Zamiast pisać przydługi wstęp, w którym wyrażałbym swoje ogromne obawy, co do tego nieciekawego pomysłu, odeślę Was, moi drodzy czytelnicy, do magicznego przycisku, który zawsze wyciąga swój pomocny guziczek w takich sytuacjach. Ktoś ewidentnie tego konceptu nie przemyślał i wnioskując po rozlicznych komentarzach wkurzonych graczy (nawet patrząc z perspektywy, że połowa z nich za dwa miesiące zmieni zdanie), „Mass Effect 3” na komputery osobiste nie będzie sprzedawał się tak dobrze jak jego starsi bracia.
Sprawa jest krótka, choć z tłumikiem. Jeżeli planujesz wcielić się w skórę Sheparda i wraz z jego dzielną ekipą skopać tyłek niecnym Żniwiarzom, to przed wyruszeniem w tę drogę musisz zainstalować system Origin.
Ten problem nie będzie tak uciążliwy w momencie, gdy masz zamiar tylko skupić się na przygodach w trybie dla jednego gracza – w takim przypadku „Mass Effect 3” wymaga wyłącznie jednorazowej autoryzacji i możesz hulać po bezdrożach galaktyki bez dodatkowego balastu. Niestety, jeśli ostrzyłeś sobie zęby na zabawę w rozgrywce multiplayer, to musisz zaprzyjaźnić się z tym systemem, gdyż gra przez sieć wymaga stałego połączenia z nim. W tym momencie nie ma innej możliwości, Electronic Arts oraz Valve nie doszły jeszcze do porozumienia, więc nie ma absolutnie żadnej pewności, czy tytuł będzie dostępny na znanej i lubianej platformie Steam.
Przyznam szczerze, że nie miałem dłuższej styczności z tym programem, więc z grubsza opieram swoją wiedzę na opiniach przyjaciół i komentarzach niemałej ilości graczy, co odbiera mi prawo rzetelnej oraz szczerej oceny tej sytuacji. Jednakowoż, to co usłyszałem o stabilności tej platformy (ponoć daleka jest od ideału), kiepskiej pomocy technicznej, braku ciekawych opcji czy o bezpieczeństwie prywatnych danych (mocne przesłanki, że Origin nadal zachowuje się jak najzwyklejszy w świecie Spyware), nie napawa mnie optymizmem i zaczynam się zastanawiać, czy lepiej nie poczekać kilku dodatkowych miesięcy aż otworzą się inne ścieżki do zagrania w „Mass Effect 3”. Może nie taki diabeł straszny, jak go malują? Jestem ciekawy zdania użytkowników, którzy mieli dłuższą i bardziej namacalną styczność z tym „cudeńkiem”.
Generalnie smuci fakt, że kolejny raz wydawcy traktują wszystkich graczy korzystających z komputerów osobistych jako potencjalnych złodziei, którzy gwizdaliby na prawo autorskie i kradliby na potęgę, gdyby nie fikuśne zabezpieczenia. Szkoda tylko, że przez taką toporną logikę cierpią zazwyczaj uczciwi ludzie, wydający niemałe pieniądze na legalne oprogramowanie, gdyż piraci zawsze znajdą sposób na obejście każdej potencjalnej bariery. Na dodatek dochodzi tutaj do wojny interesów pomiędzy Electronic Arts a Valve, o dochodowy kawałek cyfrowego tortu – zamiast utrudniać nam życie, powinni je ułatwiać w zgodzie z uświęconą zasadą „klient nasz pan”. No i szczerze współczuję BioWare, bo zapewne studio miało niewiele do gadania w tej kwestii, a automatycznie zbiera cięgi od podirytowanych graczy i w przyszłości dostanie po kieszeni, gdyż wielu potencjalnych konsumentów w tym momencie machnęło ręką na taki interes.