[WIEDŹMIN] Sesja Sazanki

Łupienie nie było prostym zawodem. Każdy myśli, wrazić komuś sztylet w żebra i po kłopocie. Ale to dopiero był kłopot, co zrobić ze ścierwem? A żywi i przytomni właściciele dóbr doczesnych zbyt często stawiali czynny opór przy próbie redystrybucji powyższych. Stąd ponury humor i stąd cierniste krzaki, w których siedziałaś już bite trzy pacierze. Dobrze, że chociaż nie świeciło Ci w oczy.

- Pssst! Jedzie?
- Zamknij ryj i czekaj na znak!
- Gałąź mnie w tyłek uwiera!
- Zaraz cię mój topór zacznie, jak nie zawrzesz jadaczki. Cisza ma być!

Po chwili faktycznie, pojawił się wasz cel. Toczący się wolno zaprzęg torował sobie drogę przez ledwo ubity trakt. Kerack, jak zdążyłaś się nauczyć, odkąd opuściliście bogatsze Cidaris. Wiele bogatsze Cidaris. Na tyle bogate Cidaris, że prawdziwym utrapieniem stały się tam regularne patrole, eksterminujące bez litości napotkane niepokorne prawu grupy redystrybucyjne. Czyli również Was. Gdy z ósemki została Was piątka, postanowiliście przenieść się do biednego Kerack, by być postrachem mniej zamożnych, ale bezpieczniejszych traktów. Niestety, odbiło się to na waszej sakwie. Gdy złupiliście kupca z Cidaris, mogliście żyć jak książęta przez najbliższy miesiąc. Tu kupiec był chłopem, którego stać na czysty waciak, jego karawana zamiast kosztownościami wyładowana była płodami rolnymi. Bogaty mieszczanin to taki, którego dom miał murowane ściany. Nie, to bardzo bogaty mieszczanin. Bogaty mieszczanin miał dach kryty czymś innym niż słoma. A łup, zamiast wypychać sakiewkę oznaczał nieraz zapas rzepy na kilka tygodni. Dobrzy bogowie, jak Ty nie znosisz rzepy… Nawet chrzanowy sos Paszy Chomokina nie pomaga. To jednak była cena, jaką płaciliście za względny spokój nocą, brak opoli i łowców nagród, a nade wszystko brak ciągłego zagrożenia ze strony fortów, patroli, straży i nawet zwykłych mytników, którzy w Cidaris potrafili być uzbrojeni niczym gwardia przyboczna króla Ethaina.

Tym razem jednak, po trzech tygodniach posuchy, widziałaś wyraźnie potężny karawan ciągnięty przez czwórkę koni. Karawan z grubego dębu, okuty solidnie żelazem. Karawan z dwójką kuszników na dachu, chroniony przez dwóch konnych z tyłu. Zmierzał prościutko na południe, najprawdopodobniej by zaokrętować się na barkas na rzece Adalatte. Jeźdźcy nosili na tunikach herb Bremervoord, podobnie jak kusznicy, ale sam karawan nie nosił żadnych oznaczeń. Widziałaś już takie karawany w Cidaris, ale tylko w użyciu jednej profesji. Konkretnie – poborców podatkowych.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Przyłożyłaby palec do ust, ale w dłoni trzymała już strzałę. Tą szczęśliwą, którą już trzykrotnie wyciągała z różnych części ciał. Dobrej brzechwie nie lza się marnować.
Jednym sprawnym ruchem naciągnęła cięciwę, starając się zachować równowagę i spokój. Gałęzie bywały zdradliwe bardziej niż jej znikomy ciężar. Czekała na znak w ciszy, na okazję lub pierwszy ruch któregoś z członków bandy. Nie celowała jeszcze, lecz jednym okiem bacznie obserwowała zarówno jeźdźców, jak i kuszników. Herby nie miały znaczenia. Raz były niebieskie, raz czarne, innym razem zielone. Wszyscy umierali tak samo, tak samo uciekali i błagali o życie. Z taką samą zaciekłością bronili się i zadawali rany. Nie... Herby nie miały znaczenia, liczyły się inne rzeczy. Przyglądała się ich rozmiarom, oceniała wysokość i oręż, jaki nosili przy sobie. Zaglądała w okna karawanu, próbując dostrzec cokolwiek, szukała pułapki, w którą nie chciałaby wpaść. Czasem odrywała spojrzenie od potencjalnych ofiar, by przyjrzeć się swoim towazyszom. Nie należała do tych, których pierwszy ruch wymagał odwagi lub głupoty, a przy tym masy okrzyków, zazwyczaj zbereźnych. Była raczej zupełnie pragmatyczna.
Jeźdźcy z tyłu byli uzbrojeni niczym regularne wojsko. Obaj mieli zatkniętą w strzemionko przy siodle długą pikę, trójkątną tarczę, zwisającą przy lewej nodze i kawaleryjski pałasz przy pasie. Wyglądali na znudzonych, ale nie aż tak, jak zazwyczaj eskorta. Czujnością nadrabiali ich koledzy z dachu karawanu - rozglądali się uważnie, a napięte kusze czekały na ich kolanach. Zauważyłaś, że pas obciąga im broń, ale odległość nie pozwoliła stwierdzić, jaka to była. W cholewie woźnicy dostrzegłaś nieduży toporek, a leżący na koźle kord zwrócony był rękojeścią w jego stronę.

