Couruna - Odpowiedź
Podgląd ostatnich postów
Stek bzdur jakby pisal to jakis narkoman. 1/10 mordo i nie pisz juz wiecej
Dodam właściwie kontynuację czegoś, co wkleiłem tu wcześniej. Długo się do tego zbierałem, ale napisałem wtedy, kiedy trzeba - w nocy, gdy nawet zmęczenie ciała nie jest w stanie zatrzymać myśli. Kto zgadnie której pracy to kontynuacja?
"Woda wciąż nie ukrywa jej"
Nie wypatruje świtu. Wiem, że jest majestatyczny, ogrzewający serce, lecz odległy, nie pasujący do teraz. Trudno oczekiwać, by odbijał się w tafli zamkniętej szczelnie wody. Chociaż wiem, że nieco już wystygła, to zanurzam smukłe palce, rozkoszując się gładkością nóg. Trochę jeszcze szczypie, ale wiem, że On to uwielbia. Trochę się wstydzę tego, że odkryłam jego pragnienie, więc nie przyznam się nigdy, że sama za tym nie przepadam. Jako królowa tafli wiem, że traci to znacznie tak długo, jak woda pozostaje krystaliczna.
Siedzisz tuż obok. Miękka gąbka nie może się równać twojemu dotykowi, jednak wyglądasz dziś na smutnego. Widziałam setki razy tę twarz, za każdym razem czując zawiść wobec tych, którzy kradną ci radość i dają smutek. Czemu im na to pozwalasz? Weź chłodny nóż i zadaj cios, krew niech będzie wszędzie. Na Boga, przeżyję nawet nowiutki dywan hiszpański, który tak uwielbiasz zabierać z salonu i rozkładać na balkonie, rozkoszując się wiosennym słońcem. Wszystko traci wtedy znaczenie i możemy leżeć tam obok siebie.
Zupełnie jak teraz, jednak jest cicho. Każdą chwilę analizuję setki razy, tysiące uderzeń noża w umyśle dla tych, którzy skradli ci słowa. Nie wiem już co począć, więc pod kołdrą spokojnie gładzę smukłe uda, przywołując w pamięci te wszystkie słodkie kąśnięcia, gdy nie byliśmy do końca grzeczni.
Chciałabym, byś wybaczył mi, że zepsułam tak dobry dzień. Przytulić się i objąć stopami, by poczuć się bezpiecznie. Nie mogę. Patrzę w bok. Zostawię je i wrócę do ciebie. Kiedyś.
Mruknij chociaż, że mnie kochasz...
... może lepiej chodźmy spać.
Towarzyszą mi w drodze do chłodnej kuchni.
Nigdy nie znajdziesz śladów moich stóp na miękkim dywanie.
[Dodano po 4 latach]
Przejrzałem temat i trochę przemodelowałem, by lepiej się czytało. Niedługo też coś dodam
[Dodano po 3 latach i 6 miesiącach]
"początkujące"
Najmniej boimy się tego, co potrafimy nazwać. Imię daje otuchę, pozwala opisać jakimkolwiek językiem to, na co jeszcze nie mamy żadnej nazwy. Chociaż nam się wydaje, że potrafimy sklasyfikować wszystko, to jednak wciąż wiele pozostaje nieodkryte. Ta zupełnie niepotrzebna mądrość gryzie w oczy każdego wieczora, ale nie jest w tym momencie najważniejsza. Liczy się bowiem to, że znam własne słowa, by to nazwać.
Nazwę to błyskawicą, podróżującą po nocnym niebie bez tchu i sumienia. Niema, głucha lecz nie ślepa, doskonale wie, dokąd zmierza. Zna swój cel, zna imię i niemal każdy wie, kiedy należy się jej spodziewać. Ten swego rodzaju prezent nie jest jednak wymarzoną podróżą czy obietnicą choć kilku chwil zabawy. Jest stratą, poczuciem niesprawiedliwości, marną namiastką tego, co nastąpić musi. Stanowi o jedynym świetle w okolicy. Na tyle krótkim, by przez okno ujrzeć na ulicy samotną postać. Jeśli ktoś stoi tam przy szalejących błyskawicach musi być niewątpliwie wyrzutkiem, samotnikiem, samobójcą... lub królem wszystkiego poza tym jednym, co zmierza bez tchu i sumienia. Pojawia się tylko przez kilka sekund, ale to w zupełności wystarcza, by rozpoznać twarz. Skryta za kapturem, jest w istocie krzykliwie widoczna i znajoma. Ma imię, wyryte w każdym rzucanym spojrzeniu. Zdaje się, że wypychasz je z pamięci, ale ono tam jest... przez tych kilka sekund na pewno tam jest.
Nazwę to wpół uśpioną garścią niczego. Domem czegoś, co nic nie zmieni, ale chociaż raz spróbuję się położyć i przed snem zmówić modlitwę. Nie chcę się zastanawiać, czyją dziś twarz ma Bóg. Ważne, by pamiętał moje imię zwłaszcza wtedy, gdy pojawi się przez te kilka sekund. W kawalkadzie błyskawic, w krzyku upadających ścian i tańcu ognia.
"Woda wciąż nie ukrywa jej"
Nie wypatruje świtu. Wiem, że jest majestatyczny, ogrzewający serce, lecz odległy, nie pasujący do teraz. Trudno oczekiwać, by odbijał się w tafli zamkniętej szczelnie wody. Chociaż wiem, że nieco już wystygła, to zanurzam smukłe palce, rozkoszując się gładkością nóg. Trochę jeszcze szczypie, ale wiem, że On to uwielbia. Trochę się wstydzę tego, że odkryłam jego pragnienie, więc nie przyznam się nigdy, że sama za tym nie przepadam. Jako królowa tafli wiem, że traci to znacznie tak długo, jak woda pozostaje krystaliczna.
Siedzisz tuż obok. Miękka gąbka nie może się równać twojemu dotykowi, jednak wyglądasz dziś na smutnego. Widziałam setki razy tę twarz, za każdym razem czując zawiść wobec tych, którzy kradną ci radość i dają smutek. Czemu im na to pozwalasz? Weź chłodny nóż i zadaj cios, krew niech będzie wszędzie. Na Boga, przeżyję nawet nowiutki dywan hiszpański, który tak uwielbiasz zabierać z salonu i rozkładać na balkonie, rozkoszując się wiosennym słońcem. Wszystko traci wtedy znaczenie i możemy leżeć tam obok siebie.
Zupełnie jak teraz, jednak jest cicho. Każdą chwilę analizuję setki razy, tysiące uderzeń noża w umyśle dla tych, którzy skradli ci słowa. Nie wiem już co począć, więc pod kołdrą spokojnie gładzę smukłe uda, przywołując w pamięci te wszystkie słodkie kąśnięcia, gdy nie byliśmy do końca grzeczni.
Chciałabym, byś wybaczył mi, że zepsułam tak dobry dzień. Przytulić się i objąć stopami, by poczuć się bezpiecznie. Nie mogę. Patrzę w bok. Zostawię je i wrócę do ciebie. Kiedyś.
Mruknij chociaż, że mnie kochasz...
... może lepiej chodźmy spać.
Towarzyszą mi w drodze do chłodnej kuchni.
Nigdy nie znajdziesz śladów moich stóp na miękkim dywanie.
[Dodano po 4 latach]
Przejrzałem temat i trochę przemodelowałem, by lepiej się czytało. Niedługo też coś dodam
[Dodano po 3 latach i 6 miesiącach]
"początkujące"
Najmniej boimy się tego, co potrafimy nazwać. Imię daje otuchę, pozwala opisać jakimkolwiek językiem to, na co jeszcze nie mamy żadnej nazwy. Chociaż nam się wydaje, że potrafimy sklasyfikować wszystko, to jednak wciąż wiele pozostaje nieodkryte. Ta zupełnie niepotrzebna mądrość gryzie w oczy każdego wieczora, ale nie jest w tym momencie najważniejsza. Liczy się bowiem to, że znam własne słowa, by to nazwać.
Nazwę to błyskawicą, podróżującą po nocnym niebie bez tchu i sumienia. Niema, głucha lecz nie ślepa, doskonale wie, dokąd zmierza. Zna swój cel, zna imię i niemal każdy wie, kiedy należy się jej spodziewać. Ten swego rodzaju prezent nie jest jednak wymarzoną podróżą czy obietnicą choć kilku chwil zabawy. Jest stratą, poczuciem niesprawiedliwości, marną namiastką tego, co nastąpić musi. Stanowi o jedynym świetle w okolicy. Na tyle krótkim, by przez okno ujrzeć na ulicy samotną postać. Jeśli ktoś stoi tam przy szalejących błyskawicach musi być niewątpliwie wyrzutkiem, samotnikiem, samobójcą... lub królem wszystkiego poza tym jednym, co zmierza bez tchu i sumienia. Pojawia się tylko przez kilka sekund, ale to w zupełności wystarcza, by rozpoznać twarz. Skryta za kapturem, jest w istocie krzykliwie widoczna i znajoma. Ma imię, wyryte w każdym rzucanym spojrzeniu. Zdaje się, że wypychasz je z pamięci, ale ono tam jest... przez tych kilka sekund na pewno tam jest.
Nazwę to wpół uśpioną garścią niczego. Domem czegoś, co nic nie zmieni, ale chociaż raz spróbuję się położyć i przed snem zmówić modlitwę. Nie chcę się zastanawiać, czyją dziś twarz ma Bóg. Ważne, by pamiętał moje imię zwłaszcza wtedy, gdy pojawi się przez te kilka sekund. W kawalkadzie błyskawic, w krzyku upadających ścian i tańcu ognia.
Dobra, przeczytałam większość, to mogę komentować - podoba mi się. Ciekawie piszesz, w sposób nie do końca jednoznaczny, zastanawiający. Tak trochę od serca, trochę zagmatwanie, ale na pewno w sposób interesujący i intrygujący.
Nie krępuj się. Cieszę się, że się spodobały. Skoro już odświeżyłeś, dodam coś nowego. Napisane jakiś czas temu, gdy dopadła mnie odpowiednia... motywacja. Właściwie oba teksty stanowią całość, podzielone z powodu wspominanych już ograniczeń na pb.
"jakby"
Umiejętność pisania listów jest dziś sztuką jakby mocno zapomnianą. Zwłaszcza wśród osób w moim wieku, nad czym należy rozpaczać, gdyż ginie coś, co mocniej przybliża nas do Boga, bez względu na to, który to jego aspekt mamy na myśli. Mniej i mniej osób pragnie stworzyć coś na wskroś swojego, by osoba po drugiej stronie mogła poczuć, że ktoś trzymał ten papier i wylewał na niego swoje myśli.
