Dwa dni temu byłam Najstarszą Córką, Wysoką Kapłanką Lolth, dwa dni temu cieszyłam się jej olbrzymią łaską. Dwa dni temu dałam się zwieść mej młodszej siostrze i teraz jestem... nią.
Nigsul, Czwarta Córka Domu Duskryn, od kiedy kilka dni temu ukończyła przełomowe pięćdziesiąt lat, sprawiała wrażenie nieobecnej. Wydawała się wyciszona przed swoim wstąpieniem do Arach-Tinilith, jak również wolna od wszelkiego maści intryg, które w Menzoberranzan są na porządku dziennym. Tyle, że ona po prostu była cholernie ambitna i kurewsko sprytna. Nic nowego w drowim społeczeństwie, jeżeli oczywiście nie ma się odpowiednich środków i możliwości by te dwie cechy spożytkować w sposób dla siebie jak najbardziej korzystny. Nigsul miała wszystko, choć przyszło jej za to ciężko zapłacić. Sojusz z Fechmistrzem Domu opierał się na zasadzie wzajemności i wymagał, choć odrobiny zaufania z obu stron. Niemożliwe? Ależ oczywiście, że możliwe, gdy spoiwem łączącym te dwie skrajne jednostki była nienawiść do wspólnej siostry, pierwszej córki domu, kapłanki Lolth...
Ten wszawy kundel, parszywy samiec! Nie byłby sobą gdyby nie unurzał w spisku swych brudnych łapsk. Było mu serce wyrwać, gdy tylko ta stara suka wydała go na świat!
Saisris, Fechmistrz Domu miał wiele powodów by chcieć pozbyć się ze sceny swej starszej siostry, już choćby za sam fakt jej bycia kobietą. Jednak był na tyle inteligentny, że nigdy tego jawnie nie okazał, zawsze giął grzbiet ku ziemi i spuszczał wzrok w jej obecności. Tak jak mu to wpoiła przed wieloma laty, gdy znalazł się pod jej opieką. Ten okres zawsze był istnym przedsionkiem piekieł, dla drowich mężczyzn, od najmłodszych lat szykanowani, poniżani i uczeni gdzie ich miejsce w szeregu... Saisris nie był wyjątkiem, jednak wtedy obecna Wysoka Kapłanka była ledwie trzecią córką, cholerną smarkulą, która odbijała sobie na nim wszystkie własne krzywdy. Wyimaginowane czy prawdziwe - bez znaczenia i tak bolało. Przez lata, w wyniku naturalnej selekcji, działającej na zasadzie "możesz wszystko, byle nie jawnie" znienawidzona siostrzyczka wspięła się niemal na sam szczyt hierarchii Domu Duskryn. Wydawać się mogło, że został zapomniany przez dawną stręczycielkę, która całkiem niedawno, jeśli czas mierzyć rachubą elfów, zajęła się również wychowaniem i nauką Nigsul.
Nie czuję już przepełniającej mnie łaski, która sprawiała, że byłam... niemalże niezwyciężona. Przegrałam bitwę, lecz nie wojnę.
Shodhin Duskryn, Wysoka Kapłanka Lolth zawsze miała się za osobę inteligentną i silną, a wyjątkowo nie były to bezpodstawne przechwałki. Świadczyła o tym nie tylko jej pozycja, którą udało się jej przez długie lata utrzymać i przy okazji bezkrwawo trzymać za pyski parszywe rodzeństwo, ale także to, że miała otwarty umysł. Świadomie odkładała moment, w którym przejmie rolę Matki Opiekunki własnego Domu, w tamtym czasie miała inne cele, które zaprzątały jej głowę. Nowe obowiązki byłby tylko przeszkodą.
Obserwowała, uczyła się i wyciągała wnioski, które skrupulatnie wykorzystywała, gdy przyszła na to odpowiednia pora. Jednak przez lata względnego spokoju chyba nieco... zdziadziała, a może po prostu była zbyt pewna siebie? Gdy dostrzegła zagrożenie było już za późno na działania, które mogłyby zapobiec jej upadkowi.
