
- Francuzi... - komentuje wywód jednym słowem, jakby były całkowitym podsumowaniem tejże nacji. - Chyba nie spodziewałeś się zaciekłej obrony, walki do ostatniego naboju jak i do ostatniego żołnierza? Kolego, to nie Polska. Słyszałem że na początku wojny Polacy podczas bitwy pod... - Sięgam pamięcią po nazwę wsi gdzie rozegrała się bitwa między nazistami a Polską. - Wizna? Chyba tak. Bitwa pod Wizną tak to chyba nazwali. Przez kilka dni polscy wojacy bronili się przed onslaughtem Niemiec. Ponoć przewaga nazistów była druzgocąca, a mimo tego nie dali rady tak łatwo wygrać.
Biorę kolejny łyk wina milknąc na chwilę. Waleczny naród z tych Polaków.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
- Ta... - mruknął Kevin i zasępił się nagle, nie dostrzegając nawet postawionej przed nim kawy. - Tym gorzej dla nas. Trzeba było zgnieść to nazistowskie ścierwo zanim rozlazło się po kontynencie. A teraz tylko czekać, aż z kanału La Manche przypłyną do nas aryjscy misjonarze...
Potrząsnął głową, jakby chcąc odgonić od siebie tę myśl i dostrzegł stojącą przed nim filiżankę. W milczeniu upił ze dwa łyki.
- A co byś powiedział na mały wypad na front, póki jeszcze taki w ogóle istnieje? Mam tu znajomego, którego znajomy mógłby nas jeszcze dziś tam przerzucić. Chyba, że zamierzałeś zaczaić się z aparatem tutaj na Adiego jak prawdziwy snajper i zdjąć go razem z Keitlem, gdy przedefilują przez łuk triumfalny. Choć może najlepiej będzie po prostu wziąć dupę w troki, póki jeszcze nie skroił nam jej zwycięski Wehrmacht... - dodał mrukliwie, chowając się za kolejnym łykiem aromatycznego napoju.
Odpowiedz
- Pffffffffffff - wydmuchuję powietrze myśląc nad propozycją. Rozglądam się szybko na lewo i prawo. Mój wzrok zatrzymał się przez chwilę na parach przeglądających wystawy. Ile jeszcze zniosę tą maskę spokoju?
- Eeee dobra - mówię w końcu - Siedzenie na dupie i tak nic nie da. Co, jak, gdzie i kiedy panie.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
- Choćby zaraz! Nie zdążysz nawet dopić kawy, nim frencze przegrają wojnę! - zakrzyknął głośniej, niż było trzeba, klaszcząc głośno w ręce, a po nerwowych drgnięciach kilku gości wywnioskowałeś, że ktoś tu jednak zna angielski. - Skoczę tylko do siebie po notatnik, wykonam dwa telefony i jeśli wszystko pójdzie dobrze, w ciągu godziny spod hotelu będziemy mieli transport pod sam front. Weźmiesz swój aparat i obaj będziemy mieli materiał na reportaż kwartału.
Czy to przewrotny los chciał nadać słowom Conroya większego wyrazu, czy też twa podświadomość usilnie nastawała na odnalezienie mocniejszych doznań, zdało ci się, że gdzieś nad horyzontem rozbrzmiało echo odległego grzmotu nadciągającej, pancernej burzy.
Odpowiedz
- No to ustalone. Spotkamy się za godzinę pod hotelem. - Mówiąc dopijam wino. Już nie napawając się jego bukietem, lecz robię szybki haust by opróżnić kielich.
Zaczyna się coś dziać. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale jednego można być pewien. Trochę się tutaj pozmienia.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
Zapłaciłeś rachunek i szybkim krokiem skierowałeś się w stronę hotelu. Miałeś godzinę, a mieszkałeś raptem trzy przecznice dalej, jednak lepiej było mieć zapas czasu na przygotowanie wszystkiego. Po niespełna dziesięciu minutach stałeś już przed wejściem do hotelu. Nie był on szczególnie ekskluzywny, lecz zdecydowanie wystarczał jak na twoje potrzeby - trzy gwiazdki robiły swoje, a w tym konkretnym wypadku francuskie zdzierstwo przejawiające się w cenie doby miało swe uzasadnienie w jakości obsługi. Od wejścia powitał cię odźwierny, informując łamaną angielszczyzną, że w recepcji czeka na ciebie korespondencja. Tam urocza recepcjonistka nieco mniej łamaną angielszczyzną podała ci dwa listy, jeden z redakcji radia, drugi bez adresata. Podziękowałeś i od razu ruszyłeś na górę, gdzie na drugim piętrze znajdował się twój pokój, wraz ze wszystkim co przywiozłeś ze sobą.
Odpowiedz
Rzucam okiem na korespondencje po czym odkładam ją na stolik. Następnie biorę swój plecak podróżny, pakuję do niego swój sprzęt. Aparat i cały osprzęt, zeszyt i coś do pisania. Dodatkowo wrzucam jakiś prowiant, wodę. Nigdy nie wiadomo co może się przydać.
Ubieram się w swoją ulubioną kurtkę, zakładam odpowiednie buty. Co jak co, ale jedziemy na front. Tam może zdarzyć się wszystko.
Tak przygotowany czekam chwilę, aż nastanie odpowiednia godzina, potem wychodzę przed hotel.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
Spakowałeś wszystkie niezbędne sprzęty, czując już lekki dreszcz emocji, który towarzyszył ci zawsze przed "akcją". Nic w tym dziwnego, zważywszy warunki, w których zwykłeś pracować, jednak owemu dreszczowi było równie blisko do strachu, co podniecenia.
Spojrzałeś na doręczone listy. Redakcyjne pismo, kreślone ręką waszego naczelnego, informowało cię, że stacja ma w planach nową audycję, dotyczącą poezji wojennej oraz wszelkiej, szeroko rozumianej sztuki, jaką parają się zwykli żołnierze wobec trudów codziennej służby. Hawkins, twój przełożony, pytał, czy byłbyś zainteresowany zebraniem takich materiałów przy okazji swoich zwykłych działań, a później być może i poprowadzeniem tego typu audycji.

