Trzy dni temu, Duén Canell
- Idź już, już czas. Dziewczęta z Wypalanek wyszły przed chwilą, nie każ Srebrnookiej czekać.
Serce brokilońskiej puszczy tętniło życiem bardziej niż komukolwiek spoza lasu mogło się wydawać. Bywałaś tu już wielokrotnie, ale za każdym razem ogrom tego miejsca wprawiał Cię w osłupienie - może nie tyle zdziwienie i niepewność, co nabożny niemal spokój. Naliczyłaś już, nieledwie odruchowo ponad dwadzieścia sióstr wokół samego Dębu, a strażniczki, a znachorki, a łowczynie, a przechadzające się po plecionych mostkach przerzuconych pomiędzy koronami największych drzew mieszkanki Duén Canell... Mimo całego tego niepuszczańskiego ruchu, panował tam niezmącony niczym spokój. Każda z widzianych przez Ciebie osób doskonale wiedziała co należy do jej obowiązków i wypełniała je bez niepotrzebnej zwłoki, czasem tylko zatrzymując się, by zamienić kilka słów z zaprzyjaźnioną duszą. Nikt nie pokrzykiwał, nikt się nie kłócił, może poza dwiema umorusanymi łowczyniami, zawzięcie starającymi się ustalić, która z nich przysnęła w obozowisku, pozwalając jakiemuś leprechaunowi podwędzić ich wczorajszą wieczerzę. Jednak driada o niebieskich, rozpuszczonych włosach, szyjąca z miękkiej skórki spódniczki i przepaski dla otaczającej ją gromadki dziewczynek, ani też druga, prawie naga, po łokcie utytłana w krwi sprawianego właśnie koziołka nie stanowiła o charakterze tego miejsca. To szelest potężnych dębów, zmieszany z cichymi odgłosami codziennego życia nadawał Duén Canell mistycznego charakteru, to prześwitujące między koronami światło i spotykane tylko w kilku osadach charakterystyczne izby, ułożone przez przyjazne driadom drzewa z ich własnych, poplecionych i powyginanych gałęzi. Nie było jednak czasu na obserwację i nabożny stupor. Minęłaś szyjącą, słysząc fragment opowiadanej przez nią historii, zagłuszonej kilkanaście kroków dalej przez chlapnięcie wnętrzności spadających na wielki, podstawiony pod żerdzie do sprawiania liść.
- Wzywałaś mnie, Pani. - odezwałaś się, odprowadzając wzrokiem grupę driad z Wypalanek, wyraźnie w nienajlepszym stanie, zarówno fizycznym jak i psychicznym.
- Yael. - uśmiechnęła się ładnie, po matczynemu, grymasem zupełnie nie pasującym do reszty jej fizjonomii - ostrych rysów, przenikliwych oczu, pełnych, choć zbyt często zaciętych ust. I srebrnych włosów, dziś splecionych w misterny warkocz. Odwróciła się, szeleszcząc powłóczystą szatą, niczym nie różną od ubioru driad osiadłych w Duen Canell. - Co Ty masz na sobie, dziecko?
Rumieniec nie zniknął z Twojego lica aż Eithné, Srebrnooka Pani Brokilonu, niższa od Ciebie o pół głowy, nie skończyła mówić.
Dziś, prawy brzeg Adalatte
- Nie możemy pozwolić sobie na odpoczynek. Na zewnątrz jedna wojna ledwo się skończyła, a już królowie i czarodzieje pragną drugiej. Na każde trzy driady usieczone przez maruderów, zmarłe przez przywleczoną przez elfy zarazę, pożarte przez wycofujące się z Sowich Wzgórz przed niebezpeczeństwem stworzenia przypada jedna tylko dziewczynka. Widziałaś siostry, które mówiły ze mną przed chwilą. Na Wypalankach ludzie stają się coraz bardziej zuchwali. A jednocześnie coraz mniej głupców, których wabi Craag An. Potrzeba nam głupców, Yael.
Dobrze pamiętasz te słowa i swoją wesołość, gdy usłyszałaś o pragnieniu głupoty. Każde spotkanie ze Srebrnooką zapadało w pamięć na długi czas. Aż do następnego spotkania. Dzień był spokojny, słoneczny. Towarzyszki, które udawały się w tym samym kierunku, pozostawiły Cię przed świtem jeszcze, skręcając w górę rzeki. Ty, nie nadkładając kilku dni drogi tylko dla towarzystwa, pokonałaś rzekę wpław, korzystając z dobrej pogody i szerokiego, ale nie tak rwącego odcinka. Skoczywszy z wapiennego brzegu, na drugim, bardziej piaszczystym, wylądowałaś bez przeszkód. Teraz, niewielkie ognisko z kilku zaledwie suchych patyczków przyjemnie brązowiło rybę, pierwszy Twój dziś posiłek. A wysoko świecące na niebie słońce osuszało rozłożone na pobliskim kamieniu odzienie, skracając Twój czas na odpoczynek do kilku zaledwie godzin. Chociaż nieporęczne w wodzie, nie tak wytrzymałe jak skórkowe przepaski i mniej eleganckie niż tkane w osadach zwiewne suknie, Twoje wiązane koszuliny schły prędko.