Postanowiłem zatem napisać, choć inaczej niż dotychczas. Wiem, iż to mój pierwszy list, moja wola, skierowana do Ciebie w sposób tak bezpośredni, lecz nie sposób znać Ci te wszystkie listy, które zrodził mój umysł i on też je wkrótce potem pochłonął. Jestem Ci zatem winien wszelkie wyjaśnienia, jakie da się ożywić właśnie w ten sposób.
Wielbię Cie, na sposób nieprzystający przyjacielowi czy rodzinie. Zaczęło się tamtej zimy, gdy siedzieliśmy naprzeciw siebie i walczyliśmy z przytłaczającym zimnem, które chciało się wedrzeć do naszego bezpiecznego i zielonego schronienia. Choć obok siedzieli inni, to właśnie dla Ciebie wydzieliłem znakomitą większość swoich słów. Łatwo było poznać, że nie tylko ja to zauważyłem, gdyż pozostali nie nękali mnie tajemniczymi pytaniami i delikatnie odwrócili w drugą stronę, by dać nam poczucie intymności i zarazem sprawić, że słowa docierały wyłącznie do naszych zmysłów. Przynajmniej przez jakiś czas. Mógłbym im podziękować, uczyniłem tak na pewno w sercu, lecz lekkie skinienie głowy po wszystkim wystarczyło, nieme słowa wdzięczności stały się wypowiedzianymi, ja uczyniłbym względem nich tak samo, jeśli nie więcej.
To jednak nie wszystko, a dopiero początek. Początek problemów, pędzących z szybkością huraganu i estymą karetki pogotowia na sygnale. Zacząłem, może błędnie lub niesłusznie, analizować każde słowo. Wiele ich padło, nie tylko z mojej strony, ale czy aby na pewno zachowałem się odpowiednio? Wspólny temat znalazł się szybko, jak nigdy wcześniej, potem kolejne, a mając tak solidną podstawę zaczęły masowo wyskakiwać z oceanu zgromadzonej wiedzy i mknąć w stronę pełnego zrozumienia. Pamiętam, jak poczułem, że zaniedbuję innych, że patrzą się ukradkiem na mnie i na Ciebie. Sprawnie wróciłem do nich, chcąc uciszyć ciekawskie spojrzenia. Pierwsza stracona szansa na jeszcze jeden wspólny temat. Kolejne ukłucie i znów wróciłem do Ciebie. Serce oddychało szybko, jednak spokojnie do momentu, aż wstałaś i powiedziałaś, że musisz już iść, że czekają na Ciebie gdzieś indziej.
Wtedy też poczułem się nieswojo. Jak wtedy, gdy pytano mnie, czemu od dwóch minut wpatruję się w otwartą lodówkę. Czemu nie zdołałem zapamiętać, dlaczego w ogóle ją otworzyłem i czego chciałem? To było przecież dzień później. Ale musiałaś iść. Pożegnaliśmy się w sposób nieprzystający przyjacielowi czy rodzinie. Prawie zapomniałem oddychać. Z niemałym trudem dźwignąłem się, by jeszcze raz spojrzeć. Było blisko, ale przecież nie mogłem się udusić przed deserem, w towarzystwie nie wypada. Wyjechałaś.
"Na niby"
Wyjechałaś. Trudno się przygotować na decyzję, o której wie się wcześniej. Powstały czas nie mógł pozostać pusty, zmarnowany, dlatego postanowiłem, że poświęcę go dla siebie, jednocześnie co jakiś czas dopytując znajomych. Po pewnym czasie nawet sami rozpoczynali od tego rozmowę, karmiąc mnie brakiem informacji. To jak połykanie powietrza, gdy jest się spragnionym, więc nic dziwnego, że pozostały jedynie myśli. Właściwie to były bardziej domysły, czy aby nie poznałaś kogoś dla siebie, kogoś, kto bez problemu zdmuchnie wspomnienia raptem jednej potyczki z przytłaczającym zimnem w naszym zielonym schronieniu. Przez cały ten czas nie pisałem listów, nie wiedząc nawet, czyją ulicę podać na kopercie.
Jak się pewnie domyślasz, im bliżej Twojego powrotu, tym mocniej go wyczekiwałem. Trudno podpytać koleżankę, by nie wydać się nachalnym, trudno wypytywać kolegę, który widział Cie raptem dwa razy. Jakże frustrujące uczucie, gdy wiedzą o Tobie więcej niż ja. Chłonąłem tę wiedzę i zastanawiałem się, ile murów przyjdzie mi odbudować, by dom, zwany zaufaniem, dźwignął się wysoko ponad linię stokrotek. Nie raz już udowadniałem, że nie każdy facet jest taki sam i niejednokrotnie odkrywałem, że nigdy wcześniej nie poznałem takiej kobiety... by w końcu przekonać się, że nigdy nie poznałem i poznawać więcej nie powinienem. Brzmi jak kiepska reklama siebie, prawda? Właściwie to nie wiem, czy nie piszę za dużo, bo w końcu ktoś postanowił pokierować mnie bliżej światła. Numer dla mnie od Ciebie poprzez nią. Być może absurd, być może ręka szatana, lub tylko coś, co niektórzy nazywają sygnałem do ataku. Nie trzeba było mnie zachęcać do tego, bym zaraz do Ciebie napisał, ale i tak zrobili to inni. Powinienem tutaj przestać i podrzeć ten list.
Ludzie nie piszą już listów. Starałem się jak najwięcej zmieścić w tym wiecznie wąskim ekranie, próbowałem przekazać uczucia. Dwie kropki, średniki, przecinki, nawiasy - tym stały się moje uczucia, stłamszone w ograniczeniach ekonomicznych, o których bezlitośnie przypomina mi zawartość białej koperty w pocztowej skrzynce. Jednak czy brak tych żółtych buzi w Twojej odpowiedzi świadczy, że jestem Ci już obcy? A może po prostu się boisz? Nie możesz bać się bardziej niż ja, kiedy kładłem się spać z myślą, iż napisałem godzinę temu i wciąż nie ma odpowiedzi. Przecież się podpisałem, przecież się postarałem. Tak się rodzi bezsenność, tak się rodzą moje rozmowy z Bogiem o wszystkim.
Powinienem stać w deszczu pod Twoim oknem, w jednym ręku trzymając serce, w drugiej parasol rozsądku. Dla mnie czy dla Ciebie? Siedziałem jednak w autobusie, a spływający po szybie deszcz nie wnosił niczego. Czasem jest taki deszcz, którego nie pokonają wycieraczki. Wtedy ludzie uciekają pod parasole. Może powinienem wyjść i zaryzykować. A co z moim listem? Papier też moknie.
Przyszła i odpowiedź. Bez kropek, średników, nawiasów. Ale to może nic nie znaczyć. Spojrzałem w niebo. Suche.
"jakby"
Umiejętność pisania listów jest dziś sztuką jakby mocno zapomnianą. Zwłaszcza wśród osób w moim wieku, nad czym należy rozpaczać, gdyż ginie coś, co mocniej przybliża nas do Boga, bez względu na to, który to jego aspekt mamy na myśli. Mniej i mniej osób pragnie stworzyć coś na wskroś swojego, by osoba po drugiej stronie mogła poczuć, że ktoś trzymał ten papier i wylewał na niego swoje myśli.
Postanowiłem zatem napisać, choć inaczej niż dotychczas. Wiem, iż to mój pierwszy list, moja wola, skierowana do Ciebie w sposób tak bezpośredni, lecz nie sposób znać Ci te wszystkie listy, które zrodził mój umysł i on też je wkrótce potem pochłonął. Jestem Ci zatem winien wszelkie wyjaśnienia, jakie da się ożywić właśnie w ten sposób.
Wielbię Cie, na sposób nieprzystający przyjacielowi czy rodzinie. Zaczęło się tamtej zimy, gdy siedzieliśmy naprzeciw siebie i walczyliśmy z przytłaczającym zimnem, które chciało się wedrzeć do naszego bezpiecznego i zielonego schronienia. Choć obok siedzieli inni, to właśnie dla Ciebie wydzieliłem znakomitą większość swoich słów. Łatwo było poznać, że nie tylko ja to zauważyłem, gdyż pozostali nie nękali mnie tajemniczymi pytaniami i delikatnie odwrócili w drugą stronę, by dać nam poczucie intymności i zarazem sprawić, że słowa docierały wyłącznie do naszych zmysłów. Przynajmniej przez jakiś czas. Mógłbym im podziękować, uczyniłem tak na pewno w sercu, lecz lekkie skinienie głowy po wszystkim wystarczyło, nieme słowa wdzięczności stały się wypowiedzianymi, ja uczyniłbym względem nich tak samo, jeśli nie więcej.
To jednak nie wszystko, a dopiero początek. Początek problemów, pędzących z szybkością huraganu i estymą karetki pogotowia na sygnale. Zacząłem, może błędnie lub niesłusznie, analizować każde słowo. Wiele ich padło, nie tylko z mojej strony, ale czy aby na pewno zachowałem się odpowiednio? Wspólny temat znalazł się szybko, jak nigdy wcześniej, potem kolejne, a mając tak solidną podstawę zaczęły masowo wyskakiwać z oceanu zgromadzonej wiedzy i mknąć w stronę pełnego zrozumienia. Pamiętam, jak poczułem, że zaniedbuję innych, że patrzą się ukradkiem na mnie i na Ciebie. Sprawnie wróciłem do nich, chcąc uciszyć ciekawskie spojrzenia. Pierwsza stracona szansa na jeszcze jeden wspólny temat. Kolejne ukłucie i znów wróciłem do Ciebie. Serce oddychało szybko, jednak spokojnie do momentu, aż wstałaś i powiedziałaś, że musisz już iść, że czekają na Ciebie gdzieś indziej.
Wtedy też poczułem się nieswojo. Jak wtedy, gdy pytano mnie, czemu od dwóch minut wpatruję się w otwartą lodówkę. Czemu nie zdołałem zapamiętać, dlaczego w ogóle ją otworzyłem i czego chciałem? To było przecież dzień później. Ale musiałaś iść. Pożegnaliśmy się w sposób nieprzystający przyjacielowi czy rodzinie. Prawie zapomniałem oddychać. Z niemałym trudem dźwignąłem się, by jeszcze raz spojrzeć. Było blisko, ale przecież nie mogłem się udusić przed deserem, w towarzystwie nie wypada. Wyjechałaś.