Karawan, pudłowaty wóz na kółkach, nie miał okna. Był za to porządnie opancerzony, odporny na próby włamu, rozbicie o drzewo, wywrotkę i wszystko, co możnaby zrobić z nim na trakcie. Z tyłu podzwaniała sporej wielkości kłódka, zamykająca tylne drzwiczki. Co było w środku - nie lza dostrzec bez magii, ale bez wątpienia ktoś zadał sobie wiele trudu, by w środku pozostało.

Tymczasem konwój wjechał w zasięg waszych łuków, ustawiając się pięknie w środku krzyżowego ognia. Ty i dwójka twoich kompanów siedzieliście na drzewie z jednej strony drogi, w krzakach z drugiej kryła się kolejna dwójka. Wszyscy czekali na Twój znak.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
Świetnie. Jak nie pójdzie, znów będzie na nią. Łucznikom dała znak by skupili się na kusznikach, dopóki nie będą martwi, nie było sensu się wychylać. Gdy naciągnęła strzałę na nowo, cięciwa dotknęła jej policzka. Celowała w pierś jednego z kuszników, lecz nim dała znak, spojrzała w bok, czy towarzysze byli gotowi do strzału.
Na kilka sekund przed uwolnieniem strzały czas się da niej zatrzymał. Był to moment którego wystrzegała się i który uwielbiała, moment, w którym zapadała absolutna cisza, liczyła się tylko ona i jej cel. W ułamku sekundy widziała własny scenariusz najbliższych minut, godzin... Potem wróciła do rzeczywistości, ciszę przeszył jej gwizd imitujący świergot ptaka. A potem puściła cięciwę.
Strzała bzyknęła w powietrzu, godząc jednego z kuszników precyzyjnie w pierś. Drugi, widząc to, poderwał się, ale jednocześnie został trafiony trzema innymi brzechwami, które zatopiły się w jego brzuchu i plecach. Spadł bez jęku po drugiej stronie karawanu. Jeźdźcy za karawanem jakby zupełnie nie spodziewali się ataku. Jeden, zupełnie zaskoczony, sięgnął po miecz, rozglądając się nerwowo i najwyraźniej nie mogąc was dostrzec. Drugi, pochyliwszy włócznię, zaszarżował na krzaki po przeciwnej stronie ulicy.

Jedynym, który zachował zimną krew był woźnica. Z przeciągłym gwizdem smagnął batogiem zaprzęg po zadach, kuląc się w koźle tak, jak tylko mógł.
Młodość i niedojrzałość mijają z czasem, ignorancję pokonać można nauką, a pijaństwo trzeźwością, za to głupota jest wieczna. - Arystofanes
← Sesja Wiedźmina
Wczytywanie...