Zawsze jak wypowiadam ten tytuł przejęzyczam się i mówię "jedz, módl, kochaj się", nawet nie wiem dlaczego... Generelnie po boomie na ten tytuł pewnie wszystkim coś się o uszy obiło:
Film na podstawie książki, oczywiście wszyscy od razu zjechali, że jest znacznie gorszy od książki, dla mnie jest po prostu inny. W książce trochę bardziej widać było tę podróż bardziej wgłąb siebie i powolne układanie sobie życia od nowa, w pełni. Film natomiast zrobił z tego taki typowy amerykański film, w którym wszystko jest piękne, egzotyczne i cudowne, a płaczący ludzie wcale nie mają zapuchniętych oczu i problemy z zapchanym nosem. Niemniej uwielbiam ten film, bo jest pewną medytacją dla mnie (chociaż mniej niż książka).
Przy okazji ociera się o ciekawy temat.
Cytat
Elizabeth Gilbert to trzydziestokilkuletnia, nowoczesna kobieta. Ma męża, wspaniały dom oraz dobrą pracę. Mimo to pewnej nocy leży nieszczęśliwa na podłodze w łazience i płacze, ponieważ stwierdza, że życie, które wiedzie nie jest tym, którego tak naprawdę pragnie i nie wie, co powinna z nim zrobić. W końcu decyduje się na rozwód, który jest bardzo bolesny i przez który popada w depresję. Jej kolejnym krokiem jest podróż do trzech państw zaczynających się na literę "I", a mianowicie Italii, Indii oraz Indonezji. Jest to podróż w głąb siebie, aby przemyśleć swoje dotychczasowe życie, lepiej zrozumieć samą siebie i zdecydować, co zrobić dalej, aby zmienić swoje życie na lepsze.
Film na podstawie książki, oczywiście wszyscy od razu zjechali, że jest znacznie gorszy od książki, dla mnie jest po prostu inny. W książce trochę bardziej widać było tę podróż bardziej wgłąb siebie i powolne układanie sobie życia od nowa, w pełni. Film natomiast zrobił z tego taki typowy amerykański film, w którym wszystko jest piękne, egzotyczne i cudowne, a płaczący ludzie wcale nie mają zapuchniętych oczu i problemy z zapchanym nosem. Niemniej uwielbiam ten film, bo jest pewną medytacją dla mnie (chociaż mniej niż książka).
Przy okazji ociera się o ciekawy temat.