Sesja Tokara

Kontrolka generatora znajdowała się na ścianie obok. Zauważyłeś błysk światła od zapalanej przez "Goliata" zapałki, którą zamierzał przypalić papierosa. Przełączyłeś dźwignię, zobaczyłeś parę iskier na kablu i... Stała się światłość. Usłyszałeś buczenie głównego generatora, który wrócił do pracy. Jednocześnie z sąsiedniego pokoju poczułeś dziwny smród, którego zdecydowanie nie powinno tu być. Coś jakby pleśń, trochę jakby formalina... Czyżby lekka nuta zaschniętej juchy?
- Tak, tutaj robota skoń... - Nagle poczuł ten tajemniczy smród. Wziął kilka mocnych wdechów i coś tutaj zdecydowanie nie pasowało. Zapewne to znów dzieło kolorytu lokalnej fauny, ale dobrze było to sprawdzić. W końcu lepiej dmuchać na zimne, a i ciekawość wzięła górę. Podążając za nutką smrodu nieśpiesznie kierował się do jego epicentrum.
Widząc, że zbliżasz się do pokoju obok, "Goliat" postąpił kilka kroków naprzód. Po chwili, gdy zobaczył co jest w pokoju, papieros wypadł z jego ogromnej gęby. Ty również spojrzałeś do środka i zobaczyłeś ludzkie ciało, przytwierdzone do ściany przez przedziwną, ohydną plechę, przypominającą tkankę. Nieopodal stało równie ohydne, pokryte oślizgłą skórą jajo, wyglądające na otwarte. Ciało człowieka, prawdopodobnie pracownika stacji, było rozerwane na wysokości piersi, z której zwisały resztki wnętrzności.
Gwizdnął przeciągle - No ten to już nie pociągnie... - Wyciągnął z jednej z kieszeni chusteczkę nasączoną perfumami, którą zawsze bierze prowizorycznie przed akcją. Jego czułe powonienie nie było tajemnicą i choć zazwyczaj używał jej, aby przytłumić nieciekawy zapach potu swoich kolegów z oddziału, to i tym razem przedmiot spełnił swoje zadanie. Bo smród był niesamowity - Poinformuj lepiej o tym kapitana, ja obadam gościa.
"Goliat" pobiegł na górę dudniąc buciorami. Podchodząc bliżej zauważyłeś, że żebra na wysokości mostka zostały rozerwane jakąś wewnętrzną eksplozją. Nieopodal jaja zobaczyłeś skurczone truchło czegoś, co przypominało wielkiego żółtego, bezokiego pająka z ogonem, albo po prostu wyrośniętą, groteskową dłoń. Nie minęła chwila, gdy usłyszałeś pospieszne kroki na schodach i do pomieszczenia wpadł "Goliat" wraz z Rogersem i Johnsonem.
- Słodki Jezu... - powiedział zdeklarowany ateista kapitan patrząc na przytwierdzonego do ściany trupa. - "Goliat", pomóż mi go zdjąć, obejrzymy go w medycznym. Johnson, zabierz to gówno, tylko ostrożnie. - dodał wskazując na żółtą martwą łapę. - Anatoljewicz, leć na górę, jest tam czterech chłopaków. Rozdaj im radia, wywołaj tych z bloku B, niech tutaj przylezą i spróbuj jeszcze raz nawiązać z kimś kontakt przez to pieprzone radio. Odkleimy tego tutaj, obejrzymy raz dwa w medycznym i natychmiast wyłazimy. Były tu jakieś mapy poglądowe sektora, więc wiemy gdzie szukać. - rozejrzał się szybko po całym pomieszczeniu - Nie zamierzam tu siedzieć ani chwili dłużej... Wszystko jasne? - zapytał zabierając się za odklejanie trupa od ściany.
- Się robi szefie... - Wszystko zostało wykonane co do joty i całkiem sprawnie. Rozdał radia i poinformował niezwłocznie chłopaków z bloku B, tak jak mu kazano. Pozostała tylko kwestia łączności i znów musiał powrócić do tego nieszczęsnego oraz drobiazgowego wyszukiwania odpowiedniej częstotliwości. Tym razem jednak nie narzekał, bo tak samo jak kapitan chciał migiem opuścić tą mroczną planetę. Co jak co, ale strzelić w kalendarz tutaj nie zamierzał, a to co zabiło tego pechowego skurwiela w piwnicach, raczej nie żartowało.
Ponownie majstrując przy skalach odnalazłeś raz jeszcze "czyste" pasmo, wobec którego żywiłeś pewne nadzieje. Przez chwilę słuchałeś co w przestrzeni piszczy i... aż podskoczyłeś, gdy pośród lekkich trzasków usłyszałeś męski głos:
- Tu U.S.S.M "Ghost - IV" z US Colonial Marines Force Recon. Czy ktoś mnie słyszy? Odbiór. - Sekunda przerwy, głośniejszy trzask i ciąg dalszy - Lecimy z misją ratunkową. Otrzymaliśmy sygnał alarmowy ze stacji "Starleaf". Odbiór
- Stacja zgłasza się. Słyszymy cię głośno i wyraźne, Jankesie. Tu oddział "Space Wolves" i właśnie badamy sprawę. Spokojnie czekajcie na dalsze instrukcje. Bez odbioru. - W międzyczasie gestem ręki przywołał jednego z kolegów - Zawołaj kapitana, nawiązaliśmy właśnie kontakt z Amerykańcami.
