Do premiery piątej części sagi „The Elder Scrolls” pozostało już tylko dwa tygodnie. Materiały promocyjne, którymi dość oszczędnie dzieliła się Bethesda przez ostatnie kilka miesięcy, były w przeważającej większości nafaszerowane akcją i przemocą pod sam sufit. Zakrojone na szeroką skalę potyczki ze smokami, wybijanie nieumarłego tałatajstwa w rozlicznych kompleksach jaskiniowych północnej prowincji, zamrażanie wrogów przy pomocy specjalnych okrzyków czy polowanie na bandytów siejących spustoszenie na drogach. Tak, katowano nas tego typu zabawami w Pana Prawo i Porządek – nie samą walką jednak gracz żyje.
Dovahkiin, choć twardziel z niego pierwszej wody, też musi kiedyś odsapnąć, a ojczyzna Nordów ma swój urok, w którym można się zadurzyć. Zatem niech wiekowy pień drzewa posłuży nam za wygodne siedzisko, w tle gra pieśń barda, a róg miodu pitnego rozgrzeje wychłodzony organizm. Najświeższy materiał ze „Skyrim” zachęca do zakupu tej produkcji bardziej niż prezentacja osiemdziesiątego sposobu na zamordowanie smoka czy siedemnasta eksploracja tego samego lochu.
Gęsty klimat wylewa się z monitora, lokacje zostały zaprojektowane fantastycznie, natomiast świat jest pełen życia. Zastrzeżenia mam jedynie do oprawy graficznej ukazanej w tym materiale (ponoć wersja na komputery osobiste ma cieszyć oko, ale zobaczymy) i dyskusyjnej mimiki twarzy (pięta achillesowa Bethesdy od wielu lat). Jednakowoż te elementy są najmniej istotne w tym gatunku.
Ech... pomimo tego wciąż odnoszę wrażenie, że czeka nas powtórka z „Obliviona”. Mam jednak nadzieję, iż wyczuję choć część dawnego klimatu „The Elder Scrolls”. Już przestałem wierzyć, że twórcy pokuszą się o szerszą prezentację dialogów, rozwoju postaci czy innych elementów związanych z klasycznymi cRPG. Jak zwykle trzeba będzie sprawdzić ten aspekt rozgrywki „w praniu” – życie.