"Na niby"
Wyjechałaś. Trudno się przygotować na decyzję, o której wie się wcześniej. Powstały czas nie mógł pozostać pusty, zmarnowany, dlatego postanowiłem, że poświęcę go dla siebie, jednocześnie co jakiś czas dopytując znajomych. Po pewnym czasie nawet sami rozpoczynali od tego rozmowę, karmiąc mnie brakiem informacji. To jak połykanie powietrza, gdy jest się spragnionym, więc nic dziwnego, że pozostały jedynie myśli. Właściwie to były bardziej domysły, czy aby nie poznałaś kogoś dla siebie, kogoś, kto bez problemu zdmuchnie wspomnienia raptem jednej potyczki z przytłaczającym zimnem w naszym zielonym schronieniu. Przez cały ten czas nie pisałem listów, nie wiedząc nawet, czyją ulicę podać na kopercie.
Jak się pewnie domyślasz, im bliżej Twojego powrotu, tym mocniej go wyczekiwałem. Trudno podpytać koleżankę, by nie wydać się nachalnym, trudno wypytywać kolegę, który widział Cie raptem dwa razy. Jakże frustrujące uczucie, gdy wiedzą o Tobie więcej niż ja. Chłonąłem tę wiedzę i zastanawiałem się, ile murów przyjdzie mi odbudować, by dom, zwany zaufaniem, dźwignął się wysoko ponad linię stokrotek. Nie raz już udowadniałem, że nie każdy facet jest taki sam i niejednokrotnie odkrywałem, że nigdy wcześniej nie poznałem takiej kobiety... by w końcu przekonać się, że nigdy nie poznałem i poznawać więcej nie powinienem. Brzmi jak kiepska reklama siebie, prawda? Właściwie to nie wiem, czy nie piszę za dużo, bo w końcu ktoś postanowił pokierować mnie bliżej światła. Numer dla mnie od Ciebie poprzez nią. Być może absurd, być może ręka szatana, lub tylko coś, co niektórzy nazywają sygnałem do ataku. Nie trzeba było mnie zachęcać do tego, bym zaraz do Ciebie napisał, ale i tak zrobili to inni. Powinienem tutaj przestać i podrzeć ten list.
Ludzie nie piszą już listów. Starałem się jak najwięcej zmieścić w tym wiecznie wąskim ekranie, próbowałem przekazać uczucia. Dwie kropki, średniki, przecinki, nawiasy - tym stały się moje uczucia, stłamszone w ograniczeniach ekonomicznych, o których bezlitośnie przypomina mi zawartość białej koperty w pocztowej skrzynce. Jednak czy brak tych żółtych buzi w Twojej odpowiedzi świadczy, że jestem Ci już obcy? A może po prostu się boisz? Nie możesz bać się bardziej niż ja, kiedy kładłem się spać z myślą, iż napisałem godzinę temu i wciąż nie ma odpowiedzi. Przecież się podpisałem, przecież się postarałem. Tak się rodzi bezsenność, tak się rodzą moje rozmowy z Bogiem o wszystkim.
Powinienem stać w deszczu pod Twoim oknem, w jednym ręku trzymając serce, w drugiej parasol rozsądku. Dla mnie czy dla Ciebie? Siedziałem jednak w autobusie, a spływający po szybie deszcz nie wnosił niczego. Czasem jest taki deszcz, którego nie pokonają wycieraczki. Wtedy ludzie uciekają pod parasole. Może powinienem wyjść i zaryzykować. A co z moim listem? Papier też moknie.
Przyszła i odpowiedź. Bez kropek, średników, nawiasów. Ale to może nic nie znaczyć. Spojrzałem w niebo. Suche.
Kurwa - bardzo dobre.
Zastanawiam się. Mogę napisać interpretacje Twoich utworów i można opublikować je na GE. Dla mnie będzie to dobre wyzwanie.
Zastanawiam się. Mogę napisać interpretacje Twoich utworów i można opublikować je na GE. Dla mnie będzie to dobre wyzwanie.
Wydrukuj - niedawno sam odkryłem tak banalne rozwiązanie i jest o wiele lepiej. Co do tych uczuć i melancholii - tylko pierwsze pisane było w takim stanie, drugi i trzeci tekst pisany w bardzo dobrym humorze. Był pomysł - powstała treść. Chaotyzm jest znakiem rozpoznawczym pewnego kapłana
Tu chodzi o treść - jak pisałem poza pierwszym każdy ma jakieś przesłanie, w każdym można znaleźć za drugim razem coś innego.
Niemniej dziękuję za opinię, wszak tak mało ich tu.
[Dodano po 8 miesiącach]
To małe uaktualnienie. Napisane we własne urodziny.
\"movie\"
Nie ma reklam. Siadam najwygodniej jak się da - posiedzę tu na pewno długo. Nie piję - nie ma jaki iść do toalety. Patrzę, jak kilka osób siada obok. Niektórzy się nie boją i siadają bliżej. Inni nie są tak odważni - siadają w rzędzie nad, lub kilka miejsc dalej, by sobie popatrzeć. Też mają popcorn, ale dobrze wiem, że wyjdą kiedy zechcą. Ja niestety będę siedział dalej, mimo tego, że popcorn upierdzielił mi już spodnie i koszulkę. To okruszki - ich losem podłoga. Łapie cię na tym, że patrzysz na mnie, a nie na ekran. Tak, wiem. Film naprawdę nudny, w wielu scenach wręcz powtarzalny, ale patrzę dalej, bo co jakiś czas pojawia się coś nowego. Krótkie to scenki, wplecione bez ładu i składu, ale skutecznie rozbudzają mój apetyt na więcej. Potem wciąż to samo. Równie dobrze ja mógłbym napisać scenariusz, napisać nawet co będzie w kilku scenach naprzód. Ktoś siada obok. Łapie mnie za rękę? Nie wiem, trwało to chwilę. Może mi się wydawało. Szkoda - ten dotyk był naprawdę przyjemny.
Majtki wbijają mi się w tyłek, więc lekko się podnoszę i poprawiam. Ci z tyłu przyglądają mi się teraz, wskazują na mnie palcem. Wiem, powinienem to zrobić dyskretniej, ale siedziałem tak naprawdę długo i miałem już dość. Wiem, wyjdę na prostaka, który nie umie się zachować w miejscu publicznym. I co z tego? Wierzcie sobie w co chcecie.
Daliby w końcu reklamę dla wytchnienia. Mógłbym skoczyć do toalety i zrobić co trzeba. A tak wpatruję się w ekran. Od 21 lat oglądam ten sam film z nadzieją na nowe sceny i w obawie, że w końcu dotrwam do napisów końcowych.
==================================================
[Dodano po roku]
No dobra, dodam coś jeszcze. Komentarze mile widziane. Krótkie, bo takie formy lubię - trzeba się wysilić, by pokonać ograniczenia ilości znaków, jak też zwiększają szansę na to, że ktoś to przeczyta
\"Mój raj\"
Czekam na mój raj. Wyczekuje tygodniami, wyglądam telefonami. Każdego dnia bardziej, wyczuwając nadchodzące rozwiązanie. Lustro mnie kocha. Czuję to. Nie wiem, czy czarna będzie dobra. Z prawej czy lewej? Z obu doskonale. Materiał jest gładki, jeszcze tylko włosy, już jest dobrze. Kocha mnie. Czuje to. Dźwięk dzwonka. Jakiś hit ściągnięty za grosze, zapowiedź. To pewnie on, mój raj. Głos sprawia, że się uśmiecham, zaraz mi powie, że... nie przyjedzie. Słyszę głosy. Przez chwilę, rozłącza się. Pewnie przerwałam mu kolejnego drinka. Ze wściekłością ciskam butami, obcas uderza o morze ściny i odbija z się hukiem. To traci teraz na znaczeniu. Sięgam do zamka, rozpinam suknię, rozpinam mój raj.
Sięgam po płaszcz, już wychodzę.
Zimno, strasznie zimno.
Przeczesuję ręką włosy. Z lewej czy prawej? To teraz traci na znaczeniu. Poprawiam ramiączka. Chłód płytek przyprawia mnie o dreszcze. Szybko do pokoju. Dlaczego by nie spojrzeć? Opieram nogę, naciągam. Patrzę na rozrzuconą w pośpiechu pościel. Śpi tak spokojnie. Myślę, że to mogło być to, mój raj.
Zostawił tuż obok. Po to tu właściwie jestem.
Czy aby na pewno?
A jak nie wezmę, czy to coś zmieni? Nie zrobiłam tego dla zysku, nie zrobiłam prawie wcale. Dlaczego tak krótko? Zawsze tak robi. Nigdy na sto procent, zawsze stawiając zamki. A może go udusić i uciec? Wtedy to już by nie był mój raj. Biorę. Czuję dreszcze gdy ściskam je w dłoni. Chowam do torebki. Właściwie wrzucam, nie chce na nie patrzeć. Mdli mnie. Czemu tu przyszłam? Pali mnie, to na pewno szybko nie zejdzie. Jeszcze telefon. Dzwonił. Mój raj czeka. Paszport jest.
Co też chciał mi powiedzieć?
Jadę. Taksówka już przyjechała. Jakiś starszy facet prowadzi.
Jak to dokąd. Lotnisko.
Dziwnie się na mnie patrzy. Czy wie?
Czy nią jestem? Dziwką wyobraźni?
Nie mogę się rozklejać. Pewnie się już obudził, mnie nie ma. Pewnie pije w barze. Jadę, mój raj czeka. Zimno, strasznie zimno.
Tu chodzi o treść - jak pisałem poza pierwszym każdy ma jakieś przesłanie, w każdym można znaleźć za drugim razem coś innego.
Niemniej dziękuję za opinię, wszak tak mało ich tu.
[Dodano po 8 miesiącach]
To małe uaktualnienie. Napisane we własne urodziny.
\"movie\"
Nie ma reklam. Siadam najwygodniej jak się da - posiedzę tu na pewno długo. Nie piję - nie ma jaki iść do toalety. Patrzę, jak kilka osób siada obok. Niektórzy się nie boją i siadają bliżej. Inni nie są tak odważni - siadają w rzędzie nad, lub kilka miejsc dalej, by sobie popatrzeć. Też mają popcorn, ale dobrze wiem, że wyjdą kiedy zechcą. Ja niestety będę siedział dalej, mimo tego, że popcorn upierdzielił mi już spodnie i koszulkę. To okruszki - ich losem podłoga. Łapie cię na tym, że patrzysz na mnie, a nie na ekran. Tak, wiem. Film naprawdę nudny, w wielu scenach wręcz powtarzalny, ale patrzę dalej, bo co jakiś czas pojawia się coś nowego. Krótkie to scenki, wplecione bez ładu i składu, ale skutecznie rozbudzają mój apetyt na więcej. Potem wciąż to samo. Równie dobrze ja mógłbym napisać scenariusz, napisać nawet co będzie w kilku scenach naprzód. Ktoś siada obok. Łapie mnie za rękę? Nie wiem, trwało to chwilę. Może mi się wydawało. Szkoda - ten dotyk był naprawdę przyjemny.
