Blizzard przełamuję kolejną barierę, która może budzić sporo kontrowersji i stać się przyczynkiem do rewolucji gier online. Do niedawna twórcy jawnie potępiali zjawisko transakcji artefaktów za pośrednictwem żywej gotówki i stanowczo piętnowali farmerów złota. Nie powinno to w sumie dziwić – nie należy łączyć takiej rozrywki z normalnym biznesem, a na dodatek niszczy to niezbędny balans rozgrywki i zdrową rywalizację. Nie jest to uczciwe w stosunku do graczy, którzy wylali sporo potu i spędzili mnóstwo godzin przed monitorem, aby zdobyć potężne przedmioty budzące zazdrość i szacunek wśród społeczności.
Potentaci z Irvine doszli jednak do wniosku, że to trochę tak, jakby walczyli z wiatrakami i nie da się tego ostatecznie wyplenić. Taki handel budzi zbyt wielkie zainteresowanie i już dziś istnieją setki sklepów świadczących tego typu usługi, które zbijają pod nosem twórców spory kapitał. Jak rzecze stare powiedzenie, skoro nie można kogoś pokonać, przyłącz się do niego. Dlatego też, Blizzard wymyślił swój własny dom aukcyjny, który ostatecznie zrujnuje konkurencyjne sklepy, a sama firma będzie czerpała niewielkie profity z takich transakcji.
Koncept wygląda na kolejną wariację Allegro czy eBay. Otóż gracze, którzy będą chcieli sprzedać jakiś przedmiot za prawdziwe pieniądze, muszą zapukać do wirtualnych drzwi lokalnego serwisu aukcyjnego (powstaną różne, w zależności od strefy ekonomicznej – Euro, Dolar czy Frank). Następnie wystarczy ustawić swoją cenę wywoławczą, czas trwania licytacji oraz ofertę „kup teraz”. Należy jednak zauważyć, że zostanie zachowana pełna anonimowość między handlarzem a nabywcą.
Po transakcji pieniądze trafią do indywidualnego banku użytkownika, nad którym piecze sprawuje sam Blizzard lub bezpośrednio na konto gracza, jeżeli zdecydowano się na skorzystanie z firm zewnętrznych (chociażby sławetny PayPal). Oczywiście, pewien procent z każdej wymiany trafi do chłopców z „Zamieci” (koszta wystawienia przedmiotu na licytacje – ma to obniżyć zawalenie rynku bezsensownymi ofertami, a sama firma zapowiada specjalne „dni bez opłat”), a także będzie istniała możliwość tego typu handlu za pośrednictwem wirtualnej waluty. Przedmiotów pochodzących z takiego źródła nie będą mogły używać tylko postacie z włączoną opcją „hardcore”.
Wyczuwam w tym wszystkim zatęchły smrodek Activision i chęć nabicia kabzy na azjatyckich graczach (w końcu w Chinach czy Tajlandii to jeden z poważniejszych biznesów). Mam jednak wątpliwości, czy takie rozwiązanie tego problemu jest najlepsze. Z pewnością najprostsze, ale dzielenie graczy na równych i równiejszych szczerze mi się nie podoba.
Kolejną kontrowersyjną kwestią, która wzbudzi sporo sprzeciwu wśród społeczności fanów, jest konieczność stałego połączenia z siecią w czasie grania w „Diablo III” – również podczas rozgrywki dla jednego gracza. Oficjalny powód? Dobro graczy, czyli kolejna część marketingowego bełkotu. Blizzard ponoć od dawna chciał dać możliwość płynnego przeskakiwania naszych herosów z trybu single na multi, lecz uniemożliwiało mu to podejrzenie o pewnych nadużyciach internetowych cwaniaczków (kody, nielegalne modyfikacje i inne oszustwa). Dlatego też, w „Diablo III” wszystkie stworzone przez nas postacie trafią na serwer w Irvine, gdzie będą kompleksowo monitorowane. Podsumowując – coś za coś. Nieoficjalnie? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, czyli minimalizacje piractwa.
Szczerze? Dla mnie to skrajny idiotyzm, który na dodatek nie trzyma się kupy. Po co mi tryb dla jednego gracza, skoro nie mogę w niego pograć offline? Jeżeli mam już dostęp do sieci, czy nie lepiej pobawić się kolektywnie z przyjaciółmi na Battle.net niż kisić się samotnie we własnym towarzystwie? Jak dla mnie to czysta sztuka dla sztuki.
Na deser, w celu osłodzenia tych cierpkich wieści świeżutki materiał, pochodzący prosto z beta testów gry. Smacznego.