Historia mego życia... - Odpowiedź

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!

Podgląd ostatnich postów

Tamc.,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Kiyuku dnia sob, 27 wrz 2008 - 08:46 napisał

Cóż dla mnie ekstra - chyba narazie najlepsza część(narazie )

Miłe Twe słowa, miłe.

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Kiyuku dnia sob, 27 wrz 2008 - 08:46 napisał

Ja chcę następnego rozdziału!

Trzeba cierpliwie poczekać.
Kiyuku,
Cóż dla mnie ekstra - chyba narazie najlepsza część (narazie )

Ja chcę następnego rozdziału!
Tamc.,
A oto z drobnym poślizgiem pojawia się wyczekiwana część czwarta!

Cytat

Rozdział 4. Sałatkę z Elfów, proszę…


Patrząc na ciemne niebo, nie trudno było domyśleć się, że jest noc. Chłopcy zmęczeni przygodami z ubiegłego dnia smacznie spali, a obudzić ich w stanie nie było nawet przebiegające stado wściekłych bizonów. Całe szczęście, żadne stado tam nie przebiegało, a jedyną rzeczą godną uwagi była dziwna chmurka unosząca się tuż nad ziemią, która przy odgłosie podobnym do puszczonego bąka, zamieniła się w tajemniczą postać w szacie. Nie przeszkodziło to jednak chłopcom smacznie spać, śniąc przy tym o rzeczach, o których nawet nie pomyślałby trzydziestojednoletni Mirosław, siedzący na czacie pod nazwą użytkownika „Kasia13”.
W tym samym czasie i w tym samym miejscu, arabski ninja, zwany Maciatem szukał broni, obserwując przy tym co czyni ów niespodziewany gość. Chmurowy przybysz nie zwracając uwagi na delikatne ruchy Maciata, wykonywane z gracją łasicy, podszedł bliżej. Ten, chcąc wykorzystać element zaskoczenia, rzucił się z bronią w ręce na tajemniczego nieznajomego.

- ALLA BALLA KOSMUS ROKUS!

Nie trudno się domyśleć, że nieznajomy był magiem, a jeszcze prościej wpaść na to, iż był szybszy od arabskiego wojownika i jednym, składnym czarem zamienił go w piłeczkę do tenisa.
- Chodź skarbie, chodź. Zrobię Ci dobrze. - powiedział przez sen Tamciu.

- BULLUS TULLUS - Mag za pomocą magii przeniósł się wraz z bohaterami do swej tajnej wieży.

***


Ptaki śpiewały, a żony zapracowanych mężów budziły się w łóżku z mleczarzami – był poranek.
- AAA - ziewnął przeciągle Łukasz. Nie więcej, niż kilka sekund po tym, zorientował się, że coś jest nie tak. – Przecież nie związałem się przed spaniem. – pomyślał, patrząc na ścierpnięte ręce, których za nic na świecie nie dało się rozprostować. U jego stóp leżała zielona piłeczka do tenisa.
Podirytowany tą sytuacją spojrzał na śpiącego kompana. – Wstawaj Tamciu! – krzyknął, uderzając głową w jego ramię.
- Yeah malutka, mówiłem Ci, że jestem najlepszy… - wymamrotał Tamciu. Żyłka na czole Łukasza nieco się powiększyła, a przez myśl przeleciało jedno, dobrze znane w dzisiejszym świecie słowo – kurwa. Nie poddał się jednak i kilkakrotnie uderzył Tamcia głową, przypominając dzięcioła, który z braku ciekawszych zajęć, wali dziobem w drzewo. Dzięcioła on nie przypominał, ale uderzenia przyniosły skutek.
- To już ranek? – zapytał Tamciu. – Eee, a gdzie my jesteśmy? – dodał, orientując się, że gdy zasypiał był w innym miejscu. Uspokoił się jednak, czując, że ma swoją książkę tam gdzie zostawił ją przed zaśnięciem – w majtkach.
- Chciałbym to wiedzieć, lepiej powiedz mi gdzie jest Maciat? – zaczął zastanawiać się Łukasz.
Odpowiedź, którą już przygotował dla swego kompana Tamciu, przerwał dźwięk otwierających się drzwi, w których stanął spróchniały staruszek.
- Ciekawe, naprawdę ciekawe. – powiedział do siebie starzec. Ubrany był we fioletową szatę, na której tyle widniała wyhaftowana tęcza, ciągnąca się od kołnierza, przez całe plecy, na pośladkach kończąc. Przód szaty ozdabiał również wyhaftowany napis „Tęczowy ludek to ja.”. Całkiem gustowna jak na tamte czasy. – Aż trudno mi uwierzyć, że to Wy macie uratować świat. – dokończył.
Zdziwienie chłopców sięgnęło zenitu i śmiało można powiedzieć, że było większe niż pośladki Mariusza Pudzianowskiego.
- BZZZ – w komnacie rozszedł się głos lecącej muchy.
- Nazywam się Lord Tacho. – przedstawił się. Jego głowę pokrywały siwe włosy, zielone, zmęczone życiem oczy rozdzielał długi, mający małego garbka nos, a cieniutkie usta idealnie komponowały się z resztą.
- Biedny, takie imię? Dałbym dychę za to, że to wpadka. – pomyślał Łukasz, przysłuchując się uważnie.
- BZZZ – w komnacie rozszedł się głos lecącej muchy.
- Póki co, nie ufam Wam, dlatego też jesteście związani, a Wasz przyjaciel ogląda ten świat jako piłka do tenisa.
- Yyyy… - wybełkotał Tamciu i zemdlał. Lord nachylił się nad bohaterem i…

PLASK!

Tamciu oprzytomniał, więc mag mógł wrócić do nudnego monologu, którym od dłuższego czasu raczył chłopców.
- Jeśli chcecie zdobyć moje zaufanie, zmuszeni będziecie wykonać dla mnie zadanie. – przedstawił swą propozycję. – Wyboru jednak nie macie. – Dokończył, pozbawiając chłopców jakiejkolwiek nadziei na wcześniejsze ciasteczka i gorącą czekoladę.
- BZZZ – w komnacie rozszedł się głos lecącej muchy.
- Co mamy zrobić? – zapytał Łukasz, robiąc minę agenta ochrony środowiska.
- Wyślę Was do lasu. Lasu, w którym mieszkają elfy. Elfy, które ukradły moją packę na muchy. Packę tą macie mi zwrócić. Czy to zrozumiałe? – wyjaśnił, pytaniem kończąc. Chłopcy pokiwali głowami, niczym dzieci w przedszkolu na pytanie – A kanapkę z pastą rybną to dzieci zjedzą? Podobnie jak tamte dzieci nie chciały śmierdzących rybą kanapek, tak nasi bohaterowie nie mieli najmniejszej ochoty pchać się do lasu po jakąś packę. Przecież można dostać w pupę, a tego nikt nie lubi. Nawet nasi bohaterowie. Wróćmy jednak do faktów.
- Jeśli, w co, póki co nie wierzę, uda Wam się ją zdobyć, zagrajcie na tym flecie. – powiedział i wręczył Tamciowi mały, wykonany najprawdopodobniej z kości słoniowej flecik. – To chyba tyle. – dodał i…

- BULLUS TULLUS

***


BACH – chłopcy upadli na ziemię.

- O, cieszę się, że jesteś sobą. – skłamał gustownie Łukasz, podając rękę arabskiemu koledze.
- A ja się cieszę, że mogę normalnie oddychać. – wyjawił.
Tamciu nie zwracając uwagi na kompanów rozglądał się po polanie, na którą przeniósł ich mag. Korony bujanych przez wiatr drzew znajdowały się niedaleko.
- Całe szczęście, chwilka i będziemy w lesie. – ocenił w myślach.
- Nie wiem po jakiego grzyba mamy wykonywać to zadanie, ucieknijmy! – zaproponował Łukasz.
- Ja też grzybów nie lubię. – powiedział Maciat, który coraz lepiej radził sobie z polskim językiem.
- Najpierw jednak coś zjedzmy. – kontynuował swój cudowny plan Łukasz.
Tamciowi najprawdopodobniej spodobała się propozycja Łukasza. Zaczął wertować swą księgę w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia.
- Mam. – krzyknął uradowany. – Leci parka z mego garnka, ja zabawię się w kucharka! – wyrecytował, a przed nim, ni stąd ni zowąd pojawiły się hamburgery. Chłopcy łapczywie rzucili się na wyczarowane kanapki, które nie wiedząc czemu lekko śmierdziały podeszwą. Jedynym, który się powstrzymał był Maciat. Spojrzał on na swój słoneczny zegarek i… - 9 30, w samą porę. – pomyślał sobie, wyciągając z kieszeni batonika. – Czas na Knopersa! – powiedział do siebie i zaczął jeść.
Bohaterowie jedli tak, aż im się uszy trzęsły. Przez chwilę nawet się bałem, że im odpadną. Nic takiego jednak się nie przytrafiło, a może dlatego, że…
- Kurwa! – krzyknął Tamciu na widok Łukasza, który dostał w plecy kilka strzałek usypiających i wyglądając jak gotowane warzywo padł na ziemię.
Nie przejmujący się niczym Maciat dokończył jeść batonika, poczym sięgnął po katanę, która zwisała na jego plecach i zakradając się wzorem Turkucia Podjadka, ruszył w stronę wroga, ukrywającego się w pobliskich zaroślach.
Tamciu przyglądał się kompanowi z podziwem. Nie chcąc wyjść na tchórza, zaczął wrzeszczeć ile sił w gardle – BAKŁAŻAAAAN! – puszczając kule ognia w miejsce, z którego nadleciały strzałki.
Hałas. Łomot. Huk i wrzask. Tylko tyle słyszał Tamciu, a sikająca we wszystkie strony krew z zarośli dawała mu wiele do myślenia. Nagle wszystko ucichło. Krzaki, które przed chwilą wskazywałyby na to, że jakaś para kochanków dogłębnie się poznaje, przestały się trząść, a z nich wyszedł on… Tak, to właśnie był… Maciat.
- Czysto. – powiedział, wieszając katanę na plecy.
Uspokojony Tamciu klęknął nad Łukaszem, któremu powoli powracała świadomość, chociaż wszystko co widział wokół siebie nadal było rozmazane i niewyraźne, zupełnie jakby właśnie stuknęły mu sto jedenaste urodziny.
- To Ci pomoże. – wręczył mu butelkę Hajnekena. Łukasz nie zaprzeczając chwycił napój i jednym łyczkiem wypił.
- BLEEEEE. – Długie i wyjątkowo głośne beknięcie wskazywało na to, że wrócił do formy.

Poziom wzrósł.

Tamciu awansował na poziom 3.
Łukasz awansował na poziom 3.
Maciat awansował na poziom 2.

Ciszę, która zapanowała po tym, jak wzrosły ich umiejętności przerwał Łukasz.
- A pan narrator to gdzie się podział? – zapytał spoglądając w niebo.
- Eghm, eghm. Jestem, już jestem. – usłyszeli głos, przebijający się przez ten, który wydaje spuszczana woda. Do rozmowy dołączył Tamciu. – Jak miło. – oświadczył, ironicznie uśmiechając się – Gdzież to się podziewałeś?
- Dopadła mnie grypa jelitowa. Że też to możliwe… - powiedział, a w tle słychać było dźwięk szczotki wpychanej i wyciąganej ze zbiornika z wodą z prędkością światła.
- A, to wiele wyjaśnia. Bywaj. – pożegnał się Maciat.
Po wymienieniu spojrzeń, które najprawdopodobniej pomogły w ustaleniu tej decyzji, chłopcy udali się w stronę lasu. Sami tak naprawdę nie wiedząc, czego mogą się tam spodziewać. Ale przecież właśnie o to chodzi, czyż nie?