Majtki wbijają mi się w tyłek, więc lekko się podnoszę i poprawiam. Ci z tyłu przyglądają mi się teraz, wskazują na mnie palcem. Wiem, powinienem to zrobić dyskretniej, ale siedziałem tak naprawdę długo i miałem już dość. Wiem, wyjdę na prostaka, który nie umie się zachować w miejscu publicznym. I co z tego? Wierzcie sobie w co chcecie.
Daliby w końcu reklamę dla wytchnienia. Mógłbym skoczyć do toalety i zrobić co trzeba. A tak wpatruję się w ekran. Od 21 lat oglądam ten sam film z nadzieją na nowe sceny i w obawie, że w końcu dotrwam do napisów końcowych.
==================================================
[Dodano po roku]
No dobra, dodam coś jeszcze. Komentarze mile widziane. Krótkie, bo takie formy lubię - trzeba się wysilić, by pokonać ograniczenia ilości znaków, jak też zwiększają szansę na to, że ktoś to przeczyta
\"Mój raj\"
Czekam na mój raj. Wyczekuje tygodniami, wyglądam telefonami. Każdego dnia bardziej, wyczuwając nadchodzące rozwiązanie. Lustro mnie kocha. Czuję to. Nie wiem, czy czarna będzie dobra. Z prawej czy lewej? Z obu doskonale. Materiał jest gładki, jeszcze tylko włosy, już jest dobrze. Kocha mnie. Czuje to. Dźwięk dzwonka. Jakiś hit ściągnięty za grosze, zapowiedź. To pewnie on, mój raj. Głos sprawia, że się uśmiecham, zaraz mi powie, że... nie przyjedzie. Słyszę głosy. Przez chwilę, rozłącza się. Pewnie przerwałam mu kolejnego drinka. Ze wściekłością ciskam butami, obcas uderza o morze ściny i odbija z się hukiem. To traci teraz na znaczeniu. Sięgam do zamka, rozpinam suknię, rozpinam mój raj.
Sięgam po płaszcz, już wychodzę.
Zimno, strasznie zimno.
Przeczesuję ręką włosy. Z lewej czy prawej? To teraz traci na znaczeniu. Poprawiam ramiączka. Chłód płytek przyprawia mnie o dreszcze. Szybko do pokoju. Dlaczego by nie spojrzeć? Opieram nogę, naciągam. Patrzę na rozrzuconą w pośpiechu pościel. Śpi tak spokojnie. Myślę, że to mogło być to, mój raj.
Zostawił tuż obok. Po to tu właściwie jestem.
Czy aby na pewno?
A jak nie wezmę, czy to coś zmieni? Nie zrobiłam tego dla zysku, nie zrobiłam prawie wcale. Dlaczego tak krótko? Zawsze tak robi. Nigdy na sto procent, zawsze stawiając zamki. A może go udusić i uciec? Wtedy to już by nie był mój raj. Biorę. Czuję dreszcze gdy ściskam je w dłoni. Chowam do torebki. Właściwie wrzucam, nie chce na nie patrzeć. Mdli mnie. Czemu tu przyszłam? Pali mnie, to na pewno szybko nie zejdzie. Jeszcze telefon. Dzwonił. Mój raj czeka. Paszport jest.
Co też chciał mi powiedzieć?
Jadę. Taksówka już przyjechała. Jakiś starszy facet prowadzi.
Jak to dokąd. Lotnisko.
Dziwnie się na mnie patrzy. Czy wie?
Czy nią jestem? Dziwką wyobraźni?
Nie mogę się rozklejać. Pewnie się już obudził, mnie nie ma. Pewnie pije w barze. Jadę, mój raj czeka. Zimno, strasznie zimno.
Przeczytałem pierwsze trzy z racji tego, że nie przepadam za czytaniem z monitora.
W pierwszym powtórzenie dotyczące spowiedzi Czyta się przyjemnie mimo tej melancholii i chaotyzmu, których nie lubię, trudno też je komentować bo zazwyczaj są odbiciem nastroju autora, zawierają wszystko to co czuł w danej chwili stąd są bardziej przelaniem na papier czy monitor pewnej sfery w którą się nie ingeruje niż jakiejś konkretnej treści.
W pierwszym powtórzenie dotyczące spowiedzi Czyta się przyjemnie mimo tej melancholii i chaotyzmu, których nie lubię, trudno też je komentować bo zazwyczaj są odbiciem nastroju autora, zawierają wszystko to co czuł w danej chwili stąd są bardziej przelaniem na papier czy monitor pewnej sfery w którą się nie ingeruje niż jakiejś konkretnej treści.
| Bez tytułu|
Stając dość blisko obserwowałem niebo próbując choć wypatrzyć czy usłyszeć łopotanie ptasich skrzydeł, lecz wszystko nadaremno.
Kłębiący się przed wejściem ludzie stanowili rzadkość o tej godzinie, więc bez obawy wszedłem do środka. Przyjemny, kamienny chłód stanowił wytchnienie dla ognistego nieba, którego dziecko nieustannie smagało moją twarz - mimo dość szerokiego ronda kapelusza. Spojrzałem na wodę święconą, którą zwykło obmywać się ręce. Nie wiem, czy to był tylko znak, że jestem grzeszny i muszę się z grzechów obmyć nim dotknę świętych murów, ale w takim razie czemu nie obmywałem choćby stóp?
Obrazy męki Pańskiej od dzieciństwa zachwycały mnie swą urodą, choć potrzeba było lat, bym pojął ich symbolikę. W tym momencie wydały mi się najpiękniejsze na świecie, choć może po prostu słońce dało mi się we znaki i wszystko było tu zbyt piękne.
Wpatrywanie się zbyt długo zostało źle odebrane przez starszą panią w pierwszym rzędzie, toteż skupiłem się na obrazach i rzeźbieniach z przodu - tam, gdzie był Bóg. Nie podobało mi się. Nie wiem, czy to słońce dało mi się we znaki, czy też szukałem czegoś więcej wpatrując się w obraz przede mną z nadzieją, że ten ożyje.
Nie przyszedłem do kościoła bez celu. Chciałem Go spotkać, wypłakać mu się na ramieniu i poczuć, że jestem tylko małym człowieczkiem - grzesznikiem, który przyszedł z płaczem gdy nie miał dokąd pójść. Tak, teraz byłem bezdomny, wygnany z pewnego miasta w momencie, gdy moja obecność zaczęła władzom ciążyć, choć ty Boże mi świadkiem, że jeszcze kilka dni temu jadłem i spałem jak król, a miasto to radowało się mą obecnością i w hałasie trąb i okrzyków wręczało honorowe obywatelstwo i wielki klucz do miasta. Klucz mi zabrano a krzyki stały się kakofonią wrzasków i przekleństw.
Udałem się zatem do kościoła i w przypływie swej ludzkiej natury usiadłem obok starszej pani w pierwszym rzędzie. Zmierzyła mnie wzrokiem sędziego w poczuciu wyższości, choć nie byłem gorzej od niej ubrany, jak też nie zawiniłem jej słowem. Może po prostu czasem obwinia kogoś za sam fakt bycia? Wytłumacz mi to proszę Boże...
...Modlę się...Najżarliwiej jak tylko potrafię...Wołam Twe imię i serce wystawiam w oczekiwaniu na Twój blask. Oczyma wyobraźni patrzę na obraz, na wyciągnięte ręce, których nie ogranicza już płótno. Widzę setki witraży, za którymi oślepiające światło walczy o to, by dostać się do środka i skąpać wnętrze w jasności. Wyciągam ręce, łakomie...niczym dziecko po słodycze. Uśmiecham się. Jesteś blisko, wołam Cię...po imieniu...
Lecz wszystko nadaremno. Przerywa nam starsza pani obok, która wciąż sądzi, że Cię oszuka, że godziny modlitwy zastąpią lata próżnego i złego życia, gdy ja kochałem Cię zawsze szczerze i płaczę nad tym, że nie odpowiadasz.
Starsza pani wychodzi.
Ja wychodzę po godzinie. Nie znalazłem Boga w kościele.
Stając dość blisko obserwowałem niebo próbując choć wypatrzyć czy usłyszeć łopotanie ptasich skrzydeł, lecz wszystko nadaremno.
Kłębiący się przed wejściem ludzie stanowili rzadkość o tej godzinie, więc bez obawy wszedłem do środka. Przyjemny, kamienny chłód stanowił wytchnienie dla ognistego nieba, którego dziecko nieustannie smagało moją twarz - mimo dość szerokiego ronda kapelusza. Spojrzałem na wodę święconą, którą zwykło obmywać się ręce. Nie wiem, czy to był tylko znak, że jestem grzeszny i muszę się z grzechów obmyć nim dotknę świętych murów, ale w takim razie czemu nie obmywałem choćby stóp?
Obrazy męki Pańskiej od dzieciństwa zachwycały mnie swą urodą, choć potrzeba było lat, bym pojął ich symbolikę. W tym momencie wydały mi się najpiękniejsze na świecie, choć może po prostu słońce dało mi się we znaki i wszystko było tu zbyt piękne.
Wpatrywanie się zbyt długo zostało źle odebrane przez starszą panią w pierwszym rzędzie, toteż skupiłem się na obrazach i rzeźbieniach z przodu - tam, gdzie był Bóg. Nie podobało mi się. Nie wiem, czy to słońce dało mi się we znaki, czy też szukałem czegoś więcej wpatrując się w obraz przede mną z nadzieją, że ten ożyje.
Nie przyszedłem do kościoła bez celu. Chciałem Go spotkać, wypłakać mu się na ramieniu i poczuć, że jestem tylko małym człowieczkiem - grzesznikiem, który przyszedł z płaczem gdy nie miał dokąd pójść. Tak, teraz byłem bezdomny, wygnany z pewnego miasta w momencie, gdy moja obecność zaczęła władzom ciążyć, choć ty Boże mi świadkiem, że jeszcze kilka dni temu jadłem i spałem jak król, a miasto to radowało się mą obecnością i w hałasie trąb i okrzyków wręczało honorowe obywatelstwo i wielki klucz do miasta. Klucz mi zabrano a krzyki stały się kakofonią wrzasków i przekleństw.
