Zacząłem dwójkę, jestem przy kaptowaniu profesorka salariańskiego.
Jak na razie - smutne rozczarowanie. Przy pierwszym ME nie wiedziałem, czego się w szczegółach spodziewać, teraz sytuacja była o wiele konkretniejsza; a i dodać trzeba całą tę atmosferę wokół ME2 - jakoby wyjątkowej gry.
Najbardziej uwidocznił się bezsens rozgrywki, ME było jeszcze RPG, więc do każdego NPC-a podchodziłem tak: o! da jakieś zadanko, będzie można z nim pogadać, może coś wyciągnąć rozmową, do czegoś to poprowadzi, a i PD i jakiś sprzęt może.
A w dwójce tak: z gościem gadam tylko po to, by iść z fabułą, sama rozmowa jest dziadowska i bez polotu (że mimika super - za mało już; treść dialogów naprawdę trąci filmem klasy B); zadanie zaś będzie opierało się na strzelaniu, z którego będę miał co najwyżej sprzęt i kasę (PD za wrogów nie ma). Do tego dochodzą słabsze niż w jedynce minigierki, no i to bursztynowe międzymordzie.
Mam nadzieję, że się zmieni, ale początek jest mocno zniechęcający.
- Dzień później -
No, w końcu zaskoczyło, jest naprawdę nieźle.
Z jednym zgodzić się nie mogę - jak dla mnie ME2 jest RPGem, i to bardzo dobrym. Gra bardzo wyraźnie pozwala na stworzenie własnego wariantu rozgrywki (dochodzą jeszcze decyzje z ME) oraz ma, na wyższym poziomie, jednak charakter mocno nielinearny.
Oczywiście - gdy już zacznie się strzelanina, zostaje parcie naprzód, ale jakiś tam wybór gracz ma co do tego, kiedy tę strzelaninę rozpocząć i kiedy; są również pewne miejsca węzłowe, społecznościowe - Cytadela czy Omega. No i trzeba przyznać, że jest za dużo czytania jak na FPSa, heh. Dodać jeszcze trzeba pomniejsze zadania, możliwe do załatwienia rozmową.
A co do taktyczności - ME był chyba bardziej taktyczny, więcej było tych opcji wszystkich.
---
Jeszcze co do rozróżnienia pomiędzy ME a ME2 zwróciłbym uwagę na o wiele ważniejszy aspekt. ME był grą nastawioną w połowie (albo trochę mniej) na relację podmiot-przedmiot. Przypomnijcie sobie, ile było wpisów w Leksykonie, jak długie były opisy każdej z planet, ile elementów Normandii można było zbadać. Jak nam tłumaczono jak krowie na rowie, co zacz Widma, Rada, Przymierze, efekt masy, Proteanie itd.
W ME 2 te elementy są zdecydowanie słabsze, na plan pierwszy wysuwa się relacja podmiot-podmiot, czyli relacje Sheparda z towarzyszami, NPC, a to z dwóch powodów: 1. nie trzeba już tłumaczyć wszystkich detalów świata, 2. niektórzy bohaterowie są znani z ME, więc jednak trochę silniej przeżywam rozmowy z nimi.
No dobrze - powiecie - ale układ binarny, opozycyjny podmiot-przedmiot można zdekonstruować, jak to robił Derrida. Spróbujmy: jak mówi, bodaj, Michel Foucault realność przedmiotów jest co najmniej wtórna, istnieją one przede wszystkim jako zespół praktyk i czynności. A to z kolei domaga się wykonawcy tych praktyk, czyli podmiotu. Wobec tego przedmiot istnieje tylko przy pomocy podmiotu, a zatem ME nie jest grą podmiotowo-przedmiotową, lecz skoncentrowaną na jednym podmiocie, samopodmiotową (?), taka podmiotowa masturbacja, można powiedzieć, hehe.
I ja Wam przyznam rację wtedy.
[Dodano po 2 dniach]
Właśnie skończyłem ME2.
Największe moje rozczarowanie od czasów G3 chyba.
Gra nie zawiniła czymś karygodnym, lecz na mój smutek składa się konglomerat różnych rzeczy.
1. Nie zżyłem się z nikim nowym z drużyny - nic tu nie pomogą zadania kaptujące i lojalnościowe (które jednak rozegrano bardzo dobrze, niektóre, zdawałoby się, proste misje okazywały się skomplikowane na dość znacznym poziomie). Powiem wręcz tak: to właśnie te zadania to sprawiły, ponieważ wymusiły na mnie znaczną rotację składu drużyny. A ja najwięcej się z kimś zżywam, gdy razem walczymy czy łazimy gdzieś tam. Dlatego tak spodobał mi się genialny Wrex, opatrzył mi się, a do tego miał interesujący charakter, z nim większość gry chodziłem. W ME2 co misja to sobie skład zmieniałem i jakoś to wszystko się rozmazało. Ponadto chyba trochę za dużo jest tych towarzyszy, dwóch, trzech mniej - byłoby lepiej.
2. Mówi się, że gra jest filmowa. Czy to oznacza, że czułem się tak niesamowicie, gdy oglądałem Białą wstążkę? ME2 jest filmowe jak amerykańskie kino akcji klasy B+/A-, jak na gry - jeszcze zachwyca, ale mnie się trochę to przejadło. Mimika, dynamiczne ujęcia kamery, kontekstowe zachowania - świetne, lecz na dłuższą metę nie zamaskuje nędzy przedmiotów dyskusji i dużego stężenia sztampy. Ponadto spora cześć tych animacji jest chyba i w ME.
3. Mówi się, że gra jest taktycznym FPSem. Mam tu pewne zastrzeżenie, ponieważ sądzę, że ta gra to wciąż RPG.
Ale jeśli jednak ma być tym FPS, to słabo, słabo wypada! W ogóle nie czuć siły strzału, z dwóch powodów: w kosmosie krew nie ma nawyku wyciekania z rozerwanych tętnic, 2. gdzie temu błyskowi lasera do rozpędzonej kulki metalu, tak mocno zapośredniczonej w FPS i filmach? Ponadto w ME był chyba taki sam poziom taktyczności strzelanin, no może te headshoty... Ale i tak blado.
4. Końcówka.
SPOILERSpodziewałem się naprawdę czegoś mocnego i z rozmachem. I tu był błąd chyba, gra dała to mocne - żniwiarza-człowieka - ale to tylko zaspokoiło jakąś tam normę rozmachu i zaskoczenia, a zawszeć to trochę miejsca jeszcze zostało na coś niebywałego. A tu rozczarowanie: czekaj na ME3, tam to będzie coś! Ech... Ogólnie wątek główny przy tym z jedynki może się schować.
Gra użytkowo to niemal ideał, przeszkadzała tylko jedna rzecz - jeśli nasz kompan na Zespołową amunicję np. ogniową, to nam taką też to ustawia, spoko, ale gdy ja sobie zmieniam na inną amunicję, to po jakimś czasie wraca ona do tej, jaką ma kompan.
Gra jest dobra, ale nie udało się jej mnie tak wciągnąć jak jedynce. Jak dla mnie 7 -8/10, niestety.
PS. Skanowanie planet jest debilne.
PPS. Może coś jeszcze dopiszę, na razie jestem, powiedzmy, zafrasowany tym, co się stało.