Ziemia, cała w śmieciach. Rośliny i zwierzęta wyginęły, a ludzie polecieli w kosmos na wakacje. Na planecie zostały tylko roboty sprzątające, które miały uprzątnąć planetę. Ale akcja "Miotła" nie powiodła się. Minęło 700 lat. Na powierzchni planety pozostało jedynie dwóch mieszkańców. Karaluch i robocik firmy WALL, model "E", czyli tytułowy bohater.
WALLE to superbohater swoich czasów. W czasie filmu był rzucany, atakowany przez burzę, znalazł się w ogniu wylotowym startującej rakiety, przetrzymał pierwszą prędkość kosmiczną, raziły go pioruny, został zgnieciony... I wszystko to przetrzymał. Na dodatek zdołał przywrócić Ziemię ludzkości. No i znalazł prawdziwą miłość, która mógł trzymać ze rękę.
Film, niby dla dzieci, jednak nawet moje zatwardziałe serce drgnęło, podczas śledzenia tej dynamicznej, pełnej humoru opowieści.
Ja poszłam na to z przypadku. Zerwałam się ze szkoły i nie miałam ze sobą co zrobić, toteż wpadłam na genialny pomysł pójścia do kina, o wyborze wall-e'go zdecydowała pani przy kasie, oświadczeniem, że nikt nie kupił jeszcze żadnego biletu, a Paweł też wcześniej chwalił film (drugą propozycją były małpy w kosmosie). Siedziałam sama jedna w sali i stąd chyba sentyment.
Fakt, jak każdy nieśmiertelny bohater Disney'a robocik przeżyłby pewnie nawet zagładę nuklearną, na co zareagowałby pewnie tylko "Ewa...?" I podobały mi się niezdarne robaczki, które zrobili z ludzi, razem z potopem śmieci niezłe pranie mózgu dla dzieci
A ja głupi jestem, bo mnie cały wątek miłosny jakoś nie ruszył. W sensie nie bawił, bo wzruszać to chyba nie wzruszał nikogo. Za to za każdym razem jak na pierwszy plan wychodził szajbnięty robot-masażysta, albo jak ewa wychrzaniała blasterem to się cieszyłem (rang zapomniałeś dodać że walle wytrzymał też ostrzał Ewy ;D. Raczej dzięki unikom a nie wytrzymałości, ale jednak ) Gupi jestem, bawi mnie agresja.
W sensie nie bawił, bo wzruszać to chyba nie wzruszał nikogo.
Why not, mów za siebie. Mnie wątek ten wzruszył niesamowicie, szczególnie jego końcówka po powrocie na Ziemię Zresztą od początku patrzenie w te niesamowicie smutne oczy Walliego miażdży.
Bardzo fajny film ogółem rzecz biorąc. Miła odskocznia od plagi zwierząt w kinie i powielanych schematów. W dobrym towarzystwie ogląda się to świetnie.
Tak, masażysta (masarnik?) rządzi... Sam jeden rozwalił całą armię wroga... Potężna ręka Evy też miała takiego kopa, że aż strach się bać. Skoro tak wyposażono sondę, to wolałbym nie widzieć krążownika bojowego...
Tak na marginesie, Fav, mówiłem ci już, że jesteś pusty w środku? Przy tobie czuję się jak żelka akuku, przy zwykłym żelkowym miśku.
Swoją drogą, aż trudno uwierzyć, że dwie kamery na jakimś przegubie, tak dobrze spisywały się przy przekazie emocji.
Mnie wzruszył wątek miłosny, dlatego, że był czymś bardzo czystym. Nie trzeba było dodawać do niego sarkazmu ani ironicznego dystansu. Nie trzeba było puszczać co chwilę oka do widza, że "wszyscy wiemy, że to tylko romantyczna komedia i możemy być tak zajebiście popkulturowi i postmodernistyczni, że go odrzemy z całego piękna".
Tutaj była bardzo prosta ale w swej prostocie piękna historyjka miłosna poprzez swoją prostotę bardzo odświeżająca i przemawiająca do człowieka. Smutne, by zrobić film o najprostszych i najczystszych ludzkich emocjach trzeba posłużyć się robotami...
Hmm, po osobie z taką sygnaturką i avatarze, raczej się nie spodziewałem tylu refleksji. Tym niemniej zgadzam się z nimi. Po prostu bardzo przyjemny i prosty film. Prawdziwa rzadkość.
Waaalllleee. Film mnie poruszył. Proste wykonanie, prosta fabuła. Film przyjemny przy piwie i paczce lay's'sów, ale by go dłużej tkwił gdzieś w sercu to nie powiem. Jedyne co mnie najbardziej przejęło w tym filmie to właśnie ta komediodramatyczna postać żałosnego pracowitego robota, zaprogramowany to swojjej monotonnej i syzyfowej roboty.
Hmm, po osobie z taką sygnaturką i avatarze, raczej się nie spodziewałem tylu refleksji.
Nie podnosiłbym tej kwestii mając w avatarze znanego ze swej wrażliwości i życzliwego usposobienia krasnala:p
Godzi się też zaznaczyć, że bardzo udanym był pomysł z napisami końcowymi. Stopniowo ewoluująca "oprawa graficzna" towarzysząca odbudowaniu świata tworzyła ładną analogię do pierwotnego rozwoju świata.
Tak, na dobra sprawę, ludzie jeszcze raz musieli kolonizować świat. Ale to drzewo wyrastające z buta coś mi ie leży. W końcu ta roślinka, wokół której było tyle szumu, to była fasola...
A krasnal może i niezbyt miły, ale ryło ma pocieszne.
To coś wyrosło po siedmiuset latach na ruinach postapokaliptycznego świata. Więc wiesz, mogło bo być fasolodrzewo .
Swoją droga mnie zastanawia jedno:
Na pokładzie tego statku było może parędziesiąt tysięcy ludzi. Co z resztą? jeśli wyginęli na ziemi to dlaczego, och dlaczego, nie było sceny w której walle zbiera zwłoki, układa z nich stosy i poleruje czaszki? Zbiera różne gruchoty, można by z niego zrobić takiego predatoro-psychola kolekcjonującewgo czaszki To w sumie najważniejsza rzecz o jakiej myślałem podczas filmu.
Fav, można założyć, że rosnący poziom zanieczyszczeń sprawił, że takie Chiny i Indie wymiotło do czysta, a ostało się paredziesiąt milionów. Zresztą 700 lat to dość dużo, by po kościach nie ostał się nawet pył.
Cicho. Pomarzyć nie można? Poza tym gra pozwalała sobie na wiele uroczych bezsensów i nieścisłości. Czemu nie miałaby zrobić nieścisłości w postaci czaszek? ;D