[size=\"4\"][size=\"3\"]Ostatnio mi się nudziło i trochu nabazgroliłem. Oto efekty:[/size][/size]
Noc była ciemna. Bezwietrzna. Ciszę przerywała jedynie sowa. Nie były to idealne warunki do skradania, ale drugiej okazji mogło już nie być. W obozie przebywała jedynie połowa garnizonu Kostrian.
Światła obozu widoczne z daleka jaśniały w nocy. Oba księżyce były schowane.
Z wieżyczki słychać pochrapiwanie. Strażnik spał. Niestety po drodze do jedynej kamiennej budowli- domu dowódcy znajdowało się jeszcze wiele posterunków.
Między domami przelatywał cień. Ktoś znał się na rzeczy. Nic nie było słychać.
Dom dowódcy składał się z trzech pomieszczeń. Było tylko jedno wejście, chronione przez dwóch halabardników. Okien pozamykanych od środka nie dało się otworzyć. Te kostriańskie psy nie przewidziały jednego. Dach był drewniany, z desek. W dachu była klapa otwarta na oścież.
Postać wskoczyła w otwór. W świetle kaganka można było zauważyć delikatne rysy twarzy i duże piersi. Była to kobieta. Zza pleców wystawały rękojeści dwóch mieczy.
W łóżku leżała dwumetrowej długości postać. Twarz miała porytą bliznami. Spod koca wystawała żylasta ręka. Bardzo gruba i tonie z powodu tłuszczu.
Zaójczyni wyciągnęła zza pasa sztylet, kucnęła przy łóżku od strony głowy i przyłożyla zimną stal do gardła. Cięcie było czyste. Ofiara dławiła się własną krwią.
Strażnicy zalarmowani odgłosami weszli do chaty, do sypialni. Cyntia tylko na to czekała. Oba miecze były już obnażone.
Pierwszy cios był w szyję. Oba miecze wgłębiły się z obu stron. W efekcie głowa upadła na klepisko, a po chwili reszta ciała, zalewając krwią podłogę. Drugi strażnik miał być pchnięty. Miecze zatrzymały się w połowie drogi...
* * *
Gorące lato. Dwójka dzieci siedmio, może ośmioletnich gania między kramami.
-Won mi stąd! – krzyczy handlarka.
Chłopczyk i dziewczynka przestraszeni uciekli w boczną uliczkę. Wąski i ciemny przesmyk między budynkami. Po bruku spływały pomyje. O ścianę opierało się kilku typków spod ciemnej gwiazdy. Dzieci ich od razu nie zauważyły, biegły dalej. Jeden z opryszków zaszedł im drogę.
-Wybieracie się gdzieś? – spytsł ironicznie jeden z nich.
Jednocześnie inny zasłonił drugą stronę ucieczki. Dwóch kolejnych złapało dzieci. Piąty bandzior, zapewne szef bandy, który do tej pory sięnie włączał do akcji, podszedł do złapanych. Dzieciaki ze strachu nie mogły ze siebie wykrztusić słowa. Nie były potrzebne kneble, które zapobiegawczo zostały użyte. Dowódca bandy przyglądnął się „zdobyczy”.
-Będziemy mięć duży zarobek- powiedział- Bierzemy ich.
* * *
-To ty??- wyszeptała zabójczyni.
Strażnik ochłonął po śmierci kolegi. Zamachnął się. Kobieta była szybsza. Gdy halabarda była już w drodze, udeżyła ją mieczem, łamiąc przy tym drzewiec.
-To ja, Cyntia. Pamiętasz dzięsięć lat temu, jak nas rozłączyli? Ci łowcy niewolników.
-To ... To ty?!- strażnik mówił zdezorientowany.
-Tak, jestem Cyntia, a ty jesteś Bjorn. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Co tak stoisz jak wryty? Możesz iść?
-Chyba tak...
-No to idziemy!
-Ale gdzie?!
-Daleko stąd. Tu zaraz będzie piekło.
-Ale...- próbował protestować.
-Żadnego ale!- powiedziała stanowczo- musimy wyjść z tych zabudowań i uciec w las. Tylko wtedy mamy szanse.
Wyszli z chaty, przemknęli mędzy budynkami trzymając się ciemna. Udało im się zbiec do lasu nie wzbudzając poruszenia. To musiał być jakiś cud, albo coś w tym stylu. Albo obóz był zbyt pijany...
