W dzisiejszych czasach taki wynik nie robi już jakiegoś większego wrażenia, szczególnie, że gra ma na karku półtora roku. Ba, dla większości firm, milion nabywców jest planem minimum, który należy spełnić, aby wyjść „na zero” i patrzeć w przyszłość bez obaw o to, że jutro do siedziby studia może zapukać sympatyczny pan komornik z nieciekawym kwitkiem w ręku. Jednak nie dla ludzi z Runic Games, dla nich to niebywały sukces i ciężko się temu dziwić.
Wydaję mi się, że Max Schaefer i spółka mogą spokojnie popijać szampana widząc takie liczby. Małe studio z rozsądnymi ambicjami, wypuszczające do cyfrowej dystrybucji grę hack'n'slash, będącą na dobrą sprawę cukierkową podróbką „Diablo” (bez trybu dla wielu graczy ani kooperacji!) – niebywale ryzykowny ruch, zważywszy na to, że ten rynek jest dość mocno nasycony i potężnych konkurentów w nim nie brakuje. Na dodatek dochodzi jeszcze efekt świeżej marki, której ciężko przebić się we współczesnej branży, nawet jeżeli zostanie uruchomiona potężna machina marketingowa (a „Torchlight” takiej nie miał). Gracze to z natury nieufne bestie – stawiają na sprawdzone firmy, światy czy bohaterów. Wiele rzeczy mogło więc pójść nie tak, ale szczęśliwie pomysł chwycił, a Runic Games rozwija się tak dynamicznie, że aż ciepło się robi na sercu.
„Jesteśmy bardzo podekscytowani tym, że możemy podzielić się sukcesem „Torchlight” razem z naszymi fanami i zwolennikami. Dotychczas była to fantastyczna podróż i wprost nie możemy się doczekać, aby za pośrednictwem „Torchlight II” dać wszystkim to, czego zabrakło w pierwszej części. Nie codziennie sprzedaje się milion gier.” – zdradził prezes Travis Baldree.
Cóż, gratulacje. Trzymam kciuki, aby „Torchlight II” spełnił pokładane w nim oczekiwania i sprzedał się co najmniej dwa razy lepiej.