* * *
Noc w porównaniu z ciemnością panującą w korytarzach Podmroku wydaje się taka… jasna. Labirynt podziemnych korytarzy sprawia wrażenie, że jest nieskończony, lecz nic bardziej mylnego. Często, podczas wędrówki można natrafić na litą skałę, która uniemożliwia dalszą podróż, a wówczas nierzadko trzeba cofać się całe kilometry. Cholernie łatwo zabłądzić, jeżeli jest się na tyle głupim by tam zapuścić. Można mówić o sporym szczęściu, gdy trafi się na wygłodniałego stwora, prawdziwym pechem jest dostać się w łapy jednego z drowich patroli lub łupieżców.
Istota, która właśnie zatrzymała się na jednym z wielu rozgałęzień nie należała do głupców, czy niedoświadczonych podróżników. Z ciemnością była za pan brat, jednak nie czuła się dobrze w korytarzach, gdzie powietrze było ciężkie i przesycone zapachem stęchlizny. Gdzie mimo swej przynależności do mroku, musiała uważać na każdy krok.
Kobieta powoli odwróciła głowę w lewo i nasłuchiwała, po kilku sekundach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność spojrzała w prawo. Zdecydowała się na drugą opcję, co po kilkunastu minutach szybkiego marszu okazało się słusznym wyborem. Od dwóch dni wyczuwała wyraźną zmianę temperatury i otoczenia, poczuła powiew powietrza, które było zupełnie inne niż to, którym oddychała całe dotychczasowe życie, było takie... nieznane. W oddali zamajaczyła się przed nią jasna plama, końcowy cel jej męczącej wędrówki.
Mimo informacji, które zgromadziła odpowiednio wcześniej, nie spodziewała się, że promienie słoneczne spowodują tak dotkliwy ból jej wrażliwych oczu. Jednak mimo wiedzy, jaką posiadała musiała wystawić się choćby na krótko na ich działanie, było to przekleństwo żądnej wiedzy istoty. Oślepiona, pozbawiona odzienia, które rozpadło się w pył na słońcu, bogatsza o nowe doświadczenie, wycofała się po omacku w głąb korytarza, z którego wyszła. Poczeka na noc, o której tyle słyszała...
* * *
Saisris ledwo opanował podniecenie, które nie opuszczało go od momentu, w którym wraz ze sprzymierzoną siostrą zrealizował misternie ułożony plan. Nie odważył się podnieść wzroku by obejrzeć tragikomiczną scenę, która rozgrywała się w głównej sali Domu. Zgromadzona była cała rodzina - Matka Opiekunka, wszystkie cztery, aktualnie żyjące córki, on i jego brat. Dodatkowo, przy wejściu w służalczej pozie tkwiła aktualna zabawka matrony, ojciec Slymora.
Ciekawość okazała się silniejsza od strachu i wpojonych ciężką ręką sióstr zasad. Nieznacznie podniósł głowę, kątem oka dostrzegając, że jego towarzysz również obserwuje całe zajście w napięciu.
U podnóża tronu, twarzą do ziemi leżała rozpłaszczona Nigsul, najmłodsza z kobiet Domu Duskryn. Nie trzeba było widzieć jej twarzy, by domyśleć się, że drowka pała żądzą mordu. Jednak zdołała się opanować się na tyle, że nie szarpała się już. Być może pomógł jej w tym wymierzony przez jedną z sióstr celny kopniak w żebra, a być może rozcięty batem policzek, który pulsował tępym bólem.
