Nie wiem czy ktokolwiek to przeczyta. Ja uważam, ze warto. Podobnie jak uważam, ze warto było przeczytać to opowiadanko które zamieściłem ostatnio. Ale to już wasza sprawa...
Kruki z ochrypłym krakaniem kołowały w górze. W dole panowała<br /> cisza. Żywi odeszli, unosząc łupy i rannych towarzyszy. Konający<br /> zaprzestali jęków. Nic nie pozostało, tylko trupy, strzaskana,<br /> porąbana broń i stratowany ugór przesiąknięty ludzką krwią. <br /> Czarodziej Kedrigern, siedząc na kamieniu, spoglądał na<br /> pobojowisko, wzdychał i powoli, ze smutkiem potrząsał głową.<br /> Przez długi czas siedział bez ruchu. Nie zwrócił uwagi na<br /> ubłoconego rycerza, który powoli podjechał do niego na zmęczonym<br /> koniu. <br /> - Zwyciężyliśmy. Pole jest nasze - oznajmił rycerz.<br /> Nie podnosząc wzroku, czarodziej odparł:<br /> - Straciłeś dobrych ludzi, Vernianie. Zbyt wielu.<br /> - Bersac stracił więcej. Głupcem był wypowiadając bitwę.<br /> - Można było tego uniknąć.<br /> - Czy miałem znosić jego obelgi? Pozwalać, żeby nazywał<br /> mnie tchórzem?<br /> Kedrigern zmierzył go zimnym spojrzeniem.<br /> - Nikt nie nazwie cię tchórzem, Vernianie. Ale mogą wątpić w<br /> twoją mądrość. Ilu ludzi dzisiaj zginęło? Setka? Dwie setki? I<br /> za co? Za bezwartościowy spłacheć błota i kamieni, nadający się<br /> najwyżej na cmentarz dla ludzi, którzy oddali za niego życie.<br /> - Walczyliśmy, żeby odzyskać ziemię skradzioną naszym ojcom -<br /> oświadczył rycerz. - Poległych uczcimy jako bohaterów. <br /> - Z pewnością - przyświadczył Kedrigern, podnosząc się<br /> sztywno i rozprostowując kości. - Podejrzewam jednak, że wdowy i<br /> sieroty wolałyby mężczyzn mniej bohaterskich, ale za to żywych.<br /> - Nie jesteś wojownikiem. Nie rozumiesz.<br /> - Nie. I nie chcę rozumieć.<br /> - A jednak przyszedłeś nam z pomocą. Osłoniłeś nas przed<br /> zaklęciami czarodzieja wynajętego przez Bersaca. <br /> Kedrigern wzruszył ramionami.<br /> - Nie mogłem odmówić staremu przyjacielowi. I odrzucić<br /> szczodrej zapłaty.<br /> Vernian zaśmiał się i pochylił, żeby poklepać czarodzieja po<br /> ramieniu. <br /> - Nareszcie mówisz jak Kedrigern, którego znam. Zły nastrój<br /> minie. Dzisiaj opatrzymy rannych. Jutro będziemy świętować i<br /> otrzymasz nagrodę.<br /> - Dziękuję ci, Vernianie. Nie chciałem psuć radości ze<br /> zwycięstwa. Po prostu nie lubię patrzeć, jak dobrzy ludzie<br /> umierają. <br /> - Wszyscy ludzie umierają, czarodzieju. Pechowcy giną z<br /> głodu, w wypadku lub od zarazy. Szczęśliwi oddają życie w walce<br /> o słuszną sprawę. <br /> Vernian ściągnął wodze i zawrócił bojowego rumaka. Przez<br /> ramię krzyknął: <br /> - Zostaw to miejsce ścierwnikom. Chodź i pomóż przy rannych. <br /> Odjechał, lecz Kedrigern nie ruszył za nim. Wciąż spoglądał<br /> na milczące pole bitwy. Kruki sfrunęły na ziemię i kilka już<br /> przystąpiło do uczty. Słońce zniżyło się nad horyzontem, a<br /> wydłużone cienie i szybkie trzepotanie skrzydeł padlinożerców<br /> łudziły wzrok. Kedrigern zobaczył coś, co wyglądało jak ruchomy<br /> cień, a potem spostrzegł inne, bledsze cienie unoszące się wokół<br /> tamtego. Zamierające światło zacierało kontury, więc musiał<br /> spojrzeć przez Szczelinę Prawdziwej Wizji w medalionie, żeby<br /> widzieć wyraźnie.<br /> Po pobojowisku rzeczywiście kroczyła ciemna postać,<br /> zatrzymywała się przy każdym powalonym wojowniku i pochylała się<br /> nad nim, jakby chciała obudzić śpiącego towarzysza. Z każdego<br /> ciała unosił się blady kształt, który zajmował miejsce w szeregu<br /> za cmentarnym przewodnikiem. Nierówna procesja wciąż się<br /> wydłużała, a kiedy podeszła bliżej, Kedrigern uniesioną dłonią<br /> pozdrowił postać kroczącą na czele. Znali się od dawna.<br /> - Cześć, Śmierć. Wiedziałem, że cię tu spotkam - zawołał<br /> przez pole.<br /> Ciemna postać pomachała mu kosą, ale nie odpowiedziała ani<br /> nie przerwała pracy. Kedrigern obserwował ją obojętnie, tak jak<br /> ktoś, kto wypełnił swoje obowiązki, spogląda na zajętego<br /> towarzysza. Traktował tego ponurego i strasznego gościa z<br /> ostrożną życzliwością człowieka, który dwukrotnie słyszał<br /> przerażające wezwanie na Drugą Stronę i dwukrotnie wyjaśniono mu<br /> wśród licznych przeprosin, że zaszła drobna pomyłka, takie<br /> rzeczy czasami się zdarzają, bardzo nam przykro, jeśli<br /> naraziliśmy cię na jakieś niewygody, bądź tak dobry i nie<br /> mówmy o tym więcej. <br /> Kedrigern nie cierpiał partactwa, ale bynajmniej nie żywił<br /> urazy. Wszyscy popełniamy błędy, orzekł. Nawet Śmierć. Trudno<br /> było nie lubić biednej przepracowanej staruszki, której już<br /> nie potrafił się bać.<br /> Odwiedziwszy każdego zabitego, Śmierć ustawiła ich cienie w <br /> luźnym szyku i podeszła do czarodzieja. Usiadła na kamieniu,<br /> postękując ze zmęczenia. <br /> - Ta wojna zajęła mi całe popołudnie, a jak tylko ich<br /> dostarczę, ruszam nad rzekę Durdon. Zaraza nawiedziła wioski nad<br /> rzeką. Niebiosom tylko wiadomo, jak długo tam będę uwiązana.<br /> Mówię ci, dosłownie lecę z nóg.