Słowem wstępu. Przy standardowej czcionce 12, opowiadanie zajmuje 5 stron A4. Zaznaczam też, że opowiadanie może obrażać czyjeś uczucia religijne, więc mocno wierzący chrześcijanie nie powinni tego ruszać. Jak będę miał szczęście, to ktoś to przeczyta...
Dwie istoty wyłoniły się z niskiego pułapu chmur i z rosnącą prędkością pikowały w kierunku ziemi. Kiedy do poziomu gruntu pozostało im tylko kilkanaście metrów, rozłożyły wielkie skrzydła i kilkoma machnięciami wyhamowały do lądowania. Złożenie skrzydeł i schowanie ich za plecami, zajęło przybyszom zaledwie sekundę.
Ruszyli przed siebie, dłonie trzymając na ozdobnych rękojeściach mieczy. Przez chwilę maszerowali bez słowa przez otaczające ich ruiny, czujnie rozglądając się na boki. Oprócz kilku karaluchów i opcjonalnie jednego, czy dwóch szczurów, szukających pośród gruzowisk czegoś do jedzenia, okolica wydawała się wymarła. Podniebni goście przystanęli, jeden z nich odwrócił się do towarzysza, zapewne próbując coś powiedzieć.
Jednak zamiast słów, z jego ust wylała się krew, gdy jego ciało spenetrowały przynajmniej dwa tuziny pocisków. W ułamku sekundy anioł dobył miecza i ustawił się w pozycji bojowej, wtedy jednak targnęła nim seria małych eksplozji, gdy utkwione w nim naboje wybuchły, zmieniając jego wewnętrzne narządy w krwawą miazgę. Zdziwiony opadł na kolano, podpierając się mieczem, a kiedy odkrył, że jego serce przestało bić, po prostu upadł na bok i umarł.
Jego towarzysz nawet nie musiał sprawdzać, by wiedzieć iż jego partner nie żyje. Ponieważ wciąż nie mógł dostrzec, skąd nadeszła śmierć, podskoczył i z nagłym uderzeniem skrzydłami, uniósł się w powietrze. Gdy dotarł na dwadzieścia metrów, uaktywnił łącze ze swoją bazą i zaczął nadawać prośbę o wsparcie, ale zanim dotarł do współrzędnych, przekonał się, jakim zasięgiem dysponowali jego przeciwnicy. Kilka kul przedarło się przez niego na wylot, dziurawiąc cienką, upierzoną skórę skrzydeł. Jedna eksplodowała w kontakcie z kością, łamiąc ją i ostatecznie strącając anioła z nieba. Krótki lot ku ziemi i potężny upadek, którego siła wybiła aniołowi powietrze z płuc, a delikatny szkielet popękał w niezliczonej ilości miejsc, zmieniając się gęstą kaszę, z kilkoma większymi kawałkami.
Spomiędzy zwalonych budynków wynurzyło się kilka postaci, ubranych w przybrudzone kurzem kombinezony, z hełmami pozbawionymi otworów, czy wizjerów, uzbrojonych w dziwacznie wyglądające karabinki, zrobionych z idealnie matowego materiału.
- Czysto! - Z przyczepionego do piersi radia wydobył się meldunek szpicy. Jak na komendę, wszyscy sięgnęli do kołnierzy i odpięli kaski, odsłaniając głowy. Zwykli ludzie. Jeden podszedł do ciała pierwszego z aniołów i trącił go butem.
- Trup, zaczął już stygnąć. - Reszta dołączyła do niego, skupiając się wokół zwłok.
- Tak, trzeba przyznać, że się kujonki postarały. Jeszcze niedawno trzeba było władować takiemu z rusznicy przeciwczołgowej, żeby się choć zachwiał. A teraz wystarczy byle pukaweczka... - Drugi żołnierz spojrzał z niejakim rozbawieniem na swój karabinek. - Nawet mój synek bawi się większym.
- Co z tym drugim? - Mężczyzna z naszywką wskazującą na stopień majora wskazał ręką na drugiego anioła, który spadł nieopodal. Pierwszy z żołnierzy profilaktycznie założył hełm i poszedł w kierunku ciała, tak jak poprzednie, trącając je butem. Odpowiedział mu cichy jęk i spłycony oddech.
- Nie ma co, twarde są. - Mówił to beztroskim tonem, przy okazji odbezpieczając broń. - Spadł z ponad trzydziestu metrów i jeszcze dycha. No nic, to przejściowe. - Wymierzył i nacisnął spust. Nic się nie stało. Na kolbie broni zajaśniała czerwona kontrolka. Strzelec opuścił karabin i odwrócił się w kierunku dowódcy, jakby oczekiwał wyjaśnień.
- Wybaczcie szeregowi, ale dostałem rozkaz, by w miarę możliwości, brać żywcem. Jajogłowi potrzebują obiektów do badań. - Nie musiał dodawać tego drugiego zdania, wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, w jakim celu brani są jeńcy na tej wojnie.
- Rozkaz, to rozkaz. - Żołnierz wzruszył jedynie ramionami i zabezpieczył broń. - Ale to tutaj raczej długo nie pociągnie.
- To już mój problem. Dawać nosze i zestaw unieruchamiający. Wycofujemy się do bazy.
Spośród chmur wyłoniła się głowa w hełmie. Bystre, złote oczy szybko zlustrowały najbliższą przestrzeń i głowa zniknęła w obłoku. W skondensowanej parze czaił się cały oddział uzbrojonych po zęby aniołów. Wszyscy mieli przypasane miecze z pięknie wykończonymi rękojeściami i przewieszone przez plecy łuki. Kołczany poprzyczepiali paskami do ud. Poza tym, wszyscy nosili kolczugi z niewiarygodnie gęstego i cienkiego splotu, osłaniające nawet skrzydła i wyciągnięte w górę hełmy, wyposażone w nosale i przyczepiony na zawiasach blachy, służące do ochrony policzków. Zwiadowca wykonał kilka zawiłych ruchów dłonią, po czym wszyscy zwinęli skrzydła i ruszyli w dół.
"Wysyłam ciebie i twój oddział w miejsce, w którym pojawili się ludzie z przerażająco potężną bronią. Wiemy, że bez problemu można z niej zabić anioła, jeżeli nie chroni go żaden pancerz. Twoim zadaniem jest zabicie ich i przyniesienie nam tej broni, żebyśmy mogli ją poznać." Talk brzmiały rozkazy, wydane przez Archanioła Rafaela, obecnie głównodowodzącego wojsk anielskich.
