[FILM] Bękarty wojny

Szczerze mówiąc, wybierając się na najnowszy film Quentina Tarantino pod tytułem "Bękarty wojny", miałem pewne obawy o poziom tego widowiska. Bo jeżeli mam być szczery to od czasów znakomitych "Wściekłych psów" i kultowego "Pulp Fiction", ów reżyser nie stworzył niczego spektakularnego. "Cztery pokoje" i "Jackie Brown" jakoś do mnie nie trafiły, "Kill Bill" był niezły - ale bez żadnych rewelacji, a ostatni "Grindhouse: Death Proof" totalnie mnie rozczarował (film ratował tylko genialny Kurt Russell). Na dodatek zwiastuny filmu zamiast mnie zachęcić - całkowicie zniechęciły. Oczywiście opinie recenzentów nastrajały pozytywnie (same superlatywy), a i średnia ocen była wysoka, ja jednak wszedłem do sali kinowej z małą nutką sceptycyzmu i nadzieją, że tym razem Quentin mnie zaskoczy i zrekompensuje mi 15 lat posuchy z jego strony.

No i mu się udało, bo "Bękarty wojny" to absolutne arcydzieło i 150 minut znakomitej gry aktorskiej, zaskakującej warstwy fabularnej oraz świetnych i zabawnych tekstów - słowem stuprocentowej dawki rozrywki. Bo tu ona jest najważniejsza. Dramaturgia drugiej wojny światowej? Pogromy Żydów? Trudy życia w okupowanej przez Nazistów Francji? Tego w filmie Tarantino nie ma, gdyż jego celem nie było ukazanie okrucieństwa wojny, a popkulturowa zabawa w realiach drugiej wojny światowej. Bo jak to bywa w filmach reżysera z Tennessee wywrócił schemat kina wojennego do góry nogami. Fakty oraz realia historyczne został pogrzebane przez reżysera (Włochy i Malta zajęte przez Niemcy, Nazistowski snajper wygrywający w pojedynkę bitwę z pół tysięczną armią aliantów, czy też cała "Operacja Kino", powód jej zainicjowania i jej finalny skutek) i odgrzebywane tylko wtedy kiedy akurat autorowi są potrzebne do którejś ze scen. Zamiast tego mamy znakomity spaghetti-western w realiach drugiej wojny światowej, gdzie grupka żydowskich wykolejeńców zabawia się w bandę Apaczów skalpujących nazistowskich żołnierzy. Czy takie kino wojenne jest złe? Absolutnie nie! Jeżeli ten niecny koncept jest przemyślany i perfekcyjne zrealizowany.

Duża w tym zasługa znakomitej gry aktorskiej. Co zaskakujące, wszystkich przyćmił nieznanych wcześniej austriacki aktor Christoph Waltz wcielający się w rolę pułkownika Hansa Landa. Zdecydowanie jeden z najciekawszych czarnych charakterów ostatnich lat i jeżeli Waltz nie dostanie za tę rolę Oscara, cała amerykańska Akademia Filmowa kompletnie się zbłaźni (póki co dostał za tę rolę Złotą Palmę). Postrach aliantów, "Łowca Żydów" i prawdziwy koszmar dla każdego, który podczas przesłuchania siedzi po przeciwnej stronie stołu. Piekielnie inteligenty, diabelnie błyskotliwy, niebywale elokwentny, perfekcyjnie władający blisko czterema językami (z nienagannym akcentem każdy!), pewny siebie dżentelmen. Co jednak czyni tą postać zabójczą - absolutnie nieprzewidywalny i niebezpieczny. Czy to spokojna konwersacja oraz dowcipkowanie przy szklance mleka i strudlu czy zwykłe przesłuchanie, nigdy nie można się przy nim poczuć komfortowo i spokojnie zebrać myśli. Powolutku u osoby, którą upatrzył sobie Landa do konfrontacji, ujawnia się nutka paniki i niepostrzeżenie pojawia się kropelka potu w okolicach skroni. Bo pułkownik ma talent do wyciągania skrywanych głęboko informacji i wywleka je stopniowo, "torturując" swoją ofiarę siłą swego spokoju. Co interesujące Landa w filmie nie jest agresywny (do użycia przemocy posuwa się tylko raz), a i tak jest zawsze panem sytuacji, który trzyma najlepsze karty w dłoni. Taki morderca w "białych rękawiczkach" i nazistowskie połączenie Holmesa oraz Poirota w jednym.