<br /> - Ciągle nie masz pomocnika?<br /> - Ani jednego. I ani odrobiny współczucia. Wszyscy ciągle<br /> biorą sobie wolne dni, ale biednej starej Śmierci nie chcą dać<br /> urlopu. O nie. I czy słyszałam kiedyś chociaż słowo<br /> podziękowania? - Spod czarnego kaptura dobiegł krótki,<br /> chrapliwy, pełen goryczy śmiech.<br /> - Jesteś zbyt obowiązkowa, w tym cały kłopot.<br /> - Wiem, wiem - przyznała Śmierć z westchnieniem męczennicy. -<br /> Dawniej mogłam wygospodarować trochę czasu na grę w szachy z<br /> klientem, ale teraz... - Następne głębokie, smutne westchnienie.<br /> - To cud, że jeszcze się nie pogubiłam.<br /> Kedrigern zauważył ze słodkim, niewinnym uśmiechem:<br /> - Jak sobie przypominam, parę razy popełniłaś omyłkę.<br /> Śmierć chciała wykonać gniewny zamach kosą, ale o mało nie<br /> rozłupała sobie czaszki. Rzuciła zdenerwowanym tonem:<br /> - Obiecałeś, że nie piśniesz ani słówka! Obiecałeś,<br /> Kedrigern! <br /> - Dotrzymałem obietnicy.<br /> - Och. - Zapadło długie milczenie, po czym Śmierć odezwała<br /> się nieśmiało: - Doceniam twoją lojalność. Naprawdę. Byłabym<br /> bardzo upokorzona, gdyby ktoś się dowiedział.<br /> - Nikt się nie dowie. Nie ode mnie - przyrzekł Kedrigern, ale<br /> Śmierć, już bardzo zmęczona, nie zwróciła uwagi na to zapewnienie.<br /> - Co innego, gdybym sama popełniła błąd, ale to wszystko <br /> wina tych tępych urzędasów. No wiesz, dwa razy wysyłali mnie <br /> wyraźnie po czarodzieja, a ty byłeś na miejscu, i oczywiście <br /> nigdy nie dadzą mi czasu, żeby porządnie przeczytać <br /> zlecenie, i piszą okropnie niewyraźnie, i przekręcają połowę <br /> nazwisk, i... Nigdy nie przyjdzie im do głowy, że w okolicy <br /> może być dwóch czarodziejów. <br /> - Jasne, że to ich wina.<br /> - Trzeba ich przywołać do porządku. Wyobrażają sobie, że<br /> pozjadali wszystkie rozumy, te typki zza biurka. Żadnego<br /> szacunku dla nas, którzy wykonujemy prawdziwą pracę.<br /> - Wszędzie jest tak samo - stwierdził czarodziej ze<br /> współczującym westchnieniem i powoli pokiwał głową.<br /> - Bardzo przyzwoicie się zachowałeś, Kedrigern, i nie zapomnę<br /> twojej lojalności. Gdybym kiedyś... - Śmierć nagle zamilkła, po<br /> czym wstała z pośpiechem mówiąc: - Lepiej wrócę do mojej grupy.<br /> Na początku zawsze są trochę ogłuszeni, ale znasz żołnierzy. Daj<br /> im czas na opamiętanie, a zupełnie przestaną cię słuchać.<br /> - Wydają się trochę niespokojni.<br /> - Nie znoszę tego. Żołnierze są niemożliwi. Jeśli nie błagają<br /> o łaskę i nie proponują łapówek, to grożą i stawiają warunki. A<br /> ten język! Nie uwierzyłbyś... Naprawdę muszę iść.<br /> Śmierć ruszyła szybkim krokiem, sunąc bezgłośnie nad rozdartą<br /> ziemią. Po kilku krokach zawahała się i obejrzała. Kedrigern<br /> pomachał na pożegnanie, ale Śmierć zamiast ruszyć dalej<br /> zawróciła. <br /> - Nie powinnam tego robić, Kedrigernie, ale tak ładnie się<br /> zachowałeś... i wiem, że z pewnością nikomu nie powiesz -<br /> zaczęła.<br /> - Moje usta są nieme - zapewnił czarodziej.<br /> - Przeglądałam wykaz. Twoje nazwisko jest na liście.<br /> W czarodzieja jakby piorun strzelił.<br /> - Moje nazwisko? Moje?<br /> - Tak. Pod koniec zimy.<br /> - Ale nie mam nawet stu siedemdziesięciu lat! Daleko mi do<br /> tego! Jestem jeszcze prawie dzieckiem! - zaprotestował<br /> Kedrigern. <br /> - Niemniej jednak widziałam twoje nazwisko.<br /> - Czarodzieje powinni żyć przez stulecia! Czy to nie było<br /> nazwisko podobne do mojego... Kenneth albo Kenilworth, albo<br /> Kepler...? Jesteś całkiem pewna?<br /> - Jestem pewna - odparła Śmierć.<br /> - Absolutnie pewna? Na mur? Bez cienia wątpliwości?<br /> Śmierć nie odezwała się ani słowem, tylko powoli, poważnie<br /> pochyliła czarny kaptur.<br /> Czarodziej usiadł na kamieniu i otarł pot z czoła. Podniósł<br /> wzrok z niemym pytaniem. Śmierć ponownie kiwnęła głową i<br /> powiedziała: <br /> - Sprawdziłam bardziej niż dokładnie. Wierz mi, to było twoje<br /> nazwisko.<br /> - Pod koniec zimy, mówiłaś?<br /> - Tak.<br /> - I to wszystko? Sprawa załatwiona? Nic nie można zrobić?<br /> Śmierć przez chwilę trwała w niezręcznym milczeniu. Wreszcie<br /> powiedziała: <br /> - Nie powinnam tego nikomu mówić...<br /> - Powiedz mi!<br /> Śmierć zniżyła głos:<br /> - Wykaz nie jest zupełnie ukończony, dopóki Wydział<br /> Statystyczny go nie sprawdzi. Zawsze pozostaje ci nadzieja, że <br /> urzędnicy znajdą błąd w obliczeniach. To się zdarza... och, raz<br /> czy dwa na tysiąclecie.<br /> Kedrigern rozejrzał się, pochylił do przodu i zniżył głos.<br /> - Możesz załatwić, żeby znaleźli błąd? <br /> Śmierć cofnęła się o dwa kroki i zesztywniała.<br /> - Mój drogi Kedrigernie, jak możesz nawet proponować...! Po<br /> tym, jak okazałam ci uprzejmość... Och, doprawdy, ci ludzie!<br /> Czarodziej wyraźnie się zmieszał.<br /> - Nie chciałem... Po prostu jestem wytrącony z równowagi.<br /> Całkiem mnie zaskoczyłaś.<br /> Śmierć odprężyła się lekko i podeszła o krok bliżej. <br /> - Zawsze zaskakuję ludzi. Przepraszam.<br /> - Czy nic nie mogę poradzić?