Gdy od pułapu chmur, dzieliło ich już pół kilometra, a do ziemi mieli ponad trzy razy tyle, odezwał się pierwszy huk wystrzału. W powietrzu obok nich, eksplodował pocisk odłamkowy. Male i średnie odłamki metalu poszybowały we wszystkie strony, bezskutecznie odbijając się od opancerzonych ciał. Żaden stalowy odłamek nie miał szans, by przebić stworzoną w Niebie zbroję. Jednak pociski ze zubożonego uranu nie podlegały tym ograniczeniom. Dowódca oddziału poczuł wyraźnie, jak jego zbroja zostaje przebita w pięciu miejscach i jak pociski po przeleceniu przez całe jego ciało, wydostają się z tyłu.
- To pułapka, rozproszyć się i lądować! W pierwszej kolejności uciszyć baterię dział, żebyśmy w razie czego mogli się bezpiecznie wycofać!
Anioły rozpierzchły się na boki, próbując uniknąć morderczego ognia. Nie wszystkim się to udawało. Jeden z pocisków wybuchł zaledwie pół metra od jednego z nich. Sama fala uderzeniowa urwała mu pół skrzydła, a jeden z odłamków niemal dosłownie urwał mu twarz, a właściwie skórę i tkankę chrzęstną nosa. Nie była to rana śmiertelna, ale obficie krwawiła, i kiedy anioł próbował dłonią powstrzymać krwotok, poczuł, jak jedno z oczu przecieka mu między palcami. Nie miał nawet czasu krzyknąć, gdyż kolejny ładunek urwał mu resztę głowy.
Anioła trudno zabić, gdyż zstępując na ziemię przybiera tymczasową powłokę, która umożliwia mu wpływanie na świat materialny. Ta powłoka, chociaż w budowie podobna do ludzkiego ciała, odznaczała się większą wytrzymałością na uszkodzenia i dopóki narządy wewnętrzne funkcjonowały chociaż w minimalnym stopniu, dopóty anioł mógł stać i funkcjonować, o ile zniesie ból towarzyszący ranom. Po zniszczeniu, bądź krytycznym uszkodzeniu powłoki, anioł opuszczał ją i bezpiecznie powracał do Nieba, gdzie powoli podlegała odtworzeniu, aż anioł znów mógł zająć miejsce w szeregu i ponownie włączyć się do walki.
Jednak ból wywołany zadanymi obrażeniami i ewentualną "śmiercią", sprawiał, że nie zawsze się na to decydował. Na nieszczęście zastępy anielskie wydawały się ludziom wprost nieograniczone i wciąż pojawiały się nowe istoty, gotowe oddać życie w czasie wojny.
Reszta przetrzebionego oddziału z trudem dosięgła ziemi, lądując pomiędzy ruinami dawno zniszczonego miasta. Od baterii dzieliło ich dobre pół kilometra, gdyż lądowanie bliżej, równało się samobójstwu. To, że placówka znajdowała się pod silna ochroną, dla wszystkich atakujących wydawało się oczywiste. Dobyli mieczy, w przeciwieństwie do ludzi, nie mieli zamiaru strzelać w tak ciasnym miejscu.
- Dobra, na pewno wiedzą, gdzie wylądowaliśmy. Rozdzielamy się, dwóch ochotników zostanie tutaj i za jakieś pięć minut ruszy w kierunku celu. Reszta zajdzie śmiertelników od tyłu, czego najprawdopodobniej się spodziewają i ściągnie na siebie ogień. Główny rozkaz brzmi: przeżyć. Kiedy uwaga wroga zostanie przykuta przez główne siły, ochotnicy wejdą cichcem od tyłu i ich usuną, co nie powinno sprawiać problemów. Potem sprawdzimy pobojowisko, w celu odszukania przedmiotu misji i wracamy do domu. Czy wszystko jest jasne? - Przeciągnął spojrzeniem po twarzach swoich żołnierzy, ale nie znalazł śladów zwątpienia, czy niezrozumienia. - Zatem ruszajmy.
Znalezienie ochotników okazało się trochę trudniejsze, niż przypuszczał. Nikt nie chciał wziąć na siebie łatwiejszego zadania. W końcu jednak zadecydowano, że zajmą się tym najbardziej ranni.
Oddział ruszył, szerokim łukiem omijając miejsca, w których z góry wypatrzyli ludzkie stanowiska. Z tego też powodu, chociaż od wroga dzieliło ich mniej niż pół kilometra, zanim dotarli na pozycje, przebiegli ponad dwa. Zajęło im to mniej niż dwie minuty i nie przyprawiło nawet o zadyszkę.
Z punktu, w którym się znajdowali mieli doskonałą widoczność na działa, które jeszcze przed chwilą pluły śmiercionośnym ogniem w kierunku lekko zachmurzonego nieba. Gdzieniegdzie, pomiędzy stalowymi kolosami przemieszczały się ludzkie sylwetki, zajęte przywracaniem baterii gotowości bojowej. Teren jednostki nie został w żaden sposób oddzielony od otaczających go ruin, gdyż i tak nie miało to sensu. Drut kolczasty, a nawet napalm, nie powstrzymałyby mieszkańca Niebios przed wdarciem się do środka.
- Dwie minuty przerwy, zanim zaatakujemy. Biegniemy parami, chowając się za zasłonami. Zabicie wroga ma znaczenie drugorzędne. Zwłaszcza, że nie wiemy, czy nie są uzbrojeni w nowy typ broni.
Nie potrzebował dodawać nic więcej. Znał swoich podwładnych, wiedział, że go rozumieją i może na nich polegać, niezależnie od okoliczności. Dwie minuty później ruszyli. Po zaledwie kilku metrach, jeden anioł zachwiał się i padł. W następnym ułamku sekundy doszedł do nich huk wystrzału. Leżący już się nie poruszał. Pocisk trafił pod idealnym kątem, dokładnie między żebra, rozrywając serce na drobne, krwawe strzępy.
Nie mieli jednak gdzie się schować, więc parli naprzód. Ostatnie sto metrów pokonali w mniej, niż pięć sekund, dopadając do zapewniających osłonę dział. A potem zaczęło się piekło. Gdy pierwsze zaskoczenie opadło, intruzi zostali zasypani gradem kul. Zwykłych, stalowych i ołowianych, w większości odbijających się bezskutecznie od anielskich zbroi. Ludzie próbowali oślepić atakujących i wycofać się na bezpieczne pozycje.