Udałem się zatem do kościoła i w przypływie swej ludzkiej natury usiadłem obok starszej pani w pierwszym rzędzie. Zmierzyła mnie wzrokiem sędziego w poczuciu wyższości, choć nie byłem gorzej od niej ubrany, jak też nie zawiniłem jej słowem. Może po prostu czasem obwinia kogoś za sam fakt bycia? Wytłumacz mi to proszę Boże...
...Modlę się...Najżarliwiej jak tylko potrafię...Wołam Twe imię i serce wystawiam w oczekiwaniu na Twój blask. Oczyma wyobraźni patrzę na obraz, na wyciągnięte ręce, których nie ogranicza już płótno. Widzę setki witraży, za którymi oślepiające światło walczy o to, by dostać się do środka i skąpać wnętrze w jasności. Wyciągam ręce, łakomie...niczym dziecko po słodycze. Uśmiecham się. Jesteś blisko, wołam Cię...po imieniu...
Lecz wszystko nadaremno. Przerywa nam starsza pani obok, która wciąż sądzi, że Cię oszuka, że godziny modlitwy zastąpią lata próżnego i złego życia, gdy ja kochałem Cię zawsze szczerze i płaczę nad tym, że nie odpowiadasz.
Starsza pani wychodzi.
Ja wychodzę po godzinie. Nie znalazłem Boga w kościele.
Cou..kiedyś pisałam tak jak ty. Te krótkie opowiadanka. Przemyślenia. Pełne uczuć, czasem może chaotyczne, lecz zawsze...nie wiem..odnjaduję w każdym ciebie, coraz mocniej cię poznaję. Twoją duszyczkę. I właśnie "Chciałbym jeszcze raz" urzekło mnie...
Cytat
Raczej bliżej mu do Pani Bólu z Sigil.
Moja zdolność kojarzenia czasem mnie zadziwia
Raczej bliżej mu do Pani Bólu z Sigil. Jednak o tej postaci nie powiedziałem wszystkiego - póki co to istota nie z Anezji, ale mająca na nią nieograniczony wpływ - bo jak inaczej nazwać tworzenie mieszkańców z własnej woli, lub czasem - z koszmarów.
Taka dygresja - czy tym Panem jest może Aleksander Wielki, albo jakaś jego odmiana? Tyle, że on nazywał wszystkie miasta swoim imieniem.
A ludzie do bardzo często rozczarowanie.
A ludzie do bardzo często rozczarowanie.
"Chciałbym jeszcze raz" zdaje się być niedoceniane. Cóż...teraz coś starszego, czyli jaki wpis zaowocował cyklem o Anezji:
Anezja - kraina miast
Witaj przybyszu...
Nie wiem, jak i którędy się tutaj dostałeś, jednak skoro masz już to nieszczęście tu być musisz wiedzieć kilka rzeczy...
Jesteś w Anezji - a raczej w tym, co zwykł tak nazywać...Anezja jest dość duża i choć sama orientacja nie zajmie Ci wiele czasu musisz strzec się ZMIAN...tak - ZMIAN...
Pan jest osobą spokojną, jednak co jakiś czas dochodzi do ZMIAN - towarzyszą im zniszczenia i nie będzie w Anezji miejsca, gdzie On Cię nie odnajdzie...
Jesteś teraz jak widzę w jednym z miast..Oczywiście zrujnowanych miast. Zdziwił byś się, ale jeszcze niedawno trwały tutaj prace budowlane a Pan przebywał częściej tutaj niż w stolicy...
Bo widzisz Pan budował miasto za każdym razem, gdy spotykał kogoś mu bliskiego. Wtedy ruszały prace budowlane a miasto nosiło imię obdarowanego. Zwykle budowano też drogę, która miała je łączyć z Miastem Pana na Górze. To była szeroka droga na którą nie żałowano ani czasu ani środków... Teraz tej drogi jednak nie ma - Pan został zdradzony...
...Przybył tutaj osobiście drogą, którą zbudował i zniszczył wszystko to, co także zbudował. Gniew jego nie miał granic i Pan we wściekłości zniszczył całe to miejsce oraz drogę do niego, by nigdy więcej się tu nie pojawić...
Takich miast jak to jest więcej...znacznie więcej ...i wszystkie one za wyjątkiem dwóch leżą w gruzach...
Widzisz tę roślinność ? To dziecko czasu, która dokończy dzieła Pana i pochłonie te ruiny jak i drogę do nich...a Pan będzie siedział zamknięty w swoim Mieście kolejny raz czekając, aż będzie komu zbudować miasto...
Dość już słyszałeś...Odejdź natychmiast nim podzielisz los tych, którzy Go zdradzili - w przeciwnym razie i ja stanę w Twoim mieście...
Rozczarowany ? Mój Pan zawsze powtarza to słowo...zawsze mówi, że ludzie to jedno wielkie...rozczarowanie...
Pan Anezji prawie się uśmiechnął...
[Dodano po 18 dniach]
Przyda się jakiś komentarz, bo głupio tak wklejać jedno pod drugim
Anezja - kraina miast
Witaj przybyszu...
Nie wiem, jak i którędy się tutaj dostałeś, jednak skoro masz już to nieszczęście tu być musisz wiedzieć kilka rzeczy...
Jesteś w Anezji - a raczej w tym, co zwykł tak nazywać...Anezja jest dość duża i choć sama orientacja nie zajmie Ci wiele czasu musisz strzec się ZMIAN...tak - ZMIAN...
Pan jest osobą spokojną, jednak co jakiś czas dochodzi do ZMIAN - towarzyszą im zniszczenia i nie będzie w Anezji miejsca, gdzie On Cię nie odnajdzie...
Jesteś teraz jak widzę w jednym z miast..Oczywiście zrujnowanych miast. Zdziwił byś się, ale jeszcze niedawno trwały tutaj prace budowlane a Pan przebywał częściej tutaj niż w stolicy...
Bo widzisz Pan budował miasto za każdym razem, gdy spotykał kogoś mu bliskiego. Wtedy ruszały prace budowlane a miasto nosiło imię obdarowanego. Zwykle budowano też drogę, która miała je łączyć z Miastem Pana na Górze. To była szeroka droga na którą nie żałowano ani czasu ani środków... Teraz tej drogi jednak nie ma - Pan został zdradzony...
...Przybył tutaj osobiście drogą, którą zbudował i zniszczył wszystko to, co także zbudował. Gniew jego nie miał granic i Pan we wściekłości zniszczył całe to miejsce oraz drogę do niego, by nigdy więcej się tu nie pojawić...
Takich miast jak to jest więcej...znacznie więcej ...i wszystkie one za wyjątkiem dwóch leżą w gruzach...
Widzisz tę roślinność ? To dziecko czasu, która dokończy dzieła Pana i pochłonie te ruiny jak i drogę do nich...a Pan będzie siedział zamknięty w swoim Mieście kolejny raz czekając, aż będzie komu zbudować miasto...
Dość już słyszałeś...Odejdź natychmiast nim podzielisz los tych, którzy Go zdradzili - w przeciwnym razie i ja stanę w Twoim mieście...
Rozczarowany ? Mój Pan zawsze powtarza to słowo...zawsze mówi, że ludzie to jedno wielkie...rozczarowanie...
Pan Anezji prawie się uśmiechnął...
[Dodano po 18 dniach]
Przyda się jakiś komentarz, bo głupio tak wklejać jedno pod drugim
Wszystkie twoje teksty mają drugie dno, a nawet i trzecie Bardzo podobały mi się opowiadania z cyklu (bo przecież będą kontynuacje, prawda? ) Anezji. Tajemnicze i naszpikowane aluzjami. W pierwszym z nich Pan Anezji skojarzył mi się z Panią Bólu, a sama Anezja z Sigil
Zaciekawiła mnie również Biała Droga. Znowu zmusiła do rozmyślań...
Zaciekawiła mnie również Biała Droga. Znowu zmusiła do rozmyślań...
Dawno nic nie było, więc:
Anezja - kraina miast
Miesiąc przeminął... Upłynął na dość długiej i męczącej podróży po szalonej krainie Pana Anezji. Dziwne, że między lodowym Miastem Pana na Górze, a Lasem Kłamstw znajduje się Pustynia. Jeszcze dziwniejsze, że nie jest uboga w wodę - przeciwnie, jest jej wystarczająco, by podróżować przez wiele dni nie zaznawszy pragnienia. Tym bardziej zaskakująca nazwa dla tego obszaru, na którym nie spotka się nikogo, jakby nikt tu nie mieszkał i nie chciał zamieszkać. Samotna podróż zdaje się z czasem przytłaczająca, zaś prócz ludzi ziemia ta nie zazna nawet zwierzęcia. Jest tu cicho i nawet wywoływane przeze mnie odgłosy zastanawiająco szybko cichły. Nazwa może nie była wcale taka dziwna, choć wielu mieszkańców obszar ten nazywało Udręczeniem.
W końcu zobaczyłam konary majaczącej w oddali ściany drzew. Las Kłamstw witał podróżników nadzieją na wytchnienie od wszechogarniającej ciszy i samotności. Wabił licznymi odgłosami i mogę przysiąc, że tamte krzaki poruszyły się - zapewne ukrywało się w nich jakieś zwierzę. Nie zapuściłam się jednak między drzewa. Znam ich zdradliwą naturę i słyszałam opowieści o podróżnikach, którzy w szaleństwie wkroczyli do Lasu i zostali przez niego pożarci. Pewnie były to tylko stare opowieści mające odstraszyć poszukiwaczy skarbów, ale wolałam tego nie sprawdzać.
Dotarłam do małego miasta położonego na samym obrzeżu Lasu. Prawda to dziwna nazwa dla miasteczka, które leży u podnóża Lasu Kłamstw. Niezwykle uboga i smutna nie wzbudziła we mnie przyjaznych wspomnień, więc udałam się na zachód.
Trzy dni i trzy noce przeminęły gdy stanęłam w końcu pod Murem, który oddzielał Nicość od Anezji. Może to Anezja chciała się oddzielić od Nicości ?
Jeśli miało istnieć idealne miejsce potępienia, to właśnie musiałam je ujrzeć. Boję się pomyśleć co jeszcze mogły stworzyć niedokończone sny Pana Anezji...
Mur, wysoki ponad najwyższe z drzew, cały pokryty był licznymi słowami. Można rzec, że była ich nieskończona liczba. Jak się miało okazać dodałam i swoje....