Reszta aktorów też wybija się ponad przeciętność. Brad Pitt w roli "kowboja" Aldo Raine'a spisuje się wyśmienicie. Jego wręcz karykaturalna postać, za każdym razem kiedy pojawia się na ekranie wyzwala salwy niepohamowanego śmiechu. Nawet Til Schweiger (może dlatego, że jego postać to milczek, tym niemniej genialna mimika - a zachowanie podczas sceny barowej wyśmienite!) oraz Diane Kruger (jako Helena Trojańska porażka na całej linii - jako gwiazda niemieckiego kina la 30' znakomita), których to uważam za miernych aktorów pokazali pełną klasę. A mógłbym wymieniać dalej - Fassbender, Laurent, Brühl...

Oczywiście skoro to film Tarantino nie mogło zabraknąć scen cechujących się obłędnie długimi dialogami, kończącymi się niepohamowanym wybuchem przemocy i to w najbardziej zaskakującym momencie (idealnym przykładem jest scena w podziemnej knajpie czy na francuskiej farmie). Jak zawsze budują one wyjątkowe napięcie, ale tym razem nie są one bezsensownym bełkotem z odwołaniami do współczesnej popkultury (patrz Death Proof). Tutaj to one ukazują charakterystykę danej postaci, jej poglądy na świat, ich przekonania i uczucia. Reżyser też zadbał o taki szczegół jak posługiwanie się postaci w swoich ojczystych mowach (a nie jak np. w "historycznej" "Walkirii", że wszyscy nawijają po angielsku, aż miło) i niejednokrotnie ma to ogromne znaczenie dla fabuły czy przebiegu niektórych scen.

Oczywiście cały film jest niejakim hołdem dla gatunku spaghetti westernu oraz wszelakich filmów wojennych. Nawiązań jest tak wiele, że trudno jest je tutaj wyliczyć - "Once upon a time in... Nazi Occupied France" ("Once Upon a Time in the West"), Aldo Raine ("Zielone Berety"), Sergio Leone, "Parszywa dwunastka", "Quel maledetto treno blindato" czy nawet do niemieckiego kina lat 30' (Leni Riefenstahl i G.W. Pabst). Tutaj też można by było strzelić cały artykuł.

Ostatnim puzzlem w tej misternej układance jest genialna i wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa. Ennio Morricone (klasa sama w sobie) czy David Bowie, a wszystko to drobiazgowo dopasowane niczym we szwajcarskim zegarku.

Podsumowując - jeżeli po zakończeniu seansu zastanawiam się czy "Bękarty Wojny" przebiły kultowy "Pulp Fiction" i rozmyślam czy to aby czasem nie był najlepszy film na jakim byłem dotychczas w kinie (a w ciągu ostatniej dekady było się na kilku hiciorach), to najnowsze dzieło Quentina Tarantino musi być czymś wyjątkowym.

9+/10 (pół punkcika do tyłu za kilka przestojów, w których akcja odrobinę "siada").
Odpowiedz
Ja do kina zmierzałem z nastawieniem zgoła odmiennym od Tokara. Tarantino jest moim ulubionym reżyserem i ze wszystkich filmów mistrza (a widziałem prawie wszystkie) nie podobała mi się jedynie Jackie Brown. Cztery Pokoje NIE jest filmem Tarantino - fakt, sprawował on ogólną pieczę nad nim, ale sam wyreżyserował jedynie ostatni pokój. Nie mniej jednak jest to dla mnie naprawdę świetna komedia, a Tim Roth zagrał tam po prostu genialnie. Kill Bill miażdży groteskowością, a Death Proof to uczta dialogu. Wszystkie te filmy widziałem co najmniej po 5 razy, nie mówiąc już o Pulp Fiction czy Wściekłych Psach, więc spokojnie można mówić, iż jestem maniakiem kina Tarantino. Gdy dowiedziałem się o powstawaniu filmu kilka lat temu, to aż dostałem dreszczy. Już widziałem oczyma wyobraźni jak rozczłonkowani naziści fruwają w tę i z powrotem po ekranie Pamiętam nawet pierwszą obsadę na filmwebie, gdzie widniały takie nazwiska jak Eddie Murphy, Adam Sandler, Tim Roth czy Michael Madsen. Bardzo nietypowe zestawienie, lecz w końcowej wersji filmu żaden z tych aktorów się nie pojawił (były sceny z Madsenem, lecz zostały wycięte). Pewnie i lepiej.