* * *
-Gdzie my tak w ogóle idziemy?- spytał Bjorn.
-Do mojego przyjaciela- odpowiedziała Cyntia.
-Jakieś szczegóły?
-Nie. Powinieneś iść z opaską na oczy.
-Aha.
-Gdzie się znalazłeś, gdy kupił cię ten mięśniak wyglądający na wojskowego- spytała po dłuższej chwili.
-No jak to gdzie?! Do wojska.
* * *
Dwóch mężczyzn rozmawiało. Jeden był baarczysty, strasznie wysoki, wyraźnie Kostrianin. Na plecach miał wielki młot bojowy, a do pasa była przypięta buława, oznaka dowódcy. Drugi był przeciwieństwem tego pierwszego. Niski, szczupły, miał wątłe ramiona, a jego bronią były dwa ozdobne sztylety. Oba nosił za pasem. Za nimi na drewnianym podeście stał rząd przykutych kajdanami ludzi.
-Więc ile za nich?- spytał wojak.
-500 florenów.- odpowiedział łowca niewolników.
-Za takich słabeuszy?!
-Stówkę każdy.
-Nie dam ci tyle!
-Nie mogę ci spuścić ceny. Nie wyjde na tym. Mogę ci dać co najwyżej tego dzieciaka za darmo.
-A na kiego czorta mi taki smarkacz!
-Na usługi. Będzie ci nosił płaszcz, czyścił buty...
-Nie po tej cenie!
-No dobra. 490 i są twoi.
-450- dowłódca umiał się targować.
-475 po znajomości. Zrozum mnie. Nie mogę ci sprzedać taniej.
-Dobra. Może być. Ale z tym dzieciakiem.
-No dobra już dobra.- powiedział niepocieszony handlarz- ciesz się, że cię lubię.
* * *
-Chodź tu obiboku! Gdzie moje winogrona!?
-Już biegnę.
Dobrze zbudowany nastolatek wbiegł do izby. Chłopak był średniego wzrostu. Tym kto wołał był Kostrianin.
-Co tak powoli!- otwarta dłoń dosięgła twarz nastolatka.
-Panie! Mam pytanie. Mógłbym spróbować moich sił na arenie?
-Nie!
-Ale panie...
-Ty mówisz serio?
-Tak panie.
-I pewnie chcesz za to wolność?
-Nie. Skądże panie. Nadal chcę służyć. Tylko...
-No co tam wymyśliłeś w tym twoim śmiesznie małym móżdżku?
-Wolałbym być strażnikiem. Pełnić warty.
-Najpierw musisz wygrać.
* * *
-Ty żartujesz, czy serio tak mówiłeś tym bałwanom: panie, panie!- Cyntia się śmiała.
-Nie śmiej się, bo źle nie miałem.- powiedział Bjorn poważnym tonem- musiałem wycierpieć swoje, a później było już z górki.
-No dobra- spoważniała- kończ tę opowieść.
-Dobra. Skurczybyk dał mi jakiekoś mutanta do walki.
* * *
Po środku drewnianego ogrodzenia w kształcie koła stały 2 uzbrojone postacie. Człowiek był uzbrojony w kostriański miecz i tarcze, zdecydowanie zbyt ciężkie do użytku przez ludzi. Zbroi i hełmu nie posiadał. W odległości 2 metrów od niego stał Kostrianin. Nawet jak na przedstawiciela swej rasy był wysoki. Na grubych rękach było widać siatkę żył. Jako broń używał wielkiego toporu. Trochu tępego, lecz bardzo ciężkiego. Podobnie jak człowiek nie miał zbroi ani chełmu. Jednak wyróżniał go ubiór. Był on uszyty ze skór różnych dzikich drapieżników.
-Zaczynajcie!- krzyknął ktoś z tłumu otaczającego prowizoryczną arenę.
Kostrianin nie dal się prosić. Zamach i obrót, potem drugi i cios młotkowy. Człowiek nie miał łatwego zadania. Mając topór długości 3,5 metra pozostawało 1,5 metra marrginesu błędu. Odskok w tył w tak krótkim czasie był nie możliwy, a blok tarczą, zdruzgotał by ją, a jej właściciel zostałby odrzrucony. Uratować go mogło tylko rzucenie się na ziemię.
Unik w prawo, przeturlanie się, następny cios Kostrianina poprawiony- skok nad ostrzem i szybki unik.