Matka Opiekunka, poza tym, że spacyfikowała na samym początku oszalałą ze wściekłości córkę, teraz milczała. Od czasu do czasu tylko spoglądała czerwonymi ślepiami na którąś ze swych latorośli. Potrafiła tak przez kilka godzin trzymać w niepewności tę bandę szczeniaków, w której każdy uważał się za lepszego od innych. Napawała się ich mniej lub bardziej ukrytym zniecierpliwieniem, lubiła w ten sposób manifestować swoją władzę nad nimi. Zarówno oni jak i ona wiedziała, że każdy nieostrożny ruch z ich strony w takich momentach skończy się śmiercią, poprzedzoną niekoniecznie litościwym uwięzieniem.
W końcu uznała, że długie oczekiwanie na jej następny ruch, jak i obecność mężczyzn przy wymierzaniu karu są wystarczającym upokorzeniem dla Nigsul. Stojąca po jej prawej stronie Shodhin lekko się poruszyła wyczuwając, że lada moment coś się wydarzy.
- Nesstren - spojrzenie okrutnych oczu matrony zatrzymało się na Slymorze. - podnieś to ścierwo. - słowa najważniejszej kobiety w Domu sprawiły, że zainteresowany zdrętwiał momentalnie. Za brak szacunku wobec jakiejkolwiek drowiej kobiety, w najlepszym wypadku groziło batożenie, a za zignorowanie polecenia Opiekunki śmierć. Raczej nie był w najlepszej sytuacji z możliwych. Stara suka postanowiła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, skoro już musiała ich wszystkich oglądać.
Nigsul uspokoiła oddech, zaczynała na powrót chłodno i logicznie rozumować. Przeklinała się w duchu za zbyt szybką i nieprzemyślaną reakcję. Jednak na słowa matki zagotowała się z wściekłości, a chłodny dotyk czarnej posadzki pozwolił jej opanować emocje i pozostać w bezruchu. Wyczuła, że siostra odstąpiła od niej, po chwili zaś wychwyciła podenerwowany oddech Slymora, który usilnie starał się zachować spokój.
Leżąc twarzą przyciśniętą do zimnej podłogi mogła sobie pozwolić na luksus, jakim w tym momencie był złośliwy uśmiech. Jednak szybko znikł, gdy poczuła jak braciszek brutalnie łapie ją za włosy i stawia na nogi. Zachwiała się, nadal odczuwała skutki zaklęcia oszołamiającego, jakim potraktowała ją matrona. Chyba tylko siłą woli i nienawiści nie padła ponownie na twarz. Spojrzała w kamienne oblicze ilharess i już wiedziała, że dziś nie zakończy swojego żywota. Zdążyła ją poznać przez lata, podczas których to ona stała po prawej stronie jej tronu... Skrzyżowała wzrok ze Shodhin, a fala wściekłości sprawiła, że pociemniało jej przed oczyma. Ta suka wyglądała jakby miała zaraz pęknąć ze szczęścia, odlecieć z cholernej dumy, która pewnie będzie odczuwać, aż ktoś, kim pragnęła być ona, nie wyrwie jej serca.
- Jutro odejdziesz do Arach-Tinilith, dalhalir. - głos matrony ociekał jadem, sprawiał, że nie miało się ochoty ani odwagi wchodzić jej w zdanie. - Dzisiejszy wypadek uznam za wynik strachu, który cię ogarnął na myśl, że możesz nie sprostać. - szare wargi Opiekunki ozdobił podły uśmieszek. Nigsul zacisnęła usta, tak, że tworzyły teraz tylko wąską kreskę. Miała już gotowy plan, teraz tylko postanowiła przeprowadzić małe doświadczenie, które dostarczy jej ważnych informacji na przyszłość.
- Tak matko. - Odparła potulnie. Przez oblicze matrony przemknęło niedowierzanie, które po chwili zmieniło się w grymas pogardy. Jednak widokiem godnym zapamiętania była mina Shodhin... Wysoka Kapłanka Lolth wyglądała jakby została właśnie spoliczkowana, co oznaczało, że mimo druzgoczącego sukcesu, który odniosła, była nadal smarkulą, która skradła coś, czego pewnie i tak nie będzie umiała spożytkować. Nie trwało to wszystko dłużej niż kilka sekund, ale wystarczyło. Nigsul spuściła wzrok, a w duchu pogratulowała sobie.