***


Jeśli chłopcy myśleli, że lasy można dzielić na liściaste, iglaste i mieszane, to zapewne w chwili, gdy zagłębili się w ten las, zmienili zdanie. Od tego dnia zapewne będą dzielić je na liściaste, iglaste, mieszane i lasy, w których wszystko jest inne. Ten las właśnie taki był. Drzewa wyglądały niezwykle przyjaźnie, dosłownie chyliły się do nich, chcąc jakby podać im rękę. Dam sobie wątrobę wyciąć, że nie jeden człowiek z drobną wadą wzroku na widok takiego drzewa powiedziałby – Witaj Romek, jak tam na studiach? Sieć strumyczków płynęła we wszystkie strony, a dźwięk wydawany przez wodę obijającą się o kamienie był znacznie przyjemniejszy, niż słuchanie utworów większości z polskich artystów. Powietrze pachniało niczym bielizna Evy Mendes, a kicające tu i ówdzie zające, miały w sobie więcej uroku niż świstak z reklamy Milki.
Po dłuższej chwili zachwytu odezwał się Tamciu.
- Cicho tu… za cicho… - zamruczał pod nosem. Chłopcy zgodzili się z nim krótkimi skinieniami głowy, wciąż nie mogąc przestać zachwycać się lasem, w którym wszystko jest inne.
- Swoją drogą, to jak mamy dostać się do tej super, tajnej kryjówki elfów? – zadał pytanie Maciat, po którym skóra na czołach bohaterów zmarszczyła się jak pomarańcza, a oni sami podrapali się w głowę, dobitnie dając znać, że w zasadzie to pomysłu żadnego nie mają.
Ciszę panującą w lesie przerwał dźwięk łamanego pod czyjąś stopą drewna.
- O. Słyszycie to? – zapytał Łukasz i odwrócił się. Myślę, że długo tego żałował, bo ujrzał za sobą, wypisz, wymaluj prawdziwego elfa. Co więcej, była to przedstawicielka płci żeńskiej, co patrząc na płeć naszych bohaterów jest wiadomością pozytywną. Jeszcze pozytywniejszą jest ta, że towarzyszyła jej mniejsza grupka żeńskich przedstawicielek rasy elfów, a każda z nich bez wyjątku, była olśniewająco piękna.
Przejdźmy jednak do negatywnej wiadomości, bo i bez tej się nie obędzie – każda z nich, również bez wyjątku, trzymała wycelowany w naszych bohaterów łuk.
- Cholera, wpadliśmy jak śliwka w kompot. – zorientował się Maciat. Innego zdania był Łukasz, który śmiało by rzekł, że ich przysłowiowy kompot, to ciepła jeszcze kupa. Twierdzenie to mógł umocnić fakt, że piękne przedstawicielki rasy elfów nadal nie opuściły łuków, a jeszcze bardziej napięły cięciwy.
Tamciowi czas się zatrzymał. Nie ukrywając swej skłonności do wyobrażania sobie upragnionych rzeczy, dał się pochłonąć scenkom, w których występował zarówno on, jak i jedna z pięknych przedstawicielek rasy elfów.
Właśnie ta, patrzyła na nich swymi brązowymi, wielkimi oczyma. Jej długie, jaśniutkie włosy opadały swobodnie na ramiona i niżej, na kształtne piersi. Właśnie ta, odezwała się jako pierwsza.
- Czego tu szukacie? – zapytała, a cięciwa jej łuku naprężyła się jeszcze bardziej. Maciat, któremu zostało zadane to pytanie poczuł lekki dyskomfort. Zupełnie jak wtedy, gdy na lekcji geografii pani pytała – A teraz, pokaż mi na mapie Pakistan. Tak samo jak wtedy nie był w stanie pokazać go na politycznej mapie Pakistanu, tak samo teraz nie miał w myślach żadnej odpowiedzi, a jedynym co zdołał z siebie wykrzesać było…
- Co tu tak śmierdzi? – zapytała inna łuczniczka, bardzo podobna do tej pierwszej, a jedyną różnicę stanowił kolor jej oczu. Był szmaragdowy.
- Eee, wymsknęło mi się. – wyjaśnił, przybierając barwy buraka. Dosłownie. Łuczniczki nie kryły swego zirytowania.
Łukasz, który zorientował się, że czas na podanie odpowiedzi dobiega końca, rzekł – W zasadzie przybywamy po packę na muchy. Podobno ma ją Wasz przywódca.
- Chcesz powiedzieć, że macie zamiar stawić czoło Splendorowi XVI? – zainteresowała się kolejna. W tym czasie Tamciu wrócił do rzeczywistości. Jego wzrok z powrotem był normalny, a ślinianki nie pracowały już z wydajnością porównywalną do silnika jednego z Ferrari.
- Nasz przywódca jest opętany. Od ponad dwustu wiosen nie troszczy się o nasz lud. Wszystkich śmiałków, którzy do tej pory chcieli stawić mu czoła zamienia w różne dziwactwa. – powiedziała przedstawicielka płci żeńskiej rasy elfów, mająca duże, brązowe oczy. – Mojego mężczyznę zamienił w… sedes. – dodała łamiącym się głosem.
- Jak on śmiał? Już jest martwy! – chciał popisać się Tamciu. Skutkiem tego było tylko i wyłącznie spojrzenie niekryjące irytacji.
- Ha, ha. Coś Ci nie wyszło. – stwierdził fakt Łukasz, śmiejąc się przy tym.
- Grr.
- Dosyć! Opuście łuki. – powiedziała łuczniczka, której wyraz twarzy powrócił do tego sprzed kilku minut. Chłopcy w mig zorientowali się, że to ona tu dowodzi.
- Uff. – poczuł ulgę Maciat, więc znów zaczął nucić arabskie techno.
- No nie! Przegrałem przez Was w Toto – Mixa! Mieliście umrzeć w tej części… - usłyszeli pocieszający głos narratora.
- Nie cieszcie się. Żyjecie tylko dlatego, że walczycie przeciwko temu samemu wrogowi co my. Prawdziwego imienia Wam nie podam, ale możecie mówić do mnie Isia. – wyjaśniła dowodząca grupą przedstawicielka płci żeńskiej rasy elfów.
- Isia… Isia… - powtarzał w myślach Tamciu zauroczony niezwykłym pięknem łuczniczki.
- Macie płaszcze? – zapytała swe poddane Isia. Jedna z nich przyniosła pięć takich. – Trzy wystarczą. – powiedziała i wręczyła bohaterom po jednym. – Lepiej, żeby nikt nie dowiedział się kim naprawdę jesteście. No już, kaptury na głowę! A teraz do miasta.
W ten sposób eskortowani chłopcy podróżowali przez las, w którym wszystko jest inne. Przez las, w którym nawet elfy nie zabijają ludzi, a kryjąc ich przed resztą swego narodu, wprowadzają do swych miast. Drzewa nadal kłaniały się, aż tak bardzo, jakby chciały zdobyć autograf od naszych bohaterów. Czyżby miały wywróżyć naszym bohaterom świetlistą karierę, glorię i chwałę? Tego nie wiem. Tym bardziej nie mogli wiedzieć tego chłopcy. Krótką przechadzkę po lesie, w którym wszystko jest inne, umilał Maciat kolejnym kawałkiem arabskiego techna, a zauroczony Tamciu nie mógł odciągnąć wzroku od nóg Isi.

***


- Jesteśmy. – oznajmiła w pewnym momencie Isia. Chłopcy zdziwili się, gdyż dla nich nadal las, w którym wszystko było inne, był tak samo inny jak parę kroków temu. Nie da się ukryć, że pewnie spowodował to fakt, iż byli ludźmi. Teraz, gdy łuczniczka dała im znać zaczęli się dokładniej przyglądać.
- Ooo… - zawył ze zdumienia Łukasz, który na gałęziach drzew dopatrywał się siedzących i patrzących w niebo elfów, których ubrania całkowicie zlewały się z otoczeniem. Z każdym krokiem było ich coraz więcej i więcej.

***


15 minut później…

Bohaterowie stali na polanie pod wielkim drzewem. Łuczniczki rozeszły się po lesie, a jako jedyna została z nimi Isia, która właśnie objaśniała chłopcom nieścisłości.
- Tutaj jesteście bezpieczni. Drzewo, pod którym stoimy to Święta Ela. Zazwyczaj zbieramy się tutaj, by porozmawiać, dlatego też nie zwrócimy niczyjej uwagi. Kapturów jednak nie ściągajcie. – mówiła. – A Ty Maciat nie stój tak, jakbyś miał platfusa! – poprawiła go. – W końcu udajesz elfa. Maciat wziął sobie uwagę do serca i zmienił pozycję…
- Teraz wyglądasz jakbyś od małego pracował w polu. Nie wypinaj tak tej klaty i nie rób miny, jakby ktoś Ci ukradł chomika. - Spójrz. – powiedziała i pokazała jak wygląda postawa elfa. Tamciowi spodobało się przedstawienie.
- Rozumiesz? – zapytała Maciata. Najprawdopodobniej zrozumiał, chociaż z odpowiedzią wstrzymał się.
Podczas gdy Maciat usilnie próbował stanąć w sposób, w jaki robią to elfy, Isia przeszła do wyjaśnień.
- Splendor XVI mieszka w marmurowej twierdzy położonej na tyłach naszego miasta. Jego strażnicy są strasznie wyczuleni i wątpię, żeby Was tak po prostu wpuścili, rozumiecie co macie robić?
Chłopcy dali znak, że rozumieją, więc kontynuowała.
- Niestety nie będę mogła wejść do środka z Wami, tak więc musicie sobie sami poradzić i dotrzeć do Sali Tronowej. – wyjaśniała. Tamciu słuchał uważnie, wpatrując się w jej piersi.

PLASK!

- Nie waż się myśleć o czymkolwiek związanym ze mną człowieku! – wrzasnęła oburzona. Powietrze przeszył śmiech kompanów.
- Wracając do planu…

***


Przez kolejne 40 minut chłopcy słuchali porad Isi.

- A teraz zaprowadzę Was pod twierdzę naszego władcy. Chłopcy wraz z piękną przedstawicielką płci żeńskiej rasy elfów ruszyli przez leśne miasto.
Miasto, które samo w sobie było piękne. Większość elfów mieszkała w domkach na drzewach. Niektóre z nich, na ogół pełniące ważne funkcje w mieście, miały swe posiadłości wykonane z marmuru, który doskonale komponował się z lasem. Wszędzie rosło pełno kwitnących krzewów. Czasem mijali fontanny, które dumnie lśniły, podświetlane przez słońce.
Miasto, które samo w sobie było piękne zauroczyło chłopców, oczywiście nie licząc Tamcia. On miał zupełnie inny powód swego zauroczenia. Chyba wszyscy wiemy jaki…

***


Przed twierdzą Splendora XVI.

- Powodzenia. – pożegnała się, wskazując chłopcom schody prowadzące do wrót.

***


- 14452, 14453, 14454… Uff, jesteśmy. – Powiedział Tamciu, gdy policzył ostatni stopień schodów. Obrócił się i zobaczył jak Maciat skulony na nim w skupieniu i pełnej koncentracji obserwuje dwóch strażników stojących przy wrotach.

BUUU! – wrzasnął narrator.