Drugi list zaskoczył cię jednak znacznie bardziej.

Dziwny, przypominający pergamin papier, zalakowany był staromodną pieczęcią przedstawiającą jakiś nieznany ci znak. Tuż nad nim, kunsztowną kaligrafią, napisano dane adresata.

"Ethan Murray, 12 czerwca 1940 roku, hotel "Chatelet", Paryż, II piętro, pokój 27, godzina 12:36"
Odpowiedz
- Hmmm, to ciekawe - Mówię do siebie przeglądając pocztę.
Niewiele myśląc otwieram zagadkowy list.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
[ Ilustracja ]

"Jakkolwiek dziwne mogą wydawać Ci się słowa, które piszę w tym liście, na wszystkich bogów starych i nowych zaklinam Cię, byś przeczytał je uważnie i powziął w swym sercu właściwą decyzję. Słowa te pisze bowiem człowiek będący u kresu swych sił, korzystając z resztek tych władz umysłu, jakie pozostały jego zatraconej duszy.
Nazywam się Robert Cooper i dokonuję właśnie swych ostatnich chwil w nędznej, leśnej chacie u podnóża Wogezów, na terenie byłej już Alzacji, nieopodal miasteczka Schirmeck. Dane te będą dla Ciebie, mam nadzieję, ważne w najbliższym czasie, którego mnie nie zostało już ani krztyny, a to za sprawą potworności, których dopuściłem się i które również dzięki mnie wciąż będą popełniane.
Przybyłem na kontynent nieco ponad rok temu, jako żołnierz Armii Zjednoczonego Królestwa. Wypadki, które były mym udziałem, a które doprowadziły mnie do rangi Starszego Kapłana Jednej Wiary z Thule, nie są teraz istotne, nie będę więc zamęczał Cię ponad miarę tym, co nie skłoniłoby Cię na pewno do wypełnienia mej prośby. Dość rzecz, że przez splot niespodziewanych przypadków, a jak dziś jestem pewny - z woli i rozkazu Pradawnych, członkowie mej rodziny, przyjaciele, w końcu zaś nieznani mi ludzie doprowadzili mnie do miejsca, w którym doznałem wtajemniczenia w kult starożytnych, z dawna zapomnianych Istot, przed którymi drżeć winny ludzkie serca i pamięć. Przez ostatni rok, korzystając często z hojnej pomocy nazistowskich przełożonych, początkowo kierowany strachem, później fascynacją, w końcu zaś żarliwą wiarą i szaleństwem, byłem uczestnikiem, nauczycielem i twórcą praktyk, których nazwanie "zbrodnią" to dalece posunięte zaniechanie.
Ethanie Murray, piszę do ciebie nie przez przypadek, choć przez przypadek natrafiłem swego czasu na twą pracę, poświęconą konfliktom na Bałkanach. Trzeźwość twego umysłu, wyrażanych sądów, jak też siła charakteru, pozwalająca sprostać koszmarowi wojny, czynią Cię ostatnią i jedyną osobą, jaką mogę powierzyć swój ostatni okruch nadziei w tej ostatniej chwili trzeźwość umysłu. Natzweiler-Struthof to nazwa miejsca, jakich wiele powstanie wkrótce w całej Europie, a jakie staną się ołtarzem potworności, jakim umysł i pamięć ludzka nigdzie w historii nie znajdzie podobieństwa. Nie mogę wypowiedzieć wprost czemu będą służyć oraz jak przebiegać, gdyż nawet człek tak otwarty i rządny wiedzy, za jakiego Cię poczytuję, nie mógłby dać wiary świadectwu takiego koszmaru, kreślonemu ręką zdrajcy, mordercy i szaleńca. Wierz mi jednak, Ethanie Murray, że siły, które pozwoliły mi określić tak dokładnie chwilę, w której czytasz ten list, które wyniosły mnie wysoko ponad wiedzę i świadomość całej ludzkości, by ostatecznie strącić w czeluście grozy i obłędu, budzą się właśnie z tysiącletnich snów, a wraz z ich przebudzeniem nastanie koniec wszystkiego.
