A oto z drobnym poślizgiem pojawia się wyczekiwana część czwarta!
Rozdział 4. Sałatkę z Elfów, proszę…
Patrząc na ciemne niebo, nie trudno było domyśleć się, że jest noc. Chłopcy zmęczeni przygodami z ubiegłego dnia smacznie spali, a obudzić ich w stanie nie było nawet przebiegające stado wściekłych bizonów. Całe szczęście, żadne stado tam nie przebiegało, a jedyną rzeczą godną uwagi była dziwna chmurka unosząca się tuż nad ziemią, która przy odgłosie podobnym do puszczonego bąka, zamieniła się w tajemniczą postać w szacie. Nie przeszkodziło to jednak chłopcom smacznie spać, śniąc przy tym o rzeczach, o których nawet nie pomyślałby trzydziestojednoletni Mirosław, siedzący na czacie pod nazwą użytkownika „Kasia13”.
W tym samym czasie i w tym samym miejscu, arabski ninja, zwany Maciatem szukał broni, obserwując przy tym co czyni ów niespodziewany gość. Chmurowy przybysz nie zwracając uwagi na delikatne ruchy Maciata, wykonywane z gracją łasicy, podszedł bliżej. Ten, chcąc wykorzystać element zaskoczenia, rzucił się z bronią w ręce na tajemniczego nieznajomego.
- ALLA BALLA KOSMUS ROKUS!
Nie trudno się domyśleć, że nieznajomy był magiem, a jeszcze prościej wpaść na to, iż był szybszy od arabskiego wojownika i jednym, składnym czarem zamienił go w piłeczkę do tenisa.
- Chodź skarbie, chodź. Zrobię Ci dobrze. - powiedział przez sen Tamciu.
- BULLUS TULLUS - Mag za pomocą magii przeniósł się wraz z bohaterami do swej tajnej wieży.
***
Ptaki śpiewały, a żony zapracowanych mężów budziły się w łóżku z mleczarzami – był poranek.
- AAA - ziewnął przeciągle Łukasz. Nie więcej, niż kilka sekund po tym, zorientował się, że coś jest nie tak. – Przecież nie związałem się przed spaniem. – pomyślał, patrząc na ścierpnięte ręce, których za nic na świecie nie dało się rozprostować. U jego stóp leżała zielona piłeczka do tenisa.
Podirytowany tą sytuacją spojrzał na śpiącego kompana. – Wstawaj Tamciu! – krzyknął, uderzając głową w jego ramię.
- Yeah malutka, mówiłem Ci, że jestem najlepszy… - wymamrotał Tamciu. Żyłka na czole Łukasza nieco się powiększyła, a przez myśl przeleciało jedno, dobrze znane w dzisiejszym świecie słowo – kurwa. Nie poddał się jednak i kilkakrotnie uderzył Tamcia głową, przypominając dzięcioła, który z braku ciekawszych zajęć, wali dziobem w drzewo. Dzięcioła on nie przypominał, ale uderzenia przyniosły skutek.
- To już ranek? – zapytał Tamciu. – Eee, a gdzie my jesteśmy? – dodał, orientując się, że gdy zasypiał był w innym miejscu. Uspokoił się jednak, czując, że ma swoją książkę tam gdzie zostawił ją przed zaśnięciem – w majtkach.
- Chciałbym to wiedzieć, lepiej powiedz mi gdzie jest Maciat? – zaczął zastanawiać się Łukasz.
Odpowiedź, którą już przygotował dla swego kompana Tamciu, przerwał dźwięk otwierających się drzwi, w których stanął spróchniały staruszek.
- Ciekawe, naprawdę ciekawe. – powiedział do siebie starzec. Ubrany był we fioletową szatę, na której tyle widniała wyhaftowana tęcza, ciągnąca się od kołnierza, przez całe plecy, na pośladkach kończąc. Przód szaty ozdabiał również wyhaftowany napis „Tęczowy ludek to ja.”. Całkiem gustowna jak na tamte czasy. – Aż trudno mi uwierzyć, że to Wy macie uratować świat. – dokończył.
Zdziwienie chłopców sięgnęło zenitu i śmiało można powiedzieć, że było większe niż pośladki Mariusza Pudzianowskiego.
- BZZZ – w komnacie rozszedł się głos lecącej muchy.
- Nazywam się Lord Tacho. – przedstawił się. Jego głowę pokrywały siwe włosy, zielone, zmęczone życiem oczy rozdzielał długi, mający małego garbka nos, a cieniutkie usta idealnie komponowały się z resztą.
- Biedny, takie imię? Dałbym dychę za to, że to wpadka. – pomyślał Łukasz, przysłuchując się uważnie.
- BZZZ – w komnacie rozszedł się głos lecącej muchy.
- Póki co, nie ufam Wam, dlatego też jesteście związani, a Wasz przyjaciel ogląda ten świat jako piłka do tenisa.
- Yyyy… - wybełkotał Tamciu i zemdlał. Lord nachylił się nad bohaterem i…
PLASK!
Tamciu oprzytomniał, więc mag mógł wrócić do nudnego monologu, którym od dłuższego czasu raczył chłopców.
- Jeśli chcecie zdobyć moje zaufanie, zmuszeni będziecie wykonać dla mnie zadanie. – przedstawił swą propozycję. – Wyboru jednak nie macie. – Dokończył, pozbawiając chłopców jakiejkolwiek nadziei na wcześniejsze ciasteczka i gorącą czekoladę.
- BZZZ – w komnacie rozszedł się głos lecącej muchy.
- Co mamy zrobić? – zapytał Łukasz, robiąc minę agenta ochrony środowiska.
- Wyślę Was do lasu. Lasu, w którym mieszkają elfy. Elfy, które ukradły moją packę na muchy. Packę tą macie mi zwrócić. Czy to zrozumiałe? – wyjaśnił, pytaniem kończąc. Chłopcy pokiwali głowami, niczym dzieci w przedszkolu na pytanie – A kanapkę z pastą rybną to dzieci zjedzą? Podobnie jak tamte dzieci nie chciały śmierdzących rybą kanapek, tak nasi bohaterowie nie mieli najmniejszej ochoty pchać się do lasu po jakąś packę. Przecież można dostać w pupę, a tego nikt nie lubi. Nawet nasi bohaterowie. Wróćmy jednak do faktów.