Nie ma co teraz rozpaczać nad głupotą kobiety, która chciała się tu dostać i która skłamała pod Murem. To była jedyna droga, by się tu dostać. Zwykłe słowa "Kocham Pana Anezji" wystarczyły, by Mur mnie przepuścił, lecz wystarczyły także, by zamknął się za mną. Ujrzałam wysokie wieże, które musiały z siebie emitować jakiś niski dźwięk. Piszę teraz te słowa, gdyż nie potrafię z siebie wyrzec już ani słowa - podejrzewam o to właśnie te przeklęte wieże. Gdy podchodzę do Muru widzę wyraźnie swoje słowa "Kocham Pana Anezji", a pod nimi kolejny napis, który wymienia moje imię, a po nim jest i odpowiedź "I ja Cię kocham". Nie wiem kto jest bardziej szalony - ja, po latach spędzonych w Nicości, czy też może twórca tego miejsca i zapewne autor tych dopisków na Murze.
Tak, próbowałam się wznieść ponad Mur i uciec, lecz do ziemi przycisnęły mnie włócznie Istnień - jeźdźców na skrzydlatych potworach, które miały pojawić się w Anezji z chwilą przybycia obecnego Pana. Zatem każde Istnienie trzyma mnie na ziemi nie pozwalając wzbić się w powietrze. Niczym kształty bez formy nie rozmawiają z nami, zaś ich puste oczy zdają się być ślepe na nasze cierpienie.
Jest i druga droga - ogromne otwory wypełnione lawą, która rzekomo uwalnia od tego miejsca. To takie proste - rzucić się w dół i nie będę musiała już o niczym myśleć...
We śnie widziałam go. Pan Anezji wołał mnie po imieniu, lecz ja odwróciłam głowę od tyrana. Może jednak trzeba było mi słuchać głupich wieśniaków zamieszkujących Prawdę... Miejsce na kartce jednak już się kończy i jeśli litościwy wiatr porwie ją do któregoś z Miast to niech będzie to przestroga...
Kartka upada na jedną z wież, która zapala się jasnym światłem, które po chwili zamienia papier w kupkę bezwartościowego i głuchego popiołu...
[Dodano po chwili]
Proszę o zamknięcie, bo komentarzy nie ma a ja nic już tu nie dodam.
To upomnij się, gdybyś jednak zechciał znów otworzyć.
[Dodano po chwili]
=============================================================================
Powracam.
Wersja krótsza na pb (z racji limitu znaków), tu nieco dłuższa.
Anezja - kraina miast
Karawany z położonych w pobliżu miast niemal prześcigały się wzajemnie, aby zająć jak najlepsze miejsce przed bramami Miasta Pana na Górze. Kiedyś wszystko było prostsze - położone pod stolicą mniejsze miasto było z Zamkiem Pana połączone wysokim i szerokim mostem, przez co cała rywalizacja traciła sens w obliczu równych szans.
Tak to było kiedyś, ale jakiegoś czasu pod Miastem Pana na Górze nie rozciąga się już żadne miasto. Nie wiem dokładnie jak to było nikt tego nie wie, bo mieszkańcy nieszczęsnej osady zniknęli, jakby przebłagali ziemię by ich skryła przed wzrokiem pozostałych. Teraz to tylko puste skały i drzewa wzdłuż drogi, która jako jedyna ostała się temu kataklizmowi.
Niebezpiecznie było nawet o tym myśleć, bo władczyni obecnej chwili, noc potężna w swej nieuchronności, nie stanowiła większego wyzwania dla tego, co ustanawiał swoje prawa i który rządził miastem, którego bramy w końcu udało mi się osiągnąć. Nie ściągałem ciepłego ubrania, choć unosząc głowę nieco wyżej można było dostrzec nie zawsze łaskawy księżyc nocy, to wiedziałem, że w pałacu panuje teraz dzień. Tak, tam zawsze panował dzień i zawsze jedna pora roku. Lodowata i niewzruszona zima, dziecko Nicości. Wyjątek stanowił jeden, szczególny dzień, gdy tajemniczy Pan Anezji zagłębiał się w zimne i niemal bezświetlne podziemia swego zamku. Zawsze kusiło mnie, by odkryć powód tego cyklu, który zdawał się wpływać na naszego władcę dość...niepokojąco. Wracał zawsze roztrzęsiony, w porwanym ubraniu, jakby zmagał się w walce z przeciwnikiem, którego co prawda jest w stanie pokonać, lecz cena zwycięstwa za każdym razem jest niepewna w swej opłacalności.
Zimny wiatr nic sobie nie robił z mojej ciepłej odzieży i śmiało smagał, jakby chciał mnie zdmuchnąć, zepchnąć ze szczytu. Miasto wznosiło się naprawdę wysoko i upadek niechybnie groził śmiercią.
Tutaj nawet wiatr był inny. Czasem nie wiał całymi miesiącami, czasem wręcz nie opuszczał mieszkańców całymi latami, jakby chciał z miasta coś wywiać. Minął mnie jakiś człowiek. O tej porze przyzwyczaiłem się jedynie do widoku strażników z zastygłym wyrazem trwogi wręcz wyrytym na twarzy. Z daleka widać było ich białe niczym śnieg zbroje, które z ich ciemną karnacją tworzyły dość dziwną mieszankę. W walce nie mieli by szans a już na pewno nie nocą, gdy biel ich strojów wyraźnie kontrastowała z ciemnościami rozciągającymi się pod Miastem. Opowiadano niestworzone historie, jakoby Ci wojownicy mieliby być dziećmi Istnień i więźniarki z Nicości, której rzekomo udało uwieźć jednego ze swych oprawców. Jeśli im wierzyć to powstałe w ten sposób potwory zasługiwały na białe zbroje.
Wiozłem dość niezwykłe towary. Do nich z pewnością zaliczała się niebieska róża o kolcach nieskończenie ostrych. Nie raz padły ich ofiarą specjalne worki do przechowywania oraz jeden z moich pomagierów, który zapragnął jej dotknąć. Podobny egzemplarz w swojej kolekcji miał oczywiście Pan Anezji i dzisiaj miał mieć ich parę. Tamta jednak była biała i jej kolce były dość nieliczne, lecz zdawały się groźniejszymi. Nigdy nie wnikałem w to dlaczego ktoś, przed uginały się stoły pełne złota i kosztowności wybrał właśnie jeden niepozorny kwiat. Czyżby on był tym największym bogactwem, którego dotąd nie udało mu się zdobyć ?
Rozmyślania przerwał mi odgłos otwieranych wrót Zamku. Ten nie robił na mnie już takiego wrażenia jak kiedyś, gdy pierwszy raz dostąpiłem tego zaszczytu. Pan Anezji nie powitał mnie nawet swoim wiecznie nieodgadniętym i pogrążonym w chmurze myśli wyrazem twarzy. Ponoć zszedł do podziemi, co wielce mnie zaskoczyło. Przecież od ostatniego zejścia nie mógł minąć rok. Róża musiała zostać dostarczona, więc z sobie tylko właściwym podejściem kupca odebrałem pochodnię i przekroczyłem prób małych drzwiczek prowadzących do starszej części pałacu. Doszedłem do wielkiej komnaty, w której w równych rzędach stały wielkie figury ludzi. Podchodząc bliżej nich można było zauważyć, że zdają się żyć własnym życiem, ale jakaś siła czyni je nieruchomymi. W pierwszym momencie pomyślałem, że były z lodu i są to po prostu ofiary tego przeklętego wiatru. Dziś jestem tu ponownie i wciąż się zastanawiam czemu tu stoją i czemu nie wolno ich dotykać. Coś się jednak zmieniło... Wtedy było to dość obszerne i jasne pomieszczenie, a teraz panował mrok za wyjątkiem jednego, jedynego okna. Dawało one słabe światło na różę. Tę białą różę, którą dostarczyłem tu lata temu. Zapragnąłem jej dotknąć i gdy już wyciągnąłem rękę usłyszałem słowa:
- Nie dotykaj moich marzeń
Wtedy komnata rozświetliła się jasnym blaskiem i ujrzałem setki figur zastygłych jakby były z lodu, lecz w zupełnie innych pozach niż poprzednio. Mogłem przysiąc, że patrzyły teraz na mnie i zalewały mój mózg okropnymi wizjami przeplatanymi chwilami beztroski.
- Witaj w komnacie dobrych i złych wspomnień - odparł ponownie ten sam głos
Odwróciłem się chcąc dojrzeć tę drugą postać, lecz niczym kac po mocniejszym trunku, tak ciemność zalała me ciało. Nic nie widziałem, nic nie czułem - za wyjątkiem tego wiatru, który jakimś cudem zdołał się tu wślizgnąć i uczynił z mojego ciała swoją kolejną ofiarę. Jego szum zaczął drażnić me uszy i pojąłem, że to właśnie słuch mi pozostał.
Potem przyszła fala zimna i w końcu mogłem otworzyć oczy. Ujrzałem oblicze samego Pana Anezji, lecz dziwnie zniekształcone. Wtedy pojąłem, że...
- Pozostaniesz tylko mym wspomnieniem - powiedział jakby sam do siebie głos i podniósł różę - Kolejne niespełnione marzenie... - ułożył różę obok białej, po czym zasłonił okno tak, że znów zapadła ciemność - Pewne marzenia nie giną. One tylko... ciemnieją...
Anezja - kraina miast
Miesiąc przeminął... Upłynął na dość długiej i męczącej podróży po szalonej krainie Pana Anezji. Dziwne, że między lodowym Miastem Pana na Górze, a Lasem Kłamstw znajduje się Pustynia. Jeszcze dziwniejsze, że nie jest uboga w wodę - przeciwnie, jest jej wystarczająco, by podróżować przez wiele dni nie zaznawszy pragnienia. Tym bardziej zaskakująca nazwa dla tego obszaru, na którym nie spotka się nikogo, jakby nikt tu nie mieszkał i nie chciał zamieszkać. Samotna podróż zdaje się z czasem przytłaczająca, zaś prócz ludzi ziemia ta nie zazna nawet zwierzęcia. Jest tu cicho i nawet wywoływane przeze mnie odgłosy zastanawiająco szybko cichły. Nazwa może nie była wcale taka dziwna, choć wielu mieszkańców obszar ten nazywało Udręczeniem.
W końcu zobaczyłam konary majaczącej w oddali ściany drzew. Las Kłamstw witał podróżników nadzieją na wytchnienie od wszechogarniającej ciszy i samotności. Wabił licznymi odgłosami i mogę przysiąc, że tamte krzaki poruszyły się - zapewne ukrywało się w nich jakieś zwierzę. Nie zapuściłam się jednak między drzewa. Znam ich zdradliwą naturę i słyszałam opowieści o podróżnikach, którzy w szaleństwie wkroczyli do Lasu i zostali przez niego pożarci. Pewnie były to tylko stare opowieści mające odstraszyć poszukiwaczy skarbów, ale wolałam tego nie sprawdzać.