- AAAAAA… - tylko tyle było słychać z ust Maciata, który robiąc fikołki spadał ze schodów.
- Ha, ha, ha! Ale dał się nabrać. – powiedział dumny z siebie narrator.
Gdy arabski przybysz jeszcze raz wchodził po schodach, Tamciu z Łukaszem zajęli się walką. Łukasz chwycił za miecz i skrzyżował go z jednym ze strażników.
Tamciu wybrał łatwiejsze rozwiązanie. Zerknął do książki i… - Tysiąc grzybów z nieba spadło, niech pochłonie Ciebie bagno. – wyrecytował, a pod drugim strażnikiem utworzyła się brązowa kałuża, która pochłonęła go w głąb siebie. Chwilę później zniknęła.
Łukasz w tym czasie ciął elfa w udo, a ten padając na kolana wypuścił miecz. Nie zastanawiał się długo, skoczył nad osłupiałym elfem i wbił mu miecz w kark, pchając go miedzy swoimi nogami. Sztuczka wyglądała efektywnie. Ciekawe gdzie się tego nauczył…
- Brawo. – pochwalił kompana Tamciu.
- Już jestem. – usłyszeli za plecami znajomy głos.
Łukasz podszedł do drzwi i uważnie się im przyjrzał. Zainteresowały go trzy guziczki po lewej ich stronie. Wyglądały na magiczne. „Elf”, „Krasnolud” i „Człowiek” – przeczytał na głos.
- Wciśnij „Człowiek”. – zasugerował Maciat, który wraz z Tamciem dołączył do kompana. Łukasz usłuchał się go i wcisnął guzik, czego następstwem było wypowiedziane zdanie – Proszę podać hasło.
- Kurwa! – krzyknął oburzony Tamciu.
- Hasło przyjęte. – usłyszeli, a drzwi automatycznie otworzyły się. Chłopcy zadowoleni z siebie weszli do środka…

***


Pierwszą rzeczą, na którą zwrócili uwagę zaraz po wejściu, była lecąca bez przerwy muzyczka: „Mydliłbym Cię mydełkiem Fa, było by fajnie siaba daba da…”.
- Koleś definitywnie nie ma gustu. – stwierdził Maciat.
Chłopcy ruszyli szerokim korytarzem, na którego ścianach wisiały obrazy. Niektóre z nich przedstawiały sceny batalistyczne. Inne ukazywały piękno i nadzwyczajność elfich miast. Były też takie, na których widniał napis „Miejsce na Twoją reklamę!”.
Po chwili doszli do pierwszych drzwi. Tabliczka, która na nich się znajdowała, głosiła: „Night Club”.
- Nie, na to czasu nie mamy. A szkoda. – podsumował Tamciu. Minęli je i po chwili doszli do następnych. „Gorąca Wioletta przepowie Ci przyszłość” – przeczytał na głos Łukasz, a po zastanowieniu się dodał – E tam, zbyt gorąco. Ruszyli więc i natknęli się na kolejne. „W tym miejscu zadbamy o każdego członka” – odczytał Maciat.
- Zbyt dwuznaczne. – powiedział Tamciu, uśmiechając się przy tym. Wzorem drzwi poprzednich, tak samo teraz, zostawili te w spokoju i udali się do następnych. Napis „Sala Treningowa” wydawał się być najbardziej oczekiwanym.
- No, to lubię. – ucieszył się Łukasz. Maciat pchnął drzwi. Chłopcy weszli do środka i…

***


- Kurwa? – zapytał Tamciu patrząc na około pięć, może sześć tysięcy elfich szermierzy. Wszyscy byli lekko ubrani - nie nosili żadnej zbroi, ani hełmu. Wpatrywali się swymi dużymi oczyma w naszych bohaterów.
- Nie, bakłażan. – odrzekł Łukasz i chwycił za broń. Podobnie postąpił Maciat, który złapał za nunchaku i zaczął nim owacyjnie machać.
- Bakłażan?
- Bakłażan. – potwierdził Łukasz i rzucił się na falę przedstawicieli męskiej płci rasy elfów. I tym razem Maciat postąpił podobnie, nie czekając ani na brawa, ani na owacje, zaczął wabić ku sobie szermierzy.
- W takim razie, BAKŁAAAAŻAN! – zaczął wydzierać się Tamciu, a z rąk jego zaczęły strzelać kule ognia.
Chaos ogarnął całą salę, w której jeszcze kilka minut temu, z elfim spokojem prowadzone były zajęcia. To, co działo się tam teraz, ani trochę nie przypominało zajęć. Kule ognia, rozbijając się o sufit, tworzyły ognisty deszcz, który zalewał walczące elfy. Pośród nich tańczyły dwa demony. Dwójka ludzi, ogarniętych walką i chaosem. Łukasz i Maciat. Cierpienie i ból. Czasem wrzask. Wszystko to wypełniało salę. Ogień, huk, a nagle…
- Przerwa, przerwa! – krzyknął Maciat.
- Co jest kurwa? – zapytał oburzony tłum.
- Muszę wydmuchać nos. – wyjaśnił, poczym sięgnął po chusteczkę i dokonał potrzeby. – Dużo lepiej. – powiedział i wszystko wróciło do normy. Znów chaos. Ogień. Krzyk. Więcej bólu…

***


- Żyjecie? – zapytał Tamciu zaraz po tym, jak potraktował ognistą kulą ostatniego z szermierzy.
- Ta.

Poziom wzrósł.

Tamciu awansował na poziom 4.
Łukasz awansował na poziom 4.
Maciat awansował na poziom 3.

Nowe siły, które dostali, nie dały się ukryć i od razu poczuli różnicę. Zadowoleni przeglądnęli zwłoki elfów, w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Jedyną rzeczą, przydatną bardziej, niż może wydawać, którą znaleźli było… lusterko.
- Ha, jak ja nie lubię tej mordy. – powiedział do siebie Tamciu przeglądając się w lusterku. Chcąc dobrze wyglądać w towarzystwie Isi, zabrał je ze sobą.
- Chyba tamtędy. – zaproponował Łukasz, wskazując na drzwi, znajdujące się na końcu Sali Treningowej. Chłopcy zgodzili się i podeszli do nich. Drzwi były duże, wykonane z nieznanego im metalu. W dodatku jakoś dziwnie pachniały.
- Jak je otworzyć? – zapytał Tamciu, drapiąc się po zaroście, który ostatnimi dniami wstąpił na jego twarz.
- Ja spróbuję. – odrzekł Łukasz. Chwycił miecz i faktycznie, zaczął próbować. Szkoda, że się nie udało. Jedynym skutkiem tej próby było zmęczenie, pot i wypowiedziane z wielkim żalem zdanie – Nie, ja tego nie zrobię.
- To może ja? – zaproponował Tamciu i odsunął się kilka kroków w tył. Wyciągnął ręce w stronę drzwi. – Bakłażan! – krzyknął. Kula ognia poleciała w drzwi i rozlała się po nich, niczym woda z rzuconej butelki, która roztrzaskała się, nie wyrządzając drzwiom żadnej krzywdy. Na widok ten bohaterów ogarnęła irytacja oraz… bezradność.
- Panie narratorze, co teraz? – skorzystał z telefonu do przyjaciela Maciat.
- Ten za Tamciem ma klucz. – usłyszeli w odpowiedzi. Tamciu odwrócił się, a tam…

SMOK!

W zasadzie młody smoczek. Nie traktujcie jednak tego „młody” zbyt poważnie. Wielkością bowiem smok przewyższał naszych bohaterów (razem wziętych) kilkakrotnie, pokryty był odporną na większość broni łuską, a ogień, którego fabrykę miał w brzuchu, upiekł by kurczaka w niecałe dwie sekundy.
- O cholera. – powiedział w myślach Tamciu, poczym rzekł do kompanów – Nie martwcie się, załatwię to dyplomatycznie. – Czeeeeeeść! – krzyknął, uśmiechając się najszerzej jak potrafił. Gdyby został dyplomatą, już w stronę naszego kraju leciała by bomba atomowa. Śmie tak sądzić, ponieważ…

PUFFFFFF! Strumień ognia przeleciał nad jego głową.

- AAA, zróbcie coś zanim mnie usmaży! – wrzasnął i zaczął biec w przeciwnym kierunku.
Jak na rozkaz Maciat chwycił za shurikeny, którymi obrzucił smoka. Każdy z nich niewinnie odbił się od łuski smoka, a ten jeszcze bardziej się rozzłościł. Łukasz chwycił za miecz i ruszył ku smokowi śpiewając na głos pieść wojenną – „Motyka, młotek, ziemniak, sauna, przypiecze dupę, wyjdę na downa, motyka, worek, dajcie spać, zrobicie z nim coś kurwa mać!”. Pieśń wywarła wrażenie na arabskim towarzyszu. Bez zastanowienia się chwycił za katanę i stanął ramię w ramię z Łukaszem. Na widok sznura ognia, który minął go dosłownie o włos, krzyknął – Narrator!
- Abonent jest tymczasowo niedostępny, po usłyszanym sygnale proszę zostawić wiadomość. - usłyszeli w odpowiedzi seksowny, kobiecy głos.
- Mamy problem, narrator! Pomocyyyy! – wrzeszczał, patrząc jak Łukasz siłuje się z łapą smoka.
Salą trzęsło, bestia wyglądała na niepokonaną, a może to po prostu nasi chłopcy zawodzili. Może brakowało im doświadczenia i obeznania w temacie? Smok, którego błękitna łuska była nienaruszona, wydawałoby się, że za minutę, może dwie zakończy żywot naszych bohaterów. Na szczęście zjawił się on…
- Już jestem, czego mi trujecie? – zapytał narrator, zapinając rozporek.
- Pierwszy raz w życiu cieszę się, że Cię słyszę. – przyznał się szczerze Tamciu. – Co mamy robić?! – dodał szybko.
- Hm, młode smoki mają pewien słaby punkt… - powiedział powoli, a wypowiedź jego zakłócały jęki kobiety, dochodzące zza tła.
- Jaki?! – wrzasnęli chórkiem.
- Smocza łuska twardnieje z czasem. Z tyłu głowy jest jeszcze dość miękka, a tak się składa, że tamtędy przechodzi główny nerw. Wystarczy nerw ten uszkodzić, a pancerna bestia padnie, niczym autko na baterię… eee… po wyciągnięciu baterii. – dał im lekcję o smokach. – Tylko jak odwrócić jego uwagę? – zapytał sam siebie.
Nie wiem jak inne, ale ta bestia za nic na świecie nie wyglądała na taką, która ma umrzeć. Tamcia bolało już gardło od ciągłego wydzierania się, które tak naprawdę nie miało sensu, gdyż kule ognia, ani trochę nie raniły błękitnego smoczka. Maciat, po ciosie ogonem, którym uraczyła go lśniąca poczwara ledwo stał na nogach, a Łukasz czuł już się jak Strażak, wracający po 12 godzinach pracy. Aktywnej pracy. Gdy byłem skłonny zaryzykować i powiedzieć, że za chwilę chłopcy zostaną ogrodnikami i zapoznają się z kwiatkami… od spodu, stało się to…
- Mam pomysł! – krzyknął uradowany Tamciu. - Leci parka z mego garnka, ja zabawię się w kucharka! – Wyrecytował, wyczarowując…
- Co Ty robisz? To nie czas na kolację! Chyba, że to my nią będziemy. Nie, nie… to już koniec… - stracił wiarę Łukasz, uchylając się przed płomieniem. … Płatki śniadaniowe Cheerios!
- Hm, a to co? – zapytał błękitny smoczek, którego uwagę przyciągnęły wyczarowane miski pełne miodowych płatków.
- On gada! – krzyknął zdziwiony Maciat, który sam nie wierzył w to co mówił.
- Płatki Cheerios, po prostu pychota! MUSZĘ JE MIEĆ! – krzyknęła bestia i łapczywie rzuciła się w kierunku misek.
- Teraz Twoja kolej Łukasz! – dał znać koledze Tamciu. Łukasz wskoczył bestii na kark, podtrzymując się jednego z rogów, wystających mu z tyłu głowy. Błękitny smok nie zwrócił na to uwagi i nie przeszkadzał sobie w spożywaniu jakże to smacznych płatków. Nasz bohater wyciągnął ze skarpetek zatrute kozim jadem sztylety i z całej siły pchnął je w opisane przez narratora miejsce.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Jak to możliweeeeee? – zawył błękitny smoczek. Łukasz zeskoczył na ziemię i oglądał jak bestia umiera. Ta kręciła głową we wszystkie strony, chcąc aby sztylety wypadły. Były jednak wbite zbyt mocno.
- NIEEEEEEE! – wrzasnął z rozpaczy i padł na ziemię, a na parkiet polała się krew. Chłopców zamurowało.

Poziom wzrósł.

Tamciu awansował na poziom 5.
Łukasz awansował na poziom 5.
Maciat awansował na poziom 4.

- Tak jest! Rządzimy, ha. – krzyknął uradowany Tamciu i przybił kompanom piątkę.
- Dzięki baby. – powiedział Łukasz do narratora. Odpowiedzi jednak się nie doczekał, a w tle słychać było jedynie męskie westchnienia, przebijające się przez kobiece jęki.
- Ten to ma dobrze. – pomyślał Tamciu, jednak zarówno z Łukaszem, jak i arabskim przybyszem tą myślą się nie podzielił. Wracając do arabskiego przybysza – wpatrywał się w martwego smoka. W łuskę martwego smoka.
- Co za łuska… to naprawdę dobra łuska… - mówił pod nosem. Po chwili zastanowienia, zabrał się za oprawianie płytek pancerza.