- Jeśli, w co, póki co nie wierzę, uda Wam się ją zdobyć, zagrajcie na tym flecie. – powiedział i wręczył Tamciowi mały, wykonany najprawdopodobniej z kości słoniowej flecik. – To chyba tyle. – dodał i…
- BULLUS TULLUS
***
BACH – chłopcy upadli na ziemię.
- O, cieszę się, że jesteś sobą. – skłamał gustownie Łukasz, podając rękę arabskiemu koledze.
- A ja się cieszę, że mogę normalnie oddychać. – wyjawił.
Tamciu nie zwracając uwagi na kompanów rozglądał się po polanie, na którą przeniósł ich mag. Korony bujanych przez wiatr drzew znajdowały się niedaleko.
- Całe szczęście, chwilka i będziemy w lesie. – ocenił w myślach.
- Nie wiem po jakiego grzyba mamy wykonywać to zadanie, ucieknijmy! – zaproponował Łukasz.
- Ja też grzybów nie lubię. – powiedział Maciat, który coraz lepiej radził sobie z polskim językiem.
- Najpierw jednak coś zjedzmy. – kontynuował swój cudowny plan Łukasz.
Tamciowi najprawdopodobniej spodobała się propozycja Łukasza. Zaczął wertować swą księgę w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia.
- Mam. – krzyknął uradowany. – Leci parka z mego garnka, ja zabawię się w kucharka! – wyrecytował, a przed nim, ni stąd ni zowąd pojawiły się hamburgery. Chłopcy łapczywie rzucili się na wyczarowane kanapki, które nie wiedząc czemu lekko śmierdziały podeszwą. Jedynym, który się powstrzymał był Maciat. Spojrzał on na swój słoneczny zegarek i… - 9 30, w samą porę. – pomyślał sobie, wyciągając z kieszeni batonika. – Czas na Knopersa! – powiedział do siebie i zaczął jeść.
Bohaterowie jedli tak, aż im się uszy trzęsły. Przez chwilę nawet się bałem, że im odpadną. Nic takiego jednak się nie przytrafiło, a może dlatego, że…
- Kurwa! – krzyknął Tamciu na widok Łukasza, który dostał w plecy kilka strzałek usypiających i wyglądając jak gotowane warzywo padł na ziemię.
Nie przejmujący się niczym Maciat dokończył jeść batonika, poczym sięgnął po katanę, która zwisała na jego plecach i zakradając się wzorem Turkucia Podjadka, ruszył w stronę wroga, ukrywającego się w pobliskich zaroślach.
Tamciu przyglądał się kompanowi z podziwem. Nie chcąc wyjść na tchórza, zaczął wrzeszczeć ile sił w gardle – BAKŁAŻAAAAN! – puszczając kule ognia w miejsce, z którego nadleciały strzałki.
Hałas. Łomot. Huk i wrzask. Tylko tyle słyszał Tamciu, a sikająca we wszystkie strony krew z zarośli dawała mu wiele do myślenia. Nagle wszystko ucichło. Krzaki, które przed chwilą wskazywałyby na to, że jakaś para kochanków dogłębnie się poznaje, przestały się trząść, a z nich wyszedł on… Tak, to właśnie był… Maciat.
- Czysto. – powiedział, wieszając katanę na plecy.
Uspokojony Tamciu klęknął nad Łukaszem, któremu powoli powracała świadomość, chociaż wszystko co widział wokół siebie nadal było rozmazane i niewyraźne, zupełnie jakby właśnie stuknęły mu sto jedenaste urodziny.
- To Ci pomoże. – wręczył mu butelkę Hajnekena. Łukasz nie zaprzeczając chwycił napój i jednym łyczkiem wypił.
- BLEEEEE. – Długie i wyjątkowo głośne beknięcie wskazywało na to, że wrócił do formy.
Poziom wzrósł.
Tamciu awansował na poziom 3.
Łukasz awansował na poziom 3.
Maciat awansował na poziom 2.
Ciszę, która zapanowała po tym, jak wzrosły ich umiejętności przerwał Łukasz.
- A pan narrator to gdzie się podział? – zapytał spoglądając w niebo.
- Eghm, eghm. Jestem, już jestem. – usłyszeli głos, przebijający się przez ten, który wydaje spuszczana woda. Do rozmowy dołączył Tamciu. – Jak miło. – oświadczył, ironicznie uśmiechając się – Gdzież to się podziewałeś?
- Dopadła mnie grypa jelitowa. Że też to możliwe… - powiedział, a w tle słychać było dźwięk szczotki wpychanej i wyciąganej ze zbiornika z wodą z prędkością światła.
- A, to wiele wyjaśnia. Bywaj. – pożegnał się Maciat.
Po wymienieniu spojrzeń, które najprawdopodobniej pomogły w ustaleniu tej decyzji, chłopcy udali się w stronę lasu. Sami tak naprawdę nie wiedząc, czego mogą się tam spodziewać. Ale przecież właśnie o to chodzi, czyż nie?
***
Jeśli chłopcy myśleli, że lasy można dzielić na liściaste, iglaste i mieszane, to zapewne w chwili, gdy zagłębili się w ten las, zmienili zdanie. Od tego dnia zapewne będą dzielić je na liściaste, iglaste, mieszane i lasy, w których wszystko jest inne. Ten las właśnie taki był. Drzewa wyglądały niezwykle przyjaźnie, dosłownie chyliły się do nich, chcąc jakby podać im rękę. Dam sobie wątrobę wyciąć, że nie jeden człowiek z drobną wadą wzroku na widok takiego drzewa powiedziałby – Witaj Romek, jak tam na studiach? Sieć strumyczków płynęła we wszystkie strony, a dźwięk wydawany przez wodę obijającą się o kamienie był znacznie przyjemniejszy, niż słuchanie utworów większości z polskich artystów. Powietrze pachniało niczym bielizna Evy Mendes, a kicające tu i ówdzie zające, miały w sobie więcej uroku niż świstak z reklamy Milki.