<br /> - Jeśli twój czas się skończył, muszę cię zabrać. <br /> Dobiegły do nich okrzyki: "Żreć! Dajcie żreć!" i "Kto ma coś<br /> do picia?" Gromada bladych duchów unoszących się tuż nad ziemią<br /> zaczynała się niecierpliwić. Kilka z nich wszczęło burdę,<br /> inni zbierali się w grupki i wybuchali hałaśliwym śmiechem.<br /> Wrzaski: "Co to za mundur?" i "Kiedy nam zapłacą?" zagłuszały<br /> pierwsze strofki "Mańki, córki młynarza".<br /> - Muszę do nich wrócić - oznajmiła Śmierć. - Za kilka minut<br /> całkiem się rozzuchwalą. Zobaczymy się wkrótce, Kedrigernie.<br /> Skinąwszy kosą na pożegnanie, ciemna postać ruszyła<br /> bezgłośnie przez pobojowisko. Cała jej uprzejmość znikła, kiedy<br /> ryknęła zawodowym tonem:<br /> - Wy tam, spokój! Rzućcie te dzidy. Nie będą wam już <br /> potrzebne. Ustawić się dwójkami. Cisza w szeregu! Baczność! <br /> Naprzóóód... marsz! <br /> Na komendę blade kształty uformowały szereg i powłócząc nogami<br /> ruszyły na zachód, w stronę słońca kryjącego się za horyzontem.<br /> Zapadła ciemność, zanim Kedrigern wreszcie wstał i wrócił do<br /> zamku Verniana. Przez całą noc, opatrując rannych ludzi,<br /> poruszał się jak we śnie. Nie odpowiadał na pytania, chyba że<br /> ktoś potrząsnął go za ramię i krzyknął mu prosto w ucho.<br /> Następnego dnia, na uczcie wydanej na cześć zwycięstwa, był<br /> poważny i milczący. Kiedy Vernian zapytał: "No, jak tam,<br /> czarodzieju? Skąd ta ponura mina? Wyglądasz jak szkielet na<br /> uczcie", zbladł i niemal zakrztusił się winem, które właśnie<br /> popijał. Swoim zachowaniem ogromnie rozbawił biesiadników, ale<br /> sam nie uczestniczył w tej wesołości. Pragnął tylko uwolnić się<br /> od rozhulanego towarzystwa, żeby dumać posępnie nad swoim losem.<br /> <br /> Następnego dnia, na drodze prowadzącej przez las, właśnie tak<br /> zrobił. Jadąc stępa na koniu, ze zwieszoną głową kontemplował<br /> krzywdzący wyrok. To było takie niesprawiedliwe. Odejść, zanim<br /> zdążył nacieszyć się życiem, nie dociągnąwszy nawet do dwóch<br /> setek - żaden wiek dla czarodzieja. Skoszony w pełnym rozkwicie,<br /> nie wypełniwszy swojej obietnicy. Wyrwany z ramion ukochanej<br /> księżniczki. Ich małżeństwo było cudowne, ale wspólne lata<br /> zostały tragicznie skrócone. Żegnaj, domowe szczęście.<br /> Żegnajcie, przyjaciele, nawet ci, których specjalnie nie<br /> lubiłem. Żegnaj, Spot, wierny trollu. Żegnajcie, przeciwzaklęcia<br /> i odczarowania, wino i pieczarki w śmietanie. Niesłuszne i<br /> niesprawiedliwe, ot co. A Śmierć była taka obojętna i rzeczowa.<br /> "Jeśli twój czas się skończył, muszę cię zabrać." Jakby był<br /> paczką. <br /> Wśród tych melancholijnych rozważań poczuł nagle przyjemny<br /> zapach, aromat mięsa pieczonego nad ogniskiem, i natychmiast<br /> jego myśli przeskoczyły z tematów eschatologicznych na<br /> kulinarne. Zobaczył mężczyznę w zakurzonym podróżnym płaszczu,<br /> siedzącego przy ognisku obok drogi. Pozdrowił go, a tamten ku<br /> jego zdumieniu poderwał się na nogi i zawołał:<br /> - Kedrigern! Mistrzu! Co za radość cię spotkać! Zrób mi ten<br /> honor i dziel ze mną mój skromny posiłek.<br /> Kedrigern nie rozpoznał mężczyzny i nie miał pojęcia, skąd<br /> tamten go zna, ale zapach pieczonego mięsiwa stanowił nieodparte<br /> zaproszenie.<br /> Mężczyzna, który pospiesznie przedstawił się jako Scavendal,<br /> był małym, energicznym, zaaferowanym człowieczkiem, wzorem<br /> gościnności. Miał pulchną, różową, pogodną twarz, obramowaną <br /> białą brodą. Przygotował Kedrigernowi wygodne siedzenie,<br /> poczęstował go chlebem i mięsem, po czym dosłownie podskoczył z<br /> radości, kiedy czarodziej wyciągnął flaszkę Vernianowego wina i<br /> zaproponował, żeby wypili ją razem.<br /> Nazwisko i twarz Scavendala wydawały się obce, ale on sam<br /> wiedział bardzo dużo o swoim niespodziewanym gościu. Po<br /> półgodzinnym wysłuchiwaniu, jak to Scavendal go podziwia i<br /> pragnie naśladować pod każdym względem, Kedrigern nie mógł<br /> dłużej znieść niepewności. Przełknął ostatni kąsek królika,<br /> wytarł palce o kępkę trawy i powiedział:<br /> - Muszę wyznać, Scavendalu, że nie pamiętam, gdzie się<br /> spotkaliśmy. Zechcesz odświeżyć moją pamięć?<br /> - Ach, dobry panie, aż do dzisiaj znałem cię wyłącznie z<br /> opowieści. Ale raz już - w przenośni - skrzyżowaliśmy miecze, i<br /> to bardzo niedawno - odparł rozpromieniony człowieczek.<br /> Kedrigern myślał przez chwilę, po czym wykrzyknął w<br /> olśnieniu: <br /> - To ty byłeś czarodziejem Bersaca!<br /> Scavendal skromnie spuścił oczy.<br /> - Tak. Pobiłeś mnie pod każdym względem, ale zaszczytem jest<br /> przegrać z mistrzem czarów.<br /> - Ach tak. Ta... chmura na samym początku. Bardzo...<br /> pomysłowe, moim zdaniem - powiedział Kedrigern, starannie<br /> dobierając słowa. Było to uprzejme kłamstwo. Magia przeciwnika<br /> należała do najbardziej prymitywnego rodzaju, a w dodatku nawet<br /> najprostsze zaklęcia kiepsko działały. Widocznie Scavendal był<br /> wyjątkowym partaczem. To cud, że dotąd nie wczarował się w<br /> jakieś paskudne kłopoty przez swoją magiczną nieudolność. Z<br /> drugiej strony posiadał pewne zalety: dobrze gotował i wykazywał<br /> należny szacunek dla prawdziwej sztuki, kiedy ją napotkał.