class="lbox">
Kiedy dobrych parę lat temu pierwszy raz zapoznałem się z "Ubikiem" Philipa K. Dicka, zapałałem ogromną chęcią przeczytania wszystkich jego dzieł. Każde było unikatowe, ukazujące w niepowtarzalny sposób chaos, jaki panował w głowie pisarza. Jednak tzw. "Trylogię Valisa", czyli "Valis", "Bożą inwazję" oraz "Transmigrację Timothy'ego Archera" z rozmysłem zostawiłem sobie na późniejszą okazję. Wszelkie opinie, jakie słyszałem, głosiły, że to najtrudniejsze pozycje w dorobku Amerykanina. Wszystkie trzy napisał w kilkanaście dni, co, patrząc na objętość tych książek, jest wynikiem przynajmniej zaskakującym. Stało się tak, bowiem Dick odczuwał już oddech Kostuchy na karku, a musiał podzielić się jeszcze z czytelnikami swoimi różnymi przeżyciami czy poglądami. Wizjoner czy szaleniec? Geniusz czy obłąkaniec? Cóż, nie bez powodu nazywa się go Dostojewskim science fiction.