Po dłuższej chwili zachwytu odezwał się Tamciu.
- Cicho tu… za cicho… - zamruczał pod nosem. Chłopcy zgodzili się z nim krótkimi skinieniami głowy, wciąż nie mogąc przestać zachwycać się lasem, w którym wszystko jest inne.
- Swoją drogą, to jak mamy dostać się do tej super, tajnej kryjówki elfów? – zadał pytanie Maciat, po którym skóra na czołach bohaterów zmarszczyła się jak pomarańcza, a oni sami podrapali się w głowę, dobitnie dając znać, że w zasadzie to pomysłu żadnego nie mają.
Ciszę panującą w lesie przerwał dźwięk łamanego pod czyjąś stopą drewna.
- O. Słyszycie to? – zapytał Łukasz i odwrócił się. Myślę, że długo tego żałował, bo ujrzał za sobą, wypisz, wymaluj prawdziwego elfa. Co więcej, była to przedstawicielka płci żeńskiej, co patrząc na płeć naszych bohaterów jest wiadomością pozytywną. Jeszcze pozytywniejszą jest ta, że towarzyszyła jej mniejsza grupka żeńskich przedstawicielek rasy elfów, a każda z nich bez wyjątku, była olśniewająco piękna.
Przejdźmy jednak do negatywnej wiadomości, bo i bez tej się nie obędzie – każda z nich, również bez wyjątku, trzymała wycelowany w naszych bohaterów łuk.
- Cholera, wpadliśmy jak śliwka w kompot. – zorientował się Maciat. Innego zdania był Łukasz, który śmiało by rzekł, że ich przysłowiowy kompot, to ciepła jeszcze kupa. Twierdzenie to mógł umocnić fakt, że piękne przedstawicielki rasy elfów nadal nie opuściły łuków, a jeszcze bardziej napięły cięciwy.
Tamciowi czas się zatrzymał. Nie ukrywając swej skłonności do wyobrażania sobie upragnionych rzeczy, dał się pochłonąć scenkom, w których występował zarówno on, jak i jedna z pięknych przedstawicielek rasy elfów.
Właśnie ta, patrzyła na nich swymi brązowymi, wielkimi oczyma. Jej długie, jaśniutkie włosy opadały swobodnie na ramiona i niżej, na kształtne piersi. Właśnie ta, odezwała się jako pierwsza.
- Czego tu szukacie? – zapytała, a cięciwa jej łuku naprężyła się jeszcze bardziej. Maciat, któremu zostało zadane to pytanie poczuł lekki dyskomfort. Zupełnie jak wtedy, gdy na lekcji geografii pani pytała – A teraz, pokaż mi na mapie Pakistan. Tak samo jak wtedy nie był w stanie pokazać go na politycznej mapie Pakistanu, tak samo teraz nie miał w myślach żadnej odpowiedzi, a jedynym co zdołał z siebie wykrzesać było…
- Co tu tak śmierdzi? – zapytała inna łuczniczka, bardzo podobna do tej pierwszej, a jedyną różnicę stanowił kolor jej oczu. Był szmaragdowy.
- Eee, wymsknęło mi się. – wyjaśnił, przybierając barwy buraka. Dosłownie. Łuczniczki nie kryły swego zirytowania.
Łukasz, który zorientował się, że czas na podanie odpowiedzi dobiega końca, rzekł – W zasadzie przybywamy po packę na muchy. Podobno ma ją Wasz przywódca.
- Chcesz powiedzieć, że macie zamiar stawić czoło Splendorowi XVI? – zainteresowała się kolejna. W tym czasie Tamciu wrócił do rzeczywistości. Jego wzrok z powrotem był normalny, a ślinianki nie pracowały już z wydajnością porównywalną do silnika jednego z Ferrari.
- Nasz przywódca jest opętany. Od ponad dwustu wiosen nie troszczy się o nasz lud. Wszystkich śmiałków, którzy do tej pory chcieli stawić mu czoła zamienia w różne dziwactwa. – powiedziała przedstawicielka płci żeńskiej rasy elfów, mająca duże, brązowe oczy. – Mojego mężczyznę zamienił w… sedes. – dodała łamiącym się głosem.
- Jak on śmiał? Już jest martwy! – chciał popisać się Tamciu. Skutkiem tego było tylko i wyłącznie spojrzenie niekryjące irytacji.
- Ha, ha. Coś Ci nie wyszło. – stwierdził fakt Łukasz, śmiejąc się przy tym.
- Grr.
- Dosyć! Opuście łuki. – powiedziała łuczniczka, której wyraz twarzy powrócił do tego sprzed kilku minut. Chłopcy w mig zorientowali się, że to ona tu dowodzi.
- Uff. – poczuł ulgę Maciat, więc znów zaczął nucić arabskie techno.
- No nie! Przegrałem przez Was w Toto – Mixa! Mieliście umrzeć w tej części… - usłyszeli pocieszający głos narratora.
- Nie cieszcie się. Żyjecie tylko dlatego, że walczycie przeciwko temu samemu wrogowi co my. Prawdziwego imienia Wam nie podam, ale możecie mówić do mnie Isia. – wyjaśniła dowodząca grupą przedstawicielka płci żeńskiej rasy elfów.
- Isia… Isia… - powtarzał w myślach Tamciu zauroczony niezwykłym pięknem łuczniczki.
- Macie płaszcze? – zapytała swe poddane Isia. Jedna z nich przyniosła pięć takich. – Trzy wystarczą. – powiedziała i wręczyła bohaterom po jednym. – Lepiej, żeby nikt nie dowiedział się kim naprawdę jesteście. No już, kaptury na głowę! A teraz do miasta.