<br /> - Bardzo uprzejmie z twojej strony, że tak mówisz, mistrzu<br /> Kedrigernie.<br /> - Chociaż powinna być trochę gęstsza. I ciemniejsza.<br /> - Tego się obawiałem - wyznał Scavendal.<br /> - I ciągle kłębiła się wokół ludzi Bersaca. Trochę ich<br /> zdezorientowała. <br /> - Tak, sam to zauważyłem. Zawsze miałem kłopoty z utrzymaniem<br /> kierunku. Ale powiedz mi, co myślisz o moich zjawach? <br /> Kedrigern przypomniał sobie kilka niewyraźnych sylwetek<br /> powiewających wystrzępionymi łachmanami, które miały pewnie<br /> wyglądać jak krwawe całuny, ale bardziej przypominały brudne<br /> koszule nocne.<br /> - Były przerażające. Gdybyś ich nie przepędził tak szybko <br /> i fachowo, ludzie Verniana padliby en masse z czystej <br /> zgrozy. - A moje zaklęcie paraliżujące. Na pewno kosztowało <br /> cię sporo zachodu. <br /> - Och, więc użyłeś zaklęcia paraliżującego?<br /> Obaj mężczyźni milczeli przez długą chwilę, po czym Scavendal<br /> odezwał się pokornym tonem:<br /> - Nie jestem bardzo dobrym czarodziejem, prawda?<br /> - Powinieneś jeszcze poćwiczyć.<br /> - To najłagodniejsza ocena, jaką dotąd usłyszałem. Wszyscy<br /> moi nauczyciele radzili mi, żebym został alchemikiem. Ale nie<br /> chciałem zrezygnować. Ta bitwa była moją wielką szansą. -<br /> Scavendal ponuro zapatrzył się w ogień. - Bersac winił mnie za<br /> swoją klęskę. Powiesiłby mnie, gdybym nie uciekł. A ja tak<br /> bardzo chciałem zostać wielkim czarodziejem. Takim jak ty. <br /> - Och... no cóż - mruknął Kedrigern, pochlebiony, lecz<br /> zakłopotany. <br /> - Chciałem tego najbardziej na świecie. Mam odpowiednią<br /> czarodziejską szatę i spiczasty kapelusz, i wszystko.<br /> Współczucie Kedrigerna nieco zbladło. On sam ubierał się<br /> zwyczajnie. Z doświadczenia wiedział, że im więcej czarodziej<br /> nosi na zewnątrz, tym mniej ma w środku. Kilku najznakomitszych<br /> fachowców, jakich znał, wyglądało na żebraków. Z wymuszonym<br /> dobrodusznym uśmiechem powiedział:<br /> - Po prostu pracuj dalej. Kiedyś ci się uda.<br /> - Ale ja się tak powoli uczę. Potrzebuję więcej czasu.<br /> - Ja też - wyznał Kedrigern. - Właśnie teraz potrzebuję<br /> czasu. <br /> Obaj westchnęli. Po kolejnej długiej przerwie Scavendal<br /> oznajmił: <br /> - Powinniśmy odwiedzić Dolinę Straconego Czasu.<br /> - Tak, to byłoby rozwiązanie naszych problemów. Fatalnie, że<br /> nikt nie zna drogi.<br /> - Ja znam - odparł Scavendal.<br /> Kedrigern spojrzał na niego z jawnym niedowierzaniem.<br /> - Daj spokój, Scavendalu. Mój stary nauczyciel, Fraigus z<br /> Mroków, wiedział wszystko o magii temporalnej. Prawie sto lat<br /> poświęcił na szukanie drogi do Doliny Straconego Czasu. Zbadał<br /> każdą baśń i legendę, sprawdził każdy trop i nie znalazł drogi.<br /> Ani przewodnika, ani mapy, nic.<br /> - Mapa istnieje. Prawdę mówiąc... - Scavendal przerwał i<br /> zaczął grzebać w swoim tobołku. Po kilku minutach mamrotania i<br /> stękania wyrzucił zawartość na ziemię, rozgarnął niecierpliwie i<br /> wydobył zwój miękkiej skóry, którym pomachał z triumfem.<br /> - Mam ją tutaj!<br /> Podał mapę Kedrigernowi, który rozwinął ją i dokładnie<br /> przestudiował. Mapa była pięknie wyrysowana, jaskrawo<br /> pokolorowana i starannie opisana za pomocą tajemniczych<br /> zakrętasów. Punkty orientacyjne, chociaż dość niezwykłe,<br /> zaznaczono bardzo wyraźnie.<br /> - Skąd to masz? - zapytał wreszcie Kedrigern.<br /> - Kupiłem ją od starej czarodziejki. Przysięgała, że<br /> mapa jest prawdziwa.<br /> - Jest prawdziwa. Wypróbowałeś ją?<br /> - Nie potrafię odczytać tych znaków. Zresztą taka wyprawa<br /> wymaga czarów, a z moją znajomością magii... - Scavendal<br /> westchnął smutno i rozłożył ręce. <br /> Kedrigern kiwnął głową. Całkowicie podzielał opinię<br /> Scavendala w tej kwestii. Wrócił do studiowania mapy. Scavendal<br /> usiadł naprzeciwko i dodał:<br /> - Ale z twoją magią i moją mapą... - nie dokończył, tylko<br /> uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce.<br /> Był to absurdalny zbieg okoliczności. Ale przypadki chodzą po<br /> ludziach, powiedział sobie Kedrigern. Jeszcze raz obejrzał mapę.<br /> Rozpoznał kilka szczegółów, o których wspominały stare i<br /> wiarygodne księgi. Mapa najwyraźniej była autentyczna. A on nie<br /> miał nic do stracenia. <br /> - Umowa stoi - powiedział. - Ruszajmy zaraz. Powinniśmy<br /> znaleźć wejście bez większych trudności.<br /> Scavendal ze zdumieniem wytrzeszczył na niego oczy.<br /> - Wejście? Ale mapa nie pokazuje... Skąd wiesz?<br /> - Mapa pokazuje to bardzo dokładnie. Trzeba tylko wiedzieć,<br /> jak ją odczytać - wyjaśnił Kedrigern. Poczuł się znacznie<br /> lepiej. <br /> - Ale konie. I nasze bagaże.<br /> Kedrigern zasypał ziemią ognisko. <br /> - Jeśli nam się uda, wrócimy w tej samej chwili, w której<br /> wyruszyliśmy. Jeśli nie, będziemy mieli większe zmartwienia.