Bardzo nierówna gra. Początek był intrygujący i klimatyczny - dookoła piękna Columbia, propagandowe teksty, a w tle świetne utwory - szczególnie mi się podobał Will The Circle Be Unbroken - a do tego tajemniczy bohater, o którym tak naprawdę wiemy niewiele - ma znaleźć jakąś dziewczynę, ale też znowu nie wiadomo "po co?". Czy ta dziewczyna jest kimś ważnym? Dochodzi do tego interesująca postać proroka Comstocka, który pewnie będzie głównym złym, oraz dziwna para naukowców, podążąjąca za nami krok w krok, wiedząca więcej niż chce powiedzieć, niby z nami rozmawiająca, ale mówiąca w tak zagadkowy sposób, że wprowadza nas w jeszcze większy zamęt. I w ten sposób trafiamy prosto w... ogrom walk.
Po tak genialnym początku dostajemy momentami cholernie nudny środek, wypełniony głównie walką. Walczy się co prawda całkiem dobrze - mamy różnorodne bronie (choć szkoda, że istnieją tylko jedne egzemplarze danego rodzaju - to z której będziemy korzystali to kwestia upodobania; nie ma gorszej, ani lepszej) i dające całkiem sporo frajdy moce, które możemy rozwijać za pieniądze (nawet w porządku system rozwoju postaci - zamiast levelowania, uparcie zbieramy każdy grosz na naszej drodze, modyfikując spluwy oraz ulepszając moce). Ale w końcu wkrada się w to ogromna monotonia, nie chce się już pokonywać kolejne chordy przeciwników, szukać po pomieszczeniach pieniędzy, jakichś eliksirów (zwiększających statystyki - kolejna część rozwoju postaci) czy elementów ubioru, dających określone bonusy, tylko otrzymać następne okruchy dobrze zapoczątkowanej historii.
Ratuje jedynie postać Elizabeth - pochwały na jej temat są mocno przesadzone moim zdaniem, ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z naprawdę dobrze stworzonym NPC-em. Jak napisał Tokar w komentarzach pod Pierwszymi wrażeniami - widzimy jej uzasadnioną przemianę, jej niewinność, która napotyka brutalną rzeczywistość, przez co początkowe oskarżenia o morderstwa zmieniają się w dostarczanie nam broni i amunicji podczas walk, ratując bohaterowi niejednokrotnie tyłek. Ale to tyle - Elizabeth szczególnie mnie nie zachwyciła, nie wzbudziła we mnie nie wiadomo jakich uczuć i nie uważam ją za nie wiadomo jak genialną kreację.
I tak grałem, nudząc się już niemiłosiernie, czasami doznając jakiś zachwytów, gdy pojawiały się nowi przeciwnicy, ale nadal niecierpliwie wyczekując zakończenia, które ponoć miało mnie zwalić z nóg. Nie bardzo w to wierzyłem, skoro gra na razie wydawała ot przyzwoitą produkcją i niczym więcej, co prawda o bogatym wnętrzu w postaci świata, ale starannie zamaskowanym pod kolejnymi monotonnymi potyczkami. Aż wreszcie doszedłem do zakończenia, które pokazało, jak dobry jest scenariusz "BioShocka Inifnite". Mówiąc krótko, nic nie zdradzając: fabuła to naprawdę perełka. Zakończenie jest zaskakujące, co prawda w trakcie nudnych walk wymyślałem najbardziej absurdalne zakończenia, z których jedno po części okazało się prawdą, ale to nadal było zaskoczenie.
"BioShock Infinite" z pewnością jest wart uwagi i pokazuje na co stać gry w kwestii fabuły. Ma świetny początek i koniec oraz taki sobie środek. Ode mnie 6,5/10.
Po tak genialnym początku dostajemy momentami cholernie nudny środek, wypełniony głównie walką. Walczy się co prawda całkiem dobrze - mamy różnorodne bronie (choć szkoda, że istnieją tylko jedne egzemplarze danego rodzaju - to z której będziemy korzystali to kwestia upodobania; nie ma gorszej, ani lepszej) i dające całkiem sporo frajdy moce, które możemy rozwijać za pieniądze (nawet w porządku system rozwoju postaci - zamiast levelowania, uparcie zbieramy każdy grosz na naszej drodze, modyfikując spluwy oraz ulepszając moce). Ale w końcu wkrada się w to ogromna monotonia, nie chce się już pokonywać kolejne chordy przeciwników, szukać po pomieszczeniach pieniędzy, jakichś eliksirów (zwiększających statystyki - kolejna część rozwoju postaci) czy elementów ubioru, dających określone bonusy, tylko otrzymać następne okruchy dobrze zapoczątkowanej historii.
Ratuje jedynie postać Elizabeth - pochwały na jej temat są mocno przesadzone moim zdaniem, ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z naprawdę dobrze stworzonym NPC-em. Jak napisał Tokar w komentarzach pod Pierwszymi wrażeniami - widzimy jej uzasadnioną przemianę, jej niewinność, która napotyka brutalną rzeczywistość, przez co początkowe oskarżenia o morderstwa zmieniają się w dostarczanie nam broni i amunicji podczas walk, ratując bohaterowi niejednokrotnie tyłek. Ale to tyle - Elizabeth szczególnie mnie nie zachwyciła, nie wzbudziła we mnie nie wiadomo jakich uczuć i nie uważam ją za nie wiadomo jak genialną kreację.
I tak grałem, nudząc się już niemiłosiernie, czasami doznając jakiś zachwytów, gdy pojawiały się nowi przeciwnicy, ale nadal niecierpliwie wyczekując zakończenia, które ponoć miało mnie zwalić z nóg. Nie bardzo w to wierzyłem, skoro gra na razie wydawała ot przyzwoitą produkcją i niczym więcej, co prawda o bogatym wnętrzu w postaci świata, ale starannie zamaskowanym pod kolejnymi monotonnymi potyczkami. Aż wreszcie doszedłem do zakończenia, które pokazało, jak dobry jest scenariusz "BioShocka Inifnite". Mówiąc krótko, nic nie zdradzając: fabuła to naprawdę perełka. Zakończenie jest zaskakujące, co prawda w trakcie nudnych walk wymyślałem najbardziej absurdalne zakończenia, z których jedno po części okazało się prawdą, ale to nadal było zaskoczenie.
"BioShock Infinite" z pewnością jest wart uwagi i pokazuje na co stać gry w kwestii fabuły. Ma świetny początek i koniec oraz taki sobie środek. Ode mnie 6,5/10.