Jednym z największych atutów studia BioWare jest jego olbrzymia i różnorodna społeczność, której zawdzięcza swój sukces w branży elektronicznej rozrywki. To w końcu ona wykarmia i głaszcze po główkach chłopców z Edmonton, niezależnie od tego, czy wypuszczają na rynek hit na miarę „Mass Effect 2”, czy uprawiają cybernetyczne żebractwo w postaci siódmej paczki ciuszków dla Sheparda. Ich miłość nie zna granic i prócz oddania, jakim darzą swój obiekt westchnień, dają wyjątkowy impuls do rozwoju światów wykreowanych przez Kanadyjczyków. Jedni pasjonaci wzbudzają oczywisty poklask i zdrową zazdrość, inni doprowadzają do wyrazu konfuzji na ustach przeciętnego zjadacza wirtualnego chleba.
Niezależnie jednak od tego, dzięki wspomnianemu pozytywnemu zakręceniu, każde uniwersum wręcz żyje i rozwija się niezależnie od woli swoich ojców. Przynosi to niewyobrażalne zyski, dlatego też z fanatykami nie można wojować ani ich prowokować. Nigdy przenigdy. Trzeba uważać na każdy krok i umiejętnie rozważać wszystkie ruchy, bo inaczej może skończyć się to chryją. Z zupełnie prozaicznego powodu.
Dlaczego to piszę? Ano, bo społeczność BioWare zawrzała w wyniku jednej małej figurki. Fani uwielbianej i ponętnej doktor Liary T’Soni aż opluli swoje monitory z zaskoczenia na widok pewnego projektu, który ma trafić niedługo do sklepów, na mocy współpracy BioWare z firmą Kotobukiya. Cóż, powiedzmy, że od czasów wielkiej draki z Handlarzem Cieni nasza droga Asari znacznie odmłodniała. Natomiast w pewnych partiach ciała… hmm… powiedzmy, że rzeźbiarz nie szczędził na materiale. Zresztą, zobaczcie sami.
W „Mass Effect” grałem jakiś czas temu, ale jestem przekonany, że akurat pewne wyeksponowane szczegóły jej aparycji były trochę mniejsze. Na dodatek wygląda tak młodo, że istnieje obawa, iż sąd wojenny, który rozpocznie „Mass Effect 3”, nie będzie omawiał sromotnej porażki operacji znanej z rozszerzenia „Arrival”, ale łóżkowe ekscesy Sheparda z małoletnią Asari. Nie da się ukryć, że pachnie tutaj lekko pedofilią.
Z drugiej strony jest w tym pewna przesada, gdyż to dzieło zostało utrzymane w konwencji „Bishōjo”, która odnosi się do projektów „młodych, pięknych dziewcząt”. Wszystko więc się zgadza, a kultury japońskiej nie zamierzam w żaden sposób krytykować, gdyż nigdy nie próbowałem jej zrozumieć. Azjaci lubują się w takowym przedstawianiu cyfrowych postaci i balansowaniu na pewnym skraju erotyki w grach komputerowych (seria „Final Fantasy”, żeby daleko nie szukać), więc skąd ten wielki szok? Każdy ma swoje „odchyły”, my je również mamy i musimy to zaakceptować.
Poza tym, jak to słusznie określił jeden z największych filozofów XXI wieku.
…i tym optymistycznym akcentem zmówię pacierz w intencji tego, aby tegoroczny sezon ogórkowy wreszcie znalazł przytulne miejsce na lokalnym cmentarzu. Zdychaj dziadzie!