<br /> - Ale... czy nie powinniśmy... czy musimy iść już teraz?<br /> - Chyba nie straciłeś odwagi?<br /> - Nigdy nie miałem wiele do stracenia. Nie jestem dzielnym<br /> człowiekiem, Kedrigernie.<br /> - Trzymaj się. Poradzisz sobie, jak dojdziemy na miejsce.<br /> <br /> Znalezienie wejścia trwało zaledwie kilka minut. <br /> Kedrigern zajął pozycję w strumieniu, pomiędzy dwoma dębami, <br /> i wyrecytował przepisane zwroty. Po małej chwilce dwaj <br /> mężczyźni stali pomiędzy spiralnymi kolumnami z żyłkowanego <br /> kamienia, które wznosiły się w niebo i znikały w chmurach. <br /> Przed nimi widniała otwarta brama z czarnego żelaza. Nad <br /> bramą wypisano karmazynowymi literami motto: "Dzielny nie <br /> napotka niebezpieczeństwa; tchórz nie zazna spokoju". Za <br /> bramą otwierała się szeroka droga prowadząca przez lasy, <br /> ledwie widoczne w mgiełce otulającej krajobraz. <br /> - Jesteśmy na miejscu? - zapytał szeptem Scavendal.<br /> - Przy wejściu. Nie potrzebujemy szeptać. Jak już wejdziemy<br /> na gościniec, ruszaj i nie zatrzymuj się ani na chwilę. Gotowy?<br /> Scavendal przytaknął z bardzo niepewną miną. Kedrigern <br /> przekroczył bramę i szybko pomaszerował drogą. Scavendal <br /> pospieszył za nim. Z lasów dobiegała nieustanna kakofonia <br /> dźwięków. Niektóre odgłosy brzmiały przyjemnie, niektóre <br /> znajomo, niektóre przerażająco, ale chociaż wiele było <br /> ogłuszająco głośnych, nie zagłuszały się nawzajem. <br /> Niewyraźne kształty przemykały wśród drzew. Nad głowami <br /> fruwały ptaki, a także stworzenia przypominające ptaki i <br /> inne, niepodobne do niczego, co czarodzieje znali lub <br /> potrafili sobie wyobrazić. <br /> - Czym one są? - zapytał Scavendal drżącym głosem.<br /> - Nie wiem, ale nie zrobią nam krzywdy.<br /> - Spójrz na nie! <br /> - Wszystko po lewej stronie to przeszłość. Już nie istnieje.<br /> Wszystko po prawej to przyszłość. Jeszcze nie istnieje. Nic nam<br /> nie przeszkodzi, chyba że tam wejdziemy i zaczniemy się<br /> rozglądać. <br /> - Co to za droga?<br /> - To jest Teraz. Wieczna Teraźniejszość. Wciąż w ruchu.<br /> Zagrozi ci tylko wtedy, jeśli się zatrzymasz. Zawahasz się na<br /> chwilę, a wtedy porwie cię ze sobą i rozedrze na strzępy.<br /> - Skąd wiesz to wszystko?<br /> - Dowiedziałem się z mapy. Nigdy nie próbowałeś jej odczytać?<br /> - Próbowałem sto razy. Dla mnie nie miała sensu.<br /> Kedrigern poklepał go po ramieniu.<br /> - Jak dojdziemy do doliny, staraj się zebrać dużo czasu.<br /> Będziesz go potrzebował.<br /> Szli w milczeniu, obserwując zieleń po obu stronach drogi i<br /> próbując ignorować dobiegające stamtąd odgłosy. Nagle, bez<br /> żadnego przejścia, droga i lasy zniknęły. Znaleźli się na <br /> rozległej równinie, gdzie wędrowały stada wielkich czarnych <br /> wołów. <br /> Kedrigern przystanął na chwilę, żeby sprawdzić mapę, po<br /> czym ruszył dalej tym samym równym krokiem. Scavendal w<br /> przerażeniu schwycił go za ramię.<br /> - Popatrz na te potwory! Są ogromne! Stratują nas, jeśli<br /> pomiędzy nie wejdziemy!<br /> - To są tylko Lata. Poruszają się bardzo powoli. Nie masz się<br /> czego bać. <br /> Istotnie bydło nie zwracało uwagi na czarodziejów, którzy<br /> spokojnie przeszli przez równinę. Równina była bardzo szeroka, a<br /> woły tak wielkie i tak liczne, że zasłaniały im widok, toteż nie<br /> mieli pojęcia, jak daleko zaszli i jak daleko jeszcze muszą iść.<br /> Scavendal skarżył się na obolałe nogi, na zadyszkę i zmęczenie,<br /> błagał o odpoczynek i łyk wody, ale Kedrigern był nieugięty.<br /> Potem usłyszał hałas za plecami, hałas zupełnie różny od<br /> cichego mamrotania wielkiej trzody. Dźwięk zbliżał się powoli,<br /> więc obaj mężczyźni często oglądali się za siebie, ale widzieli<br /> tylko czarne woły. Coraz głośniej i wyraźniej rozlegał się<br /> donośny szum i łopotanie, jakby ogromny ptak leciał za nimi,<br /> powoli uderzając potężnymi skrzydłami. Potem woły nagle się<br /> rozstąpiły i na równinę opadł rydwan.<br /> Pojazd wyglądał bardzo dziwnie. Nie miał dyszla ani orczycy,<br /> a jednak przetoczył się i zatrzymał w idealnej równowadze. Jego<br /> dwa koła zawisły tuż nad ziemią. Był bladobłękitny, koloru<br /> letniego nieba, a dwa wielkie, błękitno-szare skrzydła po bokach<br /> wznosiły się i opadały z powolnym, rytmicznym wdziękiem.<br /> Kedrigern wskoczył do środka.<br /> - Chodź, Scavendalu - zawołał, wyciągając rękę. -<br /> Zaoszczędzimy sobie drogi.<br /> - Ale czyj to rydwan? Czy możemy tak po prostu go zabrać? Czy<br /> nie rozgniewamy właścicieli?<br /> Kedrigern chwycił go za ramię i wciągnął do środka.<br /> - On należy do Czasu. A Czas jest bardzo łaskawy dla tych,<br /> którzy mądrze go używają.<br /> Jak tylko znaleźli się w środku, silne uderzenie skrzydeł<br /> uniosło rydwan w powietrze. Pojazd wzleciał wysoko, przebił<br /> chmury i dotarł do obszaru czystego nieba. Skrzydła przestały<br /> machać, wyprostowały się i lekko podwinęły na końcach. Rydwan<br /> poszybował jak orzeł nad białym oceanem kłębiastych chmur.