Topór utkwił w uklepanej ziemi, lecz to wystarczyło. Szybki cios koszący, następny z góry i szybki unik. W ostatniej chwili. Topór już leciał, mimo obficie cieknącej krwi z dwóch ran. Na ramieniu i na barku. Znowu zamach, obrót, obrót i... cios po skosie. Szybki blok tarczą i znów kontratak. Cios w nogę i drugi w górę. Unik kostrianina. W połowie skuteczny. Miecz zmiast rozciąć brzuch trafił w rękę. Cios był decydującym. Kawał mięsa zwisał bezwładnie, a ręka była unieruchomiona. Człowiek zwyciężył.
* * *
-Miałeś cholerne szczęście. Wystarczyłby jeden cios, bym cie dziś nie spotkała.
-To nie tylko szczęście, bo później wygrałem jeszcze wiele takich walk, a co najważniejsze- coraz bardziej mnie szanowali. A jak to było z tobą?
-No cóż. Powiedziała zniechęcona Cyntia- Mnie nikt nie chciał. Po kilku miesiącach podczas podróży do innego miasta na targ związał mi ręce, nogi, zakneblował usta i zostawił w lesie. Ten skurwysyn nawet mnie odprowadził zdala od ścieżki.
* * *
Polowanie w czasch okupacji Kostrian było zabronione. Konieczne były łowy zdala od leśnych traktów. Dziś jednak Drager zapuścił się bliżej drogi.
-Gdzie ta zwierzyna?- myślał Drager- Znowu ją płoszyli, czy może zwykły przemarsz większego konwoju... A to co do cholery?!
Dziewczynka mniej więcej ośmioletnia, płakała przy drzewie. Miała powiązane ręce i nogi, a w ustach knebel.
Uczucia biły się w głowie. Wściekłość, żal, litość i znów wściekłość... spokój i wyciszenie. Wróciło racjonalne myślenie.
-Sama się nie związała, więc ktoś może być w pobliżu.
Serce zaczęło bić sszybciej. Drager dokładnie się rozglądnął, lecz nie zauważył nic podejżanego. Szybko podbiegł do dziecka i spytał:
-Nic ci nie jest? Kto ci to zrobił?
* * *
-Później mnie zabrał do obozu, do którego idziemy.
-Aha.
Noc była ciemna. Bezwietrzna. Ciszę przerywała jedynie sowa. Nie były to idealne warunki do skradania, ale drugiej okazji mogło już nie być. W obozie przebywała jedynie połowa garnizonu Kostrian.
Światła obozu widoczne z daleka jaśniały w nocy. Oba księżyce były schowane.
Z wieżyczki słychać pochrapiwanie. Strażnik spał. Niestety po drodze do jedynej kamiennej budowli- domu dowódcy znajdowało się jeszcze wiele posterunków.
Między domami przelatywał cień. Ktoś znał się na rzeczy. Nic nie było słychać.
Dom dowódcy składał się z trzech pomieszczeń. Było tylko jedno wejście, chronione przez dwóch halabardników. Okien pozamykanych od środka nie dało się otworzyć. Te kostriańskie psy nie przewidziały jednego. Dach był drewniany, z desek. W dachu była klapa otwarta na oścież.
Postać wskoczyła w otwór. W świetle kaganka można było zauważyć delikatne rysy twarzy i duże piersi. Była to kobieta. Zza pleców wystawały rękojeści dwóch mieczy.
W łóżku leżała dwumetrowej długości postać. Twarz miała porytą bliznami. Spod koca wystawała żylasta ręka. Bardzo gruba i tonie z powodu tłuszczu.
Zaójczyni wyciągnęła zza pasa sztylet, kucnęła przy łóżku od strony głowy i przyłożyla zimną stal do gardła. Cięcie było czyste. Ofiara dławiła się własną krwią.
Strażnicy zalarmowani odgłosami weszli do chaty, do sypialni. Cyntia tylko na to czekała. Oba miecze były już obnażone.
Pierwszy cios był w szyję. Oba miecze wgłębiły się z obu stron. W efekcie głowa upadła na klepisko, a po chwili reszta ciała, zalewając krwią podłogę. Drugi strażnik miał być pchnięty. Miecze zatrzymały się w połowie drogi...
* * *
Gorące lato. Dwójka dzieci siedmio, może ośmioletnich gania między kramami.
-Won mi stąd! – krzyczy handlarka.