W ten sposób eskortowani chłopcy podróżowali przez las, w którym wszystko jest inne. Przez las, w którym nawet elfy nie zabijają ludzi, a kryjąc ich przed resztą swego narodu, wprowadzają do swych miast. Drzewa nadal kłaniały się, aż tak bardzo, jakby chciały zdobyć autograf od naszych bohaterów. Czyżby miały wywróżyć naszym bohaterom świetlistą karierę, glorię i chwałę? Tego nie wiem. Tym bardziej nie mogli wiedzieć tego chłopcy. Krótką przechadzkę po lesie, w którym wszystko jest inne, umilał Maciat kolejnym kawałkiem arabskiego techna, a zauroczony Tamciu nie mógł odciągnąć wzroku od nóg Isi.
***
- Jesteśmy. – oznajmiła w pewnym momencie Isia. Chłopcy zdziwili się, gdyż dla nich nadal las, w którym wszystko było inne, był tak samo inny jak parę kroków temu. Nie da się ukryć, że pewnie spowodował to fakt, iż byli ludźmi. Teraz, gdy łuczniczka dała im znać zaczęli się dokładniej przyglądać.
- Ooo… - zawył ze zdumienia Łukasz, który na gałęziach drzew dopatrywał się siedzących i patrzących w niebo elfów, których ubrania całkowicie zlewały się z otoczeniem. Z każdym krokiem było ich coraz więcej i więcej.
***
15 minut później…
Bohaterowie stali na polanie pod wielkim drzewem. Łuczniczki rozeszły się po lesie, a jako jedyna została z nimi Isia, która właśnie objaśniała chłopcom nieścisłości.
- Tutaj jesteście bezpieczni. Drzewo, pod którym stoimy to Święta Ela. Zazwyczaj zbieramy się tutaj, by porozmawiać, dlatego też nie zwrócimy niczyjej uwagi. Kapturów jednak nie ściągajcie. – mówiła. – A Ty Maciat nie stój tak, jakbyś miał platfusa! – poprawiła go. – W końcu udajesz elfa. Maciat wziął sobie uwagę do serca i zmienił pozycję…
- Teraz wyglądasz jakbyś od małego pracował w polu. Nie wypinaj tak tej klaty i nie rób miny, jakby ktoś Ci ukradł chomika. - Spójrz. – powiedziała i pokazała jak wygląda postawa elfa. Tamciowi spodobało się przedstawienie.
- Rozumiesz? – zapytała Maciata. Najprawdopodobniej zrozumiał, chociaż z odpowiedzią wstrzymał się.
Podczas gdy Maciat usilnie próbował stanąć w sposób, w jaki robią to elfy, Isia przeszła do wyjaśnień.
- Splendor XVI mieszka w marmurowej twierdzy położonej na tyłach naszego miasta. Jego strażnicy są strasznie wyczuleni i wątpię, żeby Was tak po prostu wpuścili, rozumiecie co macie robić?
Chłopcy dali znak, że rozumieją, więc kontynuowała.
- Niestety nie będę mogła wejść do środka z Wami, tak więc musicie sobie sami poradzić i dotrzeć do Sali Tronowej. – wyjaśniała. Tamciu słuchał uważnie, wpatrując się w jej piersi.
PLASK!
- Nie waż się myśleć o czymkolwiek związanym ze mną człowieku! – wrzasnęła oburzona. Powietrze przeszył śmiech kompanów.
- Wracając do planu…
***
Przez kolejne 40 minut chłopcy słuchali porad Isi.
- A teraz zaprowadzę Was pod twierdzę naszego władcy. Chłopcy wraz z piękną przedstawicielką płci żeńskiej rasy elfów ruszyli przez leśne miasto.
Miasto, które samo w sobie było piękne. Większość elfów mieszkała w domkach na drzewach. Niektóre z nich, na ogół pełniące ważne funkcje w mieście, miały swe posiadłości wykonane z marmuru, który doskonale komponował się z lasem. Wszędzie rosło pełno kwitnących krzewów. Czasem mijali fontanny, które dumnie lśniły, podświetlane przez słońce.
Miasto, które samo w sobie było piękne zauroczyło chłopców, oczywiście nie licząc Tamcia. On miał zupełnie inny powód swego zauroczenia. Chyba wszyscy wiemy jaki…
***
Przed twierdzą Splendora XVI.
- Powodzenia. – pożegnała się, wskazując chłopcom schody prowadzące do wrót.
***
- 14452, 14453, 14454… Uff, jesteśmy. – Powiedział Tamciu, gdy policzył ostatni stopień schodów. Obrócił się i zobaczył jak Maciat skulony na nim w skupieniu i pełnej koncentracji obserwuje dwóch strażników stojących przy wrotach.
BUUU! – wrzasnął narrator.
- AAAAAA… - tylko tyle było słychać z ust Maciata, który robiąc fikołki spadał ze schodów.
- Ha, ha, ha! Ale dał się nabrać. – powiedział dumny z siebie narrator.
Gdy arabski przybysz jeszcze raz wchodził po schodach, Tamciu z Łukaszem zajęli się walką. Łukasz chwycił za miecz i skrzyżował go z jednym ze strażników.
Tamciu wybrał łatwiejsze rozwiązanie. Zerknął do książki i… - Tysiąc grzybów z nieba spadło, niech pochłonie Ciebie bagno. – wyrecytował, a pod drugim strażnikiem utworzyła się brązowa kałuża, która pochłonęła go w głąb siebie. Chwilę później zniknęła.
Łukasz w tym czasie ciął elfa w udo, a ten padając na kolana wypuścił miecz. Nie zastanawiał się długo, skoczył nad osłupiałym elfem i wbił mu miecz w kark, pchając go miedzy swoimi nogami. Sztuczka wyglądała efektywnie. Ciekawe gdzie się tego nauczył…
- Brawo. – pochwalił kompana Tamciu.
- Już jestem. – usłyszeli za plecami znajomy głos.
Łukasz podszedł do drzwi i uważnie się im przyjrzał. Zainteresowały go trzy guziczki po lewej ich stronie. Wyglądały na magiczne. „Elf”, „Krasnolud” i „Człowiek” – przeczytał na głos.