Rogers właśnie wbiegał do pokoju, gdy usłyszałeś nerwowe:
- Starleaf, powiedzcie nam jaka jest sytuacja! Zaraz lądujemy. Starleaf?
- Powiedz im, że mamy jednego trupa, nie wiemy co z resztą - powiedział kapitan podchodząc do biurka i chwytając krótkofalówkę. - Zapytaj ilu ich jest i kto nimi dowodzi. - Dodał i odwracając się od ciebie wrzasnął w krótkofalówkę - Clayton, chcę was tu NATYCHMIAST widzieć! Macie tu być w tej chwili!
- I teraz robię kurwa za sekretarkę... - Zapalił papierosa, bo już był wyraźnie podirytowany całą tą, niezbyt szczęśliwą, sytuacją. Najpierw utknęli na tej zapomnianej przez Boga planecie, potem te zwłoki wyglądające jakby koleś na śniadanie zaserwował sobie granat ręczny, a teraz Ci pieprzeni marines. Cholera ich przywiała chyba jakaś, mało kogo lubił, a tym bardziej ufał, ale ich darzył szczególną antypatią - Спокойный ковбой. Sytuacja jest... jakby to powiedzieć... opanowana. Mamy jednego denata, trwa jego obdukcja. Stacja jest opuszczona, wszyscy naukowcy jakby wparowali. Co ciekawe brak też jakiejkolwiek wrogiej aktywności, istny spokój i cisza - strzepał popiół na podłogę i wziął kolejnego bucha - Zanim wylądujecie żołnierzu, powiedzcie kto wami dowodzi i ilu was jest. - oparł się wygodnie o krzesło - I uważajcie tam na siebie, tutaj na dole mocno wieje. Nie chcemy tutaj kolejnych trupów.
- Jest nasz dwunastu, dowodzi nami kapitan Paton. Bez odbioru - padła odpowiedź.
Dokładnie w tej samej chwili usłyszałeś strzały na zewnątrz. Przez okno dojrzałeś Wasyla, który ciągnął serią ze swojego Kałacha w stronę drzwi do bloku B. Wszyscy podbiegli do okna oglądając tę dziwną scenę. - Co do...?! "Goliat", Johnson - do drzwi! - krzyknął Rogers samemu chwytając pistolet.
Co mógł zrobić innego? Wyciągnął z kabury swój wysłużony pistolet (bo reszta sprzętu została właśnie w bloku B) i czekał na rozkazy kapitana. Był w pogotowiu i z zafascynowaniem oraz niepewnością dalej oglądał tą niecodzienną scenę.
Parę sekund później zobaczyłeś, jak nad głową Wasyla przelatuje coś na kształt dysku, który wbija się w którąś ze skał sterczących nieopodal. Sam Wasyl unika go upadając na ziemię, lecz zanim zdążył w pełni się wyprostować broń jakby sama wyleciała mu z ręki, zaś z szyi i czaszki bryzgnęła krew. Wasyl zawisł bezwładnie jakby na niewidzialnym kiju. Zaraz potem zobaczyłeś zieloną fosforyzującą plamę, która zdawała się wyciec z powietrza tuż obok martwego Wasyla. To "Goliat" i Johnson pruli na ślepo, najwyraźniej trafiając coś, co ryknęło gniewnie.
- Chciałeś kurwa zakamuflowanych zabójców, to masz! - wrzasnął Rogers sam strzelając przez szybę w ziemię obok Wasyla.
Nie odpowiedział i uznał to za rozkaz do ataku. Wycelował w kierunku fluorescencyjnej plamy i pociągnął za spust.
Ta szalona strzelanina trwała kilka sekund, w trakcie których ciało Wasyla uniosło się w powietrze i upadło, rzucone niewidzialną siłą. Chłopaki z dołu ścigali jeszcze seriami coś, co uciekało wzdłuż bloku B, ale nie zauważyłeś kolejnej plamy krwi. Najwyraźniej "coś" uciekło, a wykrywacze ruchów w karabinach "Goliata" i Johnsona musiały się trochę rozregulować, jak wszystko inne tutaj.
- Wstrzymać ogień! "Goliat"! Johnson! Kryć się! - Krzyknął na nich Rogers sam chowając się obok rozbitego okna.
- Cholera jasna, znowu coś przerywa! - usłyszałeś obok siebie Crosby'ego, który wpatrywał się w ekran swojego motion trackera. Niedermayer, Richards i Perry patrzyli na niego niepewnie, najwyraźniej czekając gdzie strzeli, żeby wiedzieć gdzie sami mają skierować ogień.
- Pokaż mi to kurwa Crosby... - wyciągnął rękę w jego kierunku.

