Wyobraźmy sobie, że jakiś czort sprawił, iż żyjemy w Zapomnianych Krainach Faerunu. Naturalnie mamy pełne pole do popisu, jeśli chodzi wybór swojego miejsca na Aber-Torilu, przecież mamy wtyki u Mistrzów Podziemi i w ogóle. Pada zatem pytanie: Kim byście byli i co byście robili, gdybyście trafili do Faerunu? Naturalnie wielu forumowiczów grających w Fae już się ze swoimi fantazjami zdradziło, ale nie szkodzi, napiszcie jeszcze raz dla tych, którzy nie grają lub nie kojarzą Waszych postaci.
Ja w ZK byłbym zapewne długouchym elfiakiem. Najchętniej księżycowym, bo wszystkie inne mają jakieś odchyły (np. dzikie są dzikie, a słoneczne siedzą w Evermeet). Mógłbym mieszkać gdzieś w Amn albo w Cormyrze, najchętniej w niedużym miasteczku wzdłuż jakiegoś ważnego szlaku handlowego. Fajnie by było mieć własny warsztat alchemiczny, ogród, szklarnię i mini gorzelnię. Ogród bym uprawiał dla przyjemności, w szklarni pracował, żeby mieć zdrowe jedzenie, mikstury mieszał na przyszły wyprawy w poszukiwaniu przygód, a piwko warzył dla okolicznej zgrabnej i uczęszczanej oberży. Mógłbym nawet stworzyć jego własną markę. W wolnych chwilach grałbym na lutni albo na harfie oraz wyrywał panienki na moją elfią ogładę. A gdyby zachciało mi się przygód, to dołączałbym do jakiejś doborowej kompanii z łukiem na plecach, nożem w futerale i paroma użytecznymi zaklęciami na podorędziu. Chciałbym być też niezrzeszonym, ale zasłużonym wśród Harfiarzy i znać parę ciekawych osobistości, typu Harpellowie, Dove Sokoloręka, jakiś książę Wrót Baldura albo wielmoża z Athkatli. I obowiązkowo mieć dożywotni wstęp do biblioteki Świecowej Wieży.
Lantan, Człowiek. Wychowałbym się w spokojnym (patologie zastąpione byłyby jednak przez wysokie zagęszczenie wybuchów i innych niespodzianek), wysoko rozwiniętym społeczeństwie, tworzonym przez Ludzi i Gnomy. Ogólne tendencje sprawiłyby, że zająłbym się kultywowaniem wiary w Gonda zgodnie z jego dogmatami, to jest tworzyłbym przeróżne wynalazki, wprawiające kontynent w osłupienie. W końcu pewnie bym opuścił ziemię ojczystą, by podróżować po Faerunie w swojej latającej pracowni, którą zahaczałbym o najważniejsze punkty Handlowe Faerunu i sprzedawałbym swoje wyroby.
Znając realia systemu, moja pracownia co jakiś czas byłaby wykorzystywana do ratowania świata albo okolicy, przez heroiczne drużyny pełne herosów, na co ja bym reagował ustawiznym zgrzytaniem zębów i rwaniem sobie włosów z głowy, z powodu obawy o swoje życie i cały mój dobytek.
Ja pewnie byłbym Illithidem. Siedziałbym w swoim ciemnym zakątku świata, kombinując z kolegami jak przejąć nad nim władzę. Optymalnie byłoby, gdybym stał się Ulitharidem, to zapewniłoby mi wystarczające moce kombinowania. Zapewne zająłbym się magią, ale raczej od strony Zaklinacza niż klasycznego Czarodzieja, bazując na wrodzonym uroku osobistym. I tak, do moich demonicznych planów na pewno możnaby zaliczyć poznawanie czarów, głównie ze szkoły iluzji i wywoływania. Pewnie celem życia byłoby przywanie Krakena, który pochłonąłby powierzchniowców i zapewnił mi długie i szczęśliwe panowanie. Do jedynych przyjaciół zaliczałbym płazy i bezkręgowce.
Łapiecie już? Dany na pewno łapie
Gdyby kiedykolwiek tak się zdarzyło, że spotkałbym choćby Kresselacka, zapewne poczęstowałbym go jakimiś niemiłymi czarami, na przykład Zębatą Macką albo Czarnymi Mackami Evarda. Przywołałbym zapewne Octopina, a kolega Aboleth również włączyłby się do walki.
Jedyną metodą, abym porzucił drogę ciemności byłaby wizja pirackiej wyprawy do Thay. Tam zaokrętowałbym się na Czarną Mackę, jedyne miejsce przyjazne mi na powierzchni.
A gdyby Kresselack choćby z daleka ujrzał mroczne macki i inne farfocle, to zmniejszyłby swój dom wraz z pracownią do rozmiaru kostki k20 i wiał do Cienistej Doliny rozłożyć się u stóp wieży Elminstera ;p
Na pewno byłbym drowem. Ludzie są nudni i krótkotrwali, niziołki i gnomy niskie i brzydkie, krasnoludy podobnie, zaś wszelkie elfy i pół-elfy to przypadek, który należy jak najszybciej naprawić metodami dalekimi od pokojowych. Nosiłbym imię Courun. Mieszkałbym w rodowej twierdzy, wpierw w Domu Yauntyrr w Eryndlynie, później w którymś z tamtejszych Domów, który pokonał mój poprzedni. Nie miałbym zbyt wiele czasu na obmyślanie tajemnych planów - patrolowałbym wyznaczoną mi strefę, wykonywał rozkazy kobiet z rodu i udawał się na wyprawy łupieżcze. W ich trakcie mordowałbym bez okrzyków bojowych, które tak śmieszą mnie u ludzi, i bez wielkich tyrad słownych, które nie jednego prawie zwycięzcę już załatwiły. Trupy rozrzucałbym na całej drodze powrotnej, od wiosek aż do wejścia do Podmroku. Wszystkie bym okaleczył, w przypływie fantazji przywiązywał do drzewa, by powstał znany z "300" motyw. Żył bym tak długo, póki będę sprawny w walce, ślepo posłuszny i wystarczająco sprytny, by trzymać stronę zwycięzcy. Zginąłbym młodo, jak na elfie standardy, lub żył dalej w Eryndlynie, by paść od miecza lub czaru, nigdy ze starości. Gdybym spotkał każdego z was, to nie wdawałbym się w rozmowy, tylko zaatakował od razu, chwilę przed ciosem szepcząc modlitwę do Lolth. To właśnie od niej zależałoby, czy bym ten atak przeżył - nie od was.
Huhu. Kiedyś już o tym myślałam i najlepiej czułabym się jako łotrzyca. Włamywaczka, skrytobójczyni-trucicielka, fałszerz... W dodatku podróżnik ; ) Poradziłabym sobie zarówno w dziczy jak i w mieście, żyłabym z kombinowania i nie ukrywam, wolałabym raczej niezależność, nawet jeśli przyłączyłabym się do Złodziei Cienia lub innej organizacji. Jednocześnie pracowałabym (niekoniecznie uczciwie) na ciągłe podnoszenie swojego statusu społecznego, wysokie sfery są nie tylko bogate ale takie... Wygodne ; ))