- Wciśnij „Człowiek”. – zasugerował Maciat, który wraz z Tamciem dołączył do kompana. Łukasz usłuchał się go i wcisnął guzik, czego następstwem było wypowiedziane zdanie – Proszę podać hasło.
- Kurwa! – krzyknął oburzony Tamciu.
- Hasło przyjęte. – usłyszeli, a drzwi automatycznie otworzyły się. Chłopcy zadowoleni z siebie weszli do środka…
***
Pierwszą rzeczą, na którą zwrócili uwagę zaraz po wejściu, była lecąca bez przerwy muzyczka: „Mydliłbym Cię mydełkiem Fa, było by fajnie siaba daba da…”.
- Koleś definitywnie nie ma gustu. – stwierdził Maciat.
Chłopcy ruszyli szerokim korytarzem, na którego ścianach wisiały obrazy. Niektóre z nich przedstawiały sceny batalistyczne. Inne ukazywały piękno i nadzwyczajność elfich miast. Były też takie, na których widniał napis „Miejsce na Twoją reklamę!”.
Po chwili doszli do pierwszych drzwi. Tabliczka, która na nich się znajdowała, głosiła: „Night Club”.
- Nie, na to czasu nie mamy. A szkoda. – podsumował Tamciu. Minęli je i po chwili doszli do następnych. „Gorąca Wioletta przepowie Ci przyszłość” – przeczytał na głos Łukasz, a po zastanowieniu się dodał – E tam, zbyt gorąco. Ruszyli więc i natknęli się na kolejne. „W tym miejscu zadbamy o każdego członka” – odczytał Maciat.
- Zbyt dwuznaczne. – powiedział Tamciu, uśmiechając się przy tym. Wzorem drzwi poprzednich, tak samo teraz, zostawili te w spokoju i udali się do następnych. Napis „Sala Treningowa” wydawał się być najbardziej oczekiwanym.
- No, to lubię. – ucieszył się Łukasz. Maciat pchnął drzwi. Chłopcy weszli do środka i…
***
- Kurwa? – zapytał Tamciu patrząc na około pięć, może sześć tysięcy elfich szermierzy. Wszyscy byli lekko ubrani - nie nosili żadnej zbroi, ani hełmu. Wpatrywali się swymi dużymi oczyma w naszych bohaterów.
- Nie, bakłażan. – odrzekł Łukasz i chwycił za broń. Podobnie postąpił Maciat, który złapał za nunchaku i zaczął nim owacyjnie machać.
- Bakłażan?
- Bakłażan. – potwierdził Łukasz i rzucił się na falę przedstawicieli męskiej płci rasy elfów. I tym razem Maciat postąpił podobnie, nie czekając ani na brawa, ani na owacje, zaczął wabić ku sobie szermierzy.
- W takim razie, BAKŁAAAAŻAN! – zaczął wydzierać się Tamciu, a z rąk jego zaczęły strzelać kule ognia.
Chaos ogarnął całą salę, w której jeszcze kilka minut temu, z elfim spokojem prowadzone były zajęcia. To, co działo się tam teraz, ani trochę nie przypominało zajęć. Kule ognia, rozbijając się o sufit, tworzyły ognisty deszcz, który zalewał walczące elfy. Pośród nich tańczyły dwa demony. Dwójka ludzi, ogarniętych walką i chaosem. Łukasz i Maciat. Cierpienie i ból. Czasem wrzask. Wszystko to wypełniało salę. Ogień, huk, a nagle…
- Przerwa, przerwa! – krzyknął Maciat.
- Co jest kurwa? – zapytał oburzony tłum.
- Muszę wydmuchać nos. – wyjaśnił, poczym sięgnął po chusteczkę i dokonał potrzeby. – Dużo lepiej. – powiedział i wszystko wróciło do normy. Znów chaos. Ogień. Krzyk. Więcej bólu…
***
- Żyjecie? – zapytał Tamciu zaraz po tym, jak potraktował ognistą kulą ostatniego z szermierzy.
- Ta.
Poziom wzrósł.
Tamciu awansował na poziom 4.
Łukasz awansował na poziom 4.
Maciat awansował na poziom 3.
Nowe siły, które dostali, nie dały się ukryć i od razu poczuli różnicę. Zadowoleni przeglądnęli zwłoki elfów, w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Jedyną rzeczą, przydatną bardziej, niż może wydawać, którą znaleźli było… lusterko.
- Ha, jak ja nie lubię tej mordy. – powiedział do siebie Tamciu przeglądając się w lusterku. Chcąc dobrze wyglądać w towarzystwie Isi, zabrał je ze sobą.
- Chyba tamtędy. – zaproponował Łukasz, wskazując na drzwi, znajdujące się na końcu Sali Treningowej. Chłopcy zgodzili się i podeszli do nich. Drzwi były duże, wykonane z nieznanego im metalu. W dodatku jakoś dziwnie pachniały.
- Jak je otworzyć? – zapytał Tamciu, drapiąc się po zaroście, który ostatnimi dniami wstąpił na jego twarz.
- Ja spróbuję. – odrzekł Łukasz. Chwycił miecz i faktycznie, zaczął próbować. Szkoda, że się nie udało. Jedynym skutkiem tej próby było zmęczenie, pot i wypowiedziane z wielkim żalem zdanie – Nie, ja tego nie zrobię.
- To może ja? – zaproponował Tamciu i odsunął się kilka kroków w tył. Wyciągnął ręce w stronę drzwi. – Bakłażan! – krzyknął. Kula ognia poleciała w drzwi i rozlała się po nich, niczym woda z rzuconej butelki, która roztrzaskała się, nie wyrządzając drzwiom żadnej krzywdy. Na widok ten bohaterów ogarnęła irytacja oraz… bezradność.
- Panie narratorze, co teraz? – skorzystał z telefonu do przyjaciela Maciat.