Wtedy natknęli się na drugą grupę aniołów. Miecze zabłysły w pełnym słońcu, by zaledwie sekundę później pokryć się szkarłatem krwi. Niebiańskie miecze z przerażającą lekkością poruszały się w anielskich rękach, szerząc śmierć wszędzie tam, gdzie dotarły. W powstałym chaosie ludzie nie mieli szans. Przestali strzelać, a uporządkowany odwrót przemienił się w bezładną ucieczkę. Ciała poległych piętrzyły się wszędzie dookoła, a otaczające je kałuże krwi powoli wsiąkały w spragnioną ziemię. W końcu nie został nawet jeden świadek masakry.
- Czterdziestu ludzi. - Dowódca szybko policzył poległych. - Dzięki kupie metalu, czterdziestu ludzi zabiło ponad tuzin Bożych wojowników. To hańba dla nas wszystkich, ale przede wszystkim, odpowiedzialność spoczywa na mnie, to moje decyzje do tego doprowadziły. Będę musiał prosić archanioła o wyznaczenie mi stosownej pokuty. - Westchnął.- A teraz przeszukać to miejsce i przynieść wszystko, co wygląda na broń.
Napastnicy rozpierzchli się po obozie, wykonując rozkaz. W ciągu pięciu minut na centralnym placu zgromadzono całe podręczne uzbrojenie jednostki. Wszystko jednak wyglądało na standardowe wyposażenie, służące od dobrych kilku lat.
- Czy wy nigdy nie będziecie mieli dość? - Pytanie zadał twardy, męski głos, w niczym niepodobny do głosu anioła. Człowiek odbił się lekko od pozostałości ściany, o którą się podpierał i spokojnym krokiem ruszył w kierunku skamieniałych ze zdziwienia niebian.
Obcy miał na sobie długi, czarny płaszcz, wystarczająco obszerny, by okrywać całkowicie jego porządnie zbudowaną sylwetkę i pozostawiać w swoim obrębie mnóstwo wolnego miejsca. Kapelusz o szerokim rondzie zacieniał mu oblicze i nadawał nieprzyjemny wygląd typa spod ciemnej gwiazdy.
Odległość między nimi zmniejszała się powoli, ale zaskoczeni aniołowie nie podejmowali żadnych działań.
- Zapytałem, czy wy nigdy nie będziecie mieli tego dość. - Twardy głos rozległ się ponownie. - Dość zabijania ludzi. - Akcent położony na ostatnie słowo sprawił, że kilka aniołów cofnęło się z przerażenia. - Zatem spróbujcie ze mną.
Pierwszy anioł przyjął wyzwanie i dobywając miecza, momentalnie rzucił się na obcego. Pęd powietrza zmusił go do mrugnięcia. Gdy ponownie otworzył oczy, człowiek dzierżył już w dłoni pistolet. - Mrugnąłeś. - W twardym głosie czaiła się drwina. Zanim jednak miecznik zrozumiał, co się stało, obcy nacisnął na spust. Anioł widział, jakby w zwolnionym tempie, jak kula wylatuje z lufy i po przebyciu zaledwie kilku metrów, uderzyła w jego napierśnik. Po gładkim metalu rozeszły się kręgi, jak po jeziorze, do którego ktoś wrzucił kamień, a potem pocisk przebił się dalej i nieomylnie omijając żebra, zagłębił się w sercu. Krew z uszkodzonej komory momentalnie zalała worek osierdziowy, odbierając mięśniowi miejsce na pracę.
Z wyrazem nieopisanego cierpienia, trafiony padł na kolana, a potem na twarz i tak już został. W tej samej chwili znad lufy pistoletu nie zniknęły jeszcze resztki rozprężonych gazów prochowych.
- Brać go! - Pomimo tego, że to co zobaczył, było niemożliwe, dowódca wciąż wierzył w wygraną. Wciąż miał przy sobie ośmiu swoich żołnierzy. Wszyscy rzucili się na niego jednocześnie. Zanim do niego dopadli, zdążył wystrzelić jeszcze dwa razy, dwukrotnie zabijając na miejscu.
Ruchy pozostałych spowolnił strach. Ani ich miecze, ani nawet oczy nie mogły nadążyć za celem, który co chwila uskakiwał i zmieniał pozycję. Nie udało im się nawet uszkodzić jego powiewającego przy biegu płaszcza. Za późno dostrzegli, że pistolet gdzieś zniknął i kiedy znów ruszyli do ataku, obcy stanął jak wryty. Zadźwięczał metal uderzający o metal. Raz, drugi, trzeci, szósty. Tak samo jak wcześniej pistolet, teraz w dłoni człowieka błyszczał surowy, noszący ślady wieloletniego użytkowania rapier.
Obcy machnął nim, niby od niechcenia i głowa pierwszego, z pozostałej już szóstki aniołów, spadła z ramion i potoczyła się po ziemi. Pozostała piątka stanęła jak wryta, któryś z nich odwrócił się do dowódcy, jakby pytając, co mają robić. Sztych miecza momentalnie zanurzył się w jego nerce i wyszedł przodem. Obcy przyspieszył upadek dogorywającego ciała niedbałym kopnięciem. Została czwórka, zdjęta nieznanym im do tej pory strachem. Zanim jednak mieli szansę się poddać, jeden dostał sztychem w oko, drugiemu przeciął tętnicę udową i zostawił na wykrwawienie, a trzeciemu odrąbał rękę w łokciu, pozostawiając obficie krwawiący kikut. Ostatniemu, który skulił się na ziemi i szczelnie okrył skrzydłami, najpierw je odrąbał, a potem czystym cieciem przerwał rdzeń kręgowy.
- Twoja kolej. - Czubkiem zakrwawionego ostrza wskazał na dowódce oddziału. Jego głos był tym straszniejszy, iż nie brzmiał jak groźba, a jak stwierdzenie oczywistego faktu.
Dowódca, w przeciwieństwie do swoich żołnierzy, walczył już w wielu bitwach. Widział, jak ludzie po raz pierwszy użyli pocisków odłamkowych z uranową powłoką. Był świadkiem zastosowania napalmu i brał udział w walce, w której zginął archanioł Michał. Widział dość okrucieństw, by panować nad sobą w każdych warunkach. Czuł, jak fala emocji, strach, rozpacz, wstyd i mdłości, przebiega przez jego ciało, jak próbuje go złamać i zmusić do położenia się i przyjęcia przegranej bez walki. Z drugiej jednak strony zapłonął w nim płomień, płomień nie znającego sprzeciwu gniewu, gniewu sprawiedliwego.
