Czas na trochę lepsze wieści z branżowego frontu Electronic Arts. O ile poranna informacja mogła skutecznie podnieść ciśnienie i zepsuć smak najlepszej kawy, to fakty powiązane z drugim hitem tego kwartału są słodkie niczym markowy miód. Choć nie da się ukryć, że pełna zasługa leży po stronie BioWare, a sam wydawca miał tutaj niewiele do gadania, ale nie uprzedzajmy faktów.
Do rzeczy, bo szkoda czasu na owijanie w bawełnę. Długo wyczekiwana wersja demonstracyjna „Mass Effect 3” trafi do czeluści sieciowych już 14 lutego, równocześnie na wszystkich platformach – Origin, Xbox Live oraz PlayStation Network. Jak widać, trochę nazbyt optymistycznie podszedłem do tej kwestii, wieszcząc, że próbka pojawi się jeszcze przed huczną premierą „Kingdoms of Amalur: Reckoning”. Jednak generalnie nie ma powodów do kręcenia nosem, gdyż czasu na rzetelne przetestowanie tytułu i podjęcie sprawiedliwej decyzji o zakupie pełnej wersji jest całkiem sporo – prawie miesiąc to w końcu nie w kij dmuchał. Co lepsze, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, obok doświadczenia ułamka kampanii dla jednego gracza, będziemy mogli sprawdzić, jak prezentuje się szumny tryb kooperacji.
Soliści dostaną w swoje niecierpliwe ręce dwa fragmenty przygody, których przejście zabierze im z życia około dwóch godzin. Pierwszy z nich przeniesie ich na futurystyczną Ziemię, gdzie na własnej skórze poczują bezpardonowy atak zdradzieckich Żniwiarzy i razem z kapitanem Andersonem, będą musieli przedrzeć się przez hordy krwiożerczych przeciwników, aby dostać się na bezpieczny pokład „Normandii”. Z kolei kolejny urywek przeniesie zadeklarowanych singli na pewną enigmatyczną planetę, gdzie dziarski komandor zostanie postawiony przed zadaniem przekonania jednej z ras do walki po jego stronie podczas międzygalaktycznej wojny.
Natomiast gracze, którzy niechętnie patrzą na koncept wcielenia się w rolę zadeklarowanego samotnika, będą mogli spróbować swoich sił razem z przyjaciółmi. To w ich dłoniach leży los planety Slum oraz Noveria, gdzie obok obrony przed niezliczoną grupą przeciwników szturmujących ich pozycje obronne, zostaną postawieni przed kilkoma zadaniami, wymagającymi od nich odpowiedniej koordynacji i współpracy. Należy jednak zaznaczyć, że 14 lutego do tego trybu będą mieli jedynie dostęp posiadacze specjalnego klucza, który można było znaleźć w pudełkach z grą „Battlefield 3”. Pozostali fani galaktycznej sagi BioWare zostaną zmuszeni do uzbrojenia się w cierpliwość i poczekania do 17 lutego, kiedy to również dla nich otworzy się dostęp do kanadyjskich serwerów. Multiplayer będzie można testować jedynie do 5 marca, po upłynięciu tego terminu ta opcja w wersji demonstracyjnej zostanie definitywnie zamknięta.
Wisienka na torcie? Żenująco niskie wymagania sprzętowe gry – przez chwilę myślałem, że BioWare znów się z nami droczy lub jakiś cwany pasjonat chce zrobić psikusa społeczności.
Minimalne wymagania sprzętowe:
- System operacyjny: Windows XP (Service Pack 3), Windows Vista (Service Pack 2) lub Windows 7 (Service Pack 1).
- Procesor: Intel Core 2 Duo 1.8 GHz lub odpowiednik AMD.
- Pamięć: 1 GB (2 GB dla Windows Vista i Windows 7).
- Karta graficzna: z 256 MB i wspierająca Pixel Shader 3.0 (obsługiwane układy graficzne: NVIDIA 7900 lub lepszy; ATI X1800 lub lepszy. Układy nie spełniające wymagań gry: NVIDIA GeForce 9300, 8500, 8400 oraz 8300 – ATI Radeon HD 3200, HD 3300 i HD 4350).
- Dysk twardy: 15 GB.
- Gra wymaga połączenia z Internetem w celu aktywacji / rejestracji produkcji (Origin).
Zalecane wymagania sprzętowe:
- Procesor: Intel Core 2 Duo 2.4 GHz lub odpowiednik AMD.
- Pamięć: 2 GB (4 GB dla Windows Vista i Windows 7).
- Karta graficzna: NVidia GeForce 9800 GT 512 MB lub lepsza / ATI Radeon HD 4850 512 MB lub lepsza.
Ach... no i jest jeszcze reklama „Mass Effect 3”, która próbuje nam wcisnąć, że grając bez Kinecta wiele tracimy. Wiecie, typowy bełkot marketingowy, który uświadczmy przy spotach z Hajzerem, zachwalającego proszek do prania i pompującego piłki – ekscentryczna mieszanina fałszu, nieszczerych uśmiechów i usilnej próby stworzenia wizji produktu przełomowego, który musisz koniecznie mieć... bla, bla, bla... Szkoda tylko, że zapomnieli wspomnieć, iż nie ma tutaj niczego wyjątkowego i z tą opcją spokojnie poradziłby sobie zwykły zestaw słuchawek z mikrofonem za kilkadziesiąt złotych, a nie sprzęt za pół tysiąca zielonych. No, ale kto by tam chciał wchodzić w szczegóły?
Swoją drogą, przy obecnej tendencji wciskania gwiazdeczek telewizji, gdzie tylko można, wcale bym się nie zdziwił, gdyby sympatyczny pan Zygmunt przerzucił się z proszków do prania na Kinecta i w białych skarpetach krzyczałby do telewizora „James, kryj mnie!”. Szczerze pisząc, bardziej przekonałoby mnie to do inwestycji niż powyższy materiał.