Choć świat Amalur może nie należy do najoryginalniejszych i jest w stu procentach zgodny z wyświechtanymi zasadami tolkienowskiej wizji fantastyki, to jest w nim coś urokliwego, co intryguje. Trudno mi określić, czemu kupuję tę krainę, pomimo faktu, że normalnie mam alergię do cukierkowej stylistyki, szczerze gardzę czarno-białym postrzeganiem rzeczywistości i nie trawię sztywnych ram, w których gnomy muszą być mózgowcami, wojownicy nawijają ciągle o honorze, a złe kulty chcą zniszczyć wszelkie życie na ziemi. Normalnie mamy tutaj typowy przypadek krystalicznie czystego stereotypowania z domieszką idiotyzmów, ale tym razem mi to nie wadzi.
Czy to zasługa tego, że dłubał przy nim sam R. A. Salvatore, legendarny pisarz specjalizujący się w epickiej wizji gatunku, którego prywatnie bardzo cenię, gdyż to jego „Trylogia Mrocznego Elfa” w młodzieńczych latach wypaczyła mój umysł i skierowała go na fantastyczne tory? Czyżby tkwiła w tym ukryta tęsknota za grami fabularnymi umieszczonymi w uniwersum „Dungeons & Dragons” i podświadome pragnienie powrotu do starej, dobrej przygody z przełomu wieków? Może problem leży w tym, że generalnie developerzy nie potrafią stworzyć odpowiednio bezkompromisowego świata z rozlicznymi odcieniami szarości („Fallout: New Vegas” i „Wiedźmin” wiosny nie czynią…), a skoro wykładają się na takich pryncypiach, to niech lepiej zostaną przy dawnych schematach? Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że mam nie po kolei w głowie, ale mój psycholog nie wykrył niczego alarmującego, więc ten trop też nie należy do najpewniejszych.
Toteż staję przed niemałą zagwozdką, dlaczego podoba mi się coś tak sztampowego, a samo „Kingdoms of Amalur: Reckoning” wciąż uważam za najgorętszą premierę 2012 roku. Naprawdę, nie mam zielonego pojęcia, z jakiego powodu czuję miętę do tego klona „Fable” i sądzę, że komandor Shepard może się wypchać swoją krucjatą przeciwko Żniwiarzom.
Ciekawe, czy jestem osamotniony w tym odczuciu, bo w przeciwnym wypadku może postawimy solidną diagnozę, dlaczego dzieło 38 Studios jest takie frapujące. Hm… może to te sławetne „coś w wodzie”? Ostatnio ze stołecznych kranów wypływa ciecz, której daleko do perfekcji.
PS. Tak w ramach ciekawostki – narratorką powyższego filmiku jest oczywiście Claudia Black, która wcieliła się m.in. w rolę Morrigan w „Dragon Age: Początek”. Ciekawe, czy to tylko jednorazowy wybryk, a może jej uwodzicielski głos umili nam kolejną przygodę?