Z okrzykiem na ustach, wykorzystując całą swoją anielską moc do przyspieszenia i wzmocnienia swojego ciała, skoczył na przeciwnika, na plugawego, bezbożnego człowieka, który wciąż tam stał, z ręką zwisającą luźno przy boku i wzrokiem ukrytym pod rondem kapelusza. Zamachnął się trzymanym oburącz mieczem, wyprowadzając prosty, ale morderczy cios z góry. Człowiek wyglądał, jakby dał się zaskoczyć, bo nie wykonał żadnego ruchu.
Znając szybkość swego wroga, dowódca nie odważył się mrugnąć, ale i tak ledwie uchwycił moment, w którym ręka z rapierem powędrowała na głowę, składając się do ukośnego parowania. Zadźwięczała stal i sypnęły się skry. Anioł czuł, że jego nacisk zmusza przeciwnika do wykorzystania wszystkich sił. Czuł, jak mocno napięte są jego mięśnie, jak trzeszczą stawy, a ścięgna naciągają się do granic.
- Głupi. - Człowiek syknął przez zęby. Lewa dłoń obcego, zaciśnięta w pięść z wielką siłą uderzyła anioła w mostek, przerywając wdech. Przeciwnicy rozdzielili się. Wciąż czując ucisk w miejscu uderzenia, dowódca pozwolił sobie na przelotne spojrzenie w dół. Tak jak się spodziewał, blacha została wygięta do środka.
- Czym ty jesteś? - Rozsądek powoli odzyskiwał kontrole nad z natury logicznym niebianinem. Żaden człowiek, a nawet anioł, nie mógł dokonać czegoś takiego gołą dłonią.
- Jestem twoim katem, morderco. - Rapier zatoczył błyskawiczny łuk. Anioł spróbował odskoczyć, jednak minimalnie się spóźnił i koniuszek ostrza wyrył mu na ramieniu podłużną, płytką bruzdę. Walka zmieniła się w jednostronną wymianę ciosów. Dowódca robił co mógł, by zablokować, bądź uniknąć kierowanych w niego ataków, jednak każdy minimalnie go trafiał, pozostawiając po sobie małą i samą w sobie niegroźną ranę. Każda taka ranka zwiększało tempo upływu krwi, osłabiając i spowalniając anioła. Mimo to, ostateczny cios nie nadchodził. Wyglądało to tak, jakby obcy się nim bawił, albo chciał wypróbować wszystkie ciosy z podręcznika szermierki. Kolejne pchnięcie przebiło mięśnie tuż pod barkiem, o milimetry omijając tętnicę. Ból jednak sprawił, że nogi ugięły się pod aniołem i ten padł na kolana.
Anioł podniósł głowę, żeby błagać o szybką śmierć. Wtedy ich spojrzenia spotkały się. Pod tym kątem, pod jakim się patrzył na człowieka, wzroku anioła nie blokował kapelusz i w końcu dojrzał twarz swojego przeciwnika. Ten widok zmroził mu pozostałą w żyłach krew. Walczył z dzieckiem. Obcy na pewno nie żył dłużej niż dziewiętnaście, czy dwadzieścia lat, co nawet jak na ludzkie miary, nie kwalifikowało go jeszcze jako dorosłego.
Człowiek zamrugał i cofnął się. W oczach anioła, nie ważne, jak mocno rannego, zawsze bił Boży blask. Kiedy śmiertelnik chociaż przez chwile zaglądał aniołowi w oczy, tracił nad sobą panowanie, przestawał walczyć, był gotowy przyjąć śmierć i oddać duszę pod osąd. Dlatego większość żołnierzy walczących na pierwszej linii nosiło zamknięte hełmy i polegało na elektronice. Tylko takie rozwiązanie pozwalało walczyć twarzą w twarz, na w miarę równych warunkach.
Anioł natychmiast wykorzystał chwile wahania i wykorzystując resztkę swoich sił, złożył się do pchnięcia, zamierzając to zakończyć. W chwili, w której ostrze miało już zagłębić się w ciele, coś nagle przedarło mu się przez dłoń, wytrącając broń. Z narastającym zdziwieniem, dowódca odkrył, że z jego reki wystaje inny rapier, trzymany przez kolejną odzianą w czarny płaszcz postać. Drugi człowiek nie miał kapelusza i bezczelnie mierzył niebianina spojrzeniem. Anioł, pomimo nowej rany, zaśmiał się w duchu z głupoty kolejnego przeciwnika.
Obrócił lekko głowę i spojrzał w oczy drugiego obcego. Tymczasem drugą ręką, po omacku, szukał swojego miecza. Kopnięcie wyprowadzone odzianą okuty stalą but stopę, okręciło aniołem i przewróciło na brzuch. Ze skroni zaczął mu pulsować tępy ból, w rytmie walącego ostatkiem sił serca. Powoli zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, jednak rozpoczął procedurę porzucenia ciała. Zawiódł, ale obiecał sobie, że kiedyś wróci i pokona dwie czarne postaci.
- Głupi. - Głos drugiego, starszego mężczyzny pełen był nagany. - Dlaczego się cofnąłeś? Mogłeś go zabić.
- Mistrzu... - W głosie młodzieńca zabrzmiała skrucha. - Ja... Zwątpiłem, w jego oczach zobaczyłem...
- Kłamstwa. - Mistrz przerwał swojemu uczniowi w połowie zdania. - Jesteś jeszcze młody, ale myślałem, że jest w tobie więcej determinacji i zdecydowania. - trącił butem leżącego anioła. - Zabij go. To jedyna metoda, by uodpornić się na te kłamstwa. Zabij go, patrząc mu w oczy i zobacz, jak światło znika i umiera razem z tym czymś.
Dowódca słyszał rozmowę jakby przez mgłę, zajęty uwolnieniem duszy. Coś jednak mu w tym przeszkadzało. Jakieś niewidzialne nawet dla niego więzy, trzymały go w tym umierającym ciele. Poczuł, jak ktoś wbija mu but pod bok i szarpnięciem przewraca na plecy. Zobaczył twarz chłopca, już bez kapelusza na głowie i wymierzony serce rapier. Po policzku obcego spłynęła pojedyncza łza, spadając na pogięty napierśnik anioła. Z jakiegoś powodu poczuł tę kroplę, jakby ważyła tonę, a huk jej uderzenia nieomal pozbawił go słuchu. Potem nastąpił już tylko nowy, krótkotrwały ból i wszystko zniknęło, pozostawiając go w cichej, bezrozumnej ciemności nicości. Dusza anioła zabitego przez Ateistę, była ostatecznie unicestwiana.