Kilka godzin wcześniej...
Pracownia i połączona z nim komnata Shodhin tonęły w ciszy. Niewolnicy przemieszczali się bezszelestnie po kompleksie Domu, gotowi na każde skinienie ich sadystycznych panów. Jeśli tylko mogli, omijali teren należący do Wysokiej Kapłanki Lolth...
Drowka stała przed magicznie zaklętą taflą wody, która dzięki jej zaklęciom utrzymywała się w pozycji pionowej i przylegała do obsydianowej elipsy. Patrzyła na swe nagie oblicze. Shodhin była piękna, nie ulegało to żadnym wątpliwością, śnieżnobiałe włosy, sięgające do pasa najczęściej nosiła misternie upięte. Jednak teraz spływały swobodnie po smukłych plecach kobiety. Ciemna niczym najczarniejsza noc skóra delikatnie lśniła, lekko napięta na wysokich kościach policzkowych. Jasne brwi i nieznacznie skośne oczy w kształcie migdałów przydawały drowce nieco egzotycznej urody, delikatnie zadarty nos i pełne usta sprawiały, że kobieta wyglądała niemal niewinnie. Głowę zawsze trzymała wysoko, tak jak przystało komuś o jej pozycji. Budowy była drobnej, wzrostu niewielkiego, jednak nie przeszkadzało jej to w posiadaniu jak najbardziej kobiecych kształtów.
Kobieta uśmiechnęła się lekko do siebie, błyskając przy tym równymi, białymi zębami, była zadowolona ze swego wyglądu. Jednak na dnie jej lodowato błękitnych źrenic nadal mieszkał twardy, chłodny blask.
Shodhin powoli odwróciła się od swego odbicia i sięgnęła po suknię przewieszoną przez zdobione oparcie jej ulubionego krzesła. Bez pośpiechu wdziała ją na siebie, a jedwabny materiał przyjemnie otulił jej ciało. Powoli przeszła przez komnatę, otworzył drzwi łączące pokój z gabinetem. Ledwie je za sobą zamknęła, rozległo się pukanie i do środka wszedł jej brat. Drowka gniewnie zmarszczyła brwi na widok Saisrisa, jednak nie zareagowała jakoś gwałtownie. Mimo tego, że był tylko mężczyzną, jako jedyny z rodzeństwa czasem się do czegoś przydawał.
- Czego? - warknęła nie zaszczycając drowa drugim spojrzeniem. Podeszła do biurka i wzięła leżącą na nim bransoletę w kształcie pająka. Z nabożną czcią przesunęła opuszkami palców po wykonanym z rubinu odwłoku. Założyła ją na lewą rękę i odwróciła się twarzą do Saisrisa. Miał nisko pochyloną głowę i patrzył w czubki swoich butów.
- Podczas patrolu schwytaliśmy rivvila. Przyszedłem z tym do ciebie, sądząc, że cię to zainteresuje. - drow mówił cicho. Gdy zamilknął odważył się spojrzeć na drowkę, by zobaczyć jej reakcję. Shodhin uniosła wyżej jedną brew i zlustrowała mężczyznę z góry na dół. Od dawna nie trafiła się jej taka okazja, a dziś ma szansę zasięgnąć informacji od kogoś, kto zna Powierzchnię jak nikt. Oczywiście fakt, że potem zginie był oczywisty.
Gdy natrafiła na spojrzenie mężczyzny zaniepokoiła się, bo było w nim coś, czego nie umiała sprecyzować. Uderzyła go falą mentalnej mocy, powodując, że samiec upadł na kolana i skrzywił się z bólu. Znów przyjął służalczą pozę, czym udało się mu udobruchać chwilowo zaabsorbowaną czymś ciekawszym drowkę i na powrót uśpić jej czujność.