***


25 minut później…

- Już jest nasza! – pochwalił się Maciat, pokazując na worek pełen płytek smoczego pancerza.
Nie wiedząc czemu nie wywarło to wrażenia na reszcie kompanów. W czasie, gdy arabski ninja prezentował swe umiejętności z zakresu myślistwa oraz grabarstwa, Tamciu zdjął z szyi smoka klucz. Duży, ciężki klucz, wykonany z nieznanego chłopcom metalu. Kształtem przypominał męski narząd rozrodczy albo właśnie z tym kojarzył się Tamciowi. Tak czy inaczej, właśnie tego klucza użyli bohaterowie aby otworzyć dziwnie pachnące drzwi.
- No to siup. Prosto do dziurki. – Powiedział Łukasz i włożył klucz do zamka, który przypominał mu… mhm.
Chwilę po tym drzwi stanęły otworem, a za nimi była… winda.
- O nie. – nie wiedząc czemu, winda nie kojarzyła się chłopcom najlepiej. Weszli do środka i na ściance ujrzeli trzy guziki.
- Jakim cudem to działa? – zainteresował się Maciat.
- Magia elfów ciemnoto. – odparł narrator, który pewnie kończył jeść kanapkę wysmarowaną wszystkimi rozumami. Tamciu przejechał palcem obok pierwszego i przeczytał - „Winiarnia” – E, brzmi fajnie, szkoda, że czasu brak. – orzekł. Zjechał niżej. „Sypialnia” – Ciepło, ciepło, ale to nie to. – powiedział Łukasz. Pozostał ostatni guzik. Wszyscy razem przeczytali na głos – „Sala Tronowa”. Bez dłuższego zastanawiania się, Tamciu wcisnął guzik trzeci. Podróż wydawało się, że trwa wieki, a umilały ją utwory Maryli Rodowicz.

***


Winda stanęła. Drzwi rozsunęły się i chłopcy wyszli na korytarz, na którym…
- Jesteście wreszcie! – krzyknęła zadowolona Isia na ich widok.
- Cieszę się, że Cię widzę. – wyjawił sekret Tamciu. – To tutaj? – zapytał, wskazując na duże, drewniane drzwi, na których wyryte były nieznane mu znaki.
Tak, to było tutaj. Drzwi, o które pytał, były drzwiami do Sali Tronowej Splendora XVI. Sali, w której większość czasu spędzał władca elfów. Sali, w której niebawem, coś miało się wydarzyć. Podstęp oraz sztuczka. Niestety, bohaterowie nie mogli tego wiedzieć.
- Tak, to właśnie tu. – potwierdziła Isia. – A więc zrobimy… - zaczęła mówić.
- Nie, ja się nim zajmę! – zaprotestował Tamciu, któremu zebrało się na bohaterskie sceny, pchnął drzwi i wszedł do Sali Tronowej.
Sala była duża i przestronna. Długi, czerwony, bogato zdobiony dywan zaczynał się już na wejściu, a kończył przy tronie, stojącym po przeciwległej stronie sali. Po obu jej bokach stały kolumny, podpierające sufit, z którego zwisały diamentowe żyrandole. Ścianę zdobiły obrazy podobne do tych, które widzieli wcześniej. Nie było jednak tu „Miejsca na reklamę”, a w zamian za to, wiele obrazów ukazywało portret elfa o kruczoczarnych włosach. Po lewej stronie stał stół pełen owoców, a po lewej mnóstwo rzeźb.
- Interesujące. – powiedział do siebie Tamciu, bacznie przyglądając się wszystkiemu.
- Uważaj! On Cię obserwuje… - przemówiła do niego jedna z rzeźb - pozłacany sedes.
- A kim Ty jesteś?! – zapytał zdziwiony.
- Piotrek? Ty żyjesz?! – krzyknęła uradowana Isia, wbiegając do sali.

PSTRZZZ! – przez salę przeleciał magiczny pocisk, który rozwalił „Piotrka” w drobny mak.

- Nieee! – zawyła z rozpaczy Isia i padła na kolana.
- Witam Cię drogi Tamciu. Jam jest Splendor XVI, władca tego miasta. – zaczął rozmowę elf, który właśnie wyłonił się zza jednej z kolumn. Elf o kruczoczarnych włosach. Elf ślicznie ubrany. Skromnie i ślicznie. Elf, którego portrety dumnie lśniły na ścianach Sali Tronowej. Elf, do którego Sala Tronowa należała.
- Bakłażan! – wrzasnął Tamciu i puścił w niego kulę ognia. Czar odbił się o jego magiczną osłonę.
- Ha, ha, ha. – zaśmiał się. – Czy Ty wierzysz w to, że zdołasz mnie pokonać? Widzisz choć cień szansy? – pytał go – Głupia śmierć. Najgłupsza z możliwych. Śmierć za nic. – kontynuował. Władca zrobił dziwny gest ręką, który spowodował, że stojący na korytarzu Maciat i Łukasz zasnęli, a drzwi do Sali Tronowej zamknęły się. – Wolałbym być pewien, że nikt nie będzie Ci pomagać. – powiedział i przeszył Tamcia swym spojrzeniem, płynącym z błękitnych oczu. Tamciu odszukał w pamięci jedno z zaklęć, które znalazł w swej księdze podczas jazdy windą.
- Lepsze życie jest niż spanie, ja zamienię Ciebie w kamień! – wyrecytował, wymierzając rękoma w stronę elfa. Czar poleciał, odbił się od magicznej osłony i uderzył w rozpaczającą Isię.
- Kurwa. – pomyślał nasz bohater.
- Tylko na tyle Cię stać? – zapytał Splendor XVI i wyszedł na środek sali, dokładnie na drugi koniec czerwonego dywanu. - PONTUS PONTERUS! – krzyknął, a magiczna siła rzuciła Tamciem w drewniane drzwi.
- Auu. – zawył z bólu.
- TYZ… AN… TIS! – powiedział powoli. Niewidzialne ręce uniosły naszego bohatera w powietrze. – Fajna zabawa no nie? – pytał, uśmiechając się. Pstryknął palcami. Magiczne ręce znikły, więc Tamciu upadł na ziemię.
- Nie wiem jeszcze jak, ale zabiję Cię! – obiecał.
- Ha, ha. Nie bądź śmieszny kmiotku. – pogardził groźbą bohatera. Wyraz jego twarzy zmienił się, a z ręki, prosto w wstającego z ziemi Tamcia, wystrzeliły magiczne pociski.
- Auuu. – jęknął ponownie.
- Widzisz córeczko. Tak samo cierpiał Piotrek. Tak samo pragnął sławy, władzy, tronu? Chciałem Ci tego oszczędzić. Specjalnie zrobiłem to, gdy Cię nie było. A co teraz robisz? Przyprowadzasz mi następnego! W dodatku człowieka! Nic nie wartego człowieka. Tym razem będziesz musiała na to patrzeć. – przemówił, a jego twarz, ani przez chwilę nie okazywała uczuć.
- To Twój ojciec? – zapytał zdziwiony.
- Tak… - odpowiedziała trzęsąc się.
- Nie bój się chłopcze. Zrobię z Tobą to samo co z Piotrkiem.
- Ojcze, nie! – poprosiła rozpaczliwie. Splendor XVI wyciągnął obie ręce do góry i zaczął wymawiać zaklęcie.
– RYTAS… ESPENCIW… TAMUTASZ… OLITES… GRINTES…
Historycy twierdzą, że był to jego największy błąd w życiu. Fakt, że nie dopatrzył się lusterka, które w czasie wymawiania zaklęcia Tamciu wyjął z szaty, zadziwia do dziś. Sam w to nie mogę uwierzyć. Jedno jest pewne – niczego nie można się spodziewać.
… WANKONG! – wrzasnął władca. Czar odbił się od lusterka i uderzył w niego samego. Gdy chmura dymu opadła, na środku Sali Tronowej stał sedes. Piękny, pozłacany sedes.
- Nieeeeeee! – krzyczał rozpaczliwie. Tamciu wstał i otarł krew z twarzy.
- Żegnaj Splendorze XVI. – powiedział cicho, poczym krzyknął – BAKŁAŻAN! Ognista kula huknęła w sedes, zamieniając go w niezliczoną ilość kawałków, które rozleciały się po Sali Tronowej.

Poziom wzrósł.

Tamciu awansował na poziom 6.
Łukasz awansował na poziom 6.
Maciat awansował na poziom 5.

Wraz ze śmiercią władcy, rzucone przez niego zaklęcie przestało działać, więc Łukasz i Maciat obudzili się. Isia również wracała do siebie, jednak efekt czaru ogłuszającego nadal się utrzymywał, dzięki czemu czuła się, jak po wypiciu sporej ilości trunku. Tego z bąbelkami rzecz jasna.
- Tamciu, nic Ci nie jest? – zainteresowali się chłopcy.
- Daję radę. – odrzekł, poczym podszedł do Isi i podał jej rękę – a Ty jak się czujesz? – zapytał, pomagając jej wstać.
- Dziękuję. – było jedynym słowem, które powiedziała.
- To jak, sprawdzamy co on tam ma? – zaproponował Łukasz, wskazując na skrzynię stojącą obok tronu.
- Pewnie.
Łukasz podszedł do skrzyni. Kucnął i uniósł wieko do góry. Grzebiąc w gratach poległego władcy znalazł dla każdego jakąś ciekawą rzecz. Zaczął od siebie. Leżący za skrzynią miecz, wydawał się być napełniony magią, dlatego też znalazł się on na miejscu swego poprzednika. Dla Tamcia znalazły się trzy magiczne pierścienie, zwiększające nieco moc, tego kto je nosi. Trzeba przyznać, że ładnie wyglądały na jego lewej ręce. Teraz czas na Maciata. Paczka prezerwatyw świecących w ciemności. Nie, to nie to. Arabski ninja dostał unikatowe shurikeny. Wykonane z tytanu, o diamentowych ostrzach, nasączone były magiczną mocą, dzięki której wracały do ręki ich właściciela. Wywarły na Maciacie tak wielkie wrażenie, że aż przestał nucić arabskie techno. Niestety tylko na chwilę.
Tym, co wywołało największą radość chłopców. Tym, na co tak czekali i dla czego musieli przebrnąć przez tyle trudnych sytuacji była… packa na muchy Lorda Tacha. Łukasz wziął ją i triumfalnie uniósł do góry, czując się co najmniej jak piłkarz, który unosi tak Puchar Mistrzostw Świata.
- W takim wypadku czas na nas. – powiadomił Isię Tamciu, a twarz jego zrobiła się wyjątkowo smutna.
- Idę z Wami. – oznajmiła, zaskakując wszystkich.
- Słucham? – zapytał zdziwiony Łukasz.
- Idę z Wami. – powtórzyła.
- Przyjemność po naszej stronie. – ucieszył się Tamciu.
Naszym bohaterom nie pozostało nic innego, jak po raz pierwszy skorzystać z podarowanego przez Lorda flecika i zobaczyć czy działa on, tak jak działać powinien. Maciat wziął go do ręki, wsadził do ust… i zaczął grać. Powietrze przeszył specyficzny dźwięk, a po chwili usłyszeli: „BULLUS TULLUS” i zostali przeniesieni z powrotem do wieży spróchniałego staruszka.

Zapraszam do czytania oraz proszę o Wasze opinie.
Kiyuku,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Tamc. dnia czw, 04 wrz 2008 - 23:23 napisał

Miałem problemy z netem, jutro wrzucę.

Tia... "Jutro" minęło pięć dni temu
Tamc.,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Khelgrin Krwawy dnia śro, 03 wrz 2008 - 21:32 napisał

To mnie zmasakrowało xD

To mnie cieszy.

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Khelgrin Krwawy dnia śro, 03 wrz 2008 - 21:32 napisał

Oczekuje dalszej części

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Khelgrin Krwawy dnia śro, 03 wrz 2008 - 21:32 napisał

Juz jest początek września ;( []

Miałem problemy z netem, jutro wrzucę.
Khelgrin Krwawy,

Cytat

- Ence pence płonące ręce! – krzyknął. Strój Maciata otoczyło kilka małych płomieni.
- Ej! – zaprotestował ich nowy arabski przyjaciel.
- Hmm… a może słowo klucz? – Tamciu podrapał się po głowie – Mam! Znów wyciągnął ręce i krzyknął - Bakłażan!