- Ten za Tamciem ma klucz. – usłyszeli w odpowiedzi. Tamciu odwrócił się, a tam…
SMOK!
W zasadzie młody smoczek. Nie traktujcie jednak tego „młody” zbyt poważnie. Wielkością bowiem smok przewyższał naszych bohaterów (razem wziętych) kilkakrotnie, pokryty był odporną na większość broni łuską, a ogień, którego fabrykę miał w brzuchu, upiekł by kurczaka w niecałe dwie sekundy.
- O cholera. – powiedział w myślach Tamciu, poczym rzekł do kompanów – Nie martwcie się, załatwię to dyplomatycznie. – Czeeeeeeść! – krzyknął, uśmiechając się najszerzej jak potrafił. Gdyby został dyplomatą, już w stronę naszego kraju leciała by bomba atomowa. Śmie tak sądzić, ponieważ…
PUFFFFFF! Strumień ognia przeleciał nad jego głową.
- AAA, zróbcie coś zanim mnie usmaży! – wrzasnął i zaczął biec w przeciwnym kierunku.
Jak na rozkaz Maciat chwycił za shurikeny, którymi obrzucił smoka. Każdy z nich niewinnie odbił się od łuski smoka, a ten jeszcze bardziej się rozzłościł. Łukasz chwycił za miecz i ruszył ku smokowi śpiewając na głos pieść wojenną – „Motyka, młotek, ziemniak, sauna, przypiecze dupę, wyjdę na downa, motyka, worek, dajcie spać, zrobicie z nim coś kurwa mać!”. Pieśń wywarła wrażenie na arabskim towarzyszu. Bez zastanowienia się chwycił za katanę i stanął ramię w ramię z Łukaszem. Na widok sznura ognia, który minął go dosłownie o włos, krzyknął – Narrator!
- Abonent jest tymczasowo niedostępny, po usłyszanym sygnale proszę zostawić wiadomość. - usłyszeli w odpowiedzi seksowny, kobiecy głos.
- Mamy problem, narrator! Pomocyyyy! – wrzeszczał, patrząc jak Łukasz siłuje się z łapą smoka.
Salą trzęsło, bestia wyglądała na niepokonaną, a może to po prostu nasi chłopcy zawodzili. Może brakowało im doświadczenia i obeznania w temacie? Smok, którego błękitna łuska była nienaruszona, wydawałoby się, że za minutę, może dwie zakończy żywot naszych bohaterów. Na szczęście zjawił się on…
- Już jestem, czego mi trujecie? – zapytał narrator, zapinając rozporek.
- Pierwszy raz w życiu cieszę się, że Cię słyszę. – przyznał się szczerze Tamciu. – Co mamy robić?! – dodał szybko.
- Hm, młode smoki mają pewien słaby punkt… - powiedział powoli, a wypowiedź jego zakłócały jęki kobiety, dochodzące zza tła.
- Jaki?! – wrzasnęli chórkiem.
- Smocza łuska twardnieje z czasem. Z tyłu głowy jest jeszcze dość miękka, a tak się składa, że tamtędy przechodzi główny nerw. Wystarczy nerw ten uszkodzić, a pancerna bestia padnie, niczym autko na baterię… eee… po wyciągnięciu baterii. – dał im lekcję o smokach. – Tylko jak odwrócić jego uwagę? – zapytał sam siebie.
Nie wiem jak inne, ale ta bestia za nic na świecie nie wyglądała na taką, która ma umrzeć. Tamcia bolało już gardło od ciągłego wydzierania się, które tak naprawdę nie miało sensu, gdyż kule ognia, ani trochę nie raniły błękitnego smoczka. Maciat, po ciosie ogonem, którym uraczyła go lśniąca poczwara ledwo stał na nogach, a Łukasz czuł już się jak Strażak, wracający po 12 godzinach pracy. Aktywnej pracy. Gdy byłem skłonny zaryzykować i powiedzieć, że za chwilę chłopcy zostaną ogrodnikami i zapoznają się z kwiatkami… od spodu, stało się to…
- Mam pomysł! – krzyknął uradowany Tamciu. - Leci parka z mego garnka, ja zabawię się w kucharka! – Wyrecytował, wyczarowując…
- Co Ty robisz? To nie czas na kolację! Chyba, że to my nią będziemy. Nie, nie… to już koniec… - stracił wiarę Łukasz, uchylając się przed płomieniem. … Płatki śniadaniowe Cheerios!
- Hm, a to co? – zapytał błękitny smoczek, którego uwagę przyciągnęły wyczarowane miski pełne miodowych płatków.
- On gada! – krzyknął zdziwiony Maciat, który sam nie wierzył w to co mówił.
- Płatki Cheerios, po prostu pychota! MUSZĘ JE MIEĆ! – krzyknęła bestia i łapczywie rzuciła się w kierunku misek.
- Teraz Twoja kolej Łukasz! – dał znać koledze Tamciu. Łukasz wskoczył bestii na kark, podtrzymując się jednego z rogów, wystających mu z tyłu głowy. Błękitny smok nie zwrócił na to uwagi i nie przeszkadzał sobie w spożywaniu jakże to smacznych płatków. Nasz bohater wyciągnął ze skarpetek zatrute kozim jadem sztylety i z całej siły pchnął je w opisane przez narratora miejsce.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Jak to możliweeeeee? – zawył błękitny smoczek. Łukasz zeskoczył na ziemię i oglądał jak bestia umiera. Ta kręciła głową we wszystkie strony, chcąc aby sztylety wypadły. Były jednak wbite zbyt mocno.
- NIEEEEEEE! – wrzasnął z rozpaczy i padł na ziemię, a na parkiet polała się krew. Chłopców zamurowało.
Poziom wzrósł.
Tamciu awansował na poziom 5.
Łukasz awansował na poziom 5.
Maciat awansował na poziom 4.
- Tak jest! Rządzimy, ha. – krzyknął uradowany Tamciu i przybił kompanom piątkę.