Wracając do tematu, wydałem nawet kasę na bilet na pociąg w tę i z powrotem do Koszalina, żeby obejrzeć to arcydzieło w Multikinie.

Cytat

Dramaturgia drugiej wojny światowej? Pogromy Żydów? Trudy życia w okupowanej przez Nazistów Francji? Tego w filmie Tarantino nie ma, gdyż jego celem nie było ukazanie okrucieństwa wojny, a popkulturowa zabawa w realiach drugiej wojny światowej.


Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem, gdyż cały pierwszy rozdział (tak, tak, mamy powtórkę z Kill Billa - podział na rozdziały) można by włożyć właśnie do filmu, pokazującego okrucieństwo wojny. (Btw - aktor grający pana LaPadite strasznie mi przypominał Leonidasa z 300 xD). Rozdział ten był ciekawy, ale przesiedziałem go z pytaniem rodzącym mi się w głowie "Cholera, gdzie tu charakterystyczna ręka Tarantino?". Lecz z nadejściem drugiego rozdziału i poznaniem Bękartów odetchnąłem z ulgą (- We'll be doing one thing and one thing only - killing Nazis! Sounds good?! - Yes, sir!).

Co do aktorów - Waltz zagrał fenomenalnie Hansa Landę, ale najbardziej do gustu przypadła mi mimo wszystko postać Hugo Stiglitza grana przez Schweigera. Ma ona to coś, co musi być w filmach Tarantino [bardzo wiele podobieństw do: Mr. Blonde'a (Wściekłe Psy), Czarnej Mamby (Kill Bill), Richarda Gecko (Od Zmierzchu do Świtu) czy Stuntman Mike'a (Death Proof)]. To jest po prostu jeden wielki Tarantino (- Say 'auf wiedersehen' to your Nazi balls! ). Świetnie zagrali także Pitt i Eli Roth. Cud, miód i orzeszki to za mało.

Wspomniana przez Tokara mieszanina języków to po prostu strzał w dziesiątkę. Nareszcie Niemcy mówią po niemiecku, Francuzi po francusku, Anglicy po włosku (piękna scena!). Film również jest genialny dla mnie pod tym względem, że jestem miłośnikiem Sergio Leone i jego westernów. Także muzyka Ennio, który komponował do jego filmów, sprawiła mi wielką przyjemność w Bękartach.

Geeeez, czekam teraz tylko na wydanie reżyserskie i błagam rodziców, żeby je zakupili

[Dodano po 50 sekundach]

A z oceną Tokara w pełni się zgadzam.


Tonari no Totoro!
Odpowiedz
No ja byłam w czwartek w kinie. Zanim weszłam do kina, uczucia miałam naprawdę mieszane: a to za sprawą dyskusji, przeprowadzanych głównie w stanie wskazującym z osobami, które film miały przyjemność już zobaczyć - twierdzili, że to nic specjalnego. Ja, jako wielka fanka Tarantino, twierdziłam uparcie, że to "bullshit, I can't hear you!" (Full Metal Jacket ftw)

Nic więc dziwnego, że podświadomie chciałam, by film okazał się lepszym niż jego ostatnie dokonanie Deathproof (nuuuudy, sorki ;x )

Oprócz mojej dwójki, na sali były jeszcze 3 pary ( z czego jedna w wieku emerytalnym) - co dawało nam zatrważającą liczkę 8 osób. Cool - ja lubić niezapełnione sale. Po obejrzeniu ekscytujących trailerów, pora na film...


Już od początku miałam faworyta - Hans Landa - Christoph Waltz (nie wiem, czy dobrze napisałam) zagrał tę rolę fenomenalnie. Bratt Pitt w roli Apacza również nie odstaje, chociaż na tle Landy wszystkie gwiazdki bledną. Rola Zollera również przypadła mi do gustu, piękna scena pod koniec filmu w sali z projektorem. Eli Roth raczej nie zabłysnął, chociaż Żyd-Niedźwiedź to ciekawy pomysł. Diane Kruger, tak lansowana przed premierą, ma rólnę naprawdę niewielką i niezbyt charakterystyczną.
Jak zwykle mistrzowska ścieżka dźwiękowa, która tylko nadaje charakteru obrazowi.