Dotarłam do małego miasta położonego na samym obrzeżu Lasu. Prawda to dziwna nazwa dla miasteczka, które leży u podnóża Lasu Kłamstw. Niezwykle uboga i smutna nie wzbudziła we mnie przyjaznych wspomnień, więc udałam się na zachód.
Trzy dni i trzy noce przeminęły gdy stanęłam w końcu pod Murem, który oddzielał Nicość od Anezji. Może to Anezja chciała się oddzielić od Nicości ?
Jeśli miało istnieć idealne miejsce potępienia, to właśnie musiałam je ujrzeć. Boję się pomyśleć co jeszcze mogły stworzyć niedokończone sny Pana Anezji...
Mur, wysoki ponad najwyższe z drzew, cały pokryty był licznymi słowami. Można rzec, że była ich nieskończona liczba. Jak się miało okazać dodałam i swoje....
Nie ma co teraz rozpaczać nad głupotą kobiety, która chciała się tu dostać i która skłamała pod Murem. To była jedyna droga, by się tu dostać. Zwykłe słowa "Kocham Pana Anezji" wystarczyły, by Mur mnie przepuścił, lecz wystarczyły także, by zamknął się za mną. Ujrzałam wysokie wieże, które musiały z siebie emitować jakiś niski dźwięk. Piszę teraz te słowa, gdyż nie potrafię z siebie wyrzec już ani słowa - podejrzewam o to właśnie te przeklęte wieże. Gdy podchodzę do Muru widzę wyraźnie swoje słowa "Kocham Pana Anezji", a pod nimi kolejny napis, który wymienia moje imię, a po nim jest i odpowiedź "I ja Cię kocham". Nie wiem kto jest bardziej szalony - ja, po latach spędzonych w Nicości, czy też może twórca tego miejsca i zapewne autor tych dopisków na Murze.
Tak, próbowałam się wznieść ponad Mur i uciec, lecz do ziemi przycisnęły mnie włócznie Istnień - jeźdźców na skrzydlatych potworach, które miały pojawić się w Anezji z chwilą przybycia obecnego Pana. Zatem każde Istnienie trzyma mnie na ziemi nie pozwalając wzbić się w powietrze. Niczym kształty bez formy nie rozmawiają z nami, zaś ich puste oczy zdają się być ślepe na nasze cierpienie.
Jest i druga droga - ogromne otwory wypełnione lawą, która rzekomo uwalnia od tego miejsca. To takie proste - rzucić się w dół i nie będę musiała już o niczym myśleć...
We śnie widziałam go. Pan Anezji wołał mnie po imieniu, lecz ja odwróciłam głowę od tyrana. Może jednak trzeba było mi słuchać głupich wieśniaków zamieszkujących Prawdę... Miejsce na kartce jednak już się kończy i jeśli litościwy wiatr porwie ją do któregoś z Miast to niech będzie to przestroga...
Kartka upada na jedną z wież, która zapala się jasnym światłem, które po chwili zamienia papier w kupkę bezwartościowego i głuchego popiołu...
[Dodano po chwili]
Proszę o zamknięcie, bo komentarzy nie ma a ja nic już tu nie dodam.
To upomnij się, gdybyś jednak zechciał znów otworzyć.
[Dodano po chwili]
=============================================================================
Powracam.
Wersja krótsza na pb (z racji limitu znaków), tu nieco dłuższa.
Anezja - kraina miast
Karawany z położonych w pobliżu miast niemal prześcigały się wzajemnie, aby zająć jak najlepsze miejsce przed bramami Miasta Pana na Górze. Kiedyś wszystko było prostsze - położone pod stolicą mniejsze miasto było z Zamkiem Pana połączone wysokim i szerokim mostem, przez co cała rywalizacja traciła sens w obliczu równych szans.
Tak to było kiedyś, ale jakiegoś czasu pod Miastem Pana na Górze nie rozciąga się już żadne miasto. Nie wiem dokładnie jak to było nikt tego nie wie, bo mieszkańcy nieszczęsnej osady zniknęli, jakby przebłagali ziemię by ich skryła przed wzrokiem pozostałych. Teraz to tylko puste skały i drzewa wzdłuż drogi, która jako jedyna ostała się temu kataklizmowi.
Niebezpiecznie było nawet o tym myśleć, bo władczyni obecnej chwili, noc potężna w swej nieuchronności, nie stanowiła większego wyzwania dla tego, co ustanawiał swoje prawa i który rządził miastem, którego bramy w końcu udało mi się osiągnąć. Nie ściągałem ciepłego ubrania, choć unosząc głowę nieco wyżej można było dostrzec nie zawsze łaskawy księżyc nocy, to wiedziałem, że w pałacu panuje teraz dzień. Tak, tam zawsze panował dzień i zawsze jedna pora roku. Lodowata i niewzruszona zima, dziecko Nicości. Wyjątek stanowił jeden, szczególny dzień, gdy tajemniczy Pan Anezji zagłębiał się w zimne i niemal bezświetlne podziemia swego zamku. Zawsze kusiło mnie, by odkryć powód tego cyklu, który zdawał się wpływać na naszego władcę dość...niepokojąco. Wracał zawsze roztrzęsiony, w porwanym ubraniu, jakby zmagał się w walce z przeciwnikiem, którego co prawda jest w stanie pokonać, lecz cena zwycięstwa za każdym razem jest niepewna w swej opłacalności.
Zimny wiatr nic sobie nie robił z mojej ciepłej odzieży i śmiało smagał, jakby chciał mnie zdmuchnąć, zepchnąć ze szczytu. Miasto wznosiło się naprawdę wysoko i upadek niechybnie groził śmiercią.
Tutaj nawet wiatr był inny. Czasem nie wiał całymi miesiącami, czasem wręcz nie opuszczał mieszkańców całymi latami, jakby chciał z miasta coś wywiać. Minął mnie jakiś człowiek. O tej porze przyzwyczaiłem się jedynie do widoku strażników z zastygłym wyrazem trwogi wręcz wyrytym na twarzy. Z daleka widać było ich białe niczym śnieg zbroje, które z ich ciemną karnacją tworzyły dość dziwną mieszankę. W walce nie mieli by szans a już na pewno nie nocą, gdy biel ich strojów wyraźnie kontrastowała z ciemnościami rozciągającymi się pod Miastem. Opowiadano niestworzone historie, jakoby Ci wojownicy mieliby być dziećmi Istnień i więźniarki z Nicości, której rzekomo udało uwieźć jednego ze swych oprawców. Jeśli im wierzyć to powstałe w ten sposób potwory zasługiwały na białe zbroje.
Wiozłem dość niezwykłe towary. Do nich z pewnością zaliczała się niebieska róża o kolcach nieskończenie ostrych. Nie raz padły ich ofiarą specjalne worki do przechowywania oraz jeden z moich pomagierów, który zapragnął jej dotknąć. Podobny egzemplarz w swojej kolekcji miał oczywiście Pan Anezji i dzisiaj miał mieć ich parę. Tamta jednak była biała i jej kolce były dość nieliczne, lecz zdawały się groźniejszymi. Nigdy nie wnikałem w to dlaczego ktoś, przed uginały się stoły pełne złota i kosztowności wybrał właśnie jeden niepozorny kwiat. Czyżby on był tym największym bogactwem, którego dotąd nie udało mu się zdobyć ?
Rozmyślania przerwał mi odgłos otwieranych wrót Zamku. Ten nie robił na mnie już takiego wrażenia jak kiedyś, gdy pierwszy raz dostąpiłem tego zaszczytu. Pan Anezji nie powitał mnie nawet swoim wiecznie nieodgadniętym i pogrążonym w chmurze myśli wyrazem twarzy. Ponoć zszedł do podziemi, co wielce mnie zaskoczyło. Przecież od ostatniego zejścia nie mógł minąć rok. Róża musiała zostać dostarczona, więc z sobie tylko właściwym podejściem kupca odebrałem pochodnię i przekroczyłem prób małych drzwiczek prowadzących do starszej części pałacu. Doszedłem do wielkiej komnaty, w której w równych rzędach stały wielkie figury ludzi. Podchodząc bliżej nich można było zauważyć, że zdają się żyć własnym życiem, ale jakaś siła czyni je nieruchomymi. W pierwszym momencie pomyślałem, że były z lodu i są to po prostu ofiary tego przeklętego wiatru. Dziś jestem tu ponownie i wciąż się zastanawiam czemu tu stoją i czemu nie wolno ich dotykać. Coś się jednak zmieniło... Wtedy było to dość obszerne i jasne pomieszczenie, a teraz panował mrok za wyjątkiem jednego, jedynego okna. Dawało one słabe światło na różę. Tę białą różę, którą dostarczyłem tu lata temu. Zapragnąłem jej dotknąć i gdy już wyciągnąłem rękę usłyszałem słowa:
- Nie dotykaj moich marzeń
Wtedy komnata rozświetliła się jasnym blaskiem i ujrzałem setki figur zastygłych jakby były z lodu, lecz w zupełnie innych pozach niż poprzednio. Mogłem przysiąc, że patrzyły teraz na mnie i zalewały mój mózg okropnymi wizjami przeplatanymi chwilami beztroski.
- Witaj w komnacie dobrych i złych wspomnień - odparł ponownie ten sam głos
Odwróciłem się chcąc dojrzeć tę drugą postać, lecz niczym kac po mocniejszym trunku, tak ciemność zalała me ciało. Nic nie widziałem, nic nie czułem - za wyjątkiem tego wiatru, który jakimś cudem zdołał się tu wślizgnąć i uczynił z mojego ciała swoją kolejną ofiarę. Jego szum zaczął drażnić me uszy i pojąłem, że to właśnie słuch mi pozostał.
Potem przyszła fala zimna i w końcu mogłem otworzyć oczy. Ujrzałem oblicze samego Pana Anezji, lecz dziwnie zniekształcone. Wtedy pojąłem, że...
- Pozostaniesz tylko mym wspomnieniem - powiedział jakby sam do siebie głos i podniósł różę - Kolejne niespełnione marzenie... - ułożył różę obok białej, po czym zasłonił okno tak, że znów zapadła ciemność - Pewne marzenia nie giną. One tylko... ciemnieją...
\"Chciałbym jeszcze raz...\"
Czuje, że znów będzie się dziać...
Na całe szczęście nie ufam obrazom, które atakują wciąż mój umysł. Zamykam się przed nimi jak przed zarazą, przed toksynami, które toczą umysł i wypaczają wolę. Zamknę więc oczy, aby nie patrzeć na to wszystko.