To mnie zmasakrowało xD

Oczekuje dalszej części

Cytat

Na początku września ukaże się następna część. wink.gif


Juz jest początek września ;( []
Tamc.,

Cytat

Z niecierpliwością wypatruję kontynuacji opowieści...

Na początku września ukaże się następna część.
Finrod,

Cytat

Hm, czyżby Łukasz? ;>

Tak jakoś wyszło.

Z niecierpliwością wypatruję kontynuacji opowieści...
Tamc.,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik ^ZORG dnia nie, 24 sie 2008 - 12:42 napisał

No to i ja się wypowiem. Opowiadanko jest dość fajne i czytając go niezaówarzyłem żadnego błędu (ale wredny jestem). Ogólnie mi się podoba ale nie wiem jak będzie z tymi wypowiedziami narratora - trochę mniej ich.

Cieszą te słowa.


[Dodano po 13 godzinach]

Zgodnie z obietnicą umieszczam następną część. Proszę pochwalić się czy smakuje bądź czy nie jest czasem ciężkostrawna. Have fun etc etc ~~

Cytat

Rozdział 3. Jajko niespodzianka.


Obudzili się w celi, nie wiedząc od razu, że są zamknięci. Liczba okien wynosiła 0, a drzwi były aż jedne, więc to albo cela, albo solarium. Podeszli do drzwi… – te okazały się zamknięte na 4031 zamków. Że też im się chciało liczyć…
Zza ścinany dochodziły różne kroki. Cięższe, które zapewnie należały do orków oraz lżejsze – mogli to być ci niby-Rumuni, którzy ich zaskoczyli.
- Panie narrator, kiedy to się skończy? – zapytał Tamciu, wspominając swój przytulny pokoik, do którego najchętniej by wrócił. Wcześniej starał się dogadać z orkami, ale te coś przebąkiwały, że są w „santaz”. Jak zapytał co to, dowiedział się, że: „nie mogom, bo ludź bić nasza kobieta”.
- To dopiero się zaczyna. – dotarła odpowiedź narratora. Wnet zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

Poziom wzrósł.

Tamciu awansował na poziom 2.
Łukasz awansował na poziom 2.

Tamciu poczuł przypływ wiedzy i magicznej energii. Zupełnie tak, jakby wreszcie zaczął ślęczeć nad książkami. Łukaszowi urosła siła. Spojrzał na swoje muskuły i stwierdził, że mogłyby jeszcze urosnąć, ale co się odwlecze to nie uciecze.
Wstał i zaczął się rozglądać. Pełno było tu gratów, drewnianych skrzynek, beczek, a nawet fotel bujany. Przyjrzał się bliżej maszynie do szycia napędzanej korbką oraz skrzynce wina sprzed tysiąca lat. Uwagę jego nie przyciągnęło jednak wino, a stojąca tuż obok skrzynki magiczna lampa…
- Ty Tamciu, co to? – zapytał patrząc na swe znalezisko.
- A bo ja wiem, wygląda jak z tego Alladyna, nie? – odpowiedział, patrząc w to samo miejsce co przyjaciel.
Tamciu podszedł powoli, czając się. Wziął lampę do ręki, zacisnął powoli palce na jej powierzchni i…

JEB!

Lampa pękła, a z niej wyłonił się z początku jakiś gazowy kształt w kolorze morskiego różu. W końcu wykształciła się jakaś postać przypominająca arabskiego ninja. Przyodziany w ciuchy z drugiej ręki, paczkę shurikenów, dwa nunchaku i katanę prezentował się naprawdę poważnie. Z niewidzialnej dziury w suficie spadła karteczka z napisem „DO USŁUG”.
Chłopcy podnieśli ją i po raz kolejny uznali, że ten narrator to jakiś chyba nowy jest w tej branży i pogadają sobie z nim poważnie jak to wszystko się skończy. Spojrzeli na przybysza z lampy.
- A to kto? - oburzył się Łukasz bacznie obserwując nieznajomego. Nie podobało mu się zwłaszcza to, że był uzbrojony i małomówny.
- Wreszcie wolny, uff… zawdzięczam wam wolność – przemówił w końcu ubrany po arabsku jegomość i wyszedł z lamp tak, jak się wychodzi z wanny po kąpieli z tą różnicą, że nie poślizgnął się i nie wyrżnął na podłogę. Chłopcy znów wpatrywali się w niego nie wiedząc o co mu chodzi.
- Czy mogę do was dołączyć? - zapytał tajemniczy nieznajomy. Chłopcy zdębieli. Nie dość, że rozwalił taką fajną lampę, to jeszcze od razu pcha im się do drużyny. Potrzebowali narady, więc poszli w drugi kąt celi. Dyskusja była krótka i po chwili ponownie stali przez nieznajomym.
- W sumie tak. – odpowiedział Tamciu, po czym zapytał – Jak ci na imię?
- Coś po arabsku. – padła odpowiedź. Chłopcy nie kryli swojej irytacji.
- A tak po naszemu? - zapytał Łukasz.
- Abdull von Maciatten - przedstawił się ninja lekko się przy tym kłaniając.
- Darujmy sobie te Abdullahy von Abdule. Może po prostu Maciat?
- Może być. – odpowiedział tamten.
- Wiesz może jak stąd wyjść? - zapytał Tamciu, sprawdzając wiedzę nowego towarzysza już na samym początku.
- Jestem uwięziony tutaj od ponad 2000 lat i jak dotąd nie miałem okazji sprawdzić tego co słyszałem, ale… - powiedział ninja i podszedł do ściany, poczym zaczął w nią pukać. – Swego czasu uciekł stąd Michael Scofield… - kontynuował nadal pukając w różne miejsca ściany – Gdzieś tu to było… - mówił do siebie, a chłopcy przyglądali się z podziwem.
- O, mam! Potraktuj to miejsce jakimś czarem. – powiedział do Tamcia, pokazując mu palcem miejsce na ścianie. Tamciu zaczął się zastanawiać nad słowami zaklęcia. Nie miał tu swojej książki, więc trudno było mu sobie coś przypomnieć.
- Może to – powiedział do siebie i wyciągnął ręce w stronę ściany.
- Ence pence płonące ręce! – krzyknął. Strój Maciata otoczyło kilka małych płomieni.
- Ej! – zaprotestował ich nowy arabski przyjaciel.
- Hmm… a może słowo klucz? – Tamciu podrapał się po głowie – Mam! Znów wyciągnął ręce i krzyknął - Bakłażan!

JEB! Z rąk czarodzieja strzeliła ognista kula, która po uderzeniu w ścianę, rozwaliła ją. Jak się okazało, w opisanym przez Maciata miejscu, było wejście do starego tunelu.

Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym Łukasz szepnął na ucho swojemu czarującemu przyjacielowi:
- Faktycznie, słowo klucz, którego nikt by się nie domyślił. Tamciu odpowiedział mu mdłym uśmiechem.
Zebrali co tylko mieli ze sobą i ruszyli przez wyrwę w ścianie na korytarz. Musieli wymijać co jakiś czas patrole złożone z dwóch orków i kierującego nimi człowieka, ale na szczęście nie były one zbyt częste, a liczne wgłębienia w ścianach i ukryte korytarze stanowiły mocne wsparcie.
Doszli do schodów. Te wiły się tak w górę, jak i w dół, ale nie było wiadomo dokładnie dokąd prowadzą. Bali się także pościgu, ale jak słusznie zauważył ich ninja, przejście było dla orków zbyt niskie, a same schody zaniedbane i ponoszone, więc nikt z nich raczej nie korzystał. Postanowili zejść na dół…

***


Po 17 godzinach potykania się, przeskakiwania przez powyrywane stopnie i słuchania arabskiego techna, którym raczył ich nader obficie Maciat, doszli do jakiś drzwi. Te szybko ustąpiły i zobaczyli ogromną salę, nie zdradzającą jakiegoś istotniejszego przeznaczenia, co więcej nie znajdowało się w niej nic.
Tamciu jako pierwszy przekroczył próg. Nie zauważając sznurka przymocowanego do świątecznego dzwoneczka nad drzwiami sprawił, że ten zadzwonił. Musiał uruchomić się jakiś alarm albo to orki mają naprawdę doby słuch, bo po chwili w sali nie było już tak pusto, a chłopcy stali pośrodku w lekkim szoku. Otaczało ich blisko 10 000 zielonoskórych, którzy dostali się tu najprawdopodobniej wszystkimi szparami w ścianach i podłodze.
- Więźniowie uciekają! – wciąż rozchodziło się po korytarzach, więc pewnym niemalże wydawał się fakt, że liczba ta może bardzo szybko wzrosnąć.
- No, wreszcie jakaś zabawa. – powiedział zadowolony ninja i chwycił za broń. Łukasz i Tamciu tylko skinęli mu głową szykując się do boju. Nieustraszona drużyna ruszyła na krwawą sieczkę.
- AAAA! – rozlegały się jęki i wycia orków i niby-Rumunów, którzy sądzili, że przewaga liczebna zapewni im zwycięstwo.

***


BOOM! Wytwarzające kule ognia bakłażany rozlegały się co chwilę trafiając raz jednego, a raz kilku przeciwników naraz. W końcu zabrakło przeciwników, którzy posłużyli za budulec zasieków z ciał. Chłopcy nie ukrywali swej dumy, a narrator w tle tylko odkaszlnął.
- Dobra robota. – pochwalił kompanów Tamciu.
Wciąż dumni z siebie bohaterowi otrzepali ręce i udali się korytarzem, do którego wejście znajdowało się w przeciwległym końcu sali. Nie napotykając żadnego patrolu, dotarli do drzwi, na których widniał napis: „Tajne przejście”.
- Kamuflaż nie jest ich mocną stroną. – podsumował Łukasz i kopniakiem wyważył drewniane drzwi. Te pękając z hukiem, pozwoliły by delikatny, lilowy zapach ukrywający się za nimi, dotarł do nosów naszych bohaterów.
- Mmm… - zamruczał Łukasz, który najprawdopodobniej domyślił się co oznacza ten zapach. Nie powstrzymując się wszedł do środka. Chłopcy wbiegli za nim.
- Uuuu… - zawyła grupka skąpo ubranych kobiet. Fakt, że miały na sobie nic nie ukrywające staniki i prześwitujące majteczki spowodował, że na twarzach naszych bohaterów pojawiły się szerokie uśmiechy. Porozstawiane po całym pomieszczeniu poduszki, fajki wodne i kosze pełne owoców, dodawały temu wszystkiemu uroku, komponując się z różową tapetą pokrywającą ściany.
- Ho, ho, ho… ile ja tego nie robiłem… - powiedział Tamciu, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Ahh… zawsze o tym marzyłem.
Księżniczki bacznie im się przyglądały, prezentując na zmianę piersi z pośladkami. Każda z nich przypominała inną boginię. Każda z nich była urocza i pociągająca. I każda z nich miała co prezentować.
- Podejdźcie smiało… - powiedziała jedna z nich, przejeżdżając palcem po ustach. Chłopcy nie potrafili odmówić…

+ 18







***


Po pięciu godzinach sami wiecie czego chłopcy ruszyli dalej. W międzyczasie arabski przyjaciel okazał się skrępowany i jednym ruchem katany odpędził od siebie wszystkie dziewczęta. Czas ten spędził siedząc na różowej poduszce i dłubiąc w zębach. Nawet to nie przeszkadzało mu w nuceniu arabskiego techna. Chłopcy ruszyli korytarzem, który wskazały im dziewczęta z haremu. Według obietnic na jego końcu miało być pomieszczenie, w którym przebywał głównodowodzący tego więzienia.
- Nigdy się tak nie bawiłem. – przyznał Tamciu poprawiając swą szatę.
- Oj, było ostro. Chętnie tu wrócę. – zgodził się z nim Łukasz.
Szli tak jeszcze kilka dobrych minut. Kamienna podłoga była mokra, powietrze wilgotne, a czasem z jednej do drugiej dziury przebiegł szczur. W końcu natknęli się na duże, mocowane w żelaznych zawiasach drzwi, na których widniał napis: „Spierdalać, mnie tu nie ma!”.
- No to wiemy gdzie się ukrywa ten karaluch. – zauważył Maciat. Tamciu wyciągnął ręce w kierunku drzwi – Bakłażan! – krzyknął. Wejście stanęło otworem.
- Cholera, ale chce mi się pić. – odezwał się Łukasz, którego dręczyło większe pragnienie, niż po zjedzeniu najostrzejszej na świecie papryki. Albo nie pranych przez miesiąc męskich skarpetek. Tak czy inaczej, pić mu się chciało bardzo, a z pomocą przyszedł…
- Ha, mam coś dla Ciebie. – powiedział narrator i podarował mu butelkę benzyny.
- Nie o to mi chodziło, ale dzięki. – odparł chowając butelkę. Chłopcy podciągnęli rękawy i weszli do środka.