Dwie istoty wyłoniły się z niskiego pułapu chmur i z rosnącą prędkością pikowały w kierunku ziemi. Kiedy do poziomu gruntu pozostało im tylko kilkanaście metrów, rozłożyły wielkie skrzydła i kilkoma machnięciami wyhamowały do lądowania. Złożenie skrzydeł i schowanie ich za plecami, zajęło przybyszom zaledwie sekundę.
Ruszyli przed siebie, dłonie trzymając na ozdobnych rękojeściach mieczy. Przez chwilę maszerowali bez słowa przez otaczające ich ruiny, czujnie rozglądając się na boki. Oprócz kilku karaluchów i opcjonalnie jednego, czy dwóch szczurów, szukających pośród gruzowisk czegoś do jedzenia, okolica wydawała się wymarła. Podniebni goście przystanęli, jeden z nich odwrócił się do towarzysza, zapewne próbując coś powiedzieć.
Jednak zamiast słów, z jego ust wylała się krew, gdy jego ciało spenetrowały przynajmniej dwa tuziny pocisków. W ułamku sekundy anioł dobył miecza i ustawił się w pozycji bojowej, wtedy jednak targnęła nim seria małych eksplozji, gdy utkwione w nim naboje wybuchły, zmieniając jego wewnętrzne narządy w krwawą miazgę. Zdziwiony opadł na kolano, podpierając się mieczem, a kiedy odkrył, że jego serce przestało bić, po prostu upadł na bok i umarł.
Jego towarzysz nawet nie musiał sprawdzać, by wiedzieć iż jego partner nie żyje. Ponieważ wciąż nie mógł dostrzec, skąd nadeszła śmierć, podskoczył i z nagłym uderzeniem skrzydłami, uniósł się w powietrze. Gdy dotarł na dwadzieścia metrów, uaktywnił łącze ze swoją bazą i zaczął nadawać prośbę o wsparcie, ale zanim dotarł do współrzędnych, przekonał się, jakim zasięgiem dysponowali jego przeciwnicy. Kilka kul przedarło się przez niego na wylot, dziurawiąc cienką, upierzoną skórę skrzydeł. Jedna eksplodowała w kontakcie z kością, łamiąc ją i ostatecznie strącając anioła z nieba. Krótki lot ku ziemi i potężny upadek, którego siła wybiła aniołowi powietrze z płuc, a delikatny szkielet popękał w niezliczonej ilości miejsc, zmieniając się gęstą kaszę, z kilkoma większymi kawałkami.
Spomiędzy zwalonych budynków wynurzyło się kilka postaci, ubranych w przybrudzone kurzem kombinezony, z hełmami pozbawionymi otworów, czy wizjerów, uzbrojonych w dziwacznie wyglądające karabinki, zrobionych z idealnie matowego materiału.
- Czysto! - Z przyczepionego do piersi radia wydobył się meldunek szpicy. Jak na komendę, wszyscy sięgnęli do kołnierzy i odpięli kaski, odsłaniając głowy. Zwykli ludzie. Jeden podszedł do ciała pierwszego z aniołów i trącił go butem.
- Trup, zaczął już stygnąć. - Reszta dołączyła do niego, skupiając się wokół zwłok.
- Tak, trzeba przyznać, że się kujonki postarały. Jeszcze niedawno trzeba było władować takiemu z rusznicy przeciwczołgowej, żeby się choć zachwiał. A teraz wystarczy byle pukaweczka... - Drugi żołnierz spojrzał z niejakim rozbawieniem na swój karabinek. - Nawet mój synek bawi się większym.
- Co z tym drugim? - Mężczyzna z naszywką wskazującą na stopień majora wskazał ręką na drugiego anioła, który spadł nieopodal. Pierwszy z żołnierzy profilaktycznie założył hełm i poszedł w kierunku ciała, tak jak poprzednie, trącając je butem. Odpowiedział mu cichy jęk i spłycony oddech.
- Nie ma co, twarde są. - Mówił to beztroskim tonem, przy okazji odbezpieczając broń. - Spadł z ponad trzydziestu metrów i jeszcze dycha. No nic, to przejściowe. - Wymierzył i nacisnął spust. Nic się nie stało. Na kolbie broni zajaśniała czerwona kontrolka. Strzelec opuścił karabin i odwrócił się w kierunku dowódcy, jakby oczekiwał wyjaśnień.
- Wybaczcie szeregowi, ale dostałem rozkaz, by w miarę możliwości, brać żywcem. Jajogłowi potrzebują obiektów do badań. - Nie musiał dodawać tego drugiego zdania, wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, w jakim celu brani są jeńcy na tej wojnie.
- Rozkaz, to rozkaz. - Żołnierz wzruszył jedynie ramionami i zabezpieczył broń. - Ale to tutaj raczej długo nie pociągnie.
- To już mój problem. Dawać nosze i zestaw unieruchamiający. Wycofujemy się do bazy.
* * *
Spośród chmur wyłoniła się głowa w hełmie. Bystre, złote oczy szybko zlustrowały najbliższą przestrzeń i głowa zniknęła w obłoku. W skondensowanej parze czaił się cały oddział uzbrojonych po zęby aniołów. Wszyscy mieli przypasane miecze z pięknie wykończonymi rękojeściami i przewieszone przez plecy łuki. Kołczany poprzyczepiali paskami do ud. Poza tym, wszyscy nosili kolczugi z niewiarygodnie gęstego i cienkiego splotu, osłaniające nawet skrzydła i wyciągnięte w górę hełmy, wyposażone w nosale i przyczepiony na zawiasach blachy, służące do ochrony policzków. Zwiadowca wykonał kilka zawiłych ruchów dłonią, po czym wszyscy zwinęli skrzydła i ruszyli w dół.
"Wysyłam ciebie i twój oddział w miejsce, w którym pojawili się ludzie z przerażająco potężną bronią. Wiemy, że bez problemu można z niej zabić anioła, jeżeli nie chroni go żaden pancerz. Twoim zadaniem jest zabicie ich i przyniesienie nam tej broni, żebyśmy mogli ją poznać." Talk brzmiały rozkazy, wydane przez Archanioła Rafaela, obecnie głównodowodzącego wojsk anielskich.