- Potrzeba nam silnych, zdrowych mężczyzn. Choćby na chwilę. Tych, którzy ucierpieli rany, a nie mogą ich uleczyć za pomocą swoich prymitywnych środków. Tych, którzy mają dość życia i z braku perspektyw zrobią wszystko, by je zmienić. Ranne elfy, chociaż coraz częstsze, przebywają tu zbyt krótko, by spodobać się którejś z nas. Szukaj, a gdy znajdziesz, przyprowadź ich pod granicę i jeśli będziesz na siłach, oddaj strażniczkom, a sama szukaj dalej. Nie zawiedź nas, ale uważaj na siebie. Wolę, byś wróciła z pustymi rękami niż byś nie wróciła wcale. Proszę. Wracaj prędko, Yael.
Wypłukanie włosów z zielonkawych i brunatnych osadów zajęło Ci prawie godzinę, razem z zaplecieniem ich tak, jak lubiłaś. Miałaś półtora dnia drogi do krawędzi lasu, ale postanowiłaś zrobić to teraz, korzystając z obecności rzeki. Zanurzywszy palce w przybrzeżnym mule, zatrzymałaś dłoń kilka cali od skóry ramion. Półtora dnia. Malowanie brunatnych znaków na ciele było dla Ciebie rutyną, teraz będziesz musiała pamiętać by tego nie robić. Przejrzawszy się w spokojniejszej tafli wody uznałaś, że odczyszczona i odziana w sukno wyglądałaś prawie jak ludzka kobieta. Prawie jak ludzka - lekko spiczaste uszy i smukłe rysy twarzy nadawały Ci wygląd półelfki albo kwarteronki. Z drugiej jednak strony, trudno było ukryć efekty wody z Duén Canell. Brokilońskie źródła potrafiły nawet zwyczajną dziewczynę przemienić w driadę, a regularne jej spożywanie pozostawiało powabny, ale nazbyt oczywisty zielonkawy pigment na ustach, paznokciach i wszędzie tam, gdzie skóra była dostatecznie cienka, by jej naturalne ubarwienie mogło być łatwo stłumione przez symbiotyczny wpływ Brokilonu. Chwilowo, nawet najedzona nie miałaś pomysłu co z tym zrobić. Szczęśliwie, miałaś półtora dnia by wpaść na satysfakcjonujący pomysł.
- Idź już, już czas. Dziewczęta z Wypalanek wyszły przed chwilą, nie każ Srebrnookiej czekać.
Serce brokilońskiej puszczy tętniło życiem bardziej niż komukolwiek spoza lasu mogło się wydawać. Bywałaś tu już wielokrotnie, ale za każdym razem ogrom tego miejsca wprawiał Cię w osłupienie - może nie tyle zdziwienie i niepewność, co nabożny niemal spokój. Naliczyłaś już, nieledwie odruchowo ponad dwadzieścia sióstr wokół samego Dębu, a strażniczki, a znachorki, a łowczynie, a przechadzające się po plecionych mostkach przerzuconych pomiędzy koronami największych drzew mieszkanki Duén Canell... Mimo całego tego niepuszczańskiego ruchu, panował tam niezmącony niczym spokój. Każda z widzianych przez Ciebie osób doskonale wiedziała co należy do jej obowiązków i wypełniała je bez niepotrzebnej zwłoki, czasem tylko zatrzymując się, by zamienić kilka słów z zaprzyjaźnioną duszą. Nikt nie pokrzykiwał, nikt się nie kłócił, może poza dwiema umorusanymi łowczyniami, zawzięcie starającymi się ustalić, która z nich przysnęła w obozowisku, pozwalając jakiemuś leprechaunowi podwędzić ich wczorajszą wieczerzę. Jednak driada o niebieskich, rozpuszczonych włosach, szyjąca z miękkiej skórki spódniczki i przepaski dla otaczającej ją gromadki dziewczynek, ani też druga, prawie naga, po łokcie utytłana w krwi sprawianego właśnie koziołka nie stanowiła o charakterze tego miejsca. To szelest potężnych dębów, zmieszany z cichymi odgłosami codziennego życia nadawał Duén Canell mistycznego charakteru, to prześwitujące między koronami światło i spotykane tylko w kilku osadach charakterystyczne izby, ułożone przez przyjazne driadom drzewa z ich własnych, poplecionych i powyginanych gałęzi. Nie było jednak czasu na obserwację i nabożny stupor. Minęłaś szyjącą, słysząc fragment opowiadanej przez nią historii, zagłuszonej kilkanaście kroków dalej przez chlapnięcie wnętrzności spadających na wielki, podstawiony pod żerdzie do sprawiania liść.
- Wzywałaś mnie, Pani. - odezwałaś się, odprowadzając wzrokiem grupę driad z Wypalanek, wyraźnie w nienajlepszym stanie, zarówno fizycznym jak i psychicznym.