***


Pomieszczenie było stosunkowo małe. W powietrzu unosił się zapach palonych skrętów. O ściany opierały się szafki obrzucone różnego rodzaju przedmiotami. Od amputowanej nogi, przez serek Danio, po kości do gry. Na środku stał stół i trzy krzesła. Tylko dwa były wolne. Trzecie zajmował siedzący tyłem do nich mężczyzna.
- Elo, elo trzy, dwa, zero ziomale! – krzyknął i odwrócił się. Przymrużone oczy, dziwny wyraz twarzy i plączące się słowa wskazywały na to, że nie żałował sobie czegoś ekstra.
- Eee… - wykrzesali z siebie zdziwieni chłopcy.
- Czego walicie w mój deseń, kurczak na rożnie? – zapytał i wyciągnął zza pasa dwa długie miecze.
- Pieczona parówka. – odpowiedział Łukasz i również chwycił za swą broń.
- Kacza noga, kurza stopa i gęsi ryj. – powiedział niewyraźnie i rzucił się na Łukasza.
Siwowłosy mężczyzna był szybki. Bardzo szybki. Ostrza długich mieczy poruszały się z taką prędkością, że trudno było się ich dopatrzeć. Mimo to Maciat i Łukasz nie poddali się. Dźwięk uderzającego w siebie metalu rozbrzmiał w małym pomieszczeniu. Po długiej chwili wypełnionej atakowaniem, parowaniem i unikaniem Łukasz zauważył – Cholera, tak mu rady nie damy.
Słusznie prawił. Przeciwnik, na którego trafili był po prostu zbyt dobry, a gdyby nie cudowny pomysł na jaki wpadł Maciat, pewnie wszystko zakończyłoby się inaczej.
- Wiem! – krzyknął zadowolony. Następnie podszedł do Łukasza, który odskoczył do mężczyzny i wyjął butelkę z benzyną z jego kieszeni. Tamciu uśmiechnął się, odgadując intencje arabskiego towarzysza.
- A masz. – powiedział Maciat rzucając w siwego mężczyznę butelką, która roztrzaskała się o ostrze jednego z mieczy i oblała go całego benzyną.
Tamciu, który w czasie tego wyciągnął ręce w ich stronę, teraz krzyknął – Odsuńcie się! Ci jak na rozkaz odskoczyli, zostawiając oszołomionego mężczyznę na środku pomieszczenia.
- BAKŁAAŻAN! – wrzasnął Tamciu, a z rąk jego wystrzeliła ognista kula, która zamieniła w pochodnię zdezorientowanego przeciwnika.
- AAAAAAAAAAAAA! – ryczał i kwiczał biegając w kółko. Przysługę wyświadczył mu Maciat, który skrócił męki obrzucając go shurikenami.
- Brawo. – pochwalił go Łukasz patrząc na trupa mężczyzny.
Bohaterowie poczuli się jak gwiazdy i długo w milczeniu patrzeli na martwe ciało przywódcy tego więzienia. Ciszę przerwał Tamciu, który teraz odkrył, że…
- Cholera, i jak teraz dowiemy się dokąd iść?
- Nie bój nic. – odparł Łukasz, poczym dodał – popatrzcie tam! – wskazując na dużą, czarną skrzynię.
Skrzynia, o której mówił była miejscem, gdzie głównodowodzący trzymał swoje skarby. Chłopcy podeszli do niej. Wykonana z czarnego żelaza doskonale komponowała się z kasztanowymi ludkami, stojącymi na szafkach. Jednym ruchem miecza otworzyli ją i zaglądnęli do środka.
Każdy z bohaterów znalazł coś dla siebie. Łukasz zauważył wiatropędny miecz i tarczę odzianą skórą nosorożca, wygrzebał również zgrzewkę tajemniczego napoju.
- Hajneken… - przeczytał i podrapał się w czoło. Zabrał jeszcze magiczne, zatrute kozim jadem sztylety, kalosze pachnące starymi ludźmi i paczkę bagiennego ziela, poczym usiadł na jednym z krzeseł i zaczął delektować się znaleziskiem.
Następny do skrzynki dobrał się Tamciu.
- Zobaczymy co on tu ma. – powiedział i zaczął w niej grzebać. Przeglądając kolejne książki typu: „101 dań aby być chudą i piękną.” doszedł do wniosku, że nic tu nie znajdzie. Spojrzał jednak jeszcze raz i zobaczył… tajemniczy amulet. Założył go na siebie i poczuł dodatkową moc. Ku ogromnemu zdziwieniu, odnalazł tam też swoją książkę.
- Patrzcie co mam! – pochwalił się kompanom. Podekscytowany zdobyczą wyszukał jeszcze jedną interesującą rzecz… gazetę… potrzebną każdemu dobremu magowi…
- Playboy. – powiedział zadowolony z siebie – Taaa… to lubię. – dodał i schował swój skarb do szaty.
Skrzynka pełna skarbów nie zrobiła wrażenia na arabskim przybyszu z lampy, który usiadł obok Łukasza i paląc bagienne ziele nucił arabskie techno. Kolejną zaskakującą Tamcia rzeczą, była mniejsza, srebrna szkatułka, którą znalazł w skrzyni. Po kilkuminutowym mocowaniu się z kłódeczką, poprosił Łukasza – Mhm, spróbujesz to otworzyć? – zapytał rzucając mu szkatułkę. Ten pewny siebie sięgnął po miecz.

TRACH! BOOM! PAC!

- Nie mogę. – powiedział zrezygnowany.
- Może ja? – zapytał Maciat, poczym wstał i jednym, płynnym ruchem katany rozłupał kłódeczkę.
- Dzięki. – odparł zaszokowany Tamciu i wziął szkatułkę do rąk. Położył ją na stole i otworzył. W środku leżał naderwany kawałek papieru. Chwycił go i przeczytał na głos – Uważaj!
- Co to kurwa, mamy Cię? – oburzył się Łukasz. Niestety, kwiatów i pana z kamerą nie było.
- Nic tu po nas. – stwierdził fakt Tamciu i zasugerował ruszenie w dalszą drogę.
- Tylko dokąd?
- Może tędy? – zaproponował Maciat pokazując na wiszącą nad drzwiami tabliczkę „wyjście awaryjne”.
Wyjście awaryjne, z którego skorzystali chłopcy, było jedynym wyjściem, umożliwiającym wydostanie się bez spotkania zielonoskórych, tudzież niby-Rumunów. O ile jacyś jeszcze zostali.

***


Po przejściu 26 zakrętów, minięciu 59 zielonych strzałek i zejściu po 1938 stopniach kamiennych, zimnych schodów chłopcy wydostali się na zewnątrz.
- Ahh… tak pachnie wolność. – powiedział Łukasz i rzucił się w kępy trawy.
- Nie. Tak pachnie końskie łajno, w które właśnie wpadłeś. – sprowadził kolegę na ziemię Maciat.
- Ble. – stwierdził Tamciu. Następnie podbiegł do szumiącego w dole strumienia. Zrzucił z siebie szatę i zażył kąpieli. Maciat, mimo braku jego gumowej kaczuszki, uczynił podobnie. A Łukasz? Nie, on się nie rozbierał. Wskoczył w ubraniu, które w najdelikatniejszej wersji, wymagało odświeżenia.

***


Godzinę później, gdy zmęczone tym dniem słońce chowało się za horyzont, chłopcy ułożyli się w kępach trawy. Strumień szumiał. Kępy trawy poruszały się raz w jedną, raz w drugą stronę pchane i ciągnięte powietrzem wdychanym i wydychanym przez śpiącego Łukasza. Maciat z początku nucił arabskie techno, lecz po chwili i on usnął, a Tamciu z ogromnym zainteresowaniem studiował swe znalezisko. Niewiele później poszedł spać.

To by było tyla. Podoba się? ~~
^ZORG,
No to i ja się wypowiem. Opowiadanko jest dość fajne i czytając go niezaówarzyłem żadnego błędu (ale wredny jestem). Ogólnie mi się podoba ale nie wiem jak będzie z tymi wypowiedziami narratora - trochę mniej ich.
Tamc.,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Finrod dnia czw, 21 sie 2008 - 12:40 napisał

Całkiem niezłe. Podobało mi się. Lekko się czyta i temat też przyjemny.

Dziękować, dziękować. ;>

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Finrod dnia czw, 21 sie 2008 - 12:40 napisał

Czekam na ciąg dalszy (szczególnie, że imię jednego z bohaterów skłania mnie do utożsamienia się z nim ).

Za kilka dni wrzucę kolejny kawałek, który troszkę rozjaśni sprawę. Hm, czyżby Łukasz? ;>
Finrod,
Całkiem niezłe. Podobało mi się. Lekko się czyta i temat też przyjemny.
Czekam na ciąg dalszy (szczególnie, że imię jednego z bohaterów skłania mnie do utożsamienia się z nim ).
Tamc.,
Nieco zbaczamy z tematu, ale słusznie prawisz.

Cała Saga o Wiedźminie nasączona jest różnego rodzaju przekleństwami i za każdym razem pasują dokładnie w tym miejscu gdzie są. Dodają uroku i tworzą specyficzny klimat. Racja też z tymi postaciami. Pewnym jest, że lepiej brzmią w ustach Krasnoluda, niż delikatnej czarodziejki. Osobiście ani śmie porównywać się do Sapkowskiego i umięjetności równoważenia brakuje mi, aczkolwiek staram się, by jeśli już się gdzieś pojawią, to niech tam pasują.

Jak mówiłem przed chwilą - teraz będą występować sporadycznie. ;>
Matthias Circello,
No tak to jest, bluzgi trzeba umiejętnie wplatać w tekst, o ile w ogóle. To w ogóle ciekawe zagadnienie, potrafią nadać wypowiedzi odpowiedniego smaczku, klimatu, o ile właśnie są odpowiednio dawkowane. Nie zawsze pasują, nie u każdej postaci pasują i w ogóle nie wszystkie pasują.

Można by o tym rozprawę naukową napisać. ;p Jak dla mnie takim odpowiednim wyważeniem w tej kwestii dysponuje Sapek.
Tamc.,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Matthias Circello dnia śro, 20 sie 2008 - 09:57 napisał

Spoko, przeczytałem. Fajnie, że sobie tworzysz, całkiem okej się czyta - poza momentami, gdzie na siłę próbujesz być zabawny i gdzie wrzucasz (za często) bluzgi. ;p

Racja, sam do musiałem dorosnąć. Swego czasu było tego dużo więcej i wiedząc, że pisanie ich jest naprawdę bez sensu, większość wywaliłem. Im dalej w fabułę, tym mniej przekleństw.
Matthias Circello,
Spoko, przeczytałem. Fajnie, że sobie tworzysz, całkiem okej się czyta - poza momentami, gdzie na siłę próbujesz być zabawny i gdzie wrzucasz (za często) bluzgi. ;p

Czekam na następne, chociaż jest to raczej takie cuś do odmóżdżenia niż do rozwoju duchowego.;p
Tamc.,

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik Matthias Circello dnia śro, 20 sie 2008 - 07:38 napisał

Ogólnie kiepskie jakieś takie

Pewnie, toć to dopiero wstęp jest. Wszystko zaczyna się we fragmencie, który za chwilkę wrzucę. Całe opowiadanie ma ponad 100 stron, więc jest co oceniać. To jedynie niewinny wstęp. ;>


Przejdź do cytowanego postu Użytkownik razor dnia śro, 20 sie 2008 - 08:42 napisał

Ano mnie nie ubawiło, powiem, że nie zaśmiałem się nawet raz, nawet się nie uśmiechnąłem.