<br /> Scavendal, skulony na dnie, z twarzą zasłoniętą płaszczem,<br /> zaskomlał: <br /> - Jak wysoko jesteśmy?<br /> - Wyżej niż latają smoki. Pięknie tu na górze. <br /> Lecieli szybciej od najszybszego smoka, jakiego kiedykolwiek<br /> dosiadał Kedrigern, ale czuł tylko przyjemny lekki powiew na<br /> twarzy. Chwycił krawędź rydwanu i spojrzał w dół. Poprzez kłęby<br /> chmur dostrzegł odblaski światła, igrające na nieskończonym<br /> błękicie wody. <br /> Lecieli dalej przez wieczność lub jedną chwilkę; tutaj, w<br /> królestwie Czasu, czas płynął we własnym niepojętym tempie.<br /> Ocean zmienił się w rzekę obramowaną zielonymi urwiskami, a<br /> potem rydwan zanurkował w chmury i pomknął nad złocistymi<br /> piaskami bezkresnej pustyni. Pędzili ze straszliwą szybkością,<br /> ale ogromne skrzydła uderzały łagodnie i nie poruszyły ani<br /> jednego ziarenka piasku, nie zatarły ani jednego z licznych<br /> śladów stóp, przecinających piaski Czasu.<br /> Rydwan zwolnił. Kedrigern pochylił się i szturchnął<br /> Scavendala. <br /> - Niedługo wysiadamy.<br /> - Rozbijemy się! - wykrztusił Scavendal zdławionym <br /> głosem. <br /> - Nie. Jesteśmy tuż nad ziemią i zwalniamy. Chyba już<br /> niedaleko do Doliny.<br /> - Zostaw mnie tutaj, Kedrigernie. Nie mogę iść dalej. Za<br /> bardzo się boję. Po prostu zostaw mnie, sam jakoś wrócę. <br /> - Nie możesz wrócić. Czas płynie tylko w jednym kierunku, a<br /> my musimy poruszać się razem z nim. Dalej, weź się w garść i<br /> przygotuj się do skoku.<br /> Scavendal podniósł się chwiejnie, pojękując i mocno<br /> zaciskając powieki. Rydwan zwolnił tak, że prawie się zatrzymał.<br /> Kedrigern wypchnął towarzysza na piasek i wyskoczył za nim. Jak<br /> tylko dotknęli ziemi, rydwan wzleciał w górę i natychmiast<br /> zniknął. <br /> - Popatrz, co narobiłeś! - zaskomlał Scavendal. - Tutaj jest<br /> tylko pustynia. Umrzemy z głodu albo z pragnienia, albo spaleni <br /> słońcem, albo pożarci przez dzikie bestie!<br /> - Uspokój się. Rydwan przyniósł nas tutaj, więc to właściwe<br /> miejsce. Ruszajmy.<br /> - Dokąd?<br /> Kedrigern wskazał przed siebie.<br /> - Tędy.<br /> <br /> Mozolnie maszerowali przez nieznany czas, aż wyszli z pustyni<br /> na posępny skalisty płaskowyż. Niebo pociemniało. Czarne chmury<br /> kłębiły się nad głowami, błyskawice przeszywały powietrze. Bez<br /> ostrzeżenia u ich stóp rozwarła się przepaść. Scavendal krzyknął<br /> z przerażenia.<br /> - Nic się nie stało. Most prowadzi na drugą stronę -<br /> powiedział Kedrigern.<br /> - Ale jest nie szerszy od włosa!<br /> - Bzdura. Jest dostatecznie szeroki, żeby pomieścić furę z<br /> sianem. <br /> - Nie, nie! Widzisz? Jest taki wąski, że ledwie go widać!<br /> Kedrigern ponownie spojrzał na szeroki, solidny most i<br /> przypomniał sobie motto znad bramy. Starał się mówić spokojnie,<br /> tonem pełnym otuchy.<br /> - Most nas utrzyma, wierz mi. Zamknij oczy i chwyć się mojego<br /> pasa. Trzymaj mocno. A kiedy już wejdziemy na most, pod żadnym<br /> pozorem nie próbuj się cofać. Musisz tylko wierzyć, a<br /> przejdziemy bezpiecznie. <br /> Zanim Scavendal zdążył zaprotestować, znaleźli się na moście.<br /> Most ciągnął się coraz dalej i dalej, drugi koniec ginął we<br /> mgle. W dole leżała ciemna, przerażająca otchłań. Kedrigern<br /> zerknął do tyłu i jego podejrzenia się potwierdziły: most znikał<br /> za nimi w miarę, jak posuwali się do przodu. Na ten widok<br /> zachwiała się jego odwaga, a most natychmiast zadrżał i skurczył<br /> się do szerokości dłoni. Ale Kedrigern podniósł wzrok i ruszył<br /> dalej bez wahania. Droga poszerzyła się i umocniła pod jego<br /> stopami. <br /> Dotarli na drugą stronę i stanęli na skraju ogromnej doliny,<br /> wypełnionej kamieniami wszelkich rozmiarów, usypanymi w kopce i<br /> kurhany, leżącymi oddzielnie albo w małych kupkach tak daleko,<br /> jak sięgał wzrok. Ptak przeleciał nad głowami i znikł w głębi<br /> doliny, a wówczas Kedrigern zrozumiał, że doszli prawie do<br /> celu. <br /> U wylotu ścieżki prowadzącej w dół zobaczyli mężczyznę.<br /> Siedział na ogromnej klepsydrze. Piasek przesypywał się w niej<br /> nieustannie, a jednak jego ilość nie wydawała się zmniejszać w<br /> górnej części ani zwiększać w dolnej.<br /> Człowiek zmieniał się, w miarę jak podchodzili bliżej.<br /> Przybierał coraz inną postać, która po chwili ustępowała<br /> następnej. Najpierw stał się kobietą, potem złotowłosym<br /> dzieckiem, podrostkiem i stworzeniem tak pomarszczonym,<br /> zasuszonym i zgarbionym, że zatraciło wszelkie znamiona płci.<br /> Raz wyglądał jak bogacz, potem jak ponury medyk, a potem był<br /> tylko cieniem. <br /> - Czy jesteś Strażnikiem? - zawołał Kedrigern.<br /> Postać, teraz czcigodna matrona, odpowiedziała:<br /> - Tak, i witam was w Dolinie Straconego Czasu.<br /> - Czy mamy rozwiązać zagadkę, wypełnić zadanie czy coś w tym<br /> rodzaju? - zapytał Scavendal.<br /> - Nie. Dolina jest otwarta dla wszystkich dostatecznie<br /> odważnych, żeby tutaj zawędrować.<br /> - Więc czekają nas niebezpieczeństwa. Pułapki. Zasadzki.