Chłopczyk i dziewczynka przestraszeni uciekli w boczną uliczkę. Wąski i ciemny przesmyk między budynkami. Po bruku spływały pomyje. O ścianę opierało się kilku typków spod ciemnej gwiazdy. Dzieci ich od razu nie zauważyły, biegły dalej. Jeden z opryszków zaszedł im drogę.
-Wybieracie się gdzieś? – spytsł ironicznie jeden z nich.
Jednocześnie inny zasłonił drugą stronę ucieczki. Dwóch kolejnych złapało dzieci. Piąty bandzior, zapewne szef bandy, który do tej pory sięnie włączał do akcji, podszedł do złapanych. Dzieciaki ze strachu nie mogły ze siebie wykrztusić słowa. Nie były potrzebne kneble, które zapobiegawczo zostały użyte. Dowódca bandy przyglądnął się „zdobyczy”.
-Będziemy mięć duży zarobek- powiedział- Bierzemy ich.
* * *
-To ty??- wyszeptała zabójczyni.
Strażnik ochłonął po śmierci kolegi. Zamachnął się. Kobieta była szybsza. Gdy halabarda była już w drodze, udeżyła ją mieczem, łamiąc przy tym drzewiec.
-To ja, Cyntia. Pamiętasz dzięsięć lat temu, jak nas rozłączyli? Ci łowcy niewolników.
-To ... To ty?!- strażnik mówił zdezorientowany.
-Tak, jestem Cyntia, a ty jesteś Bjorn. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Co tak stoisz jak wryty? Możesz iść?
-Chyba tak...
-No to idziemy!
-Ale gdzie?!
-Daleko stąd. Tu zaraz będzie piekło.
-Ale...- próbował protestować.
-Żadnego ale!- powiedziała stanowczo- musimy wyjść z tych zabudowań i uciec w las. Tylko wtedy mamy szanse.
Wyszli z chaty, przemknęli mędzy budynkami trzymając się ciemna. Udało im się zbiec do lasu nie wzbudzając poruszenia. To musiał być jakiś cud, albo coś w tym stylu. Albo obóz był zbyt pijany...
* * *
-Gdzie my tak w ogóle idziemy?- spytał Bjorn.
-Do mojego przyjaciela- odpowiedziała Cyntia.
-Jakieś szczegóły?
-Nie. Powinieneś iść z opaską na oczy.
-Aha.
-Gdzie się znalazłeś, gdy kupił cię ten mięśniak wyglądający na wojskowego- spytała po dłuższej chwili.
-No jak to gdzie?! Do wojska.
* * *
Dwóch mężczyzn rozmawiało. Jeden był baarczysty, strasznie wysoki, wyraźnie Kostrianin. Na plecach miał wielki młot bojowy, a do pasa była przypięta buława, oznaka dowódcy. Drugi był przeciwieństwem tego pierwszego. Niski, szczupły, miał wątłe ramiona, a jego bronią były dwa ozdobne sztylety. Oba nosił za pasem. Za nimi na drewnianym podeście stał rząd przykutych kajdanami ludzi.
-Więc ile za nich?- spytał wojak.
-500 florenów.- odpowiedział łowca niewolników.
-Za takich słabeuszy?!
-Stówkę każdy.
-Nie dam ci tyle!
-Nie mogę ci spuścić ceny. Nie wyjde na tym. Mogę ci dać co najwyżej tego dzieciaka za darmo.
-A na kiego czorta mi taki smarkacz!
-Na usługi. Będzie ci nosił płaszcz, czyścił buty...
-Nie po tej cenie!
-No dobra. 490 i są twoi.
-450- dowłódca umiał się targować.
-475 po znajomości. Zrozum mnie. Nie mogę ci sprzedać taniej.
-Dobra. Może być. Ale z tym dzieciakiem.
-No dobra już dobra.- powiedział niepocieszony handlarz- ciesz się, że cię lubię.
* * *
-Chodź tu obiboku! Gdzie moje winogrona!?
-Już biegnę.
Dobrze zbudowany nastolatek wbiegł do izby. Chłopak był średniego wzrostu. Tym kto wołał był Kostrianin.
-Co tak powoli!- otwarta dłoń dosięgła twarz nastolatka.
-Panie! Mam pytanie. Mógłbym spróbować moich sił na arenie?
-Nie!
-Ale panie...
-Ty mówisz serio?
-Tak panie.