Nie proszę Cię, byś mi wierzył, jedynie byś sprawdził i zobaczył na własne oczy to, czego nie zechce przyjąć rozsądek. Jako dziennikarz, dokumentalista utrwalający wszelkie wojenne demony, tylko ty możesz dotrzeć tu, gdzie jestem, a także dalej, by następnie opisać i sfotografować miejsca kaźni, mroczne rytuały i niebezpieczeństwa dalece straszniejsze, niż niepowstrzymane dywizje Wehrmachtu. Obóz, którego powstawania byłem świadkiem, to tylko jeden z wielu, jakie posłużą Magom z Thule do ich czarnych obrzędów, a innym jeszcze, nazistowskim szaleńcom, do innych jeszcze, równie czarnych eksperymentów i rozpętania masowej zagłady.
Jeśli chcesz dowodów mojego istnienia, a także śladów, jakie pozostawiłem na swej drodze, by w razie sytuacji podobnej zaistniałej ktoś taki, jak Ty, zdołał mnie odnaleźć, udaj się do mej siostry, Edith, mieszkającej na Placu Pigalle pod numerem 17. Spiesz się jednak, bowiem niemiecka machina pożera już ostatnie punkty oporu, zaś groza czająca się za jej plecami, otwiera z wolna swe niezliczone oczy. Jeśli z jakichś względów nie zdołasz rozmówić się z Edith, weź ze sobą list, który dołączam do tego i skieruj się z nim do pierwszego oficera SS, jakiego spotkasz. Wiem, jak szalone musi Ci się to zdawać, lecz wówczas będziesz musiał mi zaufać, gdyż zależeć może od tego znacznie więcej, niźli jedno życie.
Ponad wszystko jednak błagam Cię o jedno - to ostatnia prośba zrozpaczonego człowieka, którego lada moment powloką na kaźń, jakiej nie sposób wyrazić słowami. Poproś Edith, by skontaktowała się z naszym bratem, Jamesem, zamieszkałym w Londynie z żoną Mary, będącą właśnie w czwartym miesiącu ciąży. Oboje są kształconymi chemikami, choć prowadzą jeszcze niewielką księgarnię. Piszę Ci o tym na wypadek, gdybyś miał sam rozmawiać z Jamesem, a ten z oczywistych powodów nie chciał Ci uwierzyć. Przekonaj go, by mnie nie szukał. Powiedz, że zginąłem na froncie lub w niemieckiej niewoli, wymyśl cokolwiek, byleby tylko odwieść go od poszukiwań. Nie odważyłem się pisać do niego odkąd opuściłem Anglię. Bałem się, że ludzie, którzy przywiedli mnie do tego miejsca, odnajdą również i jego lub że on sam zdoła ich odnaleźć na swą niechybną zgubę.

Na koniec, zechciej wybaczyć mi, iż tymi słowami narażam Cię niechybnie na niebezpieczeństwo utraty życia, zmysłów i duszy. W dzisiejszych dniach, gdy światem zdają się rządzić karabiny i ci, którzy dzierżą ich więcej, niewiele może ochronić nas przed mocą Pradawnych. Jeżeli zdarzy Ci się stanąć w obliczu sił, których nie będziesz zdołał pojąć ani przeciwstawić się im, pamiętaj, by nakreślić ten oto znak:

SPOILER


To wszystko - tak wiele i tak niewiele zarazem, co mogę przekazać ci w tych ostatnich chwilach. Nie modlę się - swymi modlitwami wyrządziłem już zbyt wiele nieodwracalnego zła - o twe zrozumienie i powodzenie, lecz życzę Ci szczęścia, jakiekolwiek podejmiesz decyzje i kroki, Ethanie Murray. Niechaj Bóg ma Cię w swej opiece, a Pradawni niechaj zapomną o Tobie w swych odwiecznych snach."