*
Do ostatniej chwili nie miała pojęcia, że po przestąpieniu progu celi, w której przetrzymywany był więzień jej życie tak diametralnie się odmieni. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, poczuła jak nieznana magia wdziera się do jej umysłu, powodując, że zaczęła tracić grunt pod nogami i świadomość. Przez kilka minut stawiała opór, jednak bez wsparcia Lolth, była bez szans wobec nieznanego. Pajęcza odwróciła się od niej dokładnie w tym momencie, w którym Shodhin dała się podejść, okazując tym samym słabość. Ostatnią rzeczą, którą ujrzała był tryumfujący uśmiech Nigsul.
*
Obudziła się z obolałą głową i poczuciem, że coś jest cholernie nie tak, jak tylko to możliwe. Uczucie spotęgowało się, gdy zorientowała się, że nie znajduje się w swojej komnacie. Kilka sekund zajęło jej całkowite dojście do siebie, zerwała się na równe nogi i skierowała się ku drzwiom. Po drodze minęła mniejszą taflę wody, powieszoną na ścianie. Cofnęła się i przerażona spojrzała na swoje odbicie. Właśnie patrzyła w twarz Nigsul... Prawdopodobnie jej umysł w tym momencie zatracił zdolność racjonalnego rozumowania, bo wypadła z komnaty jak oszalała, kierując swe kroki ku głównej sali, gdzie spodziewała się zastać Opiekunkę.
*
Matrona patrzyła na rozpłaszczoną drowkę u jej stóp. Dostrzegła charakterystyczną bransoletę na lewej ręce kobiety. Spojrzała w bok, na najstarszą córkę i nie dostrzegła nieodłącznej ozdoby jej codziennego wyglądu. Zrozumiała, że bełkocząca niezrozumiałe słowa i oskarżenia najmłodsza córka mówiła prawdę. Uśmiechnęła się krzywo i ponownie popatrzyła na Wysoką Kapłankę, a ta nie była w stanie wytrzymać jej spojrzenia. Teraz zyskała pewność. Postanowiła nic z tym nie robić, w końcu największe dla niej zagrożenie, które sobą reprezentowała najstarsza z córek zostało zniszczone.
Dla prawdziwej Shodhin otrzeźwienie przyszło, gdy uderzyła twarzą o kamienną posadzkę u stóp tronu Opiekunki. Oszołamiające zaklęcie matki sprawiło, że nie była w stanie poruszyć się w żaden sposób...
*
- Jutro odejdziesz do Arach-Tinilith, dalhalir. - głos matrony ociekał jadem, sprawiał, że nie miało się ochoty ani odwagi wchodzić jej w zdanie. - Dzisiejszy wypadek uznam za wynik strachu, który cię ogarnął na myśl, że możesz nie sprostać. - szare wargi Opiekunki ozdobił podły uśmieszek.
* * *
Kilka godzin zajęło nim drowka odzyskała wzrok, zbiegło się to akurat z zachodem słońca, który ponownie wywabił ją z jaskini. Będąc już na zewnątrz spojrzała w górę, co spowodowało, że zakręciło się jej w głowie. Ogrom przestrzeni, która ją otaczała przeraził z początku kobietę. Jednak zaczęła dostrzegać możliwości, które się przed nią otworzyły. Była poza zasięgiem pajęczej suki, która ją zdradziła pozwalając by niedoświadczona smarkula zajęła jej miejsce. Gromadzone przez lata informacje o Powierzchni i jej mieszkańcach pozwolą jej przetrwać i wrócić do swojej prawdziwej postaci…
Sięgnęła do torby i wyjęła ubranie, które zabrała parszywemu rivvil, nim opuściła Dom. Wiedziała, że rzeczy z jej ojczyzny nie są w stanie oprzeć się promieniom słonecznym, a przecież nie przystoi jej wędrować nago...