-I pewnie chcesz za to wolność?
-Nie. Skądże panie. Nadal chcę służyć. Tylko...
-No co tam wymyśliłeś w tym twoim śmiesznie małym móżdżku?
-Wolałbym być strażnikiem. Pełnić warty.
-Najpierw musisz wygrać.
* * *
-Ty żartujesz, czy serio tak mówiłeś tym bałwanom: panie, panie!- Cyntia się śmiała.
-Nie śmiej się, bo źle nie miałem.- powiedział Bjorn poważnym tonem- musiałem wycierpieć swoje, a później było już z górki.
-No dobra- spoważniała- kończ tę opowieść.
-Dobra. Skurczybyk dał mi jakiekoś mutanta do walki.
* * *
Po środku drewnianego ogrodzenia w kształcie koła stały 2 uzbrojone postacie. Człowiek był uzbrojony w kostriański miecz i tarcze, zdecydowanie zbyt ciężkie do użytku przez ludzi. Zbroi i hełmu nie posiadał. W odległości 2 metrów od niego stał Kostrianin. Nawet jak na przedstawiciela swej rasy był wysoki. Na grubych rękach było widać siatkę żył. Jako broń używał wielkiego toporu. Trochu tępego, lecz bardzo ciężkiego. Podobnie jak człowiek nie miał zbroi ani chełmu. Jednak wyróżniał go ubiór. Był on uszyty ze skór różnych dzikich drapieżników.
-Zaczynajcie!- krzyknął ktoś z tłumu otaczającego prowizoryczną arenę.
Kostrianin nie dal się prosić. Zamach i obrót, potem drugi i cios młotkowy. Człowiek nie miał łatwego zadania. Mając topór długości 3,5 metra pozostawało 1,5 metra marrginesu błędu. Odskok w tył w tak krótkim czasie był nie możliwy, a blok tarczą, zdruzgotał by ją, a jej właściciel zostałby odrzrucony. Uratować go mogło tylko rzucenie się na ziemię.
Unik w prawo, przeturlanie się, następny cios Kostrianina poprawiony- skok nad ostrzem i szybki unik.
Topór utkwił w uklepanej ziemi, lecz to wystarczyło. Szybki cios koszący, następny z góry i szybki unik. W ostatniej chwili. Topór już leciał, mimo obficie cieknącej krwi z dwóch ran. Na ramieniu i na barku. Znowu zamach, obrót, obrót i... cios po skosie. Szybki blok tarczą i znów kontratak. Cios w nogę i drugi w górę. Unik kostrianina. W połowie skuteczny. Miecz zmiast rozciąć brzuch trafił w rękę. Cios był decydującym. Kawał mięsa zwisał bezwładnie, a ręka była unieruchomiona. Człowiek zwyciężył.
* * *
-Miałeś cholerne szczęście. Wystarczyłby jeden cios, bym cie dziś nie spotkała.
-To nie tylko szczęście, bo później wygrałem jeszcze wiele takich walk, a co najważniejsze- coraz bardziej mnie szanowali. A jak to było z tobą?
-No cóż. Powiedziała zniechęcona Cyntia- Mnie nikt nie chciał. Po kilku miesiącach podczas podróży do innego miasta na targ związał mi ręce, nogi, zakneblował usta i zostawił w lesie. Ten skurwysyn nawet mnie odprowadził zdala od ścieżki.
* * *
Polowanie w czasch okupacji Kostrian było zabronione. Konieczne były łowy zdala od leśnych traktów. Dziś jednak Drager zapuścił się bliżej drogi.
-Gdzie ta zwierzyna?- myślał Drager- Znowu ją płoszyli, czy może zwykły przemarsz większego konwoju... A to co do cholery?!
Dziewczynka mniej więcej ośmioletnia, płakała przy drzewie. Miała powiązane ręce i nogi, a w ustach knebel.
Uczucia biły się w głowie. Wściekłość, żal, litość i znów wściekłość... spokój i wyciszenie. Wróciło racjonalne myślenie.
-Sama się nie związała, więc ktoś może być w pobliżu.
Serce zaczęło bić sszybciej. Drager dokładnie się rozglądnął, lecz nie zauważył nic podejżanego. Szybko podbiegł do dziecka i spytał:
-Nic ci nie jest? Kto ci to zrobił?
* * *
-Później mnie zabrał do obozu, do którego idziemy.
-Aha.