Oj, niestety nic nie poradzę. Swoją drogą - czy to w ogóle ma jakieś znaczenie?

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik razor dnia śro, 20 sie 2008 - 08:42 napisał

Dla mnie to bardziej opowiadanie niż jakakolwiek parodia, a jako takie jest całkiem dobre.

Bo to jest opowiadanie, a właściwie za chwilę będzie. Dodałem, że to parodia, ponieważ podczas czytania można dopatrzeć się bardzo wielu aspektów nawiązujących zarówno do Jedynki, jak i Dwójki. Przykro mi, ale w wstępie ich nie znajdziesz.

Przejdź do cytowanego postu Użytkownik razor dnia śro, 20 sie 2008 - 08:42 napisał

A to serio może Diablo w napędzie pęcnąć? Pierwsze słyszę, ale to nieciekawa perspektywa...

Może. Nie polecam jednak sprawdzać tego na własnej skórze.

Oke, sam wstęp to faktycznie za mało. Dodam i to:

Cytat

Rozdział 2. O kurwa, to nowy Świat.


Wzorem lektur szkolnych aż tak prosto i krótko to nie będzie… Bohatera budzi mocny kopniak w twarz. Popatrzył na swojego oprawce i zanim zdążył powiedzieć - Ty bażancie! - dostał drugiego i znów stracił przytomność. Niektórzy chyba zbyt dosadnie traktują słowa o nadstawianiu drugiego policzka…

***


- Tamciu to ty?! - docierają do niego z opóźnieniem słowa, które wypowiada znajomy głos.
- Łukasz. - pomyślał Tamciu, mając na myśli swojego przyjaciela. - Tylko do cholery skąd on się wziął? - wciąż pytał siebie w myślach. Tamten chyba zauważył przebudzenie kolegi, więc Tamciu odparł krótko:
- Siema stary.
- No elo, elo. - pada odpowiedź nieco zniecierpliwionym głosem.
Czas na rozejrzenie się. Z pewnością nie był to jego dom - pamiętał, że miał lepsze okna i nie sądził, by upadek na ziemię pozbawił tynku ze ścian. Do tego pachniało inaczej, a przecież Tamciu dbał, by wszystko było prane w Perwollu.
- Wiesz może gdzie jesteśmy? - zadał pytanie. Każdy kretyn by poznał, że nie są tam, gdzie być powinni.
- Hm, ostatnią rzeczą, którą pamiętam była…no wiesz, to takie trochę wstydliwe… - rumieniec wstąpił na twarz Łukiego, który jakoś dziwnie patrzył na swoją dłoń - …ale na pewno wessało nas chuj wie gdzie… - dodał z jakże odkrywczym wnioskiem.
- Świetnie, pewnie wezwał nas jakiś potężny Mag i mamy uratować Świat. - zażartował Tamciu.
- Dokładnie - niespodziewanie do rozmowy wdarł się trzeci głos.
- Kto kurwa?! - jak na rozkaz syknęli obydwaj, widocznie niezadowoleni, że ktoś przysłuchuje się ich głębokiej i pełnej odniesień rozmowie.
- Hm… dobra, powiem Wam. Jestem narratorem… a to oznacza, że będę Wam pomagał albo przeszkadzał, oczywiście wszystko w granicach rozsądku.
Obaj spojrzeli na niego jak na debila, który pomylił Holandię z Hondurasem.
- Tak - nie liczcie na to, że Was rozwiąże… - dodał jeszcze do swojej wypowiedzi i zdaje się, że póki co skończył.
- A to my jesteśmy związani?! - zapytał nieco przestraszony i zbity z tropu Tamciu.
W pierwszej chwili wydawało mu się, że narrator robi sobie jaja i czerpie z tego chorą rozkosz.
- Nie… przyklejeni do ziemi - pada odpowiedź głosem ojca, który tłumaczy dziecku, dlaczego nie wolno wkładać ręki koleżanki do kontaktu.
- Uff, dobrze, że nie przywiązani - odparł Tamciu, który znów czuł się panem sytuacji.
- JESTEŚCIE PRZYWIĄZANI DEBILE!! - wrzasnął narrator, któremu pewnie pękła żyłka w dupie od tego nadmiaru emocji. Chyba, że często grał w Lotka i był na takie sytuacje uodporniony.
- Po co od razu ten krzyk? - zapytał z kwaśną miną Tamciu, który znów czuł się jak palant. I słusznie.
- Bo jeszcze z tak tępymi przyszłymi bohaterami nie współpracowałem… - odpowiedział nieco już spokojniejszy narrator.
- Widzę, że tam leży nasz ekwipunek, a my jesteśmy w przeciwległym rogu namiotu - głosem przywódcy, łudząco podobnym do tego narratora, określił sytuację Tamciu. Trzeba było przyznać, że pierwszy raz od uwięzienia powiedział coś z sensem.
- Hmmm. - potwierdzająco pada rozbudowana opowieść narratora, który zdawał się być zajęty czymś jeszcze. Poza tym musiał mieć kiepski zasięg, bo ciągle szeleściło.
Tamciu obmyślał plan. Obok leżał kijek, który miał mu posłużyć do wyrysowania pla…
- EKHM, Tamciu, jesteś tak samo przywiązany jak ja… - słusznie zwrócił mu uwagę Łukasz.
- Racja, żaden problem - odpowiedział szybko. Zabawne, że wcześniej na to nie wpadł.
Dzielny Tamciu, za pomocą dwóch rąk, namiotu i paczki zapałek „aLeJaja”, zaczął się uwalniać. Moim skromnym zdaniem ten namiot to było zbytnie uproszczenie, ale widać chciał się popisać. Wysiłki zwieńczył sukces, więc nasz dzielny bohater w następnej kolejności uwolnił Łukiego. Przywdziali swoje nowe ciuszki od Armatniego, tzn. sukienkę i kijaszek, a dla Łukasza ktoś przygotował jakąś starą zbroje, równie nowy hełm oraz super wyszczerbiony miecz.
- Ha, Ha, Ha wyglądasz jak pedał jakiś. - zaśmiał się patrząc na uzbrojonego Łukasza.
- A Ty jak wazon… - chłodny rewanż, który okazał się na tyle celny, że dalsze żarty odeszły na drugi plan. Pod łachmanami znaleźli dwie karteczki z bardzo interesującymi napisami…

Tamciu – Czarodziej.
Łukasz – Wojownik.


- Niech żyje demokracja! - pomyśleli. Oprócz tego zauważyli dwie księgi. Ich tytuły mogły być mylące: „1001 czarów na każdą okazje” i „Almanach wojownika”.
- No to jak już wiecie kim jesteście to możecie wyjść z namiotu, bo publika usypia - odezwał się narrator, sam ziewając nieco teatralnie.
Nie padła żadna odpowiedź, ale zapewnie mieli go za kapitalistycznego świniaka, który tylko liczy kasę i żyje z wykorzystywania ludzi ku uciesze tłumu, który z bogactwa robi sobie złote zęby, dzieci, paznokcie - normalnie wszystko.
Ksz, ksz… Ksz, Ksz… Jesteś zielona, mówię ci! Zawsze taka byłaś skończ wreszcie śnić… !
- Co to?! Co to?! Chyba aż się ruszę spojrzeć - stwierdził narrator, udając (z powodzeniem) przygłupa.
Chłopcy wyszli z namiotu i zobaczyli, że są otoczenia przez kilku orków. Te zielone stworzenia zdawały się jednak nie zwracać na nich większej uwagi, zbyt pochłonięte oglądaniem kilku orczyc, które prężyły się dumnie przed orkiem na tronie - zapewne nich przywódcą. Wnikliwy obserwator mógł dostrzec, iż rywalizacja toczyła się w dwóch kategoriach: z bronią i bez, a oceniano nie tyle elokwencję, co umiejętność zaprezentowania się. Tuż obok herszta stał jeden z orków, któremu w zaszczycie przypadła eliminacja - dosłowna - kandydatek, które nie przeszły do kolejnej rundy.
Chłopcy patrzyli na to wszystko z rozdziawionymi ustami, ale nie było co kusić losu tylko szybko brać nogi za pas. Problem stanowili strażnicy, a jedyna droga wiodła poprzez wybieg dla kandydatek. Obaj nie bali się walki, więc dziarsko wkroczyli za pozostałymi (przy życiu) i gdy przyszła ich kolej odegrali stosowną scenkę prezentując się hersztowi z każdej strony.
- Co to? Zabić… powoli… - wybulgotał głównodowodzący, zaś za plecami rozległy się koleje:
- Wy wtargnąć na nasza teren, kutwa, kim Wy być? - zapytał jeden z nich, a uniesiona w górze broń sugerowała, iż odpowiedź musi paść szybko albo to oni zaraz padną.
- Eee, no my no ten… - chłopcy szybko pojęli, że są w niebezpieczeństwie, ale prawdę mówiąc nie wiedzieli co powiedzieć…
- Panie narrator, weź nam pan pomóż! - poprosił nieco rozpaczliwym tonem Tamciu.
- Nie ma mnie - usłyszeli w odpowiedzi.
Dalsze pytania były zbyteczne. Musieli walczyć.

TRACH, TRACH, TRACH!! BUM, BUM!! AAAAA!!

Oczywiście chłopcy szybko polegli.

***


- Jak to kurwa? Co to ma być? Cięcie. Jeszcze raz! - obruszył się narrator przewijając taśmę dawnym sposobem - za pomocą ołówka.

BUM, BUM!! TYŹ, TYŹ! – dało się słyszeć i wiadomo, że znów wrócili do momentu sprzed porażki.

Tym razem poszło im znacznie lepiej.
- W porządku stary? - zapytał Tamciu przyjaciela jednocześnie zabijając ostatniego orka.
W odpowiedzi zobaczył uśmiech kompana.
Chłopcy zjedli wszystko co jadalne oraz napoili się wszystkim co pitne, gdy nagle słyszą…
- Niezła robota panowie! - narrator najwidoczniej postanowił znów się ujawnić.
- Jak w bajce - odpowiedzieli nie kryjąc w głosie dumy.
Narrator zaśmiał się.
- Panowie, a co powiecie na to?
Właśnie teraz naprzeciwko chłopców ukazał się herszt orków. Dwa razy potężniejszy od tamtych i równie beznadziejnie ubrany jak pozostali. Do tego śmierdział tak, jakby został wodzem tylko dlatego, że każdy bał się do niego zbliżyć by nie paść od smrodu. Z daleka jednak nawet przypominał Gosię Andrzejewicz. Uzbrojony po zęby w… rzutki.
- Ha, ha, ha! Wy być moi! - zaśmiał się jednocześnie sięgając po broń.

SSSS! Grad rzutek poleciał w stronę chłopców… żadna jednak nie trafiła.

- Panie Orku! - zaczął Tamciu. Chwilę po tym odwrócił się do Łukasza i cicho szepnął - Spokojna głowa, załatwię to. Wrócił do rozmowy z hersztem
- Mam pomysł! Może zagramy o nasze życie w bierki na magnes pod wodą? - tymi słowami rzucił potężnymi orkowi wyzwanie.
- Nie być bata! Wasz los w rękach! Walka ze mną… - jak zwykle kwieciście odpowiedział ork, który jak wszyscy jego pobratymcy, bał się grać w bierki.
- Łukasz, wybieram Cię! - krzyknął Tamciu głosem przypominającym jedną z „Czarodziejek z Księżyca”.
Szybko znalazł się prowizoryczny ring. Trupy orków zostały uprzątnięte i pozostał wolny kwadrat. Kto wypadł poza niego narażał się na wpadnięcie na ciała orków i pewną przegraną.
W jednym rogu znalazł się Łuki, a w drugim herszt orków, który ciągle przypominał Gośkę Andrzejewicz.