[ Nie miałem innego pomysłu, wybacz :'d ]
[Nic nie szkodzi ]

Na wyświetlaczu Crosby'ego zobaczyłeś mnóstwo małych kropek, jakby wykrywacz odnotowywał opadanie płatków śniegu, lub tego cholernego pyłu na zewnątrz. Widziałeś też kropki oznaczające wszystkich obecnych. Możliwie najbardziej wyrafinowaną w tej chwili metodą naprawczą było zdrowe pierdolnięcie raz i drugi od góry i od boku, co wbrew pozorom dało pewne efekty i obraz trochę mniej śnieżył. Na rozkosze dłubania w układach scalonych nie bardzo był teraz nastrój.
- Mówcie co to było. - padły słowa Rogersa w kierunku "Goliata" i Johnsona, którzy właśnie wchodzili na piętro.
- Nie wiem, co to było. Ale chyba oberwało, widziałem jakąś plamę krwi. Najwyraźniej zwiało w stronę dżungli. Cholera jasna, ten sukinsyn zabił Wasyla... - wściekał się "Goliat"
- To musiał być ktoś, kto ma o wiele lepsze zabawki niż my, jakiś pieprzony emiter niewidzialności - wtrącił się Johnson - Kurewsko szybki. Nie wiem co ze Stevensem i Claytonem, chyba też ich dorwał...
- Sprawdźcie to, tylko bardzo ostrożnie. - odpowiedział Rogers - Niedermayer, Perry: wy obstawcie wejście do tego bloku i bądźcie w pogotowiu, gdyby "Goliat" i Johnson musieli się szybko wycofać z bloku B. Anatolijewicz, idziesz ze mną po ciało Wasyla. Nie chcę, żeby leżał tam jak szmata, zaraz przylecą Amerykanie. Clayton, ty obserwuj wszystko stąd na wykrywaczu i krzycz jakby co.
- Nie wiem co to było kapitanie, ale na pewno nie terroryści - powiedział popalając kolejnego papierosa i kierując się ze swoim dowódcą do miejsca gdzie leżało truchło Wasyla - W życiu czegoś takiego nie widziałem, ta technologia maskująca, ta broń, te ruchy... Pokonało to nas tak jakbyśmy byli jakimiś pieprzonymi żółtodziobami. To nie mógł być człowiek. Myśli pan, że ten trup w piwnicy to sprawka tego samego zabójcy? - po chwili dodał - Pochowajmy Wasyla i spierdalajmy z tej planety póki możemy. Jeżeli ci kowboje chcą się babrać w tym szambie to droga wolna.
- Mamy zadanie Lev. Jeśli skrewimy, to dowództwo potraktuje nas nie lepiej, niż ta menda, czymkolwiek jest, za zostawienie tu bezpańsko dwóch atomówek. - odpowiedział kapitan, schodząc po schodach. - Czysto? - Zapytał Niedermayera stojącego w drzwiach z Perrym. - Tak, chłopaki już weszli - padła odpowiedź. - Nie sądzę, żeby to samo zabiło doktorka i porwało resztę ze sobą. To chyba jakieś tutejsze pasożyty, zwierzęta... W każdym razie ten "duch" zaskoczył nas zupełnie. Drugi raz się to nie uda. - Rogers wysunął przed siebie rękę osłaniając twarz od wiatru i pyłu. Podeszliście do Wasyla. Leżał z przebitą od dołu czaszką, obok niego leżał jego ukochany Kałasz.
- Niech to szlag, Wasyl... - zaczął Rogers, patrząc na ciało. Usłyszałeś dźwięk otwieranych drzwi do bloku B, przez które wyszedł "Goliat" z Johnsonem. Podeszli szybko do Rogersa.
- Melduję, że Stevens i Clayton nie żyją - zameldował "Goliat" - Ten sukinsyn odjebał im głowy.
- Ja pier... Dobra, bierzcie Wasyla. Lev, weź Kałacha, Tobie będzie z nim bardziej... - zabrakło mu odpowiedniego słowa - A potem leć do promu, sprawdź czy działają wszystkie systemy i... - Jego dalsze słowa zagłuszył ogromny szum i tumany kurzu, które wzbiły się w powietrze gdy tuż nad wami przeleciało kolejne UD-4, takie samo jak stojące na pasie startowym. Minęło stację i wykonało zwrot, robiąc nawrót do lądowania.
- No i przybyła kawaleria, teraz już musimy ubabrać się w tym szambie - Skrzywił się Rogers. - Nie stać jak kołki, zabierzcie Wasyla! Lev, zostań tu ze mną. Jesteś pewny, że to ich złapałeś w eterze? Nie radio węzeł piratów z dżungli? Kto miał nimi dowodzić?
- Niech kapitan nie obraża mojej inteligencji... - popukał się w głowę - Jest ich bodajże dwunastu, a dowodzi nimi jakiś Paton czy jakiś inny Baton. - wziął kolejnego bucha - Mam tylko nadzieje, że nasz poprzedni gość to nie jakieś kolejne badania Jankesów. Ci od "Weylanda" dziwnie zmyli się bez informacji, a terrorystów, a tym bardziej atomówek, które są całkiem niezły wabikiem, jest tu póki co tyle, co uczciwych kongresmenów w parlamencie.
← Alien
Wczytywanie...