Gdy od pułapu chmur, dzieliło ich już pół kilometra, a do ziemi mieli ponad trzy razy tyle, odezwał się pierwszy huk wystrzału. W powietrzu obok nich, eksplodował pocisk odłamkowy. Male i średnie odłamki metalu poszybowały we wszystkie strony, bezskutecznie odbijając się od opancerzonych ciał. Żaden stalowy odłamek nie miał szans, by przebić stworzoną w Niebie zbroję. Jednak pociski ze zubożonego uranu nie podlegały tym ograniczeniom. Dowódca oddziału poczuł wyraźnie, jak jego zbroja zostaje przebita w pięciu miejscach i jak pociski po przeleceniu przez całe jego ciało, wydostają się z tyłu.
- To pułapka, rozproszyć się i lądować! W pierwszej kolejności uciszyć baterię dział, żebyśmy w razie czego mogli się bezpiecznie wycofać!
Anioły rozpierzchły się na boki, próbując uniknąć morderczego ognia. Nie wszystkim się to udawało. Jeden z pocisków wybuchł zaledwie pół metra od jednego z nich. Sama fala uderzeniowa urwała mu pół skrzydła, a jeden z odłamków niemal dosłownie urwał mu twarz, a właściwie skórę i tkankę chrzęstną nosa. Nie była to rana śmiertelna, ale obficie krwawiła, i kiedy anioł próbował dłonią powstrzymać krwotok, poczuł, jak jedno z oczu przecieka mu między palcami. Nie miał nawet czasu krzyknąć, gdyż kolejny ładunek urwał mu resztę głowy.
Anioła trudno zabić, gdyż zstępując na ziemię przybiera tymczasową powłokę, która umożliwia mu wpływanie na świat materialny. Ta powłoka, chociaż w budowie podobna do ludzkiego ciała, odznaczała się większą wytrzymałością na uszkodzenia i dopóki narządy wewnętrzne funkcjonowały chociaż w minimalnym stopniu, dopóty anioł mógł stać i funkcjonować, o ile zniesie ból towarzyszący ranom. Po zniszczeniu, bądź krytycznym uszkodzeniu powłoki, anioł opuszczał ją i bezpiecznie powracał do Nieba, gdzie powoli podlegała odtworzeniu, aż anioł znów mógł zająć miejsce w szeregu i ponownie włączyć się do walki.
Jednak ból wywołany zadanymi obrażeniami i ewentualną "śmiercią", sprawiał, że nie zawsze się na to decydował. Na nieszczęście zastępy anielskie wydawały się ludziom wprost nieograniczone i wciąż pojawiały się nowe istoty, gotowe oddać życie w czasie wojny.
Reszta przetrzebionego oddziału z trudem dosięgła ziemi, lądując pomiędzy ruinami dawno zniszczonego miasta. Od baterii dzieliło ich dobre pół kilometra, gdyż lądowanie bliżej, równało się samobójstwu. To, że placówka znajdowała się pod silna ochroną, dla wszystkich atakujących wydawało się oczywiste. Dobyli mieczy, w przeciwieństwie do ludzi, nie mieli zamiaru strzelać w tak ciasnym miejscu.
- Dobra, na pewno wiedzą, gdzie wylądowaliśmy. Rozdzielamy się, dwóch ochotników zostanie tutaj i za jakieś pięć minut ruszy w kierunku celu. Reszta zajdzie śmiertelników od tyłu, czego najprawdopodobniej się spodziewają i ściągnie na siebie ogień. Główny rozkaz brzmi: przeżyć. Kiedy uwaga wroga zostanie przykuta przez główne siły, ochotnicy wejdą cichcem od tyłu i ich usuną, co nie powinno sprawiać problemów. Potem sprawdzimy pobojowisko, w celu odszukania przedmiotu misji i wracamy do domu. Czy wszystko jest jasne? - Przeciągnął spojrzeniem po twarzach swoich żołnierzy, ale nie znalazł śladów zwątpienia, czy niezrozumienia. - Zatem ruszajmy.
Znalezienie ochotników okazało się trochę trudniejsze, niż przypuszczał. Nikt nie chciał wziąć na siebie łatwiejszego zadania. W końcu jednak zadecydowano, że zajmą się tym najbardziej ranni.
Oddział ruszył, szerokim łukiem omijając miejsca, w których z góry wypatrzyli ludzkie stanowiska. Z tego też powodu, chociaż od wroga dzieliło ich mniej niż pół kilometra, zanim dotarli na pozycje, przebiegli ponad dwa. Zajęło im to mniej niż dwie minuty i nie przyprawiło nawet o zadyszkę.
Z punktu, w którym się znajdowali mieli doskonałą widoczność na działa, które jeszcze przed chwilą pluły śmiercionośnym ogniem w kierunku lekko zachmurzonego nieba. Gdzieniegdzie, pomiędzy stalowymi kolosami przemieszczały się ludzkie sylwetki, zajęte przywracaniem baterii gotowości bojowej. Teren jednostki nie został w żaden sposób oddzielony od otaczających go ruin, gdyż i tak nie miało to sensu. Drut kolczasty, a nawet napalm, nie powstrzymałyby mieszkańca Niebios przed wdarciem się do środka.
- Dwie minuty przerwy, zanim zaatakujemy. Biegniemy parami, chowając się za zasłonami. Zabicie wroga ma znaczenie drugorzędne. Zwłaszcza, że nie wiemy, czy nie są uzbrojeni w nowy typ broni.
Nie potrzebował dodawać nic więcej. Znał swoich podwładnych, wiedział, że go rozumieją i może na nich polegać, niezależnie od okoliczności. Dwie minuty później ruszyli. Po zaledwie kilku metrach, jeden anioł zachwiał się i padł. W następnym ułamku sekundy doszedł do nich huk wystrzału. Leżący już się nie poruszał. Pocisk trafił pod idealnym kątem, dokładnie między żebra, rozrywając serce na drobne, krwawe strzępy.
Nie mieli jednak gdzie się schować, więc parli naprzód. Ostatnie sto metrów pokonali w mniej, niż pięć sekund, dopadając do zapewniających osłonę dział. A potem zaczęło się piekło. Gdy pierwsze zaskoczenie opadło, intruzi zostali zasypani gradem kul. Zwykłych, stalowych i ołowianych, w większości odbijających się bezskutecznie od anielskich zbroi. Ludzie próbowali oślepić atakujących i wycofać się na bezpieczne pozycje.
