Lojalnie ostrzegam na spoilery zawarte w tej wieści. Jeżeli nie oglądałeś dziewiątego odcinka serialu lub nie czytałeś książki, lepiej sobie odpuść kolejne akapity.
Nadchodzi wielkie „la grande finale” pierwszego sezonu „Gry o tron”. Ostatni odcinek był pełen błyskotliwych zwrotów akcji, które dosłownie wgniatały w fotel i spowodowały opad szczęki u każdego, kto nie miał przyjemności obcowania z dziełem George’a R.R. Martina. Tragiczne wydarzenia na placu Baelora Błogosławionego przyniosły uczucie szoku oraz niedowierzania w całym Westeros (nawet u członków rodu Lannisterów!), ale także i w naszym, realnym świecie.
Nie owijając w bawełnę, fani serialu są wściekli za to, co scenarzyści zrobili Eddardowi Starkowi, nawet jeżeli był to jeden z wybitniejszych pomysłów w dziejach całej fantastyki. Co z tego, że w tym momencie Martin podtarł się schematami, plunął prosto w twarz konwenansom (co ważniejsze, wszystko logicznie uzasadniając) i pokazał środkowy palec zagorzałym przeciwnikom fantasy, którzy uważają, że ten gatunek zawiera tylko infantylne oraz przewidywalne, „czarno-białe” historyjki? Ned Stark nie żyje, więc to nie ma sensu – takie głosy przeważają wśród amerykańskiej widowni i wielu widzów odgraża się, że wraz z dekapitacją lorda Winterfell, skończyła się ich przygoda z „Grą o tron”.
„Jedynym powodem, dla którego oglądaliśmy „Grę o tron” był Sean Bean. Brawo HBO, czas się przerzucić na Showtime.” – grozi użytkownik Steve.
„Większość z ludzi, którzy twierdzą, że był to jakiś genialny ruch czy coś w ten deseń, nie rozumieją różnicy między publicznością skupioną wokół książek, a tą serialową. Telewidzowie potrzebują postaci, za którymi będą trzymać kciuki. Niespecjalnie obchodzą mnie losy reszty bohaterów. Zdaję sobie sprawę, że seria będzie nadal robiła wrażenie na wielbicielach książki, aczkolwiek stacja w tym momencie zabiła bohatera, który przyciągał masową grupę odbiorców.” – tłumaczy podirytowany Tamcamry.
Plik wideo nie jest już dostępny.
Widzowie największy żal mają jednak do stacji HBO, a konkretnie do sposobu promowania „Gry o tron”. Nie da się ukryć, że postać, w którą wcielał się Sean Bean dominowała w materiałach prasowych, filmach promocyjnych i na plakatach. Fani serialu, którzy nie czytali książki, czują się oszukani, gdyż według nich taki marketing sugerował, że Ned Stark posiada swoisty immunitet. Dziwne podejście, swoją drogą. Życie jest brutalne, nie ma ludzi nietykalnych – nikt nie jest bezpieczny. Kiedy toczysz grę o tron, albo wygrywasz, albo giniesz i ta dewiza tyczy się każdego, bez żadnych wyjątków. Jestem wprost wniebowzięty takim podejściem, gdyż dzięki niemu, każda strona książki czy sekunda serialu, może kryć za sobą intrygujące i szokujące doświadczenia.
Bogu dzięki, to samo sądzi szefostwo HBO i broni pierwotnego konceptu. Miejmy nadzieje, że to stanowisko pozostanie niezmienne, lista jest w końcu długa…
„Sean przyniósł nam gigantyczną rzeszę widzów. Jednakowoż „Gra o tron” to taka marka, która nigdy nie zagwarantuje, że będziesz śledził losy swojego ulubionego bohatera z odcinka na odcinek. Gwiazdą jest tutaj intryga. Głównym celem marketingu jest przyciągnięcie ludzi do jakiegoś produktu. Myślę, że nam się to udało.” – ripostuje Sue Naegle, dyrektor programowy stacji HBO.
Całą sytuację postanowił skomentować również sam zainteresowany – Sean Bean.
„Ach… przepraszam Was za to! Wińcie George’a R.R. Martina <śmiech>
Śmierć bohatera takiej klasy to bardzo odważne posunięcie dla każdej stacji telewizyjnej. Wiem, że HBO ma już na koncie kilka takich śmiałych ruchów, ale od razu pomyślałem, że i tak jest to coś kompletnie niewiarygodnego. Kocham Neda Starka – to człowiek z zasadami, których kurczowo starał się trzymać. Była to podróż, która spowodowała, że bezgraniczna lojalność tej postaci, przyczyniła się do jej ostatecznego upadku. Jednak ja po prostu uważam, że to był kawał dobrej roboty.
Wiedziałem, że muszę stanąć na wysokości zadania zanim odetną mi głowę! <śmiech> Próbowałem po prostu przedstawić honorowego bohatera, który stara się robić swoje, pomimo otaczającej go korupcji. Człowieka trochę z innej bajki – przyzwyczajonego do życia na Północy, w Winterfell, gdzie wszystkie zasady są jasne, a ludzie żyją bardzo pragmatycznie; który został umiejscowiony w mieście, gdzie dominują wyjątkowo nieczyste gry, a ciosy w plecy są na porządku dziennym.
Czy mam dość odgrywania postaci tragicznych? Nie bardzo. Śmierć Neda była dla mnie sporym zaskoczeniem, jak dla każdego. We „Władcy Pierścieni” wraz z Peterem Jacksonem stworzyliśmy piękną i wzruszającą scenę śmierci, a co za tym idzie niezwykle heroiczną. To samo odnosi się do ścięcia Starka. To musiało być niezwykle szokujące i smutne dla jego córki w tłumie.” – komentuje Sean Bean.
Tak swoją drogą, to czy nikogo nie zastanawiało, dlaczego aktor światowej klasy zgodził się na udział w serialu telewizyjnym?
Warto również nadmienić, że „Gra o tron” jest jednym z faworytów tegorocznych nagród stowarzyszenie krytyków TCA (Television Critic Association). Produkcja HBO zdobyła cztery nominacje:
- Najlepszy debiut.
- Najlepszy serial dramatyczny.
- Najlepszy serial.
- Najlepszy aktor/aktorka w serialu dramatycznym (Peter Dinklage jako Tyrion Lannister).
Tymczasem trwają prace nad kolejnym sezonem, który ma opierać się na drugim tomie „Pieśni Lodu i Ognia”. „Starcie królów” przyniesie niemniejsze emocje i przyciągnie jeszcze większą publikę, gdyż w moim mniemaniu to książka odrobinę lepsza niż „Gra o tron”. Niestety, zapowiada nam się kolejne skakanie z wątku na wątek w iście szalonym tempie. Dlaczego? Druga część jest o sto stron dłuższa, ale najprawdopodobniej nie przełoży się to na większą liczbę epizodów.
„Oczywiście, chcielibyśmy nakręcić ich więcej, aczkolwiek to niezwykle ryzykowny ruch. Przy większej ilości odcinków ciężko nam będzie utrzymać tą samą, wysoką jakość.” – zdradza Sue Naegle.
Ech… zaczynam się powoli bać. Tym bardziej, że „Starcie Królów” zawiera kilka bitew na pełna skalę. Obawiam się, że biedny Tyrion nie przetrzyma tyle ciosów w głowę…