- FIGHT - pada z ust narratora, a tuż po nim powtarza to Tamciu.

PYŻ, PYŻ, PYŻ…

AAAAAAAAAAA!

Walka była krótka, bo herszt nie trafiłby tymi rzutkami nawet we własną stopę.
- Dobra, dobra Ty wygrać… - powiedział ork, wyraźnie godząc się z porażką.
- No wiadomo. - odparł Łuki przy okazji rozglądając się i machając do tłumów, które widział chyba tylko i wyłącznie on.

- FATALITY - stwierdził sędzia w osobie narratora.

- Jesteś wielki… - pochwalił Łukiego Tamciu i poklepał go po plecach.
- Jak cycki Dody. - dodał Łukasz śmiejąc się.
- No, ładnie, ładnie panowie - dołączył się do pochwał i narrator.
- Tylko nie on! Co tym razem? - zapytał lekko poirytowany Tamciu wciąż mając mu za złe, że zostawił ich w potrzebie.
- Szybko się uczycie - stwierdził, a po chwili dodał - Panowie, słyszycie to?
Usłyszeli dźwięk podobny do wycia syren w ambulansie. Wkrótce dźwięk stał się wyraźniejszy, a przed nich zajechało kilku zbrojnych.
- Stać! Nie ruszać się! - krzyczeli jacyś obcy, którzy szybko opuścili siodła i biegli w ich stronę. Ubrani na czarno, z twarzy przypominali trochę tych Rumunów, którzy polowali na ludzi.
- O kurwa - tak pomyślał, jak i powiedział Tamciu. Oglądał „Panoramę” i wiedział jak kończyły ofiary nieznajomych.
- My nic nie zrobiliśmy - starał się tłumaczyć Łukasz widząc, że ci niby-Rumuni otaczają go. Chciał powiedzieć coś więcej, ale przerwał i słowa uwiędły mu w gardle gdy zobaczył spadające na niego ostrze halabardy. Zdążył tylko nieco się odchylić, ale atakującemu właśnie o to chodziło. Ktoś z tyłu, z przyszykowaną już pałką, uderzył go na tyle mocno, że potem widział już tylko naprawdę ciemną ciemność…

~~
razor,
Ano mnie nie ubawiło, powiem, że nie zaśmiałem się nawet raz, nawet się nie uśmiechnąłem. Dla mnie to bardziej opowiadanie niż jakakolwiek parodia, a jako takie jest całkiem dobre. A to serio może Diablo w napędzie pęcnąć? Pierwsze słyszę, ale to nieciekawa perspektywa...
Matthias Circello,
Ogólnie kiepskie jakieś takie, ale dwie sprawy:

1. Też mi się kiedyś spieprzyło D2 w napędzie:D
2.

Cytat

- Jak to?! Przecież płytka jest w jamce!

Pocieszne.
Tamc.,
Chciałem przedstawić Wam swoje opowiadanie. Będę je wrzucać kolejne części co jakiś (stosunkowo krótki, a być może długi) czas, ponieważ tak dużo łatwiej i przyjemniej się je czyta. Pierwszy zamieszczony fragment jest jedynie wstępem do niego i sam w sobie nie pokazuje jaka akcja toczyć się będzie w fragmentach następnych. Proszę o komentowanie i życzę miłego czytania.

Cytat

Parodia gier z serii Gothic, czyli – „Co się stało Tamciowi?”


Wakacje to dla wielu z nas czas odpoczynku, beztroski i szans na zrealizowanie marzeń, które tak usilnie narastały przez pozostałą część roku. Niestety nie każde pragnienie jest możliwe do zrealizowania, ale właśnie to dążenie do niego z determinacją może okazać się celem samym w sobie.
Tak samo pomyśleli sobie Stefan i Bonifacy. Słoneczny dzień, lekki wiatr ochładza twarze młodych chłopców dając im chwilowe odświeżenie od okrutnych promieni słońca. Z braku ciekawszych zajęć strzelają z procy w okno sąsiada…

Jakiego sąsiada?! Nie ta bajka… pff, zacznę jeszcze raz.

Rozdział 1. Wstęp, jak to tak?

Pewnego słonecznego, aczkolwiek pochmurnego dnia, dokładnie o 22:32, a więc kiedy kury idą spać, jeden z graczy Wrót Przeznaczenia - znany jako *Tamciu - włączył swoją grę. Za mało powiedziane - „włączył” swoją religię - Diablo 2. Tej rozrywce poświęcał zdecydowanie za dużo czasu i dla nikogo nie byłoby zaskoczeniem, gdyby właśnie z nią upłynęły mu wakacje. Wpisanie arcytrudnego hasła [12345] zajęło mu dosłownie chwilkę, po której przywitał go ekran z widokiem na jego super postacie. Poświęcił im całe dnie, znał na wylot niemal każdy szczegół z ich wyglądu, a już na pewno miał pełną wiedzę o ich ekwipunku i umiejętnościach. Można by rzec, iż te wymyślone postacie stały się częścią jego rodziny, z historią pełną krwawych wspomnień - i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Ahh… Dziś nabije sobie kilka poziomów Czarodziejką! - pomyślał sobie nasz bohater mając na myśli jedną z klas postaci dostępnych w grze.
Wybrał wiec ów postać, po czym wszedł na czat, na którym powitały go znajome mordy wciąż nieznanych mu graczy. Niespodziewanie otwiera się okno rozmowy, a w nim pojawia się tekst. - To zapewne ten upośledzony psychicznie *Tajek znowu pisze - pomyślał Tamciu. Mimo to zaczął czytać wiadomość: „Adaś poda Ci nazwę następnej gry.”
- Znajdzie się dla mnie miejsce Taju? - zareagował szybką dopowiedzią Tamciu z pełnym nadziei głosem. W końcu gra z takimi osobistościami sceny Diablo 2 stanowiło nie lada wyróżnienie, które było dostępne dla nielicznych.
- Nie - odpowiedział z prędkością światła Tajek niszcząc to jakże przyjemne marzenie.
Zdenerwowany bohater nadal siedział na czacie i jeszcze przez chwile wpatrywał się w tamtą rozmową. Mógł się tego spodziewać, ale kolejny raz dał się nabrać. Na usta cisnęły mu się niecenzuralne słowa. Gotów był nawet Taja wyzwać od podłego polityka serwującego mu wyborczą polędwicę, ale gniew opadł tak szybko, jak ma to miejsce ze złudzeniami wyborców co do nowego rządu.
Wciąż siedzi na czacie z nieco bardziej, ale ciągle nieznajomymi, gdy tu nagle wpada mu do głowy szatański plan - A to sobie poszukam itemków! - niemal wykrzyknął zadowolony ze swej nieprzeciętnej pomysłowości wykorzystania wolnego czasu.
Pomysł tej jednak wymagał pewnego nakładu czasu i cierpliwości. Przedmioty wypadały co prawda w ilościach większej od liczby księżyców i pierścieni Jowisza razem wziętych, ale znalezienie czegoś ciekawego przypominało czajenie się na bezbronnego zająca w lesie pełnym myśliwych, którzy gotowi za zwierzynę odstrzelić nawet kilku polujących.
Skupmy się jednak na faktach. Tamciu musiał w tym celu stworzyć nową grę. Chwila namysłu nad nazwą - nic nie przychodziło mu jednak do głowy. Kolejne sekundy minęły, aż pojawił się złoty środek. Bohater już szykował się by stworzyć więc grę o nic nieznaczącej nazwie „01”. Wpisana nazwa i jeszcze wystarczy kliknąć na „stwórz”. Myszka już w tamtych rejonach, palec na przycisku gotów i…
BOOM! - odgłos ten napełnił całe mieszkanie i spowodował, że sąsiedzi wyszli na balkon. Gdyby w okolicy faktycznie grasował terrorysta to wpierw by coś wysadził, by potem odstrzelić ludzi jak kaczki – w końcu sami tłoczyli się teraz przed budynkiem i lepsza okazja mogła się już nie trafić. Ja bym polecał jednak granat, gdyż człowiek zawsze chciał latać, a ta broń bez zawleczki może to pewnym sensie zapewnić.
W głowie Tamcia pozostał jednak tylko wybuch. Czas się zatrzymał. Następnie zaczęły pojawiać się obrazy, tak jak w tych amerykańskich filmach. Nie, nie mówię tu wcale o głowie bohatera, ale o Diablo 2!
Sam Tamciu zdawał się być nieporuszony, ale gra się wyłączyła. Nie wiem czy wyobrażał sobie większą zbrodnię ponad odcięcie go od religii, ale zapewniam was, iż gotów był dorwać tego złego człowieka i załatwić go tak, jak to robi rzesza graczy z samym Panem Grozy. Chcąc się uspokoić sięgnął po kolejny łyk zielonej herbaty ze swojego kubka z Kubusiem Puchatkiem, poczym ponownie włączył D2. Komputer się rozpędza, ekran ciemnieje, ale nagle wraca pulpit a gra w gustownym okienku wyświetliła komunikat:
„Insert Expansion Disc!”
- Jak to?! Przecież płytka jest w jamce! - pomyślał nasz awatar spokoju i porządku we wszechświecie. Mocno zaskoczony, z gracją godną arystokracji, otworzył napęd, a tam czekała go straszna rzecz, która miała wystawić na próbę jego opanowanie i kto wie, czy nie odmienić na zawsze. Wyobraźcie sobie, że ten jeden człowiek miał zmienić losy świata, ale to wydarzenie miało te plany zrewidować. Być może skazał na zagładę wszystko to, co do tej pory było znane. Tak, na pewno się nie spodziewał, że…



……

Jeszcze Was potrzymam w niepewności…



……

Ciągniemy dalej…



……

PŁYTKA PĘKŁA!!

- Kurwa! Może uda mi się to naprawić?! - zdenerwowany pytał sam siebie, jakby niedowierzając, że ten artefakt w ogóle może zostać nie tylko zarysowany, ale i zniszczony. Silny proces myślenia przeszedł z fazy przygotowań do realizacji i już nasz bohater skombinował szczypce, wiertarkę, śrubokręt, telefon komórkowy oraz klej „Kropelka”. Nie był pewny czy to wystarczy, więc pognał co sił w nogach na dół i jakimś cudem udało mu się zdobyć lutownicę. Jak ją wniósł na trzecie piętro? - nie mam pojęcia, ale widać, że był zdesperowany i gotów na wszystko - zupełnie jak te z Polsatu.
Zabrał się za majstrowanie… wyciągnął 1/3 rozerwanej na części płytki, lecz mimo tego nie udało mu się jej naprawić… Po prostu „Kropelka” to było zdecydowanie za mało kleju jak dla niego, a do lutownicy zapomniał przedłużacza, przez co w ogóle z niej zrezygnował. Pozostało mu jeszcze prosić starą sąsiadkę z naprzeciwka o pomoc, ale ta zajmująca się czarami wariatka za pomoc żądała młodego ciałka (ekhm…nie pytajcie mnie w jakim celu), więc i ta opcja odpadała.
Zastanawiając się co dalej, usłyszał odgłos podobny do spłukiwana wody w klozecie.
- Co jest? - przebiegło mu przez myśl. Rozsądnym byłoby iść sprawdzić, ale najprostsze wyjście pewnie zawsze jest podejrzane, tak jak najkrótsza droga zawsze musiała biec przez trawnik.
Jeden krok, drugi… w głowie jednak zaczyna mu się dziwnie kręcić, meble się wyginają, a ściany kłaniają. Cały świat zaczyna wirować w przedziwnym tańcu. Cóż wtedy myśli sobie człowiek? Myśl Tamcia brzmi mniej więcej tak - Co jest w tej herbacie, przecież sam ją robiłem? Cóż… tego akurat można się było po nim spodziewać.
Wróćmy jednak do odczuć bohatera. Z pewnością coś się musiało z nim dziać i przyjmijmy dla uproszczenia, że kupił tę paczkę od chińczyków, którzy o herbacie mieli takie pojęcie jak Doda o fizyce kwantowej. Tamciu poczuł, że jego głowa stała się ciężka. Opuścił ją i stracił… przytomność.


Kolejny fragment, rozpoczynający prawdziwą historię ukaże się tuż, tuż.
Wczytywanie...