Wtedy natknęli się na drugą grupę aniołów. Miecze zabłysły w pełnym słońcu, by zaledwie sekundę później pokryć się szkarłatem krwi. Niebiańskie miecze z przerażającą lekkością poruszały się w anielskich rękach, szerząc śmierć wszędzie tam, gdzie dotarły. W powstałym chaosie ludzie nie mieli szans. Przestali strzelać, a uporządkowany odwrót przemienił się w bezładną ucieczkę. Ciała poległych piętrzyły się wszędzie dookoła, a otaczające je kałuże krwi powoli wsiąkały w spragnioną ziemię. W końcu nie został nawet jeden świadek masakry.
- Czterdziestu ludzi. - Dowódca szybko policzył poległych. - Dzięki kupie metalu, czterdziestu ludzi zabiło ponad tuzin Bożych wojowników. To hańba dla nas wszystkich, ale przede wszystkim, odpowiedzialność spoczywa na mnie, to moje decyzje do tego doprowadziły. Będę musiał prosić archanioła o wyznaczenie mi stosownej pokuty. - Westchnął.- A teraz przeszukać to miejsce i przynieść wszystko, co wygląda na broń.
Napastnicy rozpierzchli się po obozie, wykonując rozkaz. W ciągu pięciu minut na centralnym placu zgromadzono całe podręczne uzbrojenie jednostki. Wszystko jednak wyglądało na standardowe wyposażenie, służące od dobrych kilku lat.
- Czy wy nigdy nie będziecie mieli dość? - Pytanie zadał twardy, męski głos, w niczym niepodobny do głosu anioła. Człowiek odbił się lekko od pozostałości ściany, o którą się podpierał i spokojnym krokiem ruszył w kierunku skamieniałych ze zdziwienia niebian.
Obcy miał na sobie długi, czarny płaszcz, wystarczająco obszerny, by okrywać całkowicie jego porządnie zbudowaną sylwetkę i pozostawiać w swoim obrębie mnóstwo wolnego miejsca. Kapelusz o szerokim rondzie zacieniał mu oblicze i nadawał nieprzyjemny wygląd typa spod ciemnej gwiazdy.
Odległość między nimi zmniejszała się powoli, ale zaskoczeni aniołowie nie podejmowali żadnych działań.
- Zapytałem, czy wy nigdy nie będziecie mieli tego dość. - Twardy głos rozległ się ponownie. - Dość zabijania ludzi. - Akcent położony na ostatnie słowo sprawił, że kilka aniołów cofnęło się z przerażenia. - Zatem spróbujcie ze mną.
Pierwszy anioł przyjął wyzwanie i dobywając miecza, momentalnie rzucił się na obcego. Pęd powietrza zmusił go do mrugnięcia. Gdy ponownie otworzył oczy, człowiek dzierżył już w dłoni pistolet. - Mrugnąłeś. - W twardym głosie czaiła się drwina. Zanim jednak miecznik zrozumiał, co się stało, obcy nacisnął na spust. Anioł widział, jakby w zwolnionym tempie, jak kula wylatuje z lufy i po przebyciu zaledwie kilku metrów, uderzyła w jego napierśnik. Po gładkim metalu rozeszły się kręgi, jak po jeziorze, do którego ktoś wrzucił kamień, a potem pocisk przebił się dalej i nieomylnie omijając żebra, zagłębił się w sercu. Krew z uszkodzonej komory momentalnie zalała worek osierdziowy, odbierając mięśniowi miejsce na pracę.
Z wyrazem nieopisanego cierpienia, trafiony padł na kolana, a potem na twarz i tak już został. W tej samej chwili znad lufy pistoletu nie zniknęły jeszcze resztki rozprężonych gazów prochowych.
- Brać go! - Pomimo tego, że to co zobaczył, było niemożliwe, dowódca wciąż wierzył w wygraną. Wciąż miał przy sobie ośmiu swoich żołnierzy. Wszyscy rzucili się na niego jednocześnie. Zanim do niego dopadli, zdążył wystrzelić jeszcze dwa razy, dwukrotnie zabijając na miejscu.
Ruchy pozostałych spowolnił strach. Ani ich miecze, ani nawet oczy nie mogły nadążyć za celem, który co chwila uskakiwał i zmieniał pozycję. Nie udało im się nawet uszkodzić jego powiewającego przy biegu płaszcza. Za późno dostrzegli, że pistolet gdzieś zniknął i kiedy znów ruszyli do ataku, obcy stanął jak wryty. Zadźwięczał metal uderzający o metal. Raz, drugi, trzeci, szósty. Tak samo jak wcześniej pistolet, teraz w dłoni człowieka błyszczał surowy, noszący ślady wieloletniego użytkowania rapier.
Obcy machnął nim, niby od niechcenia i głowa pierwszego, z pozostałej już szóstki aniołów, spadła z ramion i potoczyła się po ziemi. Pozostała piątka stanęła jak wryta, któryś z nich odwrócił się do dowódcy, jakby pytając, co mają robić. Sztych miecza momentalnie zanurzył się w jego nerce i wyszedł przodem. Obcy przyspieszył upadek dogorywającego ciała niedbałym kopnięciem. Została czwórka, zdjęta nieznanym im do tej pory strachem. Zanim jednak mieli szansę się poddać, jeden dostał sztychem w oko, drugiemu przeciął tętnicę udową i zostawił na wykrwawienie, a trzeciemu odrąbał rękę w łokciu, pozostawiając obficie krwawiący kikut. Ostatniemu, który skulił się na ziemi i szczelnie okrył skrzydłami, najpierw je odrąbał, a potem czystym cieciem przerwał rdzeń kręgowy.
- Twoja kolej. - Czubkiem zakrwawionego ostrza wskazał na dowódce oddziału. Jego głos był tym straszniejszy, iż nie brzmiał jak groźba, a jak stwierdzenie oczywistego faktu.
Dowódca, w przeciwieństwie do swoich żołnierzy, walczył już w wielu bitwach. Widział, jak ludzie po raz pierwszy użyli pocisków odłamkowych z uranową powłoką. Był świadkiem zastosowania napalmu i brał udział w walce, w której zginął archanioł Michał. Widział dość okrucieństw, by panować nad sobą w każdych warunkach. Czuł, jak fala emocji, strach, rozpacz, wstyd i mdłości, przebiega przez jego ciało, jak próbuje go złamać i zmusić do położenia się i przyjęcia przegranej bez walki. Z drugiej jednak strony zapłonął w nim płomień, płomień nie znającego sprzeciwu gniewu, gniewu sprawiedliwego.