<br /> - Nie w Dolinie. Niebezpieczeństwa istnieją przedtem i<br /> potem. Tutaj musicie tylko zebrać swój czas.<br /> - Ale gdzie on jest? - zapytał Scavendal. - Nie widzę<br /> niczego, tylko głazy, skały i kamienie.<br /> Strażnik, teraz młoda dziewczyna, odpowiedział: <br /> - To nie są głazy ani kamienie, tylko bryły straconego czasu.<br /> Ludzie uważają, że potrafią zabijać czas, ale potrafią tylko go<br /> tracić. Niektórzy tracą minuty, niektórzy całe życie. A cały<br /> stracony i zmarnowany czas świata trafia tutaj. Weźcie, ile<br /> chcecie, ale używajcie go mądrze, bo inaczej zapłacicie wysoką<br /> cenę. <br /> - Czego żądasz w zamian?<br /> Strażnik nie odpowiedział, tylko ruchem ręki skierował ich w<br /> dolinę. Schodząc ścieżką, wzbijali obłoczki delikatnego pyłu. <br /> - Sekundy - powiedział Kedrigern, nachylając się i<br /> rozcierając pył w dłoniach. - Każdy z tych kamyków to mniej<br /> wiecej godzina. A to - dodał wskazując na wielki głaz - wygląda<br /> na kilka tygodni czasu straconego przez dużą liczbę ludzi.<br /> Niewątpliwie zasługa jakiejś organizacji politycznej. <br /> Podniósł głaz, lekki jak piórko, który rozsypał się w pył w<br /> jego uniesionych dłoniach. Błyszcząca chmura pyłu otoczyła<br /> czarodzieja i znikła. Z westchnieniem głębokiej satysfakcji<br /> Kedrigern oświadczył: <br /> - To było co najmniej kilka lat. Teraz muszę znaleźć kilka<br /> zmarnowanych żywotów.<br /> Scavendal spróbował unieść kamień wielkości kuli armatniej, a<br /> potem z trudem dźwignął trochę większy głaz. W jego rękach<br /> wydawały się znacznie cięższe niż w rękach Kedrigerna.<br /> <br /> Pozostali w Dolinie krótko, tak im się przynajmniej <br /> wydawało. Trudno tu było ocenić upływ czasu. Kiedy wrócili <br /> do krawędzi, zastali Strażnika głęboko uśpionego, pod <br /> postacią siwowłosego starca. <br /> - Czy powinniśmy coś mu zostawić? - szepnął Scavendal.<br /> Kedrigern pokręcił głową.<br /> - Nie mamy nic, czego on potrzebuje. Wszystko prędzej czy<br /> później trafia do niego.<br /> - Gdyby dostał napiwek, może wskazałby nam drogę powrotną. <br /> - Nie ma potrzeby. Według mapy jesteśmy prawie na miejscu.<br /> - Ależ to niemożliwe! Przecież wędrowaliśmy...<br /> Scavendal umilkł na widok żyłkowanych kolumn, wznoszących się<br /> na skraju doliny, i czarnej bramy, za którą rozciągał się las.<br /> Wyszli przez bramę i oto stali w strumieniu, po kostki w wodzie,<br /> pomiędzy dwoma dębami. Kolumny i brama znikły bez śladu. <br /> Pochylili się, żeby łyknąć wody i obmyć twarze, zanim ruszyli<br /> z powrotem do obozowiska.<br /> - Scavendalu, jestem ci głęboko wdzięczny - powiedział<br /> Kedrigern. - Nigdy nie spodziewałem się odnaleźć Doliny<br /> Straconego Czasu, ale dzięki twojej mapie zdobyłem trzysta albo<br /> czterysta dodatkowych lat, których właśnie bardzo potrzebowałem.<br /> - Dzięki tobie, Kedrigernie, mogłem wreszcie wykorzystać <br /> mapę. Teraz mam dosyć czasu, żeby zostać równie wielkim <br /> czarodziejem jak ty - oświadczył Scavendal. <br /> Kedrigern zachował dyskretne milczenie. Kilka stuleci pilnej<br /> nauki powinno biedakowi pomóc, ale nie wystarczyłoby i tysiąca<br /> lat, żeby Scavendal został wielkim czarodziejem. Jakby czytając<br /> w myślach Kedrigerna, mały człowieczek dodał:<br /> - A jeśli stulecia nie wystarczą, wrócę po więcej. Następnym<br /> razem nie będę się bał.<br /> - Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś wracał.<br /> Scavendal popatrzył na niego z niedowierzaniem. <br /> - Ale każdy, kto zna drogę do Doliny Straconego Czasu, może<br /> żyć wiecznie!<br /> - Może, ale nie chce. Pięćset lub sześćset lat w zupełności<br /> wystarcza. Ta bardzo stara czarodziejka, od której kupiłeś<br /> mapę... nie wróciła po więcej, prawda?<br /> - Nie, nie wróciła. Ale ona była taka słaba, niedołężna i<br /> schorowana, że... nie mogła... - Umilkł i spojrzał na Kedrigerna<br /> oczami rozszerzonymi ze zdumienia.<br /> - Właśnie. Dolina Czasu to nie Fontanna Młodości. Ten, kto<br /> dożyje pięciuset lub sześciuset lat, czuje się jak pięćsetletni<br /> czy sześćsetletni staruszek. Potrzebuje całego dnia czarów, żeby<br /> wstać rano z łóżka. <br /> Scavendal wydawał się zbity z tropu.<br /> - Więc tylko o to chodzi? Przez całe życie studiujesz magię,<br /> żebyś mógł wstać rano z łóżka?<br /> - Zapewniam cię, że czasami wysiłek się opłaca.<br /> Wreszcie dotarli do obozu. Zagaszone ognisko wciąż<br /> promieniowało ciepłem. Kedrigern wyjął flaszkę Vernianowego wina<br /> i wzniósł ją wysoko.<br /> - Wypijmy za długie życie i dobrą magię.<br /> <br /> Kedrigern rozstał się ze Scavendalem dwa dni później i<br /> samotnie wyruszył do wioski na Górze Cichego Gromu. Był w<br /> znacznie lepszym nastroju niż wtedy, kiedy opuszczał zamek<br /> Verniana. Nucił wesołe melodyjki, gwizdał naśladując ptasie<br /> głosy i co jakiś czas zatrzymywał się, żeby powąchać kwiatki.