Jest lepiej.
Tylko na chwilę. Obrazy powracają, niczym fale wciąż wgryzające się w brzeg i powoli, acz sukcesywnie, szukają przejścia, wciąż szukają drogi do podświadomości. Wciąż te obrazy.
Upadek dzisiaj wygląda śmiesznie. Wtedy nie widziałem wyjścia, nie chciałem zasypiać w obawie przed snami, w których obrazy stawały się jaśniejsze, ostrzejsze. Ich blask dotkliwie ranił me oczy, których nie chroniła przesłaniające je ręka.
Ta sama ręka, która się nie wahała. Nie mam powodów, by ją znienawidzić. Ale te obrazy...Tylko dlatego, że chciałem jeszcze raz ?
Na całe szczęście nie ufam obrazom. I nawet te fale dreszczy przeplatane uderzeniami gorąca nie potrafią tego zmienić. Nie zazdroszczę Ci tych obrazów. Niewiedza była dla mnie niczym nektar, który piłem małymi łyczkami jak boską ambrozję. Ty jednak to zmieniłeś. Mniejsza już o Twoje powody - nie mówi się źle o zmarłych.
I ponownie ta sama ręka, która się nie wahała. Źle zakończyła się nasza próba sił. Ostrzegałem, prosiłem, błagałem.
Ach...czemu jeszcze nie dzwonisz ? Nie pozwól, by obrazy powróciły...Bym znów ujrzał cieszące się twarze, bym nie ujrzał ich słodkich rąk, które kończą się...pazurami ? Czyżby wzrok mnie oszukał ? Nie....to światło... Ach, czemu nie dzwonisz ?
Na całe szczęście nie ufam obrazom, a Ty w końcu dzwonisz. Przecieram palące ogniem oczy z bólu, czy niedowierzania - sam już nie wiem. Patrzę na to, co już kiedyś widziałem. Czyżby to był mój dzień upadku ? Kładziesz się obok i wyciągasz ku mnie swoje dłonie. Tylko czemu mam wrażenie, że kończą się szponami ?
Czyżby déja vu ?
Czuje, że znów będzie się dziać...
Na całe szczęście nie ufam obrazom, które atakują wciąż mój umysł. Zamykam się przed nimi jak przed zarazą, przed toksynami, które toczą umysł i wypaczają wolę. Zamknę więc oczy, aby nie patrzeć na to wszystko.
Jest lepiej.
Tylko na chwilę. Obrazy powracają, niczym fale wciąż wgryzające się w brzeg i powoli, acz sukcesywnie, szukają przejścia, wciąż szukają drogi do podświadomości. Wciąż te obrazy.
Upadek dzisiaj wygląda śmiesznie. Wtedy nie widziałem wyjścia, nie chciałem zasypiać w obawie przed snami, w których obrazy stawały się jaśniejsze, ostrzejsze. Ich blask dotkliwie ranił me oczy, których nie chroniła przesłaniające je ręka.
Ta sama ręka, która się nie wahała. Nie mam powodów, by ją znienawidzić. Ale te obrazy...Tylko dlatego, że chciałem jeszcze raz ?
Na całe szczęście nie ufam obrazom. I nawet te fale dreszczy przeplatane uderzeniami gorąca nie potrafią tego zmienić. Nie zazdroszczę Ci tych obrazów. Niewiedza była dla mnie niczym nektar, który piłem małymi łyczkami jak boską ambrozję. Ty jednak to zmieniłeś. Mniejsza już o Twoje powody - nie mówi się źle o zmarłych.
I ponownie ta sama ręka, która się nie wahała. Źle zakończyła się nasza próba sił. Ostrzegałem, prosiłem, błagałem.
Ach...czemu jeszcze nie dzwonisz ? Nie pozwól, by obrazy powróciły...Bym znów ujrzał cieszące się twarze, bym nie ujrzał ich słodkich rąk, które kończą się...pazurami ? Czyżby wzrok mnie oszukał ? Nie....to światło... Ach, czemu nie dzwonisz ?
Na całe szczęście nie ufam obrazom, a Ty w końcu dzwonisz. Przecieram palące ogniem oczy z bólu, czy niedowierzania - sam już nie wiem. Patrzę na to, co już kiedyś widziałem. Czyżby to był mój dzień upadku ? Kładziesz się obok i wyciągasz ku mnie swoje dłonie. Tylko czemu mam wrażenie, że kończą się szponami ?
Czyżby déja vu ?
\"Biała droga wprost do Boga\"
Zacznę od tego, że to ja mówię, a wy słuchacie. Żadnych pytań, gdyż sprawa jest prosta.
Tak - umarliście, ale to nie jest Niebo. Jesteśmy...gdzieś indziej. W każdym bądź razie chyba nie sądziliście, że wasz sąd będzie taki, jak go opisywano ? Nie ! Wy słuchacie, a to ja mówię. Nie odwrotnie.
Przede wszystkim chcę was poinformować, że nie macie szczęścia - nikt z was nie trafi od razu do Raju. Nikt tam nie trafia od wieków, więc czemu mnie to nie dziwi ?
Macie zapewne pytania. Znam na nie odpowiedzi, lecz nie liczcie, że wam je podam. Przecież nie wolno niczego ułatwiać, prawda ojcze ?
Nie raczyłem się przedstawić. Właściwie to nie widzę powodu, gdyż chyba mnie znacie. Różne dostawałem imiona i muszę przyznać, że co jedno to gorsze. Mam nadzieję, że znajdę tego, kto mnie tak nazwał i wypruję z niego flaki. To, że jestem zły nie oznacza, że wolno mnie tak nazywać. I jeszcze te rogi - więcej w was ze zwierząt niż we mnie. Czemu ja was witam ? Nie dlatego, że Ojciec nie raczył ruszyć tyłka do was, ale uznał, że bardziej pasujecie do mnie.
Nie, żadnych pytań!
I jeszcze padać zaczęło, ehh...
Ty, podejdź !
Nazywam się...
Wiem jak się nazywasz. Grzesznica Anna. Numer 27cośtam4567. Zamykałaś córkę w domu rzekomo dla jej dobra. Obserwowałem Cię. Dusiłaś i tłamsiłaś biedne dziecko wykorzystując je każdego dnia. Rodzinka, hę ? Cieszę się, że swoją zabiłem, bo patrząc na waszą to mi się zaczęło zbierać..."Masz oparcie w rodzinie" etc i inne bzdury. Zapomnieli wam tylko powiedzieć, że to nie tak zawsze. Owszem, spotkałem i "dobre" rodziny, na widok których słabo mi się robiło, ale wasza na szczęście mnie nie zawiodła. Twoja córka, Marta...kurcze, gdzieś ją umieściłem...No nieważne. Powiedziałem jej , że jest tu, bo się zabiła i niech żałuje, bo mogła i Ciebie zabić - zasłużyłaś sobie. Teraz znów was połączę i będziecie jedną, popapraną rodziną. Czyż to nie wspaniałe ?
Ale...
Dość już zrobiłaś. Twe słowa są niczym. Zabierzcie ją z moich oczu... Ty, podejdź!
Nazywam się...
Wiem jak się nazywasz i kim jesteś...
Zacznę od tego, że to ja mówię, a wy słuchacie. Żadnych pytań, gdyż sprawa jest prosta.
Tak - umarliście, ale to nie jest Niebo. Jesteśmy...gdzieś indziej. W każdym bądź razie chyba nie sądziliście, że wasz sąd będzie taki, jak go opisywano ? Nie ! Wy słuchacie, a to ja mówię. Nie odwrotnie.
Przede wszystkim chcę was poinformować, że nie macie szczęścia - nikt z was nie trafi od razu do Raju. Nikt tam nie trafia od wieków, więc czemu mnie to nie dziwi ?
Macie zapewne pytania. Znam na nie odpowiedzi, lecz nie liczcie, że wam je podam. Przecież nie wolno niczego ułatwiać, prawda ojcze ?
Nie raczyłem się przedstawić. Właściwie to nie widzę powodu, gdyż chyba mnie znacie. Różne dostawałem imiona i muszę przyznać, że co jedno to gorsze. Mam nadzieję, że znajdę tego, kto mnie tak nazwał i wypruję z niego flaki. To, że jestem zły nie oznacza, że wolno mnie tak nazywać. I jeszcze te rogi - więcej w was ze zwierząt niż we mnie. Czemu ja was witam ? Nie dlatego, że Ojciec nie raczył ruszyć tyłka do was, ale uznał, że bardziej pasujecie do mnie.
Nie, żadnych pytań!
I jeszcze padać zaczęło, ehh...
Ty, podejdź !
Nazywam się...
Wiem jak się nazywasz. Grzesznica Anna. Numer 27cośtam4567. Zamykałaś córkę w domu rzekomo dla jej dobra. Obserwowałem Cię. Dusiłaś i tłamsiłaś biedne dziecko wykorzystując je każdego dnia. Rodzinka, hę ? Cieszę się, że swoją zabiłem, bo patrząc na waszą to mi się zaczęło zbierać..."Masz oparcie w rodzinie" etc i inne bzdury. Zapomnieli wam tylko powiedzieć, że to nie tak zawsze. Owszem, spotkałem i "dobre" rodziny, na widok których słabo mi się robiło, ale wasza na szczęście mnie nie zawiodła. Twoja córka, Marta...kurcze, gdzieś ją umieściłem...No nieważne. Powiedziałem jej , że jest tu, bo się zabiła i niech żałuje, bo mogła i Ciebie zabić - zasłużyłaś sobie. Teraz znów was połączę i będziecie jedną, popapraną rodziną. Czyż to nie wspaniałe ?
Ale...
Dość już zrobiłaś. Twe słowa są niczym. Zabierzcie ją z moich oczu... Ty, podejdź!
Nazywam się...
Wiem jak się nazywasz i kim jesteś...
Ostatnie opowiadanie pełne napięcia. Ale bardzo dobre, pełne prawdy o związkach międzyludzkich.
Pierwsze... cóż, nie wiem, co powiedzieć. Ale wiedz, że wywarło wrażenie.
Pierwsze... cóż, nie wiem, co powiedzieć. Ale wiedz, że wywarło wrażenie.
Wydaje się takie troche... psychodeliczne? Rozmyślanie w środku nocy, które wywołuje natłok strasznie dziwnych myśli. Taki potwór czający się w głowie. No i tak jak napisal Med, daje do myślenia.
Dobra robota C. Czekam na kolejne twory z Twojej głowy
Dobra robota C. Czekam na kolejne twory z Twojej głowy