Do koperty dołączony był też inny list, znacznie krótszy, choć pisany tą samą ręką, jednak w całości po niemiecku. Na dole, poza podpisem, który rozszyfrowałeś jako nazwisko "Cooper", widniała także jakaś oficjalna pieczęć Rzeszy oraz dziwny, nieznany ci symbol.
Odpowiedz
Zmrużyłem oczy czytając list. Pochłaniając jego zawartość stałem jak skamieniały. Od początkowego wyrazu, po kończącą kropkę czytałem bez jakiejkolwiek przerwy. Czy to jakiś żart? Skąd znał mój aktualny adres? Czy tak łatwo jest zdobyć takie informacje? Najwidoczniej.
Gdy skończyłem czytać list wypuściłem powietrze z donośnym szumem. Niezły kawał informacji dostał się do mojej głowy. Kawał dziwnej, można by powiedzieć chorej informacji, o której sam nie wiem czy chciałbym wiedzieć.
Sam nie wiem co o tym myśleć. Te znaki. Te dziwno brzmiące nazwy. To wszystko jest... dziwne.

Wyrywam się nagle z zamyślenia. Wkładam list szybkim ruchem do koperty, tą zaś chowam za pazuchą. Co by się nie działo nie mam zamiaru o tym teraz myśleć. Odpycham to wszystko na bok, w ciemny kąt pamięci.
Zabieram przygotowany sprzęt po czym schodzę na dół.


Myśląc o tym wszystkim...
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
Wyszedłeś na ulicę i stanąłeś przed hotelem, czekając na umówione przybycie Conroya. Nie kazał ci czekać długo, zjawiwszy się po jakichś pięciu minutach, w nieco mniej eleganckim ubraniu, z podręcznym kajecikiem w ręku i aparatem zawieszonym na szyi.
- No jak tam? Gotów? - zapytał pogodnie, chowając do kieszeni kurtki jakieś dokumenty. - Transport powinniśmy mieć w ciągu kwadransa. Nie przewiduję problemów, stary kumpel, jeszcze z lepszych czasów, ma tu przyjaciela, który robi w wojskowym zaopatrzeniu... czy jakoś tak. Hej, coś nie tak? - spojrzał na ciebie uważniej. - Wyglądasz jak jeden z tych dzielnych Francuzów, czekających na 14 lipca.
Odpowiedz
- Nie, wszystko w porządku. Ten twój znajomy przyjedzie jakimś autem? - Zmieniam szybko temat. Nie musi wiedzieć o mojej korespondencji. Z resztą co by to zmieniło. I tak zamierzam olać to.. coś.
- Ile nam zabierze jazda? Aż cały drżę na myśl o przygodzie - Kończąc zdanie wybucham śmiechem
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
- Raczej jakąś wojskową ciężarówką. Jedziemy prosto na front, więc najdalej w godzinę powinniśmy dotrzeć. A ty nie bądź taki chojrak - zaczepił cię żartobliwie -, zobaczymy jak sobie radzisz w warunkach bojowych. O, chyba mamy transport wcześniej niż się spodziewałem. - spojrzał w stronę ulicy, z której nadjeżdżał wojskowy dostawczak z paką krytą zielonym materiałem. Silnik ryczał przeraźliwie i terkotał, jak w większości tego typu pojazdów. Gdy ciężarówka podjechała przed hotel, odstraszając przy tym wszystkich przechodniów i gości, Kevin podszedł do kierowcy i, przekrzykując silnik, powiedział kilka słów powitania, jak słyszałeś w niewyraźnych urywkach - po francusku. Wskazał na ciebie, przez okienko w drzwiach wysunęła się młoda twarz o krótkich ciemnoblond włosach. Kierowca skinął ci nieznacznie i gestem polecił ładować się na pakę. Wgramoliłeś się po szczeblach, odrzuciłeś płachtę i stanąłeś jak wryty - wszędzie leżały karabiny, taśmy z amunicją, pudła pełne granatów, pociski do moździerzy.
- Co tam oglądasz? Nagą Gretę Garbo? Wsiadaj! - ponaglał Conroy pośród hałasu silnika, który wstrząsał tobą i całym pojazdem.
Odpowiedz
- Niezły arsenał tutaj wozicie - Mówię żartobliwie wskakując się na pakę. Staram się rozsiąść gdzieś wygodnie, unikając wszelakich śmiercionośnych przedmiotów.
- Dobra pany, jedziem - Krzyczę gdy się już usadowię.
"Hi ho hi, it's off to war we go..."


Hedon, Rinsed in post-human shadows A monument scorned by the teeth of time
Odpowiedz
← Sesja Ktula

Sesja Vena - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...