Z okrzykiem na ustach, wykorzystując całą swoją anielską moc do przyspieszenia i wzmocnienia swojego ciała, skoczył na przeciwnika, na plugawego, bezbożnego człowieka, który wciąż tam stał, z ręką zwisającą luźno przy boku i wzrokiem ukrytym pod rondem kapelusza. Zamachnął się trzymanym oburącz mieczem, wyprowadzając prosty, ale morderczy cios z góry. Człowiek wyglądał, jakby dał się zaskoczyć, bo nie wykonał żadnego ruchu.
Znając szybkość swego wroga, dowódca nie odważył się mrugnąć, ale i tak ledwie uchwycił moment, w którym ręka z rapierem powędrowała na głowę, składając się do ukośnego parowania. Zadźwięczała stal i sypnęły się skry. Anioł czuł, że jego nacisk zmusza przeciwnika do wykorzystania wszystkich sił. Czuł, jak mocno napięte są jego mięśnie, jak trzeszczą stawy, a ścięgna naciągają się do granic.
- Głupi. - Człowiek syknął przez zęby. Lewa dłoń obcego, zaciśnięta w pięść z wielką siłą uderzyła anioła w mostek, przerywając wdech. Przeciwnicy rozdzielili się. Wciąż czując ucisk w miejscu uderzenia, dowódca pozwolił sobie na przelotne spojrzenie w dół. Tak jak się spodziewał, blacha została wygięta do środka.
- Czym ty jesteś? - Rozsądek powoli odzyskiwał kontrole nad z natury logicznym niebianinem. Żaden człowiek, a nawet anioł, nie mógł dokonać czegoś takiego gołą dłonią.
- Jestem twoim katem, morderco. - Rapier zatoczył błyskawiczny łuk. Anioł spróbował odskoczyć, jednak minimalnie się spóźnił i koniuszek ostrza wyrył mu na ramieniu podłużną, płytką bruzdę. Walka zmieniła się w jednostronną wymianę ciosów. Dowódca robił co mógł, by zablokować, bądź uniknąć kierowanych w niego ataków, jednak każdy minimalnie go trafiał, pozostawiając po sobie małą i samą w sobie niegroźną ranę. Każda taka ranka zwiększało tempo upływu krwi, osłabiając i spowalniając anioła. Mimo to, ostateczny cios nie nadchodził. Wyglądało to tak, jakby obcy się nim bawił, albo chciał wypróbować wszystkie ciosy z podręcznika szermierki. Kolejne pchnięcie przebiło mięśnie tuż pod barkiem, o milimetry omijając tętnicę. Ból jednak sprawił, że nogi ugięły się pod aniołem i ten padł na kolana.
Anioł podniósł głowę, żeby błagać o szybką śmierć. Wtedy ich spojrzenia spotkały się. Pod tym kątem, pod jakim się patrzył na człowieka, wzroku anioła nie blokował kapelusz i w końcu dojrzał twarz swojego przeciwnika. Ten widok zmroził mu pozostałą w żyłach krew. Walczył z dzieckiem. Obcy na pewno nie żył dłużej niż dziewiętnaście, czy dwadzieścia lat, co nawet jak na ludzkie miary, nie kwalifikowało go jeszcze jako dorosłego.
Człowiek zamrugał i cofnął się. W oczach anioła, nie ważne, jak mocno rannego, zawsze bił Boży blask. Kiedy śmiertelnik chociaż przez chwile zaglądał aniołowi w oczy, tracił nad sobą panowanie, przestawał walczyć, był gotowy przyjąć śmierć i oddać duszę pod osąd. Dlatego większość żołnierzy walczących na pierwszej linii nosiło zamknięte hełmy i polegało na elektronice. Tylko takie rozwiązanie pozwalało walczyć twarzą w twarz, na w miarę równych warunkach.
Anioł natychmiast wykorzystał chwile wahania i wykorzystując resztkę swoich sił, złożył się do pchnięcia, zamierzając to zakończyć. W chwili, w której ostrze miało już zagłębić się w ciele, coś nagle przedarło mu się przez dłoń, wytrącając broń. Z narastającym zdziwieniem, dowódca odkrył, że z jego reki wystaje inny rapier, trzymany przez kolejną odzianą w czarny płaszcz postać. Drugi człowiek nie miał kapelusza i bezczelnie mierzył niebianina spojrzeniem. Anioł, pomimo nowej rany, zaśmiał się w duchu z głupoty kolejnego przeciwnika.
Obrócił lekko głowę i spojrzał w oczy drugiego obcego. Tymczasem drugą ręką, po omacku, szukał swojego miecza. Kopnięcie wyprowadzone odzianą okuty stalą but stopę, okręciło aniołem i przewróciło na brzuch. Ze skroni zaczął mu pulsować tępy ból, w rytmie walącego ostatkiem sił serca. Powoli zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, jednak rozpoczął procedurę porzucenia ciała. Zawiódł, ale obiecał sobie, że kiedyś wróci i pokona dwie czarne postaci.
- Głupi. - Głos drugiego, starszego mężczyzny pełen był nagany. - Dlaczego się cofnąłeś? Mogłeś go zabić.
- Mistrzu... - W głosie młodzieńca zabrzmiała skrucha. - Ja... Zwątpiłem, w jego oczach zobaczyłem...
- Kłamstwa. - Mistrz przerwał swojemu uczniowi w połowie zdania. - Jesteś jeszcze młody, ale myślałem, że jest w tobie więcej determinacji i zdecydowania. - trącił butem leżącego anioła. - Zabij go. To jedyna metoda, by uodpornić się na te kłamstwa. Zabij go, patrząc mu w oczy i zobacz, jak światło znika i umiera razem z tym czymś.
Dowódca słyszał rozmowę jakby przez mgłę, zajęty uwolnieniem duszy. Coś jednak mu w tym przeszkadzało. Jakieś niewidzialne nawet dla niego więzy, trzymały go w tym umierającym ciele. Poczuł, jak ktoś wbija mu but pod bok i szarpnięciem przewraca na plecy. Zobaczył twarz chłopca, już bez kapelusza na głowie i wymierzony serce rapier. Po policzku obcego spłynęła pojedyncza łza, spadając na pogięty napierśnik anioła. Z jakiegoś powodu poczuł tę kroplę, jakby ważyła tonę, a huk jej uderzenia nieomal pozbawił go słuchu. Potem nastąpił już tylko nowy, krótkotrwały ból i wszystko zniknęło, pozostawiając go w cichej, bezrozumnej ciemności nicości. Dusza anioła zabitego przez Ateistę, była ostatecznie unicestwiana.