- Dzięki baby. – powiedział Łukasz do narratora. Odpowiedzi jednak się nie doczekał, a w tle słychać było jedynie męskie westchnienia, przebijające się przez kobiece jęki.
- Ten to ma dobrze. – pomyślał Tamciu, jednak zarówno z Łukaszem, jak i arabskim przybyszem tą myślą się nie podzielił. Wracając do arabskiego przybysza – wpatrywał się w martwego smoka. W łuskę martwego smoka.
- Co za łuska… to naprawdę dobra łuska… - mówił pod nosem. Po chwili zastanowienia, zabrał się za oprawianie płytek pancerza.
***
25 minut później…
- Już jest nasza! – pochwalił się Maciat, pokazując na worek pełen płytek smoczego pancerza.
Nie wiedząc czemu nie wywarło to wrażenia na reszcie kompanów. W czasie, gdy arabski ninja prezentował swe umiejętności z zakresu myślistwa oraz grabarstwa, Tamciu zdjął z szyi smoka klucz. Duży, ciężki klucz, wykonany z nieznanego chłopcom metalu. Kształtem przypominał męski narząd rozrodczy albo właśnie z tym kojarzył się Tamciowi. Tak czy inaczej, właśnie tego klucza użyli bohaterowie aby otworzyć dziwnie pachnące drzwi.
- No to siup. Prosto do dziurki. – Powiedział Łukasz i włożył klucz do zamka, który przypominał mu… mhm.
Chwilę po tym drzwi stanęły otworem, a za nimi była… winda.
- O nie. – nie wiedząc czemu, winda nie kojarzyła się chłopcom najlepiej. Weszli do środka i na ściance ujrzeli trzy guziki.
- Jakim cudem to działa? – zainteresował się Maciat.
- Magia elfów ciemnoto. – odparł narrator, który pewnie kończył jeść kanapkę wysmarowaną wszystkimi rozumami. Tamciu przejechał palcem obok pierwszego i przeczytał - „Winiarnia” – E, brzmi fajnie, szkoda, że czasu brak. – orzekł. Zjechał niżej. „Sypialnia” – Ciepło, ciepło, ale to nie to. – powiedział Łukasz. Pozostał ostatni guzik. Wszyscy razem przeczytali na głos – „Sala Tronowa”. Bez dłuższego zastanawiania się, Tamciu wcisnął guzik trzeci. Podróż wydawało się, że trwa wieki, a umilały ją utwory Maryli Rodowicz.
***
Winda stanęła. Drzwi rozsunęły się i chłopcy wyszli na korytarz, na którym…
- Jesteście wreszcie! – krzyknęła zadowolona Isia na ich widok.
- Cieszę się, że Cię widzę. – wyjawił sekret Tamciu. – To tutaj? – zapytał, wskazując na duże, drewniane drzwi, na których wyryte były nieznane mu znaki.
Tak, to było tutaj. Drzwi, o które pytał, były drzwiami do Sali Tronowej Splendora XVI. Sali, w której większość czasu spędzał władca elfów. Sali, w której niebawem, coś miało się wydarzyć. Podstęp oraz sztuczka. Niestety, bohaterowie nie mogli tego wiedzieć.
- Tak, to właśnie tu. – potwierdziła Isia. – A więc zrobimy… - zaczęła mówić.
- Nie, ja się nim zajmę! – zaprotestował Tamciu, któremu zebrało się na bohaterskie sceny, pchnął drzwi i wszedł do Sali Tronowej.
Sala była duża i przestronna. Długi, czerwony, bogato zdobiony dywan zaczynał się już na wejściu, a kończył przy tronie, stojącym po przeciwległej stronie sali. Po obu jej bokach stały kolumny, podpierające sufit, z którego zwisały diamentowe żyrandole. Ścianę zdobiły obrazy podobne do tych, które widzieli wcześniej. Nie było jednak tu „Miejsca na reklamę”, a w zamian za to, wiele obrazów ukazywało portret elfa o kruczoczarnych włosach. Po lewej stronie stał stół pełen owoców, a po lewej mnóstwo rzeźb.
- Interesujące. – powiedział do siebie Tamciu, bacznie przyglądając się wszystkiemu.
- Uważaj! On Cię obserwuje… - przemówiła do niego jedna z rzeźb - pozłacany sedes.
- A kim Ty jesteś?! – zapytał zdziwiony.
- Piotrek? Ty żyjesz?! – krzyknęła uradowana Isia, wbiegając do sali.
PSTRZZZ! – przez salę przeleciał magiczny pocisk, który rozwalił „Piotrka” w drobny mak.
- Nieee! – zawyła z rozpaczy Isia i padła na kolana.
- Witam Cię drogi Tamciu. Jam jest Splendor XVI, władca tego miasta. – zaczął rozmowę elf, który właśnie wyłonił się zza jednej z kolumn. Elf o kruczoczarnych włosach. Elf ślicznie ubrany. Skromnie i ślicznie. Elf, którego portrety dumnie lśniły na ścianach Sali Tronowej. Elf, do którego Sala Tronowa należała.
- Bakłażan! – wrzasnął Tamciu i puścił w niego kulę ognia. Czar odbił się o jego magiczną osłonę.
- Ha, ha, ha. – zaśmiał się. – Czy Ty wierzysz w to, że zdołasz mnie pokonać? Widzisz choć cień szansy? – pytał go – Głupia śmierć. Najgłupsza z możliwych. Śmierć za nic. – kontynuował. Władca zrobił dziwny gest ręką, który spowodował, że stojący na korytarzu Maciat i Łukasz zasnęli, a drzwi do Sali Tronowej zamknęły się. – Wolałbym być pewien, że nikt nie będzie Ci pomagać. – powiedział i przeszył Tamcia swym spojrzeniem, płynącym z błękitnych oczu. Tamciu odszukał w pamięci jedno z zaklęć, które znalazł w swej księdze podczas jazdy windą.
- Lepsze życie jest niż spanie, ja zamienię Ciebie w kamień! – wyrecytował, wymierzając rękoma w stronę elfa. Czar poleciał, odbił się od magicznej osłony i uderzył w rozpaczającą Isię.