- Yael. - uśmiechnęła się ładnie, po matczynemu, grymasem zupełnie nie pasującym do reszty jej fizjonomii - ostrych rysów, przenikliwych oczu, pełnych, choć zbyt często zaciętych ust. I srebrnych włosów, dziś splecionych w misterny warkocz. Odwróciła się, szeleszcząc powłóczystą szatą, niczym nie różną od ubioru driad osiadłych w Duen Canell. - Co Ty masz na sobie, dziecko?
Rumieniec nie zniknął z Twojego lica aż Eithné, Srebrnooka Pani Brokilonu, niższa od Ciebie o pół głowy, nie skończyła mówić.
Dziś, prawy brzeg Adalatte
- Nie możemy pozwolić sobie na odpoczynek. Na zewnątrz jedna wojna ledwo się skończyła, a już królowie i czarodzieje pragną drugiej. Na każde trzy driady usieczone przez maruderów, zmarłe przez przywleczoną przez elfy zarazę, pożarte przez wycofujące się z Sowich Wzgórz przed niebezpeczeństwem stworzenia przypada jedna tylko dziewczynka. Widziałaś siostry, które mówiły ze mną przed chwilą. Na Wypalankach ludzie stają się coraz bardziej zuchwali. A jednocześnie coraz mniej głupców, których wabi Craag An. Potrzeba nam głupców, Yael.
Dobrze pamiętasz te słowa i swoją wesołość, gdy usłyszałaś o pragnieniu głupoty. Każde spotkanie ze Srebrnooką zapadało w pamięć na długi czas. Aż do następnego spotkania. Dzień był spokojny, słoneczny. Towarzyszki, które udawały się w tym samym kierunku, pozostawiły Cię przed świtem jeszcze, skręcając w górę rzeki. Ty, nie nadkładając kilku dni drogi tylko dla towarzystwa, pokonałaś rzekę wpław, korzystając z dobrej pogody i szerokiego, ale nie tak rwącego odcinka. Skoczywszy z wapiennego brzegu, na drugim, bardziej piaszczystym, wylądowałaś bez przeszkód. Teraz, niewielkie ognisko z kilku zaledwie suchych patyczków przyjemnie brązowiło rybę, pierwszy Twój dziś posiłek. A wysoko świecące na niebie słońce osuszało rozłożone na pobliskim kamieniu odzienie, skracając Twój czas na odpoczynek do kilku zaledwie godzin. Chociaż nieporęczne w wodzie, nie tak wytrzymałe jak skórkowe przepaski i mniej eleganckie niż tkane w osadach zwiewne suknie, Twoje wiązane koszuliny schły prędko.
- Potrzeba nam silnych, zdrowych mężczyzn. Choćby na chwilę. Tych, którzy ucierpieli rany, a nie mogą ich uleczyć za pomocą swoich prymitywnych środków. Tych, którzy mają dość życia i z braku perspektyw zrobią wszystko, by je zmienić. Ranne elfy, chociaż coraz częstsze, przebywają tu zbyt krótko, by spodobać się którejś z nas. Szukaj, a gdy znajdziesz, przyprowadź ich pod granicę i jeśli będziesz na siłach, oddaj strażniczkom, a sama szukaj dalej. Nie zawiedź nas, ale uważaj na siebie. Wolę, byś wróciła z pustymi rękami niż byś nie wróciła wcale. Proszę. Wracaj prędko, Yael.
Wypłukanie włosów z zielonkawych i brunatnych osadów zajęło Ci prawie godzinę, razem z zaplecieniem ich tak, jak lubiłaś. Miałaś półtora dnia drogi do krawędzi lasu, ale postanowiłaś zrobić to teraz, korzystając z obecności rzeki. Zanurzywszy palce w przybrzeżnym mule, zatrzymałaś dłoń kilka cali od skóry ramion. Półtora dnia. Malowanie brunatnych znaków na ciele było dla Ciebie rutyną, teraz będziesz musiała pamiętać by tego nie robić. Przejrzawszy się w spokojniejszej tafli wody uznałaś, że odczyszczona i odziana w sukno wyglądałaś prawie jak ludzka kobieta. Prawie jak ludzka - lekko spiczaste uszy i smukłe rysy twarzy nadawały Ci wygląd półelfki albo kwarteronki. Z drugiej jednak strony, trudno było ukryć efekty wody z Duén Canell. Brokilońskie źródła potrafiły nawet zwyczajną dziewczynę przemienić w driadę, a regularne jej spożywanie pozostawiało powabny, ale nazbyt oczywisty zielonkawy pigment na ustach, paznokciach i wszędzie tam, gdzie skóra była dostatecznie cienka, by jej naturalne ubarwienie mogło być łatwo stłumione przez symbiotyczny wpływ Brokilonu. Chwilowo, nawet najedzona nie miałaś pomysłu co z tym zrobić. Szczęśliwie, miałaś półtora dnia by wpaść na satysfakcjonujący pomysł.