Film oceniam jako jeden z lepszych, jakie w ostatnim czasie obejrzałam, chociaż chciałabym kiedyś zobaczyć jakiś film Q.T, który nie jest zabawą konwencjami i jawnym naśmiewaniem się z holiłódzkiego dorobku kinematografii.

Po seansie wyszłam z kina zadowolona zupełnie, jakbym zeżarła z dwa słoiki nutelli i popijała polewą czekoladową. Hormonu szczęścia pod dostatkiem. Tylko jedna para nie była zadowolona z seansu (w.w emerytowana), reszta wyszła z kina z bananami na buziach.

Zapraszam i polecam. Piotr Fronczewski.
Odpowiedz
Na filmie byłem w męskim gronie. Koledzy w momencie, w którym rozpoczynał się film, byli kompletnie trzeźwi (a przynajmniej takie sprawiali wrażenie). Zaczęło się od scenki z wymienionym wcześniej Francuzem i p. Landą. Przyznam szczerze, iż film zaczynając się w ten sposób mocno mnie do siebie od początku zraził. Przydługawe dialogi, w tym o tym "co byś zrobił, gdyby przez twoje drzwi wbiegł szczur" sprawiły, iż komentowałem jedynie fakt, iż wszyscy ukrywający się pod podłogą w filmach zawsze leżą tak, iż w szparach między deskami widać ich oczy. To doprawdy zastanawiające, ale o tym kiedy indziej.

Później było już coraz lepiej. Brad Pitt zaczął mówić z charakterystycznym wyrazem twarzy, którego nie pozbywał się nawet w największych opałach. Reszta zdawała się być nieco na uboczu. Rzecz jasna mówię o oddziale "Bękartów", z których rzecz jasna zapada w pamięć Żyd-Niedźwiedź. Potem możemy poznać ich nieco lepiej w samej akcji w kinie, gdy z rozbrajającym wyrazem twarzy udają Włochów. I wiem już co oznacza zwrot "ty znasz włoski najsłabiej"

Pani Kruger wypadała bardzo blado i sztucznie. Sceny z nią zapamiętałem tylko dlatego, iż obok ktoś robił coś ciekawego. Np. grając w karty w dość dziwną grę, której muszę spróbować na żywo. Rzecz jasna jak dla naziemców wpiszę koledze po lewej imię i nazwisko kogoś, kto już nie żyje

Niemcy zaprezentowali się dużo lepiej. O Landzie już pisano, ja wolałem jednak patrzeć na odzianego niczym starożytny wódz (bądź też niczym batman) Adolf H. czy też biedny ojciec małego Maksa, który wszedł do akcji w tawernie i nawet po pijaku strzelał celnie - rzecz jasna należy brać poprawkę na to, iż strzelał po prostu do każdego O dziwo zachciało mi się po filmie postrzelać do Niemców i o zgrozo przypomnieć nieco ten twardy język.

Zawiodły mnie natomiast postacie epizodyczne. Scenka miłosna z tą Francuzką, Mimomix czy jakoś tak, były wyolbrzymione i wręcz wciśnięte na siłę. A śmierć wymienionej pani z rak pana Niemca była zabawna - wystrzał odrzucił ją zbyt daleko, ale ja rozumiem, że to trochę film jak "300" i można przymknąć oko.

Zatem na szybko minusy. Drętwa pani Kruger, drętwy niemiecki film (też mi kino - koleś chodzi i morduje), fatalnie ciągnący się początek i nieco słabe postacie epizodyczne. Zalety? Humor, Bekarty i ich powiedzenia, bardzo przyzwoici Niemcy no i te skalpy

Filmów pana Tarantino raczej nie oglądam. Ten jednak mocno przypadł mi do gustu i naprawdę polecam. Tylko rzecz jasna nie na kino w ramach pierwszej randki, bo potem się okaże, że wasz facet zbyt mocno skupia się na filmie a nie na waszej "przypadkiem" nieco podwiniętej spódniczce
Znalazłem jedyne źródło i cel wszelkiej racji
Odpowiedz

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Courun Yauntyrr dnia nie, 27 wrz 2009 - 20:57 napisał

drętwy niemiecki film (też mi kino - koleś chodzi i morduje)



Ej, nie zauważyłeś, że to było wyśmiewanie się z tych wszystkich propagandowych filmów? A to jak ryje w podłodze idealnie prostą i staranną swastykę? Myślałam, że umrę, gdy przejęty Goebbels się poryczał i powiedział "Danke, Mein Führer, danke" - gdy Adolf "Artysta" Hitler go pochwalił.