- Kurwa. – pomyślał nasz bohater.
- Tylko na tyle Cię stać? – zapytał Splendor XVI i wyszedł na środek sali, dokładnie na drugi koniec czerwonego dywanu. - PONTUS PONTERUS! – krzyknął, a magiczna siła rzuciła Tamciem w drewniane drzwi.
- Auu. – zawył z bólu.
- TYZ… AN… TIS! – powiedział powoli. Niewidzialne ręce uniosły naszego bohatera w powietrze. – Fajna zabawa no nie? – pytał, uśmiechając się. Pstryknął palcami. Magiczne ręce znikły, więc Tamciu upadł na ziemię.
- Nie wiem jeszcze jak, ale zabiję Cię! – obiecał.
- Ha, ha. Nie bądź śmieszny kmiotku. – pogardził groźbą bohatera. Wyraz jego twarzy zmienił się, a z ręki, prosto w wstającego z ziemi Tamcia, wystrzeliły magiczne pociski.
- Auuu. – jęknął ponownie.
- Widzisz córeczko. Tak samo cierpiał Piotrek. Tak samo pragnął sławy, władzy, tronu? Chciałem Ci tego oszczędzić. Specjalnie zrobiłem to, gdy Cię nie było. A co teraz robisz? Przyprowadzasz mi następnego! W dodatku człowieka! Nic nie wartego człowieka. Tym razem będziesz musiała na to patrzeć. – przemówił, a jego twarz, ani przez chwilę nie okazywała uczuć.
- To Twój ojciec? – zapytał zdziwiony.
- Tak… - odpowiedziała trzęsąc się.
- Nie bój się chłopcze. Zrobię z Tobą to samo co z Piotrkiem.
- Ojcze, nie! – poprosiła rozpaczliwie. Splendor XVI wyciągnął obie ręce do góry i zaczął wymawiać zaklęcie.
– RYTAS… ESPENCIW… TAMUTASZ… OLITES… GRINTES…
Historycy twierdzą, że był to jego największy błąd w życiu. Fakt, że nie dopatrzył się lusterka, które w czasie wymawiania zaklęcia Tamciu wyjął z szaty, zadziwia do dziś. Sam w to nie mogę uwierzyć. Jedno jest pewne – niczego nie można się spodziewać.
… WANKONG! – wrzasnął władca. Czar odbił się od lusterka i uderzył w niego samego. Gdy chmura dymu opadła, na środku Sali Tronowej stał sedes. Piękny, pozłacany sedes.
- Nieeeeeee! – krzyczał rozpaczliwie. Tamciu wstał i otarł krew z twarzy.
- Żegnaj Splendorze XVI. – powiedział cicho, poczym krzyknął – BAKŁAŻAN! Ognista kula huknęła w sedes, zamieniając go w niezliczoną ilość kawałków, które rozleciały się po Sali Tronowej.
Poziom wzrósł.
Tamciu awansował na poziom 6.
Łukasz awansował na poziom 6.
Maciat awansował na poziom 5.
Wraz ze śmiercią władcy, rzucone przez niego zaklęcie przestało działać, więc Łukasz i Maciat obudzili się. Isia również wracała do siebie, jednak efekt czaru ogłuszającego nadal się utrzymywał, dzięki czemu czuła się, jak po wypiciu sporej ilości trunku. Tego z bąbelkami rzecz jasna.
- Tamciu, nic Ci nie jest? – zainteresowali się chłopcy.
- Daję radę. – odrzekł, poczym podszedł do Isi i podał jej rękę – a Ty jak się czujesz? – zapytał, pomagając jej wstać.
- Dziękuję. – było jedynym słowem, które powiedziała.
- To jak, sprawdzamy co on tam ma? – zaproponował Łukasz, wskazując na skrzynię stojącą obok tronu.
- Pewnie.
Łukasz podszedł do skrzyni. Kucnął i uniósł wieko do góry. Grzebiąc w gratach poległego władcy znalazł dla każdego jakąś ciekawą rzecz. Zaczął od siebie. Leżący za skrzynią miecz, wydawał się być napełniony magią, dlatego też znalazł się on na miejscu swego poprzednika. Dla Tamcia znalazły się trzy magiczne pierścienie, zwiększające nieco moc, tego kto je nosi. Trzeba przyznać, że ładnie wyglądały na jego lewej ręce. Teraz czas na Maciata. Paczka prezerwatyw świecących w ciemności. Nie, to nie to. Arabski ninja dostał unikatowe shurikeny. Wykonane z tytanu, o diamentowych ostrzach, nasączone były magiczną mocą, dzięki której wracały do ręki ich właściciela. Wywarły na Maciacie tak wielkie wrażenie, że aż przestał nucić arabskie techno. Niestety tylko na chwilę.
Tym, co wywołało największą radość chłopców. Tym, na co tak czekali i dla czego musieli przebrnąć przez tyle trudnych sytuacji była… packa na muchy Lorda Tacha. Łukasz wziął ją i triumfalnie uniósł do góry, czując się co najmniej jak piłkarz, który unosi tak Puchar Mistrzostw Świata.
- W takim wypadku czas na nas. – powiadomił Isię Tamciu, a twarz jego zrobiła się wyjątkowo smutna.
- Idę z Wami. – oznajmiła, zaskakując wszystkich.
- Słucham? – zapytał zdziwiony Łukasz.
- Idę z Wami. – powtórzyła.
- Przyjemność po naszej stronie. – ucieszył się Tamciu.
Naszym bohaterom nie pozostało nic innego, jak po raz pierwszy skorzystać z podarowanego przez Lorda flecika i zobaczyć czy działa on, tak jak działać powinien. Maciat wziął go do ręki, wsadził do ust… i zaczął grać. Powietrze przeszył specyficzny dźwięk, a po chwili usłyszeli: „BULLUS TULLUS” i zostali przeniesieni z powrotem do wieży spróchniałego staruszka.
Zapraszam do czytania oraz proszę o Wasze opinie.