<br /> Dobrze było żyć i mieć przed sobą setki lat życia. Nie mógł się<br /> doczekać tego zimowego dnia, kiedy wezwie go Śmierć, a on<br /> uśmiechnie się i powie: "Chyba zaszła pomyłka. Jeśli tylko<br /> sprawdzisz w wykazie, moja miła, na pewno zobaczysz, że znowu<br /> coś pokręcili." To będzie rozkoszna chwila.<br /> Trasa podróży zaprowadziła go do wielkiego mostu na rzece<br /> Durdon, gdzie zamierzał spędzić noc w znakomitej gospodzie na<br /> drugim brzegu. Idąc przez most, ujrzał znajomą postać zbliżającą<br /> się na czele procesji bladych duchów. Pomachał ręką, uśmiechając<br /> się wyczekująco. Czarna postać rozejrzała się ostrożnie, zanim<br /> odpowiedziała na powitanie.<br /> - O co chodzi, Śmierć? - zagadnął Kedrigern, zatrzymując się<br /> i zsiadając z konia. - Jeszcze nie przyszedł mój czas?<br /> - Och, nie, nie. Jeszcze długo nie, prawdę mówiąc - odparła<br /> Śmierć z nieszczerym śmiechem. - To szczęśliwy przypadek, że się<br /> spotkaliśmy. Mam dobre nowiny.<br /> - Aha. Wreszcie dostałaś pomocnika, tak?<br /> - Niestety. Nie, chodzi o ciebie. - Śmierć ujęła go pod ramię<br /> i odprowadziła na bok. - Chodźmy gdzieś porozmawiać.<br /> - Przecież możemy porozmawiać tutaj.<br /> - Wolałabym obejść się bez publiczności - wyjaśniła Śmierć<br /> prowadząc go na drugi koniec mostu, poza zasięg słuchu zmarłych,<br /> którzy w długim szeregu cierpliwie czekali na jej powrót. -<br /> Wygląda na to, że znowu zaszła pomyłka.<br /> Kedrigern zrobił niewinnie zdumioną minę.<br /> - Pomyłka?<br /> - Nie jesteś wyznaczony jeszcze przez kilka stuleci.<br /> Ktokolwiek przeprowadzał obliczenia...<br /> - Ale powiedziałaś mi wyraźnie, że mam czas tylko do końca<br /> zimy! <br /> - Mów ciszej, proszę. Powiedziałam ci też, że wykaz nie jest<br /> ostateczny. Pamiętam, że to powiedziałam. A teraz okazuje się,<br /> że nie figurujesz w wykazie. Powinieneś być bardzo szczęśliwy.<br /> Normalny człowiek skakałby z radości.<br /> Kedrigern wolał nie przedłużać tej farsy. Nie chciał się<br /> chełpić ani popisywać. Ostatecznie biedna stara Śmierć oddała mu<br /> przysługę, chociaż niechcący i nieświadomie. Oznajmił z<br /> szerokim uśmiechem: <br /> - Muszę ci coś wyznać. Odwiedziłem Dolinę Straconego Czasu i<br /> wziąłem sobie kilka stuleci.<br /> - Naprawdę? Bardzo sprytny pomysł.<br /> - Dostarczyłaś mi silnej motywacji.<br /> - Podobno niełatwo znaleźć tę dolinę.<br /> - Poszczęściło mi się. Spotkałem człowieka z mapą.<br /> - Popsułeś im wszystkie obliczenia.<br /> Kedrigern wzruszył ramionami.<br /> - Bardzo mi przykro.<br /> - Och, mnie nie musisz przepraszać. Jestem po prostu<br /> zachwycona. Nieźle zagrałeś na nosie tym nadętym urzędasom. <br /> - Śmierć zachichotała i zatarła kościste dłonie z niekłamanym<br /> zadowoleniem. - Teraz będą musieli trochę spuścić z tonu. Och,<br /> nie mogę już się doczekać, żeby zobaczyć ich miny, kiedy<br /> nadejdzie ostateczna lista! - Pod czarnym kapturem długie zęby<br /> błysnęły w żółtawym uśmiechu.<br /> Zapadło przyjazne milczenie. Kedrigern spojrzał na cierpliwy<br /> tłumek oczekujących.<br /> - Znacznie lepiej się sprawują od żołnierzy, co?<br /> - O tak - potwierdziła Śmierć. - Potulni jak baranki.<br /> Przyjemnie pracować z wieśniakami i mieszczanami.<br /> - Pewnie zaraza nie daje ci odpocząć.<br /> - Strasznie jestem zaganiana, nie mam ani chwili dla siebie.<br /> Dosłownie lecę z nóg. Przez następny miesiąc muszę tu wracać<br /> codziennie. Czasami dwa razy dziennie. I ciągle tempo, tempo,<br /> tempo. <br /> - No, w takim razie nie będę cię zatrzymywał - stwierdził<br /> Kedrigern. - Przyrzekam, że nikomu nic nie powiem. - Wyciągnął<br /> rękę.<br /> - Bardzo przyzwoicie z twojej strony - pochwaliła go Śmierć,<br /> zamykając jego dłoń w zimnym, kościstym uścisku. <br /> - I jestem ci wdzięczny, że mnie uprzedziłaś.<br /> - Czułam, że powinnam ci jakoś wynagrodzić te... te<br /> poprzednie urzędnicze pomyłki.<br /> - Wynagrodziłaś mnie sowicie.<br /> - A ty wyświadczyłeś mi przysługę. Wielką przysługę.<br /> Śmierć podniosła kosę, którą przedtem oparła o balustradę<br /> mostu. <br /> - Muszę wracać do pracy. Pewnie teraz wybierasz się do domu?<br /> - Tak. Chciałem przenocować w gospodzie Gastolfa. Chyba go<br /> nie zabrałaś ani nie zmniejszyłaś personelu?<br /> - Nikogo nie zabrałam. To zdrowa gromadka. No, bon <br /> appetit i tak dalej. Przez jakiś czas raczej się nie <br /> spotkamy - powiedziała Śmierć i ruszyła w stronę oczekującej <br /> kolejki duchów. Po paru krokach odwróciła się i zawołała <br /> przez ramię: - Następnym razem, kiedy zobaczysz Scavendala, <br /> przekaż mu życzenia powodzenia w nauce. <br /> Ciemna postać pomaszerowała do swoich podopiecznych na drugim<br /> końcu mostu. Kedrigern znieruchomiał z ręką uniesioną w<br /> pożegnalnym geście. Stał przez kilka sekund jak skamieniały, po<br /> czym wybuchnął śmiechem, częściowo z ulgi, częściowo z<br /> rozbawienia, częściowo z zakłopotania, że tak łatwo pozwolił się<br /> przechytrzyć. <br /> - Przekażę. Na pewno przekażę - zawołał za odchodzącą<br /> postacią. <br /> Śmierć nie odpowiedziała i nie odwróciła się, tylko nie<br /> zwalniając kroku, uniosła kosę w pojedynczym, wesołym geście<br /> potwierdzenia.