No i tu mi się przypomniała kolejna zaleta filmu: dialogi tak charakterystyczne, że po jednym seansie sypie się nimi, jak z rękawa.

A co do "dłużyzn" w pierwszej scenie - na to trzeba się nastawić u Tarantino, on lubi dialogi, zresztą nie uważam go za jakiś szczególnie nudny


"A śmierć wymienionej pani z rak pana Niemca była zabawna - wystrzał odrzucił ją zbyt daleko, ale ja rozumiem, że to trochę film jak "300" i można przymknąć oko."
"Dzień Szakala" raczej nie jest utrzymany w stylistyce "300", a weź sobie zobacz ostatnią scenę, to się zdziwisz ;p
Odpowiedz
Zgadzam się z wypowiedzią deaf. Te 'dłużyzny' dialogowe występują prawie we wszystkich filmach Quentina i faktycznie nie wszystkim mogą się podobać (chociażby gadanie o masażu stóp Umy Thurman w Pulp Fiction czy niektóre sceny Wściekłych Psów).

Cytat

No i tu mi się przypomniała kolejna zaleta filmu: dialogi tak charakterystyczne, że po jednym seansie sypie się nimi, jak z rękawa.


Tiaaa, Aldo podczas ratunku Stiglitza:

'Your status as a Nazi killer is still amateur. We all come here to see if you wanna go PRO. '

Rozbroiło mnie to doszczętnie. Btw - ależ straszny musi być ten film z lektorem...


Tonari no Totoro!
Odpowiedz

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Medivh dnia pon, 28 wrz 2009 - 18:30 napisał

Tiaaa, Aldo podczas ratunku Stiglitza:

'Your status as a Nazi killer is still amateur. We all come here to see if you wanna go PRO. '

Rozbroiło mnie to doszczętnie. Btw - ależ straszny musi być ten film z lektorem...

A gdzie robią takie barbarzyństwo i dają to z lektorem?!

Od siebie dodam tyle że film rzeczywiście świetny - a cała resztę już napisaliście wyżej.. ;p
No i krótkie 'włoskie' słówko "arrivedrci" w wykonaniu Aldo.. boski akcent
Tril Khaerin
[font=\"Courier New\"]Motto: Praca w Faerunie nie wymaga skłonności masochistycznych. Są one jednak bardzo wskazane.[/font]

Mammon spał. A odrodzona Bestia potęgę swą na Ziemi budowała, a liczby jej wyznawców rosły w legiony. I przemówili poprzez Czas i plony w gorejącym ogniu poświęcone, a z przemyślnością lisią to uczynili. I tak oto nowy świat zbudowali, na obraz swój i podobieństwo, jako w świętych słowach przyrzeczone było, a o Bestii owej dzieciom swym powiadali. A gdy Mammon zbudził się, marnym jeno był naśladowcą.

Księga Mozilli, 11:9




Odpowiedz

Cytat

A gdzie robią takie barbarzyństwo i dają to z lektorem?!


Mam nadzieję, że nigdzie i nigdy


Tonari no Totoro!
Odpowiedz
To nie jest film, do którego da się zrobić dubbing czy podłożyć lektora.
Jak wtedy by brzmiało "bońdżżżżiorrrno" Pitta?
Odpowiedz
Obejrzałem ostatnio, film rzeczywiście bardzo dobry, byłem nastawiony do niego sceptycznie, ale właściwie już po pierwszych 20 minutach wiedziałem, że obawy są mocno przesadzone, film śmieszny jak to u Tarantino, a i sama fabuła bardzo wciągająca.

Odpowiedz
← Filmy/